Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 29 czerwca 2023

Złodzieje spowodowali wykolejenie się jednego wagonu towarowego. Poraj 1935r

 Złodzieje spowodowali wykolejenie się jednego wagonu towarowego. Poraj 1935r

Wczorajszej nocy, około godz. 2.40, banda złoczyńców napadła w pobliżu Poraja na zdążający do Częstochowy pociąg towarowy i poczęła zrzucać na tor kawały żelaza surowego. Jeden z kawałków, wagi około 40 klg. spadł pomiędzy szyny w ten sposób, że koła jednego z wagonów środkowych najechały nań, wskutek czego wagon uniósł się w górę i wykoleił dwoma kołami.

Wagon był wleczony na przestrzeni ponad 1,000 metrów kołami po ziem i, wreszcie kiedy pociąg zatrzymał się, okazało się, że wagon takzbli żył się do sąsiedniego toru, że zagrażało to bezpieczeństwu pociągów, kursujących na drugim torze. Natychmiast zarządzono na tym odcinku przerwanie ruchu, które potrwało do godz. 6 tano, t. j. do chwili, kiedy pogotowie kolejowe z Częstochowy postawiło wagon na szyny. O godz. 6 rano otwarto ruch dla pociągów po jednym torze. Drugi tor został uruchomiony o godz. 15 ej. Wskutek tego wypadku pociąg nr. 213, idący z Warszawy do Katowic i Krakowa, opóźnił się o przeszło 2 godziny. Jak się okazało, wykolejony wagon uszkodził około 1,000 podkładów kolejowych. Władze policyjne prowadzą energiczne dochodzenie w celu wykrycia członków zbrodniczej szajki, która na linji Poraj — Częstochowa niejednokrotnie dokonywała już napaści na pociągi towarowe. Źródło: Słowo Częstochowskie : dziennik polityczny, społeczny i literacki. R.5, nr 276 (30 listopada 1935)

Robimy świąteczne porządki. Porady 1935r

 Robimy świąteczne porządki. Porady 1935r

Już zaczął się okres porządków wiosenno świąteczny, które taksamo, jak ..wielkie pranie” należą do zakorzenionych tradycyj w Polsce. Tradycja ta nie jest godna kontynuowania jej, przeciwnie należałoby zerwać z tym zwyczajem i racjonalizować system porządkowania. Dlaczego zwleka się i odkłada się do świąt lub innych okazyj gruntowne oczyszczanie mieszkania, gdy tymczasem powinno być ono zawsze czystem? Największym wrogiem porządku jest kurz. Według obliczeń każdy centymetr sześcienny powietrza w pokoju zawiera okolo 850 tysięcy pyłków kurzu. A więc w pokoju średniej wielkości mamy zawrotną liczbę do 350 tysięcy biljonów pyłków kurzu. Wymiatanie , trzepanie itd. przesuwa tylko kurz jednego miejsca na drugie, jest jednym zbiornikiem kurzu. Trzeba więc często mieszkanie wietrzyć bez względu na zimno sprzątać je umiejętnie. Porządki świąteczne są doskonałą okazją wyrzucania niepotrzebnych przedmiotów z pokoju. Im więcej światła, przestrzeni, roślin w mieszkaniu, tym mniej w nim kurzu. Pamiętać zawsz trzeba, że kurz wyciera się dobrze tylko wchłaniającą pył, miękką ścierką, zwilżoną lekko terpentyną. Lekkie meble, dywany, poduszki nie dość jest wytrzepać, trzeba je po przyniesieniu do mieszkania wytrzeć wilgotną czystą ściereczką. Dobrze też jest miękkie meble wyparować od moli octem. Meble dębowe i orzechowe nie wyściełane naciera się pomadką złożoną z 60 gramów białego wosku i 15 gramów francuskiej terpentyny, które rozpuszcza się, stawiając puszkę na gorącem żelazku, lub trzymając w ukropie.

Po dokładnem rozmieszaniu, jak masa ostygnie, dolać do niej 30 gramów najlepszego spirytusu i miękkim gałgankiem wycierać meble. Po wyschnięciu wyglansować czystą flanelową ściereczką, będą jak nowe. Meble lakierowane zmywa się poproś tu letnią wodą z rozbitem w niej mydłem. Zwyczajne ciemno lakierowane meble wyciera się naftą, plamy z sadzy zmywa się wodą wygotowanych fusów z kawy, plamy ze rdzy i atramentu puszczają od soku pomidorów. Wypalane i trzcinowe meble myją się ciepłą, dobrze słoną wodą i zaraz wyciera, aby nie ściemniały. Posmolone drzwi i ramy okien myje się tak, jak lakierowane meble, drzwi przy klamkach czyści się benzyną. Szyby i lustra robią się błyszczące po natarciu płynnem ciastem zrobionem z palonej magnezji z oczyszczoną benzyną. Smaruje się tą papką szkło z obydwóch stron przy szybach, z jednej u luster, a jak wyschnie, wyciera dokładnie miękką, nie obłażącą serwetką. Uszkodzone zwierciadła przez oddzielenie się i odpadnięcie cząstek amalgamy ze spodniej części, przez co utworzą się luki na powierzchni zwierciadlanej naprawia się sposobem następującym: z kawałka zbitego lusterka (zawsze je chować należy) zeskrobać amalgamę, rozpuścić zapomocą paru kropel rtęci i tą mieszaniną podciągnąć pendzelkiem uszkodzone miejsca. Klawisze od fortepianu zmywa się spirytusem. Ramy złocone czyści się również spirytusem lub sokiem z cebuli. Srebro i platery umyć w płynie przy gotowanym jak następuje: 40 gr. węglanu sody, 10 gramów octu i litr wody zwyczajnej zmieszać i posmarować tą mieszaniną przeznaczone do oczyszczenia przedmioty, następnie wypłókać je w dużej ilości wody a do osuszenia włożyć je do trocin drzewnych lub w pszenne otręby, skoro obeschną odmuchać i wycierać dla nadania połysku miękką zamszową skórką. Niklowe przedmioty odświeża się, zmoczywszy je w roztworze, składającym się z 50 części czystego spirytusu i jednej części kwasu siarczanego, płukać w zimnej wodzie. Miedź czyści się rozrobionem dość rzadko ciastem, składającem się z równych części gliny, mąki i octu. Stal, matowe metale i bronzy zawija się w kawał grubo nakredowanego płótna, w którem wyciera się dane przedmioty; wyjąwszy je odmuchać i czyścić miękką szczoteczką. Stal która ma błyszczeć, wyciera się skórką zamszową zwilżoną benzyną; jeżeli stal zardzewieje niezawodnym sposobem jej oczyszczenia jest następujący środek: rozbić sadze z oliwą i niemi nacierać zniszczony przedmiot. Sadzami też czyści się oksydowane przez zetknięcie z żółtkiem od jajka łyżeczki lub noże po użyciu ich do potraw z octem, dla połysku wyciera się kawałkiem aksamitu. Wszelkie ceraty, zmywa się wodą z szarem mydłem, linoleum nie myje się wcale wodą, ale naciera tą samą masą co podłogi, a następnie froteruje tak, jak posadzkę. Ceraty po zmyciu wytrzeć pomadką do mebli, a nabierają trwałości i nie będą smoliły. Zwyczajne podłogi z desek białych szoruje się najlepiej wodą ciepłą z mydłem poskrobanem i dodaniem wody chlorowej „Eau de Javelle”. Łyżkę na kubełek wody, nie zalewać zbytnio, spłókiwać dopóki zbierana woda nie będzie czysta.

Źródło: Słowo Częstochowskie : dziennik polityczny, społeczny i literacki. R.5, nr 89 (16 kwietnia 1935)

GAŁĘZIE JEDNEGO DRZEWA.

 GAŁĘZIE JEDNEGO DRZEWA.

