Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 12 czerwca 2022

ROZWAŻANIA KULTUROZNAWCY.

 ROZWAŻANIA KULTUROZNAWCY.

Najtrudniej badać własną kulturę, łatwo tu o zbłądzenie w - pozorny przecież - obiektywizm podobnie jak o banał i uproszczenie, trudno natomiast o spojrzenie świeże, powiedzieć by można niewinne - pisze Jolanta Kowalska z Instytutu Archeologii i Etnologii PAN w Warszawie. Ponieważ w swojej kulturze uczestniczymy na co dzień, jej formy - poprzez zbytnią bliskość - są niedostrzegalne. Bez własnego wysiłku nie sposób poznać owego subtelnego kodu, jakim jest wzorzysta plecionka własnej tradycji. Najtrudniej interpretować zjawiska kultury. Nie wystarczy powiedzieć, że dany zwyczaj po prostu istnieje. Warto pokusić się o głębszą refleksję. A materiał do analizy znajduje się w zasięgu ręki: ceremonie ślubne, rytualne sposoby zachowania się, gesty itp. Problem pojawia się wówczas, gdy brak nam zaufania do wyniesionych z domu wzorów, ukrywamy swe kulturowe korzenie (np. z obawy przed posądzeniem o „wiejskość") i zaczynamy naśladować podpatrzone schematy. To generalny problem współczesności: wykorzenienie, kulturowy nomadyzm, bezrefleksyjne przejmowanie cudzych, obiegowych wzorców, unifikacja, ucieczka przed oryginalnością. W kulturze reguły gry są określone, choć wiele aspektów kultury pozostaje w ukryciu.

Trzeba umieć do nich dotrzeć. Antropolog kultury potrafi odczytać wpisane w zachowania ludzi scenariusze. Pewien mieszkaniec Dahomeju opowiedział dwie wersje tego samego mitu. - Która jest prawdziwa? - pyta badacz. Obie są prawdziwe, bo każdy, kto opowiada jakiś mit opowiada prawdziwie. Docieranie do ukrytych sensów kultury, jej „drugiego dna" jest najciekawsze. Powszechną zmorą społeczeństwa intemetowego jest nieustanne podglądanie (Wielki Brat patrzy). W globalnej wiosce podglądają wszyscy. I przejmują globalne wzorce. Kamienica Polska XIX w. prezentowała model europejskiej kultury. To kultura chłopska z jej bogatą symboliką, mocno zakorzeniona w tradycji ale i otwarta na zmianę, wszak majstrowie tkaccy (piśmienni) reprezentowali świat preindustrialny. Produkcja płótna miała swój racjonalny wymiar. Religijność przybyszów z Saksonii, Czech i Śląska miała europejski kod, była religijnością prywatną i codzienną. Nie opierała się wyłącznie na emocjach. Wiara nie wynikała z postaw fatalistycznych, nie ograniczała się jedynie do celebrowania kluczowych wydarzeń, czy mechanicznego podtrzymywania praktyk, jak ma to miejsce w przypadku tzw. religijności ludowej, wypranej z głębszych intelektualnych pierwiastków. Paradoksem Polski postpeerelowskiej jest upowszechnienie się modelu plebejskiego, także i religijności typu ludowego. Opartej na emocji, lokującej swe ambicje w warstwie obrzędowej. Nowe elity władzy są boleśnie plebejskie, zachowanie się przed kamerami przedstawicieli niektórych partii politycznych jest tego wymownym potwierdzeniem. Budzi zaniepokojenie fakt, iż ludzie z wyższym wykształceniem mają trudności z odróżnianiem porządku racjonalnego i emocjonalnego, pozbawionego autorefleksji. Zamiast korzystać z zasad logiki, wnioskować, dowodzić sprzeczności, ujawniać błędy - niemo celebrują. Przyglądajmy się baczniej scenariuszom codzienności. To w nich tkwi klucz do zrozumienia wielu faktów kulturowych. Naszym zachowaniem sterują reguły obyczaju. Codzienność jest odwrotnością czasu świątecznego. O ile rytualy świąteczne zostały przez badaczy stosunkowo dobrze rozpoznane i opisane, o tyle codzienność wymyka się definicjom badaczy kultury. A przecież nasz status osobowy wynika głównie z codzienności, a nie z zachowań odświętnych. Także magia towarzyszy nam na co dzień. O niej w kolejnym odcinku rozważań. A teraz zamykam się jak scyzoryk o dwóch ostrzach.

