Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 23 czerwca 2024

Józef Kasprzyk - NumerObozowy 23820. Autor: Karol Prauza

 Józef Kasprzyk - NumerObozowy 23820. Autor: Karol Prauza


W styczniu 1945 roku do swojego domu przy ulicy Strażackiej (obecnie Piłsudskiego) w Poraju powracają Franciszka i Barbara Kasprzyk, wypędzone z niego przez żandarmerię niemiecką w końcu listopada 1941 roku. Po kilku latach tułaczki, pomieszkiwania w Poraju, Wysokiej Lelowskiej, i Częstochowie wracają do rodzinnego domu. Zamki do drzwi są powyrywane, dom spustoszony i okradziony. Po poprzednich lokatorach zamieszkujących dom po ich wypędzeniu, tj. rodzinie niemieckich urzędników o nazwisku Mai, pozostają w domu drobne niemieckie monety, drewniany kufer na mundur oraz dwie mapy o znamiennych dla hitlerowców tytułach: „Nowy porządek na wschodzie” oraz „Mapa narodów Związku Sowieckiego – część europejska” . Aby opowiedzieć całą historię, należy cofnąć się do 1929 r. Z odręcznego życiorysu Franciszki Kasprzyk: W roku 1929 wyszłam za mąż. Mąż mój był pracownikiem PKP. Mieszkaliśmy w Poraju. W1936 roku w związku z przeniesieniem służbowym męża do Warszawy, zmieniliśmy miejsce zamieszkania. Do roku 1939, tj. do wybuchu wojny mieszkaliśmy w Piastowie koło Warszawy [tam oglądają naloty na Warszawę we wrześniu 1939 r. - przyp. autora]. Cały ten okres mąż pracował w charakterze dyżurnego ruchu. Tydzień przed rozpoczęciem wojny delegowali męża w okolice Ostrołęki na różne posterunki, skąd wrócił do domu dopiero 6 października 1939 r. W listopadzie 1939 r., zabierając ze sobą trochę najpotrzebniejszych rzeczy, z wielkim trudem dostaliśmy się z powrotem do Poraja, gdzie mąż usiłował przetrwać wojnę, aby nie pracować u okupanta. Ciężkie warunki materialne, jak również niebezpieczeństwo grożące ze strony władz niemieckich zmusiły męża do podjęcia pracy na PKP. Pracował w kancelarii przy dyżurnym ruchu od maja 1940 roku. W tym czasie, aż do chwili aresztowania mąż brał czynny udział w ruchu oporu. Komendantem grupy ZWZ, do której mąż należał, w tym czasie był Stefan Wolny. W różnych dokumentach wspomina grupę jej dowódca Stefan Wolny: W 1939 roku, po powrocie z ucieczki, począłem organizować na własną rękę organizację podziemną typu wojskowego. W organizacji tej zwerbowałem około piętnaście osób, a byli nimi: Pytel Jan, Wawrzycki Stanisław, Wawrzycki Euzebiusz, Kuźnik Antoni, Ślęzak Władysław, Podsiadlik [imię nieznane], Masłoń Franciszek, Kuźnikowa Janina, Ptak Stanisław, Cichoń Stanisław, Brymora Bronisław (...).