Szukając łódzkich śladów kamieniczan natknąłem się na akt ślubu z roku 1869, 24-letniej Anny Marianny Langhantz, urodzonej w Kamienicy Polskiej, córki Franciszka i Anny z Pajchlów, z podmajstrem tkackim Janem Behmem. W tym samym roku odbył się ślub Antoniego Hikla, podmajstra tkackiego, urodzonego „w Austrii w mieście Alsztad", syna Antoniego i Rozalii z Pajchlów, z Zuzanną Gintzkau. W 1898 r. odbył się ślub 27-letniej Serafiny Pajchel, pochodzącej z Piotrkowa (Trybunalskie-go), córki Franciszka i Adaminy z Myślinów, z Ignacym Geppertem, buchalterem. W trzech tych aktach pojawiły się trzy kobiety o nazwisku Pajchel. Serafina Pajchel urodzona co prawda w Piotrkowie, ale nazwisko jej matki (Myślin) zdradza kulturowe korzenie: związek z Hutą Starą A i Kamienicą Polską. Nestor polskiej linii Pajchlów, Johann Peichl (1812 — 1897) pochodził z Altstadt „bei Mahrisch Trubau" czyli Starego Miasta (Stare Mesto) pod Morawską Trzebową. Pięciokrotnie (!) zawierał związki małżeńskie. W 1837 wziął ślub z urodzoną w Rostitz (Rozstani) na Morawach Wiktorią Appel (1818 — 1844), mieszkanką Huty Starej. Drugą żoną (ślub w 1845) była Rozalia Fiker (1826 — 1847), trzecią (ślub w 1848) Weronika z Fiedlerów (1816 — 1868), czwartą (ślub 1869) Marianna z Goldsztejnów, a właściwie Kulstajnów (1850 — 1873), piątą Teresa z Postlerów. Cztery śluby odbyły się w kościele w Poczesnej, piąty w Kamienicy Polskiej w 1873. Z pierwszego małżeństwa Jana Pajchla udokumentowani są: córka Alojza (ur. 1840), która wyszła za Józefa Rutkiewicza z Koziegłów, oraz trzej synowie urodzeni w Hucie Starej A: Józef (1838), Jan (1842) i Franciszek Seraficki! (1844). Tę dziwną formę drugiego imienia zawdzięczał bądź fantazji księdza parafii Poczesna, bądź pomyłce. Córka tegoż Franciszka Serafickiego i Adaminy Anny to wspomniana na wstępie Serafina, po mężu Geppert. Ktoś tworzący drzewko genealogiczne Geppertów będzie miał jak znalazł rodowód żony Ignacego. Dopowiedzmy także, że Adamina Anna Myślin była córką Jana Chrzciciela i Franciszki z Cianciarów. Franciszek i Adamina mieszkali w Łodzi. Chciałoby się ubarwić nieco tę genealogiczną wyliczankę jakimś opowieściami z życia Pajchlów, ale to nie takie proste. Mieszkańcy prowincji nie trafiali na łamy ówczesnej prasy, nie spisywali pamiętników, nie fotografowali się. Nie było jeszcze społecznościowych portali i wścibskich mediów. Wiemy o nich tyle, co odnotowano w metrykach i księgach ludności. Czasem pozostawiali po sobie ślad w aktach notarialnych. I to wszystko. Z kilku genealogicznych faktów trudno ułożyć esej, choć można by zaryzykować jego tytuł: „Pięć żon Jana Pajchla". Wróćmy do faktów. W związku z Rozalią Fiker Jan miał syna Walentego (ur. 1846), drugi syn Alojzy zmarł (w 1847) tuż po urodzeniu. W małżeństwie z Weroniką z Fidlerów nie miał potomstwa.

Dzieci z Marianną z Goldsztejnów (Kulsztejnów) wcześnie zmarły, Stanisław w wieku 3 lat, Bronisława Balbina w wieku 2 lat. Podobnie stało się z dziećmi spłodzonymi z Teresą z Postlerów (córką Jana i Marianny z Jakmanów), Tomasz i Florentyna nie dożyli dwóch lat. Nie wiadomo, czy doczekał pełnoletności syn Antoni ur. w 1878. Syn Walentego, Antoni (1874 — 1927?) mieszkał w Kłobucku. Pierwszą żoną była Władysława Kosta (z Częstochowy), drugą Aleksandra Lang 1 voto Woźniak (wdowa po Franciszku ), córka Romana i Kunegundy Mazurkiewicz. Najciekawsze były losy Jana Pajchla młodszego. Był kowalem, brał udział w powstaniu styczniowym. Niestety — nie wiadomo, jak wyglądały jego powstańcze losy. Uniknął represji. W 1864 r. wziął ślub (w kościele w Poczesnej) z Otylią z Gruców (1848 — 1868). Drugą żona była Franciszka z Piltzów (1851 — 1901). Mieszkali w Kamienicy Polskiej. W 1875 sprzedali Mikołajowi Znamirowskiemu z Gniazdowa 1/4 część z przypadającym do niej lasem — za 300 rubli srebrem. Jan prowadził jakieś interesy w Częstochowie. W 1882 r. Pajchlowie wyprowadzili się do Piotrkowa. Tu rodziły się dzieci: Antoni (1882), Bronisława Józefa (1883?), Łucja Ludwika (1884). W 1887 zmarły ich dzieci: Mieczysław i Jadwiga Marianna. Szkoda, że piotrkowski rozdział ich życia jest tak mało udokumentowany. Na jednym ze ślubów w roli świadka pojawił się w Piotrkowie Wojciech Pajchel student Instytutu Politechnicznego z Warszawy. Warto podjąć genealogiczne wyzwanie. Nazwisko Pajchel należy do rzadkich w Polsce. W 2021 odnotowano tylko 35 osób noszących to nazwisko (20 mężczyzn i 15 kobiet). W wyszukiwarce internetowej najczęściej pojawia się nazwisko Renaty Pajchel, nieżyjącej już polskiej fotosistki związanej przez wiele lat z Filmem Polskim. Trudno będzie znaleźć właściwe gałązki i liście genealogicznego drzewa. Nazwisko Pajchel nieobce jest czytelnikom ,Korzeni", mam odrobinę satysfakcji, że zebrane podczas wieloletnich kwerend dane genealogiczne ułatwiły innym dalsze poszukiwania. Grób rodzinny Pajchlów znajduje się na starym cmentarzu piotrkowskim.


Inskrypcja: Ś.P. JAN PAJCHEL/uczestnik powstania 1863/ żył lat 86/zm. dn. 16 lutego 1924. (Opis za: Monika Sobczak-Waliś, Grzegorz Waliś, Miejsca pamięci powstania styczniowego na terenie powstańczego województwa kaliskiego, Kalisz 2013, s. 88) Grób znajduje się pod opieką konserwatora zabytków. Dzieki inskrypcji można uzupełnic drzewo genealogiczne o brakującą datę zgonu: Jan Pajchel 1842 —1924.

Autor: Andrzej Kuśnierczyk.

Źródło: Kwartalnik ,,Korzenie” nr120, R XXXII , 1/2022r

Nowy Zarząd Powiatowy Straży Pożarnych przystąpił do pracy. 1935

 Nowy Zarząd Powiatowy Straży Pożarnych przystąpił do pracy. 1935

W sali konferencyjnej Starostwa przy udziale p. starosty B. Rogowskiego, jako prezesa Rady Powiatowej Straży Pożarnych, odbyło się przed kilku dniami posiedzenie nowo wybranego w dniu 2 czerwca r. b. Zarządu Powiatowego Straży Pożarnych powiatu częstochowskiego Na posiedzeniu tern nowy Zarząd Powiatowy ukonstytuował się następująco: Pierwszy wiceprezes — p. B. Bielobradek z Kamienicy Polskiej, drugi wiceprezes —p. St. Olszyński z Libidzy, sekretarz— p. Sojecki z Wyczerp, skarbnik— p. Jelonek z Kamyka, referent prasowy— p. Michalski z Czarnego Lasu i członek zarządu— mec. Bogobowicz z Częstochowy.