Autor: Andrzej Kuśnierczyk (Ośrodek Dokumentacji Dziejów Częstochowy Muzeum Częstochowskiego)
Źródło: Kwartalnik ,,Korzenie” nr63, R.:XVII, 4/2007

WIOSNA. Wspomnienia - Kryspina Gruszkowa

  WIOSNA. Wspomnienia - Kryspina Gruszkowa

Minęła tegoroczna nietypowa i kapryśna zima. Nadeszła wiosna. Przyszło mi na myśl pięknie opisywane przez Władysława Reymonta w powieści „Chłopi" nadejście wiosny: „Hej zwiesna ci to szła rozległymi polarni...". Kiedyś przed laty, przez nasze kamienickie pola szła także wiosna. Jak zwykle stopniały resztki śniegu, zazieleniły się oziminy. Oracze cięli pługami ziemię pod zasiew zbóż jarych i okopowych. Zaczęło się sadzenie ziemniaków i siewy buraków pastewnych i warzyw. W kwietniu wychodziło na pastwiska bydło. W naszym gospodarstwie prócz przydomowej ćwierci huby mieliśmy jeszcze hektar ziemi, na które mówiliśmy pole na Czarce. Działka dotykała do rzeczki Czarki - dopływu Warty. Aby się tam dostać, trzeba było jechać spory kawałek drogi, wyboistej drogi, nazywanej superatem. Tam sadzone były ziemniaki i siane żyto. Pole pod ziemniaki orano w zagony. Na każdym zagonie robione były motyczką odległe od siebie o około osiemdziesięciu centymetrów poprzeczne rządki. W każdym rządku wrzuconych było sześć lub siedem sadzeniaków. Na środku zagonu pomiędzy rządkami za-kopywany był jeden ziemniak. Do sadzenia potrzebne były dwie osoby. Jedna robiła motyczką „dołki", druga w te dołki wrzucała kartofel. Taki sposób sadzenia zapewniał dobre plony. Sąsiadami naszej działki na Czarce byli rolnicy z Jastrzębia. Oni sadzili ziemniaki sposobem tak zwanym pod skibę. Sadzone były zbyt gęsto i krzew ziemniaka miał mało miejsca do rozgałęzienia rozłogów. Kiedy w jesieni ich zbiory okazały się dużo gorsze od zebranych okazałych bulw z naszego pola, mówili: „temu Niemcowi (tak kamieniczan nazywali mieszkańcy okolicznych wsi) chyba diabli s.... na jego pole". Wiosna przyszła także do ogródków. W naszym ogródku przed domem pod oknem był duży krzak pnącej róży. Na zimę otulany był słomą i suchymi liśćmi.

Teraz trzeba było odkryć krzak, przywiązać liczne pędy na szeroką drabinkę opartą o strzechę. Kiedy w lecie krzew okrył się kiśćmi czerwonych różyczek, przyciągał oczy przechodzących drogą. Róża dotrwała aż do pierwszych lat wojny. Obok na grządce wypuszczały czerwone pędy piwonie. Koło Bożego Ciała krzaki piwonii rozkwitały różowymi i białymi kwiatami. Na klombie zaczęły wyrastać lilie. Białe lilie zwane liliami świętego Józefa. Wyrastały na wysokich sztywnych łodygach. Kiedy zakwitły w czerwcu, ich kwiaty wydzielały tyle wonnego zapachu, że ich odurzająca woń wciskała się do mieszkania przez otwarte okna. Kiedy w kalendarzu zbliżał się dzień z imieninami Zygmunta (2 maja) rozkwitały drzewa wiśniowe. Przed laty dużo tych drzew obrastało ogrody naszych domów. Białe drobne kwiatki pokrywały całe korony drzew. Kiedy przekwitały, ich drobne białe kwiatki spadały na ziemię jak śnieg. Autor: Kryspina Gruszkowa Źródło: Kwartalnik ,,Korzenie” nr65, R.:XVIII, 2/2008

poniedziałek, 6 czerwca 2022

Dzieje Kamienicy Polskiej ( 1827-1902). Migracje i emigracje.

 Dzieje Kamienicy Polskiej ( 1827-1902). Migracje i emigracje.