Organizację tą w stanie luźnym prowadziłem do 1941 r. miesiąca maja, w miesiącu maju zgłosił się do mnie Czerny Alfred z Kamienicy Polskiej, który to mi zaproponował, abym wstąpił wraz z ludźmi których zorganizowałem do ZWZ (...). O działalności organizacji ZWZ na terenie Poraja i okolic wiadomo niewiele. Stefan Wolny: Ja do chwili prowadzenia podziemia na własną rękę, to jest do 1941 roku miesiąca maja, posługiwałem się wiadomościami radiowymi z Londynu, które odbierałem sam z dzienników u siebie w domu, a które dawałem do wiadomości kolegom zawerbowanym przeze mnie do podziemia (...). Na prasie podziemnej, którą otrzymywałem były treści Wolności, Równości, Niepodległości (WRN) oraz Związku Walki Zbrojnej (ZWZ), lecz tytułu żadnego nie posiadała (...). Nasza organizacja podziemna była w tenczas w stadium organizowania i żadnej walki w tenczas żeśmy nie stosowali. Poznawaliśmy obiekty wojskowe, przeprowadzaliśmy wywiady o rozmieszczeniu sił wojska niemieckiego i interesowaliśmy się gestapem (...) w odprawach na szczeblu powiatowym przeważnie kładziono nacisk na wywiad, innych spraw nie omawiano. Żądano również imiennego spisu członków organizacji, lecz ten wniosek odpadł większością głosów, ponieważ się obawiano wsypy przez to. Niestety, 19 listopada 1941 roku, wskutek działalności i donosów konfidenta Feliksa Grzybowskiego, V-Manna nr V.0222 tajnej niemieckiej policji państwowej Gestapo (V-Mann – niem. Vertrauensmann – człowiek zaufany, tajny współpracownik policji niemieckiej), zostają aresztowani członkowie lokal - nej organizacji Związku Walki Zbrojnej. Do domu Kasprzyków wkraczają żandarmi, którzy dokonują aresztowania Józefa Kasprzyka. Z relacji córki Barbary Prauzy (z domu Kasprzyk): Podczas przeszukania w domu kazali ojcu stanąć w kącie w dużym pokoju, tyłem do wnętrza. Przeszukali wszystko – strych, piwnicę, każdy obrazek, czy czasem nie kryją się tam konspiracyjne pisma. Nic nie znaleźli. Zabrali flagę i mapę Polski ze strychu. Gdy wychodziłam z pokoju tata obejrzał się za mną, za co został silnie uderzony. 20 listopada nazbierałam późno dojrzewających jabłek i wzięłam chustkę, której tata nie zabrał i udałam się z mamą na posterunek żandarmerii. Niemiecki żandarm podsadził mnie do okna więźniarki, gdzie przebywał mój tata i podałam mu jabłka i chustkę. Pod strażnicą żandarmerii stała grupa ludzi, rodziny aresztowanych z Poraja, Choronia, Gęzyna. Tego samego dnia, chwilę później odjechał transport. Nie poinformowano dokąd. Z zeznań złożonych przez Stefana Wolnego wynika, że transport skierowano do więzienia w Lublińcu, gdzie odbywały się przesłuchania aresztowanych wskutek donosów Grzybowskiego: W tym dniu zostali aresztowani również Stefan Makowiecki, Jan Krauze, Ignacy Chwist, Emil Szymik, Józef Kasprzyk, Henryk i Stanisław Gubałowie (...). Do tej partii aresztowanych, wiezionych do Lublińca, dołączono inne partie zaaresztowanych, między innymi z Koziegłówek (...). Wszystkich nas odwieziono do więzienia Gestapo w Lublińcu i tam przeprowadzono dalsze dochodzenia. Przesłuchania mogły mieć brutalny przebieg: Jeden z gestapowców, uderzywszy mnie w twarz, zapytał: »Gdzie masz te dwa radia?« (...) Zapytano go, czym ja tegoż Stanisława Gubałę nie nakłaniał, by został szefem łączności w tajnej organizacji. Ten oświadczył, że nie. Zaczęto go bić (...) Relacja Barbary Prauzy: Ojca bili, tak opowiadał Wolny, lecz nikogo nie wydał. W lublinieckim więzieniu Gestapo aresztowani przebywają do 6 grudnia. W międzyczasie rodzinę Kasprzyków, Franciszkę i Barbarę, okupanci wyrzucają z domu. Z życiorysu Franciszki Kasprzyk: W kilka dni po aresztowaniu męża dostałam nakaz opuszczenia mojego mieszkania, gdyż budynek ten jest potrzebny Niemcom. Zabrała mnie rodzina, a dom, który był moją własnością, zajęli Niemcy. 6 grudnia 1941 roku do obozu koncentracyjnego Auschwitz (niem. Konzentrationslager Auschwitz) przybywa transport więźniów z Lublińca. Józef Kasprzyk otrzymuje numer obozowy 23820, Stefan Wolny 23818. Stefan Wolny: W Oświęcimiu znaleźliśmy się wszyscy, tzn. Chwist Ignacy, Gubałowie obaj, Kasprzyk, Stanisław Pięta, Szymanik Leon, Krauze Jan i inni. We wspólnych rozmowach doszliśmy do jednego: sprawcą naszego uwięzienia był Grzybowski. W innym dokumencie Stefan Wolny wspomina: W dalszej kolei losów ja wraz z towarzyszami dostałem się do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu i tam byliśmy na jednym bloku. Franciszka Kasprzyk otrzymała od męża odręczny list z Auschwitz napisany 14 grudnia 1941 roku. W liście tym, napisanym po niemiecku (najprawdopodobniej pod naciskiem obozowych władz), Józef nie wspomina nic o warunkach panujących w obozie. Pozdrawia żonę i córkę, składa życzenia bożonarodzeniowe i prosi o przesłanie pieniędzy na zakup jedzenia w obozowej kantynie [zdjęcie listu i tłumaczenie obok]. Niestety większość wspomnianych wyżej aresztowanych mieszkańców Poraja, Choronia i okolic nie przeżyło piekła obozu. Udało się to jedynie nielicznym, między innymi Stefanowi Wolnemu i Stanisławowi Gubale. Z relacji przekazanych po wojnie rodzinie wiadomo, że Józef Kasprzyk zachorował przy wykonywaniu prac na mrozie, do których w obozie zmuszano więźniów. Gdy nie miał już siły, zdecydował się, że pójdzie do obozowego szpitala. Powiedział o tym spokrewnionemu ze sobą Edwardowi Wilczyńskiemu, który również przebywał w obozie, a który go zapytał: „Wujek, wiesz, że stamtąd się nie wraca?” Na co odrzekł Józef: „Wiem, ale nie mam już siły”. Edward Wilczyński przeżył obóz. W ostatnich zdaniach swojego życiorysu Franciszka Kasprzyk pisze: Dnia 19 grudnia 1941 roku dostałam znowu wezwanie, aby stawić się na żandarmerię niemiecką. Poszłam wraz z córką, która w tym czasie miała ukończone 8 lat życia i tam żandarmi powiedzieli mi, że mój mąż nie żyje. Po upływie kilku tygodni dostałam zwrot garderoby męża. Wśród ubrań Józef ukrył swoją ślubną obrączkę i w ten sposób przekazał ją rodzinie. Obrączkę tą przez całe życie nosiła jego córka Barbara. Obecnie pozostaje w rodzinie przekazywana z pokolenia na pokolenie.