Obaj wiceprezesi podjęli się wraz z prezesem Zarządu Oddziału Powiatowego, kom. Serednickim, przy odpowiednim podziale tarenu: zlustrować wszystkie oddziały Straży Pożarnych tutejszego powiatu. Zarazem, dzięki życzliwemu stanowisku p. starosty Rogowskiego ustalono w planie pracy następujące wytyczne: Ogromną bolączką na terenie naszego powiatu była nieuregulowana sprawa wyjazdów koni do pożarów, co w większości gmin odbijało się ujemnie jeśli chodzi o szybkość udzielania pomocy nieszczęśliwym. Odtąd na terenie wszystkich gmin, gdzie są straże pożarne, wyjazdy do pożarów będą traktowane jako podwody płatne. Nadto tym osobom , które na alarm w przeciągu roku najwięcej pośpieszą z końmi do alarmu, będą przydzielane nagrody z gminnych komisyj przeciwpożarowych. Pierwsza nagroda wynosi zł. 20, ll — zł. 15, III — zł. 10. Oprócz tego będą wyznaczane nagrody powiatowe: I nagroda — p. starosty, II — Wydziału Powiatowego,, III — Rady Powiatowej Samorządu Terytorjalnego, IV — prezesa Rady Powiat. Straży Pożarn., V — prezesa zarządu Oddziału Powiat. Straży Pożarn., VI — zarządu Powiat. Straży Pożarn., VII — PZUW. Następnie na wszystkich rejonach do końca października rb. urządzone zostaną manewry rejonowe, mające na celu wzmocnić fachową stronę jak szeregowych, tak i korpusu oficerskiego Straży Pożarnych, przez taktyczne rozwiązywanie obrony przeciwpożarowej. Za najlepsze rozwiązywanie zadań taktycznych będą wydawane dyplomy i nagrody pieniężne. Po zawodach rejonowych odbędą się zawody powiatowe. Źródło: Słowo Częstochowskie : dziennik polityczny, społeczny i literacki. R.5, nr 162 (18 lipca 1935)
 

Z parafji Starcza pow. częstochowskiego. 1935r

 Z parafji Starcza pow. częstochowskiego. 1935r

Staraniem tutejszego proboszcza ks. Wacława Kucharskiego został zbudowany w czasie obecnego przemożnego kryzysu, pomiędzy 1928 i 1931 r. duż y murowany kościół dachówką paloną kryty. Zewnętrznie i wewnętrznie kościół przedstawiał się pięknie nawet w okresie brakujących wielu sprzętów i najpotrzebniejszych przedmiotów, jak: drzwi, ołtarzy, ławek, tynku na zewnętrznych ścianach, organów i wiele innych. Lecz gorliwy i energiczny proboszcz nie spoczął w połowie drogi. Nie uląkł się biedy. Mimo, że parafję ma nieliczną i ubogą , stale, co pewien czas coś dokupuje, instaluje, buduje. W jesieni ub. roku nabył obraz olejny św. Antoniego Padewskiego do bocznego ołtarza, przed świętami wielkanocnem i b. r. wstawił kosztowne, w dębie rzeźbione , odrzwia i drzwi frontowe oraz sześć bocznych, po świętach sprowadził drugi obraz św Teresy od Dzieciątka Jezus, do drugiego ołtarza.

W tej chwili przebudowuje wielki ołtarz. Jeszcze tylko tynk, ławki i organy zostały do zainstalowania. W tych dniach doszła tu wiadomość z ubocznego źródła, źe komitet stanowiący grono instalatorów nowych organów w kościele św. Barbary w Częstochowie na czele z ks. Stanisławem Cesarzem oraz pp. Sikorskim i Fiksą, jest skłonny stare organy podarować parafji Starcza. W ten sposób kościół w Starczy zyskałby bardzo wiele na swej ornamentacji, a dzielny ks proboszcz wynagrodzony za znojny trud i wespół z poczciwymi parafjanami uspokojony o losy wykończenia świątyni. Pe El. Źródło: Słowo Częstochowskie : dziennik polityczny, społeczny i literacki. R.5, nr 183 (11 sierpnia 1935)
 

Z obchodu Święta Niepodległości w Kamienicy Polskiej. 1934r

 Z obchodu Święta Niepodległości w Kamienicy Polskiej. 1934r

Nader uroczyście obchodzono w tym roku rocznicę Niepodległości w Kamienicy Polskej gdzie urządzeniem obchodu zajął się specjalny komitet, wyłoniony z pośród wszystkich tutejszych organizacyj, za sprawą miejscowego koła BBWR . Obchód poprzedzony został capstrzykiem , który odbył się w ub. sobotę wieczorem przy udziale licznej publiczności, oddziałów P. W. i in. Naprawdę, podniosły był to wstęp do obchodu święta narodowego, gdy w pogodny i ciepły wieczór w zeszłą sobotę, uroczyście przesunął się poprzez wieś długi pochód na czele z orkiestrą i z pochodniami. A śpiew i muzyka rozlegały naprzemian od tego pochodu, docierając wśród ciszy nocy listopadowej do okolicznych wsi, gdzie nie było takich obchodów ... I tylko niektórzy mieszkańcy tamtejsi poruszeni dźwiękami orkiestry, wychodzili bywało przed domy na wzgórki i dziwili się patrząc na znaczącą się w ciemności rojem świateł, Kamienicę Polską, gdzie tak hucznie było rojnie i gwarno. W sam dzień święta Niepodległości, o godz. 9 rano odbyła się zbiórka wszystkich organizacyj na placu przed szkołą, skąd pochodem wyruszono do pobliskiego kościoła na uroczyste nabożeństwo. Podczas nabożeństwa ks. proboszcz odprawił specjalne modły za Ojczyznę oraz wygłosił podniosłe kazanie patriotyczne Po nabożeństwie odbyła się defilada organizacyj przed kościołem , poczem zebrano się znowu na placu przed gminą, gdzie wygłoszono przemówienie o rocznicy Niepodległości dzieci szkolne deklamowały ładne wiersze Wieczorem zebrała się publiczność w miejscowym dom u strażackim na uroczystą akademję, którą słowem wstępnem rozpoczął wójt p. J Brzozowski. Następnie dłuższe przemówienie okolicznościowe wygłosił kierownik Szkoły poczem przemówił jeszcze znany tutejszy działacz społeczny, b. poseł Jan Cianciara, który nawiązując do radosnej chwil: odzyskania niepodległości, ubolewał nad tern ile to jeszcze do odrobienia mamy w wolnej Ojczyźnie, zwłaszcza w aktualnej obecnie sprawie tępienia analfabetyzmu w Polsce. To też prelegent jako czynny członek — tuż samorządu gminnego i wogóle zawsze chętny do wspólnych poczynań obywatel, serdeczne przemówienie swoje za kończył odczytaniem rezolucji, że z Inicjatywy tu. koła BBWR , społeczeństwo Kamienickie chcąc uczcić realnym czynem tegoroczne święto Niepodległości, postanawia, żeby wybudować nowy gmach dla szkoły powszechnej. Publiczność rzęsiistymi oklaskami obdarzyła prelegenta, który, nawiasem mówiąc, ostotnio przyczynił się również do rozpoczęcia budowy szosy (szarwarkowym sposobem), mającej w krótce połączyć Starcze oraz pobliski Śląsk z szosą główną do Częstochowy.

Wreszcie w dalszym ciągu akademji odbyły się popisy dziatwy szkolnej, która znowu deklamowała wiersze, oraz odegrała śliczne obrazki sceniczne na temat pamiętnego przewrotu listopadowego 1918 roku. Pozatem występował zaspół śpiewaczy strzelczyń z repertuarem piosenek legjonowych. Na zakończenie odegrane zostało przedstawienie, którego program stanowiły dwie sztuki: jedna poważna i pełna tragicznych momentów z czasów prześladowania polskich działaczy niepodległościowych przez moskali, zaś drugą sztuczką była to zabawna komedyjka rancuska, która słusznie pozostawiona na samo zakończenie, wzbudziła dużo wesołości wśród publiczności, pozostającej niejako pod smutnem wrażeniem po poprzedniej sztuk poważnej, która nie ­ wątpiwie nadała teatralnej części akaemji najbardziej uroczysty ton. Widz Źródło: Słowo Częstochowskie : dziennik polityczny, społeczny i literacki. R.4, nr 263 (17 listopada 1934)
 

„Administrator zwiędłych liści" Nieznana kartka z pobytu Marszałka Piłsudskiego w Częstochowie 1934r

 „Administrator zwiędłych liści" Nieznana kartka z pobytu Marszałka Piłsudskiego w Częstochowie 1934r

Działo się to przed 40 laty, pod koniec roku 1894. W pozornie głęboko uśpionej w cieniu sztandarów carskich Częstochowie w podziemiach konspiracji powstawały pierwsze zawiązki ruchu niepodległościowego. Pod gładką taflą martwej sadzawki niewoli już zaczynały się kłębić mocne wiry, zwiastujące późniejszy szeroki rozlew fali rewolucyjnej roku 1905. Kierowniczą inteligencją, mózgiem i sercem tego ruchu był nieznany jeszcze szerszem u ogółowi twórca PPS. i pierwszy redaktor „Robotnika” Józef Piłsudski, przyszły twórca czynu zbrojnego roku 1914 i zwycięski wódz narodu. W ściśle zakonspirowanej tajemnicy jeździł on po kraju i odwiedzał ośrodki robotnicze, roznosząc żagiew buntu i rozpalając płomienie protestu i walki. Pod koniec roku 1894 przyjechał on do Częstochowy i z okazji jego przyjaz du zwołano do jednego z mieszkań w fabryce Peltzerów zebranie miejscowych działaczy rewolucyjnych, nie wtajemniczając zresztą wszyskich uczestników zebrania, kim jest przybyły działacz zamiejscowy. Jednym z uczestników zebrania był młodziutki wówczas p. Osóbko, późniejszy zesłaniec syberyjski. Podczas zebrania Piłsudski umyślnie tak jakby pozostawał w cieniu, udzieliwszy zgóry kilku wtajemniczonym odpowiednich dyrektyw i nastawień co do dalszego kierunku pracy rewolucyjnej w Częstochowie.