W poprzednich artykułach o mieszkańcach naszej wsi, przy okazji omawiania ich profesji, nazwisk i imion, za,stanawialam się nad przyczynami zniknięcia niektórych „na zawsze". Zapoznałam się z dokumentami, które udostępnił mi redaktor naczelny „Korzeni". Pozwolę nieco rozjaśnić te sprawę. Są to: „Kontrola przybywających różnych osób za świadectwami do miasta Łodzi" (z Archiwum Państwowego w Łodzi), „Księga ludności niestałej gminy Kamienica Polska", „Księga meldunkowa gminy Kamienica Polska". Obejmują one lata 1827-1902, a więc spory kawał czasu. Ktoż więc wybywał z naszej wsi do Łodzi? Przede wszystkim tkacze, terminatorzy i czeladnicy tkaccy. Pociągała ich nie tylko Łódź - ale i Pabianic i Zgierz, i inne miejscowości w łódzkim okręgu włókienniczym. I tak udał się tam Antoni Richter, Karol Baer, Krzysztof i Franciszek Fiedler, Ignacy Kloze, Antoni, Dominik i Jan Cange, Jan Macke, Amand, Kajetan, Karol Cymmerowie, Roman Klinger, Jan Bohner, Ignacy Klar, Józef Knoll i inni. Mieli oni paszporty czasowe wydane przez wójta gminy Kamienica Polska i musieli odnawiać meldunki, stąd nazwiska powtarzają się w aktach wielokrotnie. Były także lata, gdy z Kamienicy do Łodzi i okolic nie wyjechał nikt. Było i tak, że z rodziny wyjechał najpierw np. jeden z braci, a za nim ciągnęli do Łodzi pozostali. Tak było z rodziną Cymmerów czy Cangów.