Artykuł dedykuję mojej śp. babci Barbarze Prauzie oraz profesorowi Markowi Janowi Chodakiewiczowi, bez którego inspiracji ów artykuł by nie powstał. Autor: Karol Prauza
Źródło: „Opowiedz mi… Historie Gminy Poraj”. Tom2, 2021r, str 78-82 

Między Małopolską a Śląskiem. Słownik Kamieniczan na tle dialektu śląskiego. Autor: Barbara Kaczkowska

 Między Małopolską a Śląskiem. Słownik Kamieniczan na tle dialektu śląskiego. Autor: Barbara Kaczkowska

W historii powojennej Częstochowa - a wraz z nią Kamienica Polska - należała przez wiele lat do województwa katowickiego, a obecnie śląskiego. Skoro tak uparcie jesteśmy łączeni z tym regionem administracyjnie - warto sprawdzić, czy ta łączność znalazła również odzwierciedlenie w mowie naszej wsi. Przyjrzyjmy się Słownikowi gwary śląskiej wydanemu w Katowicach w roku 1996. Od razu zastrzegam się, że nie jest moim zamiarem (bo nie mam na to wszyśtkich stosownych kompetencji) krytyczne jego omówienie, poszukuję jedynie pewnych podobieństw i różnic między naszym a śląskim zasobem leksykalnym. • Charakterystycznym zjawiskiem dla gwary śląskiej są germanizmy przystosowane fonetycznie, fleksyjnie i morfologicznie do polskiego systemu językowego. Są one śląską swojskością, unikalnym symbolem istoty tej gwary i co najbardziej zdumiewające - symbolem polskości, siły życiowej języka polskiego. Niestety, nie znajdziemy w słowniku naszej wsi urokliwych hercklekotów (szybkie bicie serca), szmaterloków (motyle), sznuptychli (chustki do nosa), kecioków (karuzela łańcuchowa) itd. Takie słowa nie zadomowiły się w naszej mowie, co nie znaczy, że nie użył ich ktoś okazjonalnie. Pamiętam, jak moja ciocia Józia Cianciarowa opowiadała historyjkę o jakimś mieszkańcu Kamienicy, który na żonę pochodzącą z miejscowości Zendek - gdy ta z nim się nie zgadzała - wołał: „ty prociwo ze Zyndka". U nas nie było słowa prociwić się czyli «sprzeciwiać się». W słowniku kamieniczan znajdują się germanizmy ale nie są one typowe dla naszej wsi, występują i w innych regionach, bo określają nazwy narzędzi stolarskich, ślusarskich, murarskich, jak laubzega, mesel, śrubstak, mithebel, waserwaga itp. Zdecydowanie bogatsza niż w naszym słowniku jest leksyka nazywająca ludzi, ich cechy charakteru, różnorodne przedmioty. Większą niż u nas siłę słowotwórczą mają formanty. Wprawdzie i u nas mamy szlampampucha, zachciolka, prościucha, przepadzitka, jagodziorza, przydupnika, rozlazłą dupę itd., ale jest to ilość niewielka w porównaniu ze słownikiem śląskim. Pełno tam uroczych zdrobnień typu: biblijka, betlyjka (szopka bożonarodzeniowa), farbiczka (chaber), kapelonek (wikary), kukulontko (niemowlę), ksiynżoszek (ksiądz), medalyjka (medalik), konajonczka (dzwonienie na zgon) itp. Bardzo oryginalne są również zdrobnienia imion; Ancik od Andrzej, Alocik od Alojzy, Ecik od Edward, Emek bądź Achim od Joachim, Jorguś od Jerzy, Nyszka od Agnieszka, Ynclik od Franciszek. Siłę słowotwórczą gwary śląskiej poznajemy w słowach typu: sumeryja (okropność), wanielijo (ewangelia), pyndzyjo (renta, emerytura), mankulijo (melancholia), wrazidlok (wtrącający się), zgniyluch (leniuch), planeciorz (astrolog). Bardzo ciekawe są śląskie wyrazy złożone z dwu; skompi-dusza (skąpiec), wonichlebiczek (lizus), śmierdzirobotka (leń), klapidziura (plotkarka), zimzielonek (barwinek), utrzidupski (pozwalający na pomiatanie sobą).

Od słownika śląskiego dzieli nas nie tylko oryginalność ale i nasze „specjały" tzn. słownictwo związanez tkactwem i różnorodne czechizmy. Jeśli tak dużo nas dzieli, to czy istnieją jakieś słowa występujące u nas i na Śląsku? We wspomnianym słowniku znalazłam 452 słowa (czyli ok. 10%), które występują w naszej miejscowości. Większość z nich już była drukowana w „Korzeniach". Wśród tych wspólnych słów są takie, które brzmią identycznie i znaczą to samo, np. bebok (straszydło), bania (dynia), chałpa (dom), kapudrok (płaszcz, kurtka z kapturem, klekotka (wielkanocna kołatka) itd. Wiele słów o tym samym znaczeniu różni się wyraźnie wymową (na pierwszym miejscu wyraz w śląskim brzmieniu): szczewiki - trzewiki, wyzgerny - wizgierny, rejmatyka- rumatyka, czampieć- cympieć, szkłodzić - skłudzić, łobuć się - obuć się, kłonki - kłunki, szkolok - szkolnik, uduchliwy- usłuchany, soroń - szoruń, bajukować - bałykać, perdelówka - perdelowa polywka, słapiczka - słapka, półrzidek - półrzytek, żbel - zybel (szczebel) itp. Analizując wspólne słowa znajdujemy i takie, które mają w naszej wsi nieco inne znaczenie (na pierwszym miejscu słownik śląski), np. smażonka (jajecznica): u nas smażone grzyby z jajkami, flek (plama) - u nas kawałek skóry jako podbicie na obcasie, lejbik (stanik), u nas rodzaj żakietu, gęsie pępy (stokrotki) - u nas młode purchawki, za respektem (za przeproszeniem), u nas żartobliwie „iść za reszpektem" tzn. do ubikacji, drzyk lub drzik -zdzierający skóry ze zwierząt, u nas -gałgan, łobuz. Słów z różnym znaczeniemniem o podobnym brzmieniu znalazłam około trzydziestu.