P. Osóbko niezbyt jeszcze dobrze zorjentowany w arkanach konspiracji, ogromnie zainteresował się nieznajomym panem o gęstych, ciemnych krzaczastych brwiach, rozkazujących intonacjach w głosie i bardzo sympatycznej i zarazem poważnej twarzy. Korzystając więc z pierwszej okazji, jaka mu się nadarzyła, w pewnym momencie podszedł on do nieznajomego i bardzo dyskretnym szeptem zapytał go: „kim jesteście, towarzyszu, skąd przyjeżdżacie i czy długo u nas zabawicie” . Poważny pan uśmiechnął się dobrotliwie,— i tak w glorji tego miłego uśmiechu do dziś dnia pozostał w pamięci p. Osóbki, — i po krótkim namyśle odpowiedział: „Jestem administratorem powiędłych liści". Czy w odpowiedzi tej tkwiła jakaś głębsza aluzja do tułaczej doli rewolucjonisty, niepewnego najbliższego jutra, czy był to tylko dowcip, mniejsza o to. W każdym razie więcej niż pewne, że o ile ta gazeta z tą reminiscencją z młodych lat Marszałka Piłsudskiego dojdzie do jego rąk, twarz Marszalka, zoraną już zmarszczkami wieku, rozjaśni taki sam dobrotliwy uśmiech, jak wtedy przed laty na zebraniu konspiracyjnem u Peltzerów. Źródło: Słowo Częstochowskie : dziennik polityczny, społeczny i literacki. R.4, nr 287 (16 grudnia 1934)

wtorek, 27 czerwca 2023

Czarodziejski lubczyk miał jej zaskarbić serce drogiego mężczyzny Hutki 1934r

 Czarodziejski lubczyk miał jej zaskarbić serce drogiego mężczyzny Hutki 1934r

Małżonkowie Piotr i Anna Nalewajko, zamieszkali we wsi Hutki, nie po raz pierwszy stają przed sądem. Ta dobrana para małżeńska uczyniła sobie zyskowny proceder z żerowania na tym żywiołowym głodzie szczęścia, jaki pożera serca więdnących w staropanieństwie dziewic. Ustaliwszy ścisły podział pracy, zręcznie odgrywają oni uplanowaną komedję, aby od upatrzonej ofiary wydobyć wszystko co się da. W tych dniach na wokandzie sądu grodzkiego znalazła się nowa sprawa Nalewajków. Tło sprawy przedstawia się następująco: W listopadzie ub. r. Anna Nalewajko nawiązała bliższą znajomość z 44-letnią Kazimierą Lewiuk, zamieszkałą w jednej z pobliskich wiosek i wybadawszy, że Kazimiera marzy o zamąż pójściu, zaczęła jej przynosić flaszeczki z jakimś rzekomo czarodziejskim płynem, posiadającym cudotwórczą moc zniewalania serc męskich. Lewiuk szczodrze płaciła za dobroczynny płyn, w ścisłej tajemnicy przed otoczeniem popijała z magicznej flaszeczki i cierpliwie czekała chwili, kiedy na drodze jej życia zjawi się upragniony mężczyzna i poprowadzi do ołtarza ślubnego. Wreszcie doczekała się ziszczenia swych marzeń. Pawngo dnia przybył do niej w towarzystwie Anny Nalewajko młody, dość przystojny mężczyzna w wieku około lat 30.

Nalewajko przedstawiła go Kazimierze Lewiuk, jako kandydata do żeniaczki, który każdej chwili gotów stanąć z nią na kobiercu ślubnym. Przez kilka tygodni Lewiuk żyła jakby w gorączce, niecierpliwie licząc godziny i dni, dzielące ją od tak długo marzonego szczęścia. Ale marzona czara szczęścia zawisła między ustami a brzegiem puharu, gdyż Nalewajko wyłudziwszy od niej ogółem około 100 zł., przepadła jak kamień w wodzie, a jednocześnie tajemniczo zniknął niedoszły narzeczony Kazimiery. Przez pewien czas Lewiuk wbrew wszelkim pozorom łudziła się, że narzeczony powróci. Ostateczne wytrzeźwienie nastąpiło z chwilą, gdy Lewiuk dowiedziała się, że została sromotnie oszukaną, gdyż owym domniemanym pretendentem do jej ręki był 29 letni Piotr Nalewajko, mąż Anny Nalewajko. Oburzona bezczelnem oszustwem i upokorzona w swej kobiecej godności i dumie Kazimiera złożyła władzom cdpowiednie zameldowanie, w wyniku czego Piotr i Anna Nalewajko zasiedli na ławie oskarżonych. Sąd grodzki skarał oszukańczą parę na karę po 8 miesięcy więzienia. Źródło: Słowo Częstochowskie : dziennik polityczny, społeczny i literacki. R.4, nr 292 (22 grudnia 1934)

Drogi w gminie Rudnik Wielki. 1934r

 Drogi w gminie Rudnik Wielki. 1934r

Zły stan dróg w gminie Rudnik Wielki znany jest na całą okolicę. Do Cynkowa jedzie się przez moczary w porze jesiennej lub wiosennej grożące utopieniem się, albo po kamieniach i wybojach, które ze słabszego organizmu wnętrzności wytrząść mogą. Do Rudnika Wielkiego, Rudnika Małego, Starczy i Śląska prowadzi droga wśród piasku do kolan, przez dziurawe mosty, w których nie tylko koń, ale i człowiek nogę złamać może. Do Gniazdowa wiodą błota przypominające Pińszczyznę. Wszędzie źle. Czy temu jest winien zarząd gminy? Nie. Zarząd gminy czyni co może, ale może nie wiele, bo kryzys odebrał mu siły. Jednak w tym roku postanowił zarząd gminy napewno łącznie z Sejmikiem nieodwołalnie rozpocząć reperację dróg i budowę szkół. W ciągu sześciu najbliższych lat mają powstać lokale dla 3-klas. publ. szkoły powszech. w Cynkowie, Siedlcu i Rudniku Wielki ma prócz tego droga bita z Romanowa koło Kamienicy Polskiej, przez Rudnik Wielki i Mały do Śląska, gdzie już czeka na nią także gościniec od Woźnik : Lgoty . W tej chwili robi się bruk od gminy do Koziegłów na przestrzeni około pół klm. Sekretarz p. Krawczyński, a nawet często i wójt, p. Zemła osobiście dozorują nad robotami, aby przed zimą zakończyć robotę.

W zimie będzie dowożony kamień, prawdopodobnie z Choronia i materjały budowlane na mosty i szkoły. Energiczne postępowanie zarządu gminy napewno położy kres narzekaniom i zdobędzie sobie zasłużone uznanie.

Źródło: Słowo Częstochowskie : dziennik polityczny, społeczny i literacki. R.4, nr 268 (23 listopada 1934 

O budową nowej szkoły w Koziegłowach. 1934r

 O budową nowej szkoły w Koziegłowach. 1934r

W ub. wtorek odbyło się zebranie informacyjne grupy gospodarczej, stojącej na platformie B B W R . i wchodzącej zarazem w skład rady gminnej, pod przewodnictwem kierownika szkoły, p. Wojciecha Hyjka, w sprawie budowy nowego lokalu dla 7-klasowej szkoły powszechnej. Jakkolwiek szkoła posiada własny budynek, nie jest on jednak wyposażony w te urządzenia, które wymagane są przez technikę nowoczesną , dbały o wygląd i rozwój szkoły kierownik potrafił zainteresować radę gminną kweatją przebudowy, ewentualnie wybudowania całkiem nowego gmachu, który mógłby zaspokoić potrzeby oświatowe przychylnie usposobionych dla szerzenia się jej wśród dzieci mieszkańców osady. Stare budynki zostałyby oddane do dyspozycji gminy na kancelarję zarządu, na posterunek policyjny i mieszkania jego funkcjonarjuszów, na agencję pocztową, dom ludowy i inne.