Do „ziemi obiecanej" ciągnęli nic tylko tkacze. Z Kamienicy wyjechało wtedy wiele kobiet w charakterze służących, np. Małgorzata Reinsch, Barbara Prinke, Regina Hartwich, Rozalia Klinger, Teresa Ludwik, Magdalena Cejpin, Wiktoria Roner i in. Przy nazwiskach niektórych kobiet były określenia „wyrobnica", „na zarobek". Była wśród nich Teresa Hofman, której - po krótkim pobycie w Łodzi - „polecono udanie się prostym traktem do miejsca właściwego zamieszkania." Nie zostały podane przyczyny tegoż wydalenia. Fali tkaczy, służących, wyrobnic udających się do Łodzi z nadzieją na zarobek towarzyszyli ludzie przeróżnych profesji. Wprawdzie nie pochodzili oni z naszej wsi - ale pozwolę sobie wymienić ich nazwiska a zwłaszcza zawody, bo są one dla mnie - leksykalnego tropiciela - nadzwyczaj smakowite. Tak więc byt wśród nich Jakub Weysser - komedyjant, Rudolf Erian - rytownik francuski, Carol Nikolaus - formstecker, Piotr Feller, - sztukmistrz, Daniel Rossi - meneżernik, a nade wszystko Wacław Jurksill - powietrzny żeglarz. Większość nazwisk, które „wyszły wtedy do Łodzi" z Kamienicy, już nie wróciły, stąd ich brak w aktalnych spisach ludności wsi. Podobną rolę dla Łódź dla naszych mieszkańców - pełniła z kolei nasza Wieś, do której ciągnęli ludzie z całej dość rozległej tedy gminy - a także z dalszych okolic. Przyciągały ich nasze małe fabryczki tkackie jak np. Ksawerego Cianciary, czy „zespól różnych zakładów" założonych przez Jana Bendę. I tak np. u Ksawerego pracowala i zamieszkała spora rodzina Karfiatów z gm. Huta Stara. Kilku z tkaczy przybyłych do pracy w tej fabryczce pozostało we wsi na stale, jak np. Mikołaj Forc (Forcz), Franciszek Słowikowski z Źarek, Karol Szuster czy Andrzej Kohon, Marianna Sitek. Reszta, po pewnym czasie, ruszyła np. do Częstochowy i dalej a wraz z nimi wywędrowały ich nazwiska, które „tropię" na łamach „Korzeni", np. Weintritty, Mazelany, Miszniaki, itd., itd. Byli to w większości ludzie młodzi, mężczyźni w wieku od 18 do 30 lat. Interesującą sprawą jest - niezwykle nasilony w tych latach - ruch kobiet i mężczyzn utrzymujących się „ze służby". W ciągu dwu lat 1865 i 1866 przewinęło się przez Kamienicę 57 służących a tylko 15 tkaczy. Z tych 57 przy kolejnych meldunkach powtarzają się nazwiska 23 - reszta ode-szła znowu gdzież w świat. Będąc w Kamienicy mieszkali (byli zameldowani) w kilku miejscach. Może to być jednoznaczne ze służbą w tej rodzinie - ale może tylko z przebywaniem. Najwięcej przybyszów pracowało i mieszkało na Bendowiźnie. Był to folwarczek nad Wartą, gdzie Jan Benda założył blich płótna, farbiarnię, młyn i magiel. W roku 1840 nastąpiła licytacja tego majątku, bo nie zdołali Bendowie założyć tam silnej manufaktury tkackiej. Mieszkali tam wprawdzie jeszcze w latach 50. XIX wieku - ale zaczynał się nowy okres Klepaczki. W latach 80. zaożył tam fabrykę tektury Jan Kleberg i powoli Bendowizna przejdzie w Klebrowiznę. Poza Bendowizną sporo ludzi, głównie tkacze z rodzinami, czeladnicy, mieszkało w kasarnach u Ksawerego Cianciary. Wielu było zameldowanych u Michała i Piotra Bednarczyków (stolarz), także u sołtysa Józefa Hazlera czyj u Józefa Dusiela. Powoli rozwijal swoją działalność w Kamienicy Leyzor Kreutzberg - więc i u niego mieszkało wielu utrzymujących się „ze służby". Poza Kreutzbergiem wiele meldunków było w domu Józefa Idzikowskiego, Leopolda Szpigla, Józefa Nowotnego a także Jana, Franciszka i Ferdynanda Walentów. W masie tych ludzi, którzy utrzymywali się „ze służby" i tkaczy pojawiali się także inni. Byli to przede wszystkim Żydzi - handlarze, tacy jak Mosiek Szejn z Pilicy, Wolf Weinberg z Częstochowy czy Herszlik Frenkenberg, który był także farbiarzem. Przebywali we wsi także Żydzi innych profesji, np. Haskiel Broniatowski - guwerner z Częstochowy -najpierw u Leopolda Szpigla, potem u Edwarda Kreutzberga, felczer Szmul Heftler z Częstochowy zamieszkały najpierw u Jana Górala, potem u Jana Łebka. Tenże Hefler przywiódł ze sobą chyba brata Rafała Heftlera - cyrulika. Przewinął się także przez wieś lcyk Szpigel i 16-letni służący Josek Slińczyński. Handlarze zatrzymywali się głównie u Józefa Bielobradka. Ponich i po ich nazwiskach ślad zaginął. Rozwiali się gdzieś w czasie i przestrzeni. Z ciekawych postaci przebywających