Autor: Barbara Kaczkowska
Źródło: Kwartalnik ,,Korzenie” nr41, R.: XII, 2/2002r

Stowarzyszenie Kupców Polskich (SKP) (Częstochowa)

 Stowarzyszenie Kupców Polskich (SKP) (Częstochowa) , oddział organizacji kupieckiej działającej w Królestwie Polskim od 1906. W Częstochowie SKP powstało w 1908; jego założycielami byli: → Gustaw Wolski, → Józef Nowiński, → Tadeusz Fijałkowski, → Józef Marczewski, → Cyprian Apanowicz, → Ignacy Tomczyk, Franciszek Paciorkowski, W. Pawlak, G. Loga, → Roman Pruszkowski. W 1921 SKP utworzyło i prowadziło → Szkołę Handlową SKP. W 1926 oddział częstochowski SKP usamodzielnił się, utrzymując jednak kontakty z centralą SKP w Warszawie. Od 1927 SKP należało do Naczelnej Rady Zrzeszeń Kupiectwa Polskiego. Od 1928 zaczęto zakładać oddziały wiejskie SKP w powiecie częstochowskim. W SKP istniały sekcje: drobnego kupiectwa, spożywczo-kolonialna, średniego kupiectwa. W siedzibie SKP (przy ul. Śląskiej) znajdowało się laboratorium dla przemysłu i handlu, organizowano kursy i wykłady branżowe (m.in. z dziedziny bankowości). Stowarzyszenie angażowało się w różne działania społeczne na rzecz biblioteki miejskiej (w 1920 przekazano pieniądze z Funduszu im. G. Wolskiego). Przy Stowarzyszeniu działały: biblioteka, Drużyny Śpiewacze (kierowane przez → Edwarda Mąkoszę) oraz Sekcja Miłośników Sceny; urządzano koncerty, wystawiano sztuki teatralne. Siedziba organizacji znajdowała się: od 1910 przy III Alei 54, Teatralnej 14, później pod nr 16 (od 1917 była to ul. Kościuszki), od 1918 przy ul. Centralnej 5 (Śląska), przy II Alei 33, na przełomie lat 20. i 30. przy ul. Kopernika 11, w początkach lat 30. przy II → Alei 24. Kolejnymi prezesami do 1939 byli: Gustaw Wolski, → Cyprian Apanowicz (1910), G. Loga, W. Sarjusz-Bielski (1913), I. Tomczyk, → Jerzy Cholewicki, → Franciszek D. Wilkoszewski, → Franciszek Jankowski. Sekcją drobnego kupiectwa SKP na początku lat 30. kierował Antoni Wolski. Czołowymi działaczami byli: → Leon Piotrowski, → Aleksander Włosiński, → Jan Płomiński, → Piotr Dębski, Czesław Nowicki, → Antoni Gmachowski, → Piotr Kozerski, → Feliks Ebert, → Henryk Koczalski, → Zdzisław Rylski.



Życie codzienne w Częstochowie w XIX i XX wieku, (J. Walczak), pod red. R. Szweda i W. Palusa, Częstochowa 1999, s. 100, 101, 104, 105; – „Gazeta Częstochowska” 1909, nr 136, s. 9, 1910, nr 58, s. 3, „Goniec Częstochowski” 1908, nr 29, s. 3, 1916, nr 110, s. 3, nr 159, s. 5, 1918, nr 28, s. 3, nr 72, s. 3, 1920, nr 88, s. 3, 1931, nr 49 (jubileuszowy), s. 20, 1932, nr 272, s. 5; „Kurier Częstochowski” 1921, nr 3, s. 3, „Kurier Codzienny” 1926, nr 113, s. 2.

Autor: Juliusz Sętowski
Źródło: https://encyklopedia.czestochowa.pl/.../stowarzyszenie... 