Piękny projekt kierownika i zdecydowane starania rady gminnej zasługują na uznanie. Źródło: Słowo Częstochowskie : dziennik polityczny, społeczny i literacki. R.4, nr 268 (23 listopada 1934
 

Dzień 11 listopada w Starczy. 1934r

 Dzień 11 listopada w Starczy. 1934r

Bardzo uroczyście obchodziła święto odzyskania niepodległości parafja Starcza. Tłum dzieci, starszej ludności, oraz wszystkie organizacje istniejące na tutejszym terenie przybył do kościoła i wysłuchały nabożeństwa. Ks. Wacław Kucharski, dzielny proboszcz i patrjota wygłosił uczuciowe, okolicznościowe kazanie, a potem odprawił uroczystą sumę śpiewaną i na zakończenie zaintonował hymn „Boże coś Polskę" .

Na organach grał p. Kucharczyk , nabożne pieśni i hymn narodowy odśpiewał chór przez niego wyszkolony. Ogólną uwagę zwróciły na siebie głosy pp. : Nietresty i Płanetówny . Przed szkołą, naprzeciw kościoła, czekała wszystkich miła niespodzianka w postaci prześlicznie urządzonej przez dzieci akademji. Niektóre akcje były tak piękue, że nienawykły do podobnych wydarzeń tłum, dawał upust zachwytowi odruchowymi, niemilknąceml oklaskami. Ślicznie deklamowała wierszyk „Polska", może 10 letnia uczenica Majówna. Dobrze też wygłosił przemówienie okolicznościowe „11 listopada" uczeń ze starszego oddziału Głąb. Źródło: Słowo Częstochowskie : dziennik polityczny, społeczny i literacki. R.4, nr 268 (23 listopada 1934)

Konferencja nauczycielska w Siedlcu, gm. Rudnik Wielki. 1934r

 Konferencja nauczycielska w Siedlcu, gm. Rudnik Wielki. 1934r

W środę, 14 b. m. odbyła się konferencja nauczycielska w tutejszej 3 klas. publ. szkole powszech , na którą przybyło nauczycielstwo z dwóch gmin: Rudnika Wielkiego i Koziegłów w liczbie 23 osób. Celem konferencji były dwie lekcje wzorowe i referat. Jedna godzina geografji i przyrody, druga badaniu wyników pracy uczniów w kl. VI. Lekcję pierwszą prowadził kierownik szkoły, p. Antoni Sularz, lekcję drugą p. Konopczanka i p. Olszewski. Referat na temat wychowania obywatelsko - państwowego w klasach VI i VII wygłosiła p. Karłowska. Przewodniczył p. Wojciech Hyjek, sekretarzował p. Czesław Olszewski.

Izby szkolne, aczkolwiek znajdowały się w budynkach wynajętych były czyste, widne i ciepłe, wyglądały też bardzo ładnie. Dużo pięknych obrazów i map, moc pomocy naukowych, doskonałe opracowanie lekcji, oraz daleko posunięta inteligencja dzieci świadczyły, że kierownik p. Sularz oraz podległe mu nauczycielstwo pracuje bardzo energicznie. Pe - El. Źródło: Słowo Częstochowskie : dziennik polityczny, społeczny i literacki. R.4, nr 268 (23 listopada 1934)

poniedziałek, 26 czerwca 2023

Po hulance z kobietami smutna rzeczywistość. 1934r

 Po hulance z kobietami smutna rzeczywistość. 1934r

Mieszkaniec Koziegłów (koło Kamienicy Polskiej) Stanisław Ćwik zgłosił się do komisarjatu policji w Będzinie i zameldował dyżurnemu przodownikowi, że będąc w powrotnej drodze do domu zapoznał się na Placu Trzeciego Maja w Będzinie z dwoma nieznanymi mu bliżej osobnikami, którzy korzystając z tego, że był w stanie podchmielonym wyprowadzili go na pola t. zw. „Kamionki ” i tam go usiłowali obrabować. Kiedy Ćwik stawił opór. wówczas jeden z opryszków miał go uderzyć kamieniem w głowę i po zabraniu portmonetki, w której znajdowało się 100 zł. — zbiegł.

Policja wszczęła natychmiast w tej sprawie dochodzenie, które wykazało, że Ćwik napad zmyślił. Okazało się również, że Ćwik tego dnia bawił się w towarzystwie cór Koryntu, a przepiwszy pieniądze, złożył zameldowanie o napadzie Ćwik za wprowadzenie policji w błąd odpowie przed sądem. Źródło: Słowo Częstochowskie : dziennik polityczny, społeczny i literacki. R.4, nr 244 (25 października 1934)
 

Aleksander Pilc, pionier badań w dziedzinie wybuchowości i bezpieczeństwa technicznego w polskim przemyśle chemicznym, a zarazem utalentowany technolog- wynalazca i praktyk.

 Aleksander Pilc, pionier badań w dziedzinie wybuchowości i bezpieczeństwa technicznego w polskim przemyśle chemicznym, a zarazem utalentowany technolog- wynalazca i praktyk. Zapisał się w pamięci starszego pokolenia polskich chemików jako twórca i racjonalizator wielu przemysłowych procedur technologicznych.

Aleksander Pilc urodził się w Częstochowie 20 stycznia 1900 r. jako syn Romana Pilca i Apolonii z domu Wagner, w rodzinie mieszczańskiej pochodzącej z ziemi sudeckiej. Młody Aleksander po ukończeniu w 1919 r. gimnazjum realnego im. Henryka Sienkiewicza w Częstochowie, w okresie wojny polsko- bolszewickiej. Służył jako saper w baonie mostowym w twierdzy w Modlinie. Po zwolnieniu ze służby wojskowej wstępuje na Wydział Chemii Politechniki Warszawskiej. Pracę dyplomową wykonuje z dziedziny chemii fizycznej pod kierunkiem profesora W. Świętosławskiego i w listopadzie 1925 r., po złożeniu egzaminu z wynikiem bardzo dobrym uzyskuje Radę Wydziału Chemii dyplom inżyniera chemika. Praca jego wykonana niemal samodzielnie tak spodobała się profesorowi Świetosławskiemu, że zaproponował mu jeszcze przed ukończeniem studiów, w maju 1925 r. asystenturę w Zakładzie Chemii Fizycznej. Po uzyskaniu dyplomu zostaje na stanowisku starszego asystenta w tym zakładzie do końca 1927 r. W okresie stażu asystenckiego odbywa jednoroczną służbę w Szkole Podchorążych saperów w Modlinie uzyskując stopień podchorążego, a w kilka lat później podporucznika rezerwy. Praca dyplomowa inż. Pilca dotycząca syntezy pochodnych naftochinonochloroimin i naftochinonocholorodwuimin. Po przeprowadzeniu dalszych badań przez F. Kraczkiewicza staje się przedmiotem wspólnej z Świętosławskim publikacji zamieszczonej w Rocznikach Chemii a także w biuletynie międzynarodowym P.A.U.