wówczas w Kamienicy należy wymienić Józefa Rutkiewicza (w innym zapisie Bukiewicza) z gminy Olsztyn -„żołnierza nieograniczenie urlopowanego" - dwu Johanów (Otrąbek i Stedziński) przybyłych z Prus, dwie panny Benda - Emilię i Marię przybyłe także do wsi z Prus. Na koniec należy wymienić Antoniego Kidawę - lat 15, który „wyszedł do powstania". Ten niezwykle nasilony ruch odbywał się głownie między gminami Kamienica, Rudnik Wielki, Choroń, Poczesna, Żarki, Kromołów. W latach 1886-1902 czyli 20, 30 lat później wyraźnie zmienił się przekrój społeczny ludzi meldowanych w Kamienicy i gminie Kamienica Polska. Przede wszystkim pojawili się górnicy. Przybywali z Wyrazowa, Konopisk, Nierady, Będusza, Miedzna, Jastrzębia a nawet spod dalekiego Hrubieszowa - Franciszek Radlak, zaś z pięknej, jako nazwa miejscowa, wsi Ługi-Radły. Nazwiska tych górników to Kowalski, Uflik, Pakulski, Garczek, Sawick i, Materac (!), Frączak, Rębalski, Dudek, Pióro, Kowalewski, Przygoda,Świtała, Ligęza. Większość mieszkała u właściciela kopalni rudy Walentego Zissa (Zisa), przybyłego tutaj ze śląska (urodził się w Praszce). Niektórzy z górników byli zameldowani u Klebera, także u Szczepana Czarnego i Józefa Pilca. Niektóre z tych „nazwisk" osiadły w naszej wsi i wrosły w nią - inne powędrowały gdzieś dalej. Druga znaczącą grupa przybyłą w tym czasie byli robotnicy i robotnice zatrudnieni i zamieszkali u Jana Klebera w fabryce tektury. Byli to ludzie bardzo młodzi (w wieku od 15 do 21 lat). Ich nazwiska to Lula, Wesołek, Chwist, Siwiec. Makuch a pochodzili głównie z Jastrzębia (wówczas w gminie Choroń). W tych latach w „Księdze meldunkowej" jest bardzo niewielu tkaczy.' Zatrzymują się głownie bądź u Ksawerego Cianciary (Antoni ,Józefowicz' Rybak). Gerwazy Rostkowski - siedemnastoletni uczeń tkacki z Pińczowa - zatrzymał się u Karola Wajdermana - potomka Franciszka - „Wiedeńczyka". Trzecią grupą byli „służący", tyle że zmieniły się domy, w których służyli czy mieszkali. Wymienić tu należy Józefa Sitka z Zawady, Wojciecha Bielobradka, Józefa i Waleriana Ficenesów, Jana Ciejpę z Zawady - i oczywiście Jana Klebera, Edwarda Kreutzberga, Ksawerego Cianciarę i tajemniczego dla mnie Jana Pejchla (Pejchel), u którego kilku z nich służyło i mieszkało. Służący pochodzili z Własny. Łyśca, Małego Rudnika, Kusiąt, Nierady, Zrębic, Srocka. Obok służących sporą grupę tworzyli wyrobnicy i wyrobnice - mieszkali u Walentego Kaszy (Śmietanowie). u Józefa Skowrońskiego, u Józefy Hartmana, Józefa Pilca. Tomasza Zemły. Krócej lub dłużej przebywali w owym czasie we wsi piekarze - Ignacy Rychter i Franciszek Lis. Mieszkali u Amanda Walenty. U Wojciecha Bielobradka zaś zatrzymali się młynarze Stanisław Zajączkowski i Władysław Szller. U Józefa Sitka w Zawadzie mieszkał młynarz z Radkowa. Franciszek Opilski. W domu Firmiana Ficenesa przebywał z rodziną kowal Tomasz Jeziorowski. Podobnie jak 30 lat temu przemieszczali się przez wieś żydowscy kupcy. W domu Tomasza Walentka zatrzymali się Herszlik Lipszyc i Icyk Simsel Meryn; w domu Ignacego Kozaka, a potem u jego „naśladowników" - Abram Aba Szwymer; u Karola a potem Adolfa Blaszczyków mieszkał Lewek Frankenberg z żoną Irką. Pojawiają się już w tych latach Merynowie - ale na razie jako penetrujący możliwości wsi. Na stale pojawiają się niewiele później. W „Księdze meldunkowej" gminy Kamienica Polska z lat 1886-1902 znaj-duje się także ślad, że powstała już parafia. Pod nr 134 zapisana jest Marianna Kwiatkowska - lat 40 - z Turzyna jako służąca u proboszcza w parafii Kamienica Polska, a pod nr 161 - Paweł Mizerski - organista. Księga, z której korzystałam, dotyczyła całej gminy a nie tylko wsi Kamienica Polska. Z wielu zapisów dotyczących Borku, Lepisza, Osin, Dębowca. Młynka, Poczesnej wymienię tylko jeden - bardzo smakowity pod względem językowym - w Zawiśnie u Feliksa Sosnowskiego zamieszkał Berek Zakon Fajtel vel Berliński - lal 28 - kupiec spekulant z gminy Koniecpol. Żegnając te czasy - bo w następnym artykule przejdę do lat 30. XX wieku - z przyjemnością notuję, że w tych latach, o których pisałam - wójtem gminy był mój pradziad Franciszek Kuśnierczyk.

Autor: Barbara Kaczkowska (Kraków) Źródło: Kwartalnik ,,Korzenie” nr33, R.: X, 2/2000

„Tkacz" sprzedany na licytacji. 1932r