O TKACZACH, PŁÓCIENNIKACH I RZEMIOŚLE WŁÓKIENNICZYM CZĘSTOCHOWY. Autor: LEONARD HOHENSEE. 1948r

 O TKACZACH, PŁÓCIENNIKACH I RZEMIOŚLE

WŁÓKIENNICZYM CZĘSTOCHOWY. Autor: LEONARD HOHENSEE. 1948r
Historia powstania i rozwoju poważnego ośrodka przemysłu włókienniczego, jaki stanowi dziś Częstochowa, prawie że zupełnie nie łączy się z powstaniem rzemiosła włókienniczego w mieście i w okolicy. i przedstawiała poważny dorobek gospodarczy, na terenach zajmowanych dziś przez wielkie zakłady przemysłu włókienniczego mieściły się pola uprawne albo bagniste moczary. Produkcja włókiennicza na terenie Częstochowy, jak i na terenie najbliższej okolicy miasta nie nosi cech produkcji rodzimej produkcji miejscowej ludności. Została ona podobnie jak to miało miejsce w innych ośrodkach np. w Łodzi przyniesiona z zewnątrz i przyjęła się szybko jako intratna forma zarobkowania również ubocznego przy prowadzonym stale gospodarstwie rolnym. Pierwotna więc forma produkcji rzemieślniczej tkackiej, obok warsztatów prowadzonych samoistnie, nosiła cechy przemysłu domowego i chałupnictwa. W iadomo wprawdzie, że w 1826 r. rząd Królestwa Kongresowego w ramach ogólnej działalności podniesienia gospodarczego kraju osiedlił na terenie Częstochowy 1005 fabrykantów przeważnie tkaczy. Akcji tej jednak nie możaa uznać za udaną, bowiem w 1848 r. dane Zarządu Miasta stwierdzają, że na terenie gminy miejskiej istniało tylko 68 warsztatów tkackich, zatrudniających ogółem 161 osób. Dane te pozwalają też przypuszczać, że „fabrykanci, o których wyżej mowa, byli po prostu samodzielnymi mistrzami tkackimi. Istnieje i dalsze domniemanie, że większość z osiedlonych w 1826 r. tkaczy w Częstochowie, przeniosła się prawdopodobnie do Łodzi do Tomaszowa. Wcześniej i lepiej rozwija się rzemiosło tkackie w okolicach Częstochowy.

Na szczególną zaś uwagę zasługuje osada Kamienica Polska oddalona o 16 km na południe od miasta. W 1830 r. istniał tam już założony najprawdopodobniej o kilkanaście lat wcześniej Cech Płócienników liczący 161 majstrów. W roku zaś 1845, to jest w okresie ucieczki tkaczy z samej Częstochowy, wg raportu wójta gminy Kamienica Polska, liczba mistrzów cechowych zwiększyła się do 314. Cyfra ta w skazuje na poważne uprzemysłowienie osady oraz na fakt, że zainteresowanie produkcją rosło w szybkim tempie. Należy bowiem wyjaśnić że do dnia 19.3. 1818 r. Kamienica Polska stanowiła część majątku małżeństwa Antoniny i Floriana Sadowskich, którzy ją tego właśnie dnia wraz z folwarkiem Romanów i Klepaczka sprzedali 57 kolonistom czeskim za sumę 228.000 zł polskich. Osadnicy czescy zabrali się energicznie do pracy, dzieląc między siebie nabyty majątek, składający się z 1374 morgów, w czym 916 ziemi ornej i 458 lasów. Samo w prowadzenie w posiadanie majątku nastąpiło 15.05.1818 r. Musieli też prawdopodobnie równocześnie z organizacją gospodarstw rolnych i budową domów przystąpić do uruchomienia warsztatów tkackich, jeżeli już w 1836 r, na liście członków Cechu figurowało 161 mistrzów. W przedmiocie samej legalizacji cechu istnieją dokładne dane, stwierdzające, że nastąpiła ona 10.3.1830 r. za pośrednictwem ob. Muszyńskiego, radnego m. Częstochowy, delegowanego decyzją ówczesnego Komisarza Obwodu Wieluńskiego z 30.1.1830, celem zaprowadzenia zgromadzenia włókienniczego w osadzie Kamienica Polska. Tą drogą, istniejący już poprzednio Cech, został zalegalizowany; a działalność jego podporządkowana przepisom Postanowienia Księcia Namiestnika z 31.12.1816 ,,0 urządzeniach rzemiosł, kunsztów i profesyj". Na przestrzeni lat pięćdziesięciu od chwili oficjalnego powołania do życia Cechu, rzemiosło tkackie rozwijało się dobrze i swobodnie do chwili, kiedy na terenie Częstochowy zaczęły powstawać pierwsze zakłady produkcji przemysłowej. W prawdzie już i poprzednio część samodzielnych warsztatów rzemieślniczych na skutek trudności finansowych w związku z zakupem surowca popadło w zależność składników, produkując wyłącznie sposobem chałupniczym, to jednak ciosem decydującym dla produkcji rzemieślniczej tkackiej było powstanie przemysłu włókienniczego. Stało się to jednak już po 50-letniej z górą działalności Cechu. Pierwsza fabryka przędzalnicza pod nazwą „Błeszno" powstała w 1882 r. i była zaczątkiem późniejszej „Częstochowianki“ . Od tej jednak chwili rozwój przemysłu włókienniczego w całym tego słowa znaczeniu rozpoczął się już w Częstochowie na dobre. W rok później tj. w 1883 r. powstają zakłady „Stradom “, a w 1887 uruchomiona zostaje fabryka ,,Pelzery“ , a w 1890 „Union Textile“ , Częstochowski przmysł włókienniczy z roku na rok rośnie i potężnieje. Jeszcze w 1898 r, uruchomiono przędzalnię i tkalnię juty „Warta“ , a w 1901 Francuzi po nabyciu fabryki „Błeszno" rozbudowują ją i unowocześniają, zmieniając nazwę zakładów na „Częstochowiankę". Na rok przed pierwszą wojną światową, powstają „Zakłady Tow. Akc, Gnaszyńskiej Manufaktury“ w Gnaszynie pod Częstochową. Rozwijający się gwałtownie przemysł zahamował, rzecz jasna, zupełnie możliwości rozwoju produkcji rzemieślniczej. Tkacze okoliczni, przestawiając się na produkcję chałupniczą głównie, nie zrezygnowali całkowicie ze swej wytwórczości. Prowadzili ją nadal na marginesie jak gdyby swych gospodarstw rolnych. Nie było też mowy o jakiejkolwiek konkurencji ze strony rzemiosła w stosunku do prężniejszego pod względem zdolności produkcyjnej i odpartego na wielkim kapitale, konkurenia. Nie znaczy to jednak wcale, aby rezultaty pracy organizacyjnej i zawodowej tkaczy w Kamienicy poszły na marne. Rozwijający się przemysł włókienniczy znalazł bowiem bogaty materiał wykwalifikowanych rąk roboczych do pracy w postaci mistrzów i czeladników zatrudnionych dotąd w rzemiośle. Pod tym względem rzemiosło oddało poważne usługi powstającemu przemysłowi, wiadomo bowiem, że element kadr fachowych obok urządzeń technicznych produkcyjnych, stanowi najistotniejszy czynnik decydujący o jakości i ilości produkcj w przemyśle. Przed trzema laty, w momencie obejmowania w posiadanie poszczególnych ośrodków przemysłowych na Ziemiach Odzyskanych, byliśmy świadkami podobnego zjawiska, a mianowicie, walki o kadry fachowców celem uruchomienia nieczynnych i zdewastowanych zakładów poniemieckich. Moment przygotowania sił fachowych dla rozwoju przemysłu włókieniczego nie wyczerpuje sumy wartości konkretnych, jakie rzemiosło tkackie włożyło w gospodarczą strukturę- rejonu częstochowskiego. Wywierało ono poważny wpływ na sąsiednie wsie i csady. Spopularyzowało po prostu samą technikę produkcji. Ludność okoliczna nauczyła się zdobywania dochodów ubocznych przy równoczesnym prowadzeniu gospodarstwa rolnego. Tą drogą chałupniczy sposób produkcji włókienniczej, głównie tkackiej, objął we władanie południowy obszar ziem powiatu częstochowskiego na terenie gmin Wrzosowa, Poczesna i Kamienica Polska we wsiach i osadach: Kamienica Polska. Romanów, Huta Stara, Wanaty, Zawada i sięga aż na teren pow. zawierciańskiego do Rudnika. Tkacze, dziewiarze i pończosznicy Częstochowy zorganizowali, a ściślej mówiąc, reaktywowali działalność cechu założonego w Kamienicy przed 10,0 z górą laty. Przyjął on nazwę Pow. Cechu Włókienniczego i objął zakresem swego działania ponad 150 czynnych warsztatów tkackich, dziewiarskich i pończoszniczych z terenu miasta i powiatu. Ponieważ liczba zgłaszanych warsztatów rośnie z dnia na dzień, przy czym wpływają również wnioski o przyjęcie do Cechu z terenu całego województwa, istnieją poważne szanse podniesienia go do godności organizacji wojewódzkiej. Gospodarka planowa zapewni powołanemu do życia Cechowi Włókienniczemu trwalsze warunki rozwoju od tych, jakie zgotowała gospodarka dawna sprzed 100 laty — Cechowi Płócienników w Kamienicy.