Na początku 1928 r. inż. Piltz podejmuje pracę w fabryce azot w Jaworznie, uruchomionej z inicjatywy prof. Ignacego Mościckiego tuż po I wojnie światowej. W ciągu dwu i pół letniej pracy w „azocie” początkowo jako organizator laboratorium badawczego a następnie kierownik Działu Pieców Elektrycznych, Piltz daje się poznać jako utalentowany, pełen inicjatyw inżynier. Wprowadza kilka usprawnień wyjaśniających przyczyny strat produkcyjnych, proponuje nowe rozwiązania konstrukcyjne aparatury do otrzymania cyjanku sodu a także ulepszenia w dziale w pieców elektrycznych do syntezy cyjanowodoru. W 1929 r. w Jaworznie wstępuje a związek małżeński z Łucją z Kulińskich; z tego związku przychodzą na świat dwie córki, Zofia (1930) i Ewa (1936).
Na początku maja 1930 r. inżynier podejmuje pracę w będącej w fazie budowy i rozruchu Wytwórni Węgla Aktywnego w Skarżysku-Kamiennej. Początkowo pracuje przy montażu a następnie obejmuje kierownictwo laboratorium badawczego i ruchowego. W ciągu dziewięciu lat pracy w tych zakładach, związanej z obronnością kraju dokonuje szereg usprawnień technicznych i doprowadza do uruchomienia kilku nowych technologii: produkcji fosgenu, wysokoprocentowego tlenu węgla, chlorku etylu (metodą ciągłą), bezwodnika octowego, etyloaniliny (metodą ciągłą, ciśnieniową), dietylodifenylomocznika, węgli aktywnych i odbarwiających z odpadów produkcyjnych. Zgłasza też też trzy zastrzeżenia patentowe w trybie tajnym. Za swą pracę zostaje dwukrotnie odznaczony Srebrnym Krzyżem Zasługi (1932 i 1935). Na cztery miesiące przed wybuchem II wojny światowej inż. Piltz obejmuje stanowisko kierownika laboratorium badawczego w Zakładach Chemicznych „Grodzisk” W Grodzisku Mazowieckim.
Po wkroczeniu wojska niemieckiego do Polski inż. Piltz traci pracę w Grodzisku. Na początku listopada zostaje aresztowany i jako zakładnik przebywa w więzieniu do końca 1939 r. Zwolniony dzięki staraniom rodziny, od lutego 1940 r. zaczyna pracę w małej prywatnej firmie WU-BE (od nazwiska właścicielki Wandy Wigury- Butkowskiej) mieszkającej w Warszawie przy ulicy Okopowej. W tym czasie przy wystawianiu nowych dowodów osobistych zmienia pisownię swojego na fonetyczną polską. W wytwórni WU-BE inż. Pilc pracuje aż do sierpnia 1944 r. odpracowuje i wydrąża metody otrzymywania krochmalu z odpadkowych ziemniaków a także otrzymywania sody oczyszczonej metodą półsuchą. Po Powstaniu Warszawskim zostaje wywieziony do obozu pracy w Roztocku skąd powraca do Warszawy w początku czerwca 1945 r. i podejmuje pracę w Centralnym Zakładzie Przemysłu Chemicznego na stanowisku kierownika Działu Planowania i Organizacji. Jego pasją była jednak praca badawcza. W związku z przeniesieniem siedziby CZPChem do Gliwic, prof. Marian Świderek, dyrektor Instytutu Przemysłu Chemicznego w Warszawie angażuje w lipcu 1946 r. inż. Pilca doświadczonego technologa, początkowo jako kierownika pracowni, a po otworzeniu Głównego Instytutu Chemii Przemysłowej, na stanowisku kierownika Działu Produkcji Doświadczalnej w tym Instytucie. W wyniku kolejnej reorganizacji ośrodka badawczego na Żoliborzu od 1952 r. inż. Pilc zostaje kierownikiem Zakładu Technologicznego w Instytucie Chemii Ogólnej. Z żoliborskim instytutem (dziś Instytutem Chemii Przemysłowej im. Prof. I. Mościckiego) wiąże się na lat trzydzieści – na lata te przypada rozkwit jego twórczej działalności badawczej i wdrożeniowej. Już w 1954 r. dzięki swym osiągnięciom badawczym inż. Pilc na podstawie decyzji Centralnej Komisji Kwalifikacyjnej dla pracowników nauki uzyskuje nominację na stanowisko profesora.
W latach 1946 – 1965 prof. Aleksander Pilc jest inicjatorem i kierownikiem prac badawczych i ruchowych w ponad 20 wprowadzonych do praktyki procesów technologicznych, takich jak syntezy chlorku etylu, chlorku etylenu, etylenu z etanolu, nowej syntezy bezwodnika octowego, etyloaniliny, eteru difenylowego, melaminy (w skali 4500 ton/rok w Z.A. Kędzierzyn), acetonu, etyloamin, chlorku metylu i chlorku metylenu, glikolu etylenowego, eteru difenylowego i kilku innych. W większości były to procesy o niewielkiej skali produkcyjnej, odpowiadające ówczesnym potrzebom gospodarki krajowej, jednak wiele z nich miało elementy nowości i na 14 z nich prof. Pilc wraz ze współpracownikami uzyskał patenty krajowe (nr 34566 (1946), 34498 (1948), 34749 (1948), 34499 (1949), 34546 (1950), 34955 (1951), 38208 (1954), 38225 (1954), 38579 (1955), 43447 (1959), 343648 (1959), 45374 (1959), 49554 (1963), 49813 (1963)).
Stała współpraca z zakładami chemicznymi w kraju: Z.A. w Tarnowie (Mościcach), Z.A. Kędzierzyn, Z.Ch. Bydgoszcz, ZPO Rokita w Brzegu Dolnym, Z.Ch. Dwory w Oświęcimiu, Z.Ch. Boruta w Zgierzu i szeregiem mniejszych fabryk chemicznych kieruje w coraz większym stopniu uwagę i zainteresowania prof. Pilca na problematykę bezpieczeństwa technicznego procesów technologicznych i zapobiegania często zdarzającym się w przemyśle chemicznym wybuchów. Jako znakomity praktyk przemysłowy jest jednocześnie stale powoływany przez resort chemii i kierownictwa zakładów na eksperta dla wyjaśnienia przyczyn zaistniałych wypadków. Jego zainteresowania i wiedza fizykochemiczna, dociekliwość i inwencja są w tym bardzo pomocne, stopniowo staje się najwybitniejszym w kraju specjalistą i pionierem badań w dziedzinie wybuchowości. O ile jego prace technologiczne i wdrożeniowe kończyły się zazwyczaj poufnymi sprawozdaniami, czasem patentami, to w dziedzinie bezpieczeństwa technicznego i wybuchowości ma większą swobodę i duże możliwości publikowania swych prac. W latach 1946 – 1979 A. Pilc ogłasza głównie na łamach Przemysłu Chemicznego, w większości samodzielnie, aż 42 publikacje z rac oryginalnych a także artykuły przeglądowe. Dwa pierwsze artykuły związane z jego pracą w CZPChem dotyczą problematyki płac i wynagradzania robotników2). Siedem przyczynków ogłoszonych ze współautorami w latach 1950 – 1967 dotyczy procesów technologicznych: otrzymywania eteru difenylowego, otrzymywania melaminy, otrzymywania N-metyloaniny, opracowania katalizatora do syntezy acetonu, odwadniania kwasu maleinowego do bezwodnika, katalitycznego otrzymywania N-etyloaniliny w fazie gazowej i otrzymywania etylenodiaminy oraz jej pochodnych3). W roku 1963, w numerze jubileuszowym Przemysłu Chemicznego wydanym z okazji 35. rocznicy otwarcia na Żoliborzu siedziby Chemicznego Instytutu Badawczego, zamieszcza prof. Pilc wspólny ze Z. Leszczyńskim artykuł przeglądowy o pracach Zakładu Technologicznego Instytutu Chemii Ogólnej4). Od tego momentu prof. Pilc przekazuje stopniowo tematykę technologiczną w ręce swych współpracowników.
Po roku 1965 prof. Pilc obejmuje w pionie badawczym Instytutu Chemii Ogólnej kierownictwo Zakładu Reakcji Chemogenicznych i z niewielkim zespołem poświęca się wyłącznie badaniom związanym w wybuchowością i bezpieczeństwem technicznym. Już po przekroczeniu w 1970 r. wieku emerytalnego i reorganizacji związanej z utworzeniem Instytutu Chemii Przemysłowej pracuje nadal jeszcze przez pięć lat w pracowni, której kierownictwo przejęła jego najbliższa współpracownica Irena Zaborowska. Służy swą radą i bogatym doświadczeniem zarówno dawnym współpracownikom jak i zgłaszającym się doń przedstawicielom przemysłu.
Ponad trzydzieści artykułów i przyczynków naukowych opublikowanych przez prof. Pilca w latach 1950 – 1979 dotyczy problematyki wybuchowości, wiele z nich zachowało swą wartość do dnia dzisiejszego. Obecne światowe trendy troski o bezpieczeństwo pracowników zatrudnionych w przemyśle chemicznym i ochrony środowiska naturalnego wokół zakładów przemysłowych, szczególnie chemicznych, świadczą dobitnie o trafności ego decyzji podjęcia w kraju tej tematyki już w latach pięćdziesiątych. Pierwsze trzy artykuły Pilca związane z tą dziedziną dotyczą tlenku etylenu i oznaczania w powietrzu pyłów i ołowiu5). Zagadnienia bezpieczeństwa pracy w przemyśle chemicznym przedstawił w obszernym rozdziale Chemia i Technika6). Z tego zakresu prowadził też wykłady na kursach na poziomie średnim i wyższym, w tym również na Politechnice Warszawskiej. Od 1955 do 1966 r. publikuje na łamach czasopisma Przemysł Chemiczny cykl jedenastu artykułów pod wspólnym tytułem „Niebezpieczeństwo wybuchów palnych par i gazów w powietrzu”7). W cyklu tym kolejno omawia: (I) – zapobieganie wybuchom przez rozcieńczenie mieszaniny palnych par i gazów dodatkiem gazu obojętnego podając praktyczne wzory dla praktyki, (II) – definicję i terminologię z dziedziny wybuchowości, (III) – przybliżoną relację między temperaturą zapłonienia mieszaniny gazów a teoretycznie osiągalną temperaturą spalania tych gazów, (IV) – wpływ różnych czynników na wyznaczone eksperymentalnie wartości liczbowe dolnych granic wybuchowości dla różnych substancji i przybliżone metody obliczeniowe, (V) – dokładniejsze metody rachunkowe wyznaczania dolnych granic wybuchowości w oparciu o dane termodynamiczne w zestawieniu z eksperymentalnie wyznaczonymi. W kolejnych trzech artykułach zajmuje się: (VI) i (VIII) kinetyką spalania zachodzącego samoczynnie pod ciśnieniem atmosferycznym, (VII) wprowadza pojecie zredukowanej szybkości spalania. Następne dwa przyczynki naukowe z tego cyklu ogłoszone wspólnie z J. Strzeleckim (IX) i S. Kurowskim (X) o charakterze eksperymentalnym dotyczą opracowania oryginalnych metodyk i konstrukcji aparatury do pomiaru „rzeczywistej” temperatury spalania mieszaniny o stężeniu granicznym i do oznaczania temperatury zapłonienia stanowiącej według prof. Pilca miarę energii aktywacji reakcji zachodzących w procesie spalania. W ostatnim (XI) artykule z tego cyklu, ogłoszonym w dwóch częściach autor podaje metody obliczania parametrów wybuchowości w oparciu o teoretyczne rozważania, w szczególności obliczanie dolnych granic wybuchowości mieszanin gazowych w oparciu o eksperymentalnie wyznaczane wartości maksymalnej bezpiecznej szczeliny (MEBS).
O ile pierwsze prace prof. Pilca z wybuchowość w większości miały charakter teoretyczny i były oparte na danych z literatury technicznej, to późniejsze, dzięki finansowaniu tej tematyki przez odpowiednie departamenty Ministerstwa Przemysłu Chemicznego opierają się już na własnym materiale eksperymentalnym. Przy współudziale zdolnych inżynierów i techników powstają oryginalne konstrukcje aparatów wahadłowych termostatowanych do wyznaczania dolnej granicy wybuchowości, MBS, urządzenia dozujące i do sporządzania mieszanek palnych par i gazów. Podejmowane są trudne tematy wyznaczania dolnej i górnej granicy wybuchowości dla mieszanek węglowodorów zawierających chlor, czy wodoru z tlenkiem i podtlenkiem azotu8). Zostaje nawiązana też współpraca z placówkami badawczymi w NRD (Wyższą Szkołą Górniczą we Freibergu w Saksonii) i w CSSR, a w kraju z doświadczalną kopalnią „Barbara”. W latach 1971 – 1974 Pilc i współpracownicy publikują trzy przyczynki z badań wyjaśniających przyczyny samozapłonów olejów w sprężarkach, gazów odlotowych z instalacji mocznika i disiarczku węgla9). Dorobek naukowy swego zespołu przedstawił zaś prof. Pilc będąc już na emeryturze w specjalnym wydawnictwie Ministerstwa Przemysłu Chemicznego10).