Autor: LEONARD HOHENSEE
Źródło: ,,RZEMIOSŁO" Rok X,
WARSZAWA , KWIECIEŃ, 1948, Nr 4

TWIERDZA CZĘSTOCHOWSKA. PERYSKOP KULTUROZNAWCZY.

 TWIERDZA CZĘSTOCHOWSKA. PERYSKOP KULTUROZNAWCZY.

Dlaczego „Księgi Jakubowe” zacząłem czytać od księgi V czyli „Księgi Metalu i Siarki”? Ze względu na podrozdział zatytułowany „O tym, jak w lutową noc 1760 roku Jakub przybywa do Częstochowy”.
„Wjeżdżają gościńcem warszawskim”. Koła powozu terkoczą na śliskich kocich łbach”.
- Chwileczkę - pomyślałem (nieświadomie wchodząc w buty wuja Henryka, który używał słowa „chwileczkę”, gdy zaczynał wątpić w prawdziwość czyjejś opowieści) - ulica Warszawska w 1760 miała już bruk?
Ale już kolejne zdania uśpiły we mnie niedowiarka, bowiem styl pisania zaczął działać na wyobraźnię. „....resztki kolorów spełzają w mrok, biel mętnieje i szarzeje, szare robi się czarne, czarne znika w otchłani, która otwiera się przed ludzkimi oczami. Jest wszędzie pod każdą rzeczą na świecie”.
Takie zdania mogą uwieść czytelnika. Opis lutowego zmierzchu równie ciekawie brzmi w tłumaczeniu na niemiecki, francuski czy szwedzki. Opis niby realistyczny, ale zawierający w sobie coś tajemniczego. Częstochowa jest nowym rozdziałem w życiu bohatera powieści . A bohater jest trochę kabalistą,, trochę kupcem, alchemikiem i filozofem. Jaakow ben Juda Lejb Frank, bardziej znany jako Jakub Frank (także Józef Dobrucki),przez wyznawców uważany za Mesjasza, twórca oryginalnej doktryny religijnej. Pozostanie przez 13 lat więźniem (a właściwie rezydentem) twierdzy częstochowskiej. Uwolniony zostanie przez Rosjan, gdy ci przepędzili z Częstochowy konfederatów barskich.


Skoro bohater zjawia się w Częstochowie, narrator musi ukazać czytelnikowi, w formie skrótowej, emblematycznej, specyfikę i charakter miasta. Szekspir na ukazanie miłosnego dramatu Romea i Julii wybrał Weronę, Casanova czuł się najlepiej w Wenecji, Federico Fellini miał swój Rzym.
Wracamy do tekstu. „Miasteczko leży po lewej stronie Warty, wpatrzone w klasztor na górze. Składa się z kilkudziesięciu domków, niskich, szpetnych, wilgotnych” […] Rynek jest prawie pusty, jego nierówny, falujący bruk przymarzł lekko i wydaje się pokryty błyszczącym lukrem. Po wczorajszym jarmarku zostały końskie odchody, zgniecione siano i niesprzątnięte jeszcze śmieci”. W tej narracji można raczej ze wszystkim się zgodzić. Autorka dobrze odrobiła lekcję. W końcu pewien literat ujawnił światu, że noblistka podczas pracy nad książką dzwoniła do niego wielokrotnie (także w nocy) i zadawała wiele pytań o Częstochowę i jej topografię.
Mówimy Częstochowa a w domyśle: pielgrzymki. Skoro miasto żyje w cieniu klasztoru. „W rynku skręcają wprawo, na trakt, który prowadzi do klasztoru. […] Wzdłuż traktu posadzono drzewa, lipy [...”I. Chwileczkę, mówi we mnie wuj Henryk, w 1760 roku traktu być nie mogło , z rynku nie dało się skręcić „w prawo”, przed kościołem św. Zygmunta znajdował się cmentarz grzebalny z kaplicą. Owszem w latach 20. XIX w. wytyczono piękną aleję, przy której posadzono … topole. Nic to - licentia poetica. „Nagle daje się słyszeć nierówny rwany śpiew – to grupa pielgrzymów szybkim krokiem zdąża w stronę miasteczka”. Na dodatek kobiety i mężczyźni śpiewają „Pod Twoja obronę”.
Dla reżysera filmowego i operatora piękne wyzwanie. Ale chwileczkę: pielgrzymka w lutym, o zmierzchu?
Na szczęście dalsza opowieść o żydowskim proroku tak wciąga, że zmysł nadmiernego krytycyzmu tępieje, a dyscyplinujące ( w stosunku do snującego opowieść) powiedzonko wuja Henryka (chwileczkę...) staje się zbyteczne.
Ale nie o walorach „Ksiąg Jakubowych” jest peryskop a o twierdzy jasnogórskiej. Nieoceniony Zdzisław Piątkowski, autor 6-tomowego opracowania „W kręgu wsi królewskiej Chlina”, w rozdziale zatytułowanym „Na kartach akt sądowych czyli o występkach i zbrodniach oraz o procesach w sprawach cywilnych i karnych” opisał trzy przypadki uwięzienia w twierdzy częstochowskiej. Przed sądem ziemskim krakowskim 9 V 1792 r. toczył się proces przeciwko Tomaszowi Piotrowskiemu obwinionemu o liczne kradzieże. Zaczynał od kradzieży zboża, a skończył na okradaniu kościołów. W Irządzach ukradł z kościoła srebrną lampę i sprzedał starozakonnemu Zelmie w Pilicy. Włamał się także do kościołów w Moskorzewie , Mstyczowie i Kroczycach. Puszki po „komunnikatach” sprzedawał żonie Zelmy po 18 złp. Został przyłapany na gorącym uczynku w kościele w Pilicy i osadzony w więzieniu w krakowskim ratuszu. Zelma po złożeniu przysięgi na Rodał (spisany tekst Tory), iż nie miał z Piotrowskim nic wspólnego (a także z małżonką, ponieważ „podkradała jego majątek”, co potwierdził w 1782 r. kahał pilicki) został uniewinniony, z dużą pomocą obrońcy - Ignacego Ostaszewskiego. Natomiast Piotrowski został skazany „na więzienie przy pracy codziennej aż do spełnienia wyroku śmierci na osobie jego w tymże więzieniu w fortecy częstochowskiej”.
Na karę 9 lat więzienia „ przy pracy codziennej” został skazany w 1792 r. poddany ze wsi Bonowice (k. Szczekocin), Jan Partyka, za to, że utopił w stawie brata swej żony, 15-letniego Józefa Sikorę. W tym samym roku odbył się proces Urszuli (bez nazwiska), służącej, która pochodziła z Wysocic (w gminie Gołcza). Była na służbie kolejno u doktora w Proszowicach, w Słomnikach w domu mieszczanina Pluteckiego, u księdza w Korzkwi a na koniec u niejakiego Lasoty, zagrodnika w Sułkowicach, wsi należącej do sióstr klarysek z kościoła św. Andrzeja w Krakowie. Zeznając przed sądem powiedziała, że przyjmując służbę w Sułkowicach była już brzemienna. Urodzone w piekarni dziecko „ z bojaźni” pochowała „pod żłobem”. Sędziowie ze względu na „prostotę tejże Urszuli” oraz „bojaźń kary” orzekli 12 lat więzienia (przy pracy codziennej) w fortecy częstochowskiej. Przed rozpoczęciem kary oraz co pół roku w ciągu 12 lat miała otrzymywać po 50 rózg.
Nie wiem, czy dochowała się ewidencja przetrzymywanych w częstochowskiej twierdzy . Nie ulega wątpliwości, że najbardziej intrygującym więźniem był „antytalmudysta” i samozwańczy prorok Jakub Frank.
Aut: Andrzej Bohdan 

KONOPIE WŁÓKNISTE. PERYSKOP KULTUROZNAWCZY

 KONOPIE WŁÓKNISTE. PERYSKOP KULTUROZNAWCZY.