W 1979 r. na prośbę ówczesnego redaktora Przemysłu Chemicznego, prof. Pilc pisze dwa artykuły: „o relacjach między dolną granica wybuchowości, MEBS i wartością opałową palnych par i gazów” i „o współzależności różnych parametrów wybuchowości na przykładzie mieszanek dwusiarczku węgla z pentanem”, które ukazują się drukiem11). Pisze jeszcze dwa następne artykuły, jeden z nich przesyła do redakcji na przełomie lat 1979/1980, jednak jego stan zdrowia i bieg wydarzeń w kraju spowodowały, że prace te nie ukazały się w druku. W dorobku naukowym profesora Pilca szczególną wartość zachowały prace pozwalające na oszacowanie parametrów wybuchowości dla mieszanin substancji, dla których brak jest danych doświadczalnych. Po wojnie profesor Pilc był dwukrotnie laureatem Nagród Państwowych za działalność naukową i techniczną: indywidualnej II stopnia i zespołowej III stopnia. Został uhonorowany Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski, dwukrotnie Złotym Krzyżem Zasługi i wielu innymi oznaczeniami.
Profesor Aleksander Pilc ponad 50 lat służył swą wiedzą i doświadczeniem polskiemu przemysłowi chemicznemu, był rzecznikiem ruchu wynalazczego i racjonalizatorskiego wielce cenionym w stowarzyszeniach naukowo-technicznych. Był człowiekiem życzliwym o dużym uroku osobistym. Stroniąc od polityki był zawsze chętnym do współpracy i chętnie służył radą i pomocą młodszym kolegom. Był wieloletnim członkiem rad naukowych instytutu i rady technicznej odpowiedzialnej za bezpieczną organizację prac badawczych, szczególnie w skalach większych od laboratoryjnej. Zmarł po dłuższej chorobie dnia 16 lipca 1983 roku i został pochowany na Cmentarzu Wawrzyszewskim. Wspomnienie o Nim ukazało się w 1983 roku w czasopiśmie, na łamach którego tak często gościł jako Autor.
Szczególne podziękowania składam córce Profesora pani Zofii Grzelczyk za pomoc w zebraniu materiałów do artykułu.
prof. Kazimierz Zięborak

LITERATURA
1. W. Świętosławski, A. Piltz, F. Kraczkiewicz, Roczn. Chem. 1931, 11, 40-48; Bull. Intern. Acad. Polon. 1931, No 2A, 148-151.
2. A. Pilc, Przem. Chem. 1945-46, 25; ibid 1947, 175.
3. A. Pilc, L. Rybacki, H. Osmólski, Przem. Chem. 1950, 194; A. Pilc, S. Domanusowa, ibid, 1952, 256; A. Pilc, L. Rybacki, ibid, 1952, 256; E. Treszczanowicz, A. Pilc i in., ibid 1955, 33; J. Kubica, L, Rybacki, Z. Leszcyński, A. Pilc, ibid 1962, 41, 458; Z. Leszczyński, S. Kurowski, I. Zaborowska, A. Pilc, ibid, 1965, 44, 202; Z. Leszczyński, J. Kubica, A. Pilc, W. Bacia, ibid, 1967, 46, 210.
4. A. Pilc, Z. Leszyński, Przem. Chem. 1963, 42, 693.
5. A. Pilc, A. Ostrzycki, Bezpieczeństwo i Higiena Pracy 1950, 4, 4; A. Pilc, ibid, 1951, 5, 14; A. Pilc, O. Kirkor, ibid, 1952, 6, 220.
6. A. Pilc, Chemia i Technika, tom V, PWT, Warszawa 1950, S. 742-784.
7. A. Pilc, (I) Przem. Chem. 1955, 20; (II) ibid, 1955, 357; (III) ibid, 1955, 350; (IV) ibid, 1956, 433; (V) ibid, 1957, 591; (VI) ibid, 1958, 37; (VII) ibid, 1960, 39, 177; z M. Przetakiewiczem (VIII) ibid, 1960, 39, 452; z J. Strzeleckim (IX) ibid 1962, 41, 243; z S. Kurowskim (X) ibid, 1962, 41, 324; (XI) ibid, 1966, 45, 509, 544.
8. A. Pilc, J. Strzelecki, Przem. Chem. 1968, 47, 151; z J. Kubicą, H. Dobrowolskim, W. Weigtem, ibid, 1968, 47, 218, 299; z H. Czyżewską, ibid, 1968, 47, 421; z H. Czyżewską, I. Zaborowską, S. Kurowskim, ibid, 1968, 47, 550; z S. Kurowskim, ibid, 1968, 47, 696.
9. A. Pilc, M. Zdanowski, Archiwum Procesów Spalania 1971, 2, 65; z I. Zaborowską, H. Czyżewską, B. Nisenholc, ibid, 1971, 2, 329; L. Starski, I. Zaborowska, A. Pilc, ibid, 1974, 5, 91.
10. A. Pilc, I. Zaborowska, Ochrona Przeciwpożarowa w Przemyśle Chemicznym 1971, Nr 3, 1; z I. Zaborowską, L. Starskim, Z. Wietewską, ibid, 1972, Nr 2, 1.
11. A. Pilc, Przem. Chem. 1979, 58, 476, 527.
Źródło: http://www.absolwenci.sieniu.czest.pl/index.php...
Foto: http://stronyrodzinne.prv.pl/piltz/piltz.html

O DYNGUSIE. Moje wspomnienie z lat młodości. Autor: Zdzisław Wagner

 O DYNGUSIE. Moje wspomnienie z lat młodości. Autor: Zdzisław Wagner

Drugi dzień Świąt Wielkanocnych był najbardziej oczekiwany przez młodych chłopców z Kamienicy Polskiej, poprzedzony wielodniowymi przygotowaniami. Zaczynało się od produkcji witek wierzbowych zwanych winowaczkami. Pamiętam, że najlepsze do tego celu były młode wierzby rosnące na mokrych terenach, w pobliżu ulicy Magazynowej, za domostwami moich kuzynów, Czesława i Bogdana Wnuków. Zrywało się cienkie gałązki i po uporządkowaniu, pleciono na mokro specjalnymi węzłami krzyżowymi. Powstawała winowaczka o długości 50-70 cm, o przekroju kwadratu około 3 cm. Nazwa tegoż „narzędzia pokuty” w rękach młodych mężczyzn pochodzi, jak się wydaje, od karcenia za winy miejscowych dziewczyn. Zależnie od regionu, bicie witkami interpretowano również, jako „suszenie” konieczne po wcześniejszym oblaniu wodą. Tak zwany dyngus, słowo od niemieckiego „dingen”, oznacza „wykupywać się”, zaś dyngus po słowiańsku nazywał się „włóczebny”, czyli zwyczaj składania wizyt u znajomych i rodziny, połączonych z poczęstunkiem.

Śmigus był odrębnym zwyczajem polegającym na laniu wodą i biciu wspomnianymi witkami. Z czasem śmigus z dyngusem zlał się we wspólną tradycję, nie do końca utrzymaną do dziś. W Kamienicy jedno i drugie miało miejsce w mojej młodości, odwiedzano domostwa i po wcześniejszym zlaniu wodą kobiet, młode panny bito winowaczkami, by odpokutowały za winy i szybko wydały się za mąż. Po laniu i biciu zasiadano za stołem świątecznym zastawionym wędlinami, jajkami, ciastem i wódeczką. Zwłaszcza tej ostatniej nie mogło zabraknąć. Odwiedzaliśmy wiele domów, jednak zawsze pozostawał niedosyt, przynajmniej u mnie, w postaci nieodwiedzonych w porę adresów. Z jakich przyczyn? Nie odważę się wspomnieć.
 

O DYNGUSIE NIEPEDAGOGICZNYM.

 O DYNGUSIE NIEPEDAGOGICZNYM.

Próbowałem upleść winowaćkę. Katastrofa. Kiedyś zaplatał je dziadek Antoni. Tata również nieźle sobie radził. Mnie brakowało cierpliwości, by się nauczyć tej sztuki. Moja rola ograniczała się do przyniesienia wiklinowych witek z ogrodu Szejna. W obrębie dawnej Kamienicy było kilka szkól zaplatania. Końcowy efekt pracy mistrzów w tym fachu budził podziw „dyngusiorzy". Panny na wydaniu raczej nie miary możliwości kontemplowania precyzji splotu. Chyba, że ów splot odcisnął się pięknie, niczym pieczątka naczelnika stacji w „Pociągach pod specjalnym nadzorem", na pośladku dziewczęcia. Mogła go sobie obejrzeć stojąc tyłem do lustra... O sposobach prześladowania kobiet w czasie dyngusu krążą po Kamienicy legendy. O pławieniu w rzece albo w studniach. O nabytych w czasie owych podtopień zapaleniach płuc, kończących się niekiedy zejściem śmiertelnym. Próba opisania dyngusu kamieniczan to zadanie karkołomne. Wręcz niewykonalne. Jak oddać ów specyficzny nastrój wielkanocnego poniedziałku?

Ową tajemniczą, radosną aurę, która ma swe źródło w słowiańskim święcie wiosny. W kulcie witalności, młodości i płodności. Słowa tu nie wystarczą. Dyngusiorze musieli wstać bardzo wcześnie, by zrealizować swój plan. Do domów, w których wylegiwały się w łóżeczkach zaróżowione na twarzy, od pokrzepiającego snu, dziewczęta niełatwo byto wejść. Najczęściej zamki, zasuwy, haczyki i różne barykady można było pokonać dzięki męskiej solidarności. Ojcowie wspaniałomyślnie godzili się na wychłostanie swych latorośli. Zdarzało się, że i matki podlotków chętnie wpuszczały dyngusiarzy, gdyż uznawały do-roczne smagnięcie witkami po pupach za najlepszy środek na dziewczęcą gnuśność i lenistwo. Próbuję po latach odtworzyć szlak dyngusowych peregrynacji. Zaczynaliśmy z tatą od obicia kuzynek, córek cioci Celiny z kidawów Kuśnierczykowej. O cioci Celinie fachowo należałoby pisać „stryjenka", ale akurat w Kamienicy jakoś nie lubiano tej temiinologii. Bracia taty, Stanisław i Leon, dziwiliby się niepomiernie, gdybym powiedział któremuś z nich „stryjku". Wyraz ten raczej ze strychem im się kojarzył. Wracam do wielkanocnego polowania na podlotki. Kolejnymi ofiarami na liście były kuzynka Mariola, mieszkająca za drogą, i jej serdeczna przyjaciółka Basia Litarska, przyjeżdżająca na święta z Opola, do babci - Marii Pilcowcj. Niezła zabawa była wówczas, gdy atakowaliśmy większą grupkę dziewcząt używając modnych wówczas „jajeczek" z wodą. Nie pamiętam, czy kupowało się ów sprzęt w kiosku, czy na odpuście. Niektórzy mieli nowoczesne pistolety na wodę, ale zdarzało się, że zawodziły one w decydujących momentach, akurat wówczas, gdy trzeba było pochwyconemu przez kolegów dziewczęciu zadozować nieco wody za koszulę. Dziewcząt w latach 60. nie brakowało. W każdym domu dwie albo i trzy, wiadomo - powojenny wyż demograficzny. Na dodatek wiele panienek zjeżdzało na święta do rodzin. Stanowiły dla nas atrakcyjny kąsek. Wszak obicie winowaćką i zlanie wodą „paniusi z miasta" było dla wiejskich chłopaków wyzwaniem. I - co tu dużo gadać - przyjemnością. W tamtych czasach żadnej kobiecie nie przyszło do głowy uznać nasze radosne harce za akt przemocy, męskiego szowinizmu czy rodzaj molestacji. Przeważał akcent zabawowo-edukacyjny. To była odmiana ulubionej w naszym dzieciństwie gry komputerowej - bez komputerów rzecz jasna - podchodów. Właśnie gonitwy i „zapasy" z dziewczętami miały walor edukacyjny. To wtedy kilku- i kilkunastoletni chłopcy dowiadywali się, że niektóre, co bardziej wyrośnięte dziewczęta mają pod białymi świątecznymi bluzkami biustonosze. Pamiętam, że młodsza Nucówna „z pola" (jej imię doskonale pamiętam, ale nie wiem, czy życzyłaby sobie upublicznienia naszych dyngusowych przygód) świetnie prezentowała się ze zmoczonymi włosami, w bluzce ociekającej wodą- kitle przylegającej do ciała. Ten efekt miałem na myśli podkreślając edukacyjny walor naszych młodzieńczych zabaw koedukacyjnych. (Na długo przed wynalezieniem konkursu „miss mokrego podkoszulka"). W czasie dyngusu odkładano na chwilę surowe zakazy i napomnienia. Oblać wodą można było każdą dziewczynę, ale tak naprawdę polowało się tylko na niektóre... O ile dobrze pamiętam nie używaliśmy w rozmowach nazwy „lany poniedziałek". To określenie kojarzy mi się z działalnością wyrostków biegających po miastach z wiadrami i plastikowymi butelkami. U nas na wsi było subtelniej. Strażacy łagodnym strumieniem z hydronetek polewali idące do kościoła panny. Unikano jednak moczenia matron; wiadomo, że dostojnym paniom wystrojonym w futra lub zwisające