3 stycznia 1821 r. w izbie Sądu Pokoju powiatu lelowskiego w Żarkach przed Walentym Sobockim stawili się mieszkańcy Konopisk: wielmożna Salomea z Ząbkowskich Tymińska wraz z mężem, wielmożnym Franciszkiem Tymińskim, oraz Kunegunda ze Stodulskich Ząbkowska, wdowa po Józefie Ząbkowskim, zmarłym 24 listopada 1819 r. Kunegunda Ząbkowska procesowała się z Tymińskimi o sumy, jakie należały się jej po mężu oraz o zwierzęta hodowlane(4 woły, źrebicę, pięcioro trzody i tucznego wieprza. 28 VII 1820 r. Trybunał Kaliski uznał jej prawo do kwoty 6 tys.złp polskich (wraz z prowizją). oraz do zwierząt. Salomea Tymińska odwołała się od tej decyzji do Sądu Apelacyjnego. Wizyta u Walentego Sobockiego w Żarkach była wynikiem zawartej przez strony ugody, by nie niszczyć się kosztami procesów. Salomea zrzekła się apelacji, przyrzekła „spokojność tak ze swojej jako i swych współsukcesorów” i obowiązała się do wynagrodzenia szkód. Poza sumą 9 tys. złp „żyta korcy pięć, pszenicy korcy dwa, siemienia konopnego i lnianego po korcu jednym, konopi w ociepkach snopów czterdzieści do rąk Kunegundy Ząbkowskiej. Ponadto „opału dostarczać i co tydzień na jeden dzień człowieka do usług dawań, niemniej kapusty zagon, kartofli zagonów sześć, marchwi zagonów dwa jako tez wolność trzymania na paszy latem i zimą krów pięć, trzody sztuk cztery i wolność użycia koni zaprzęgowych w interesach windykacji sumy od wielmożnego Marchockiego pozwala ...”
Co badacza kultury w omawianej historii interesuje najbardziej? Relacje rodzinne Ząbkowskich/Tymińskich, kwestie prawne, dalsze losy bohaterów opowieści? Ktoś mógłby zapytać: czy windykacja sumy od Marchockiego (notabene mieszkańca Secemina) powiodła się? Otóż warto zwrócić uwagę na sprawy alimentacyjne. Nie chodzi jednak o kapustę, marchew i kartofle. Intryguje fraza: „czterdzieści snopków konopi w ociepkach”. To potwierdzenie, że uprawiano w tym miejscu konopie włókniste (nie, nie indyjskie!). Zatem nazwa miejscowa 'Konopiska' jest całkowicie (historycznie) uzasadniona. Konopisko to pole po zebranych konopiach. Tak jak rżysko oznacza pole po ścięciu żyta. Z kolei określenie 'ociepka' czyli wiązka konopi (a także lnu, koniczyny, słomy, czy siana) dała popularne nazwisko, zazwyczaj w formie: Ociepa. To nie przypadek, że w Częstochowie jest 348 osób o tym nazwisku. To siedem razy więcej niż w Łodzi, która w tymże rankingu znajduje się na drugim miejscu. Najwięcej Ociepków jest w Sosnowcu (98), w Częstochowie tylko 55. Najbardziej znanym Ociepką jest niewątpliwie „malarz Ery Wodnika”, Teofil Ociepka (1891 – 1978), członek Janowskiej Grupy. Jego latająca krówka z Saturna jest the best.
ab.
Józef Ząbkowski (1759-1819), dzierżawca Konopisk, sporządził 16 października 1819 r. w dworze w Konopiskach testament. Chyba przewidział, że dojdzie do konfliktu pomiędzy jego drugą żoną Kunegundą z Stodulskich, a dziećmi z pierwszego małżeństwa - po Barbarze Wąsiewiczowej. Przede wszystkim zdeklarował przed rejentem Antonim Truszkowskim, że „żadnych pieniędzy w gotowiźnie nie ma”. Posiadał dom w Kłobucku oszacowany na 10 tys. złp. oraz gorzelnię. Od Kantego Marchockiego z Secemina należało mu się 7 tys. złp. Prowadził też interesy z ks. Hilarionem Szuffranowiczem (proboszczem parafii św. Zygmunta w Częstochowie), który był winien Ząbkowskiemu za sągi drewna i gorzałkę sumę 932 złp. Testator opisał stan inwentarza, m.in. 450 owiec, 8 koni, troje źrebiąt, 18 krów. Samą gorzałkę szacował na 3 tys. złp. Dokładnie wymienił swoją garderobę ( m.in. trzy tużurki i trzy pasy), bieliznę (m.in. 14 koszul) zastawę stołową (200 łyżek stołowych srebrnych, 6 łyżeczek do kawy i cukiernicę), powozy, bryczki, wozy i sanie. Dłużny był sumy swojej żonie Kunegundzie, córce Salomei Tymińskiej ( z zaznaczeniem, że wzięła od niego perły i kolczyki złote perłami wysadzane), Mendlowi Horowicowi i Żydowi „na Biadaczu” [chodzi o karczmę].
Na pogrzeb przeznaczył 2 tys. złp (po 200 złp: Jasnej Gorze, parafii św. Zygmunta i klasztorowi św. Annie, na pochowanie ciała i obiad żałobny 1400 złp.) Świadkami testamentu byli: Karol Sewerin doktor z Nowej Częstochowy oraz proboszcz z Konopisk, ks. Cyryl Greczyński. W testamencie są wymienieni także także dwaj inni świadkowie: Stanisław Polaczkiewicz, młynarz – okupnik z Jackowizny (k. Dźbowa ) oraz Wojciech Kijas z pustkowia Kijasy (dziś: Kijas). Autor: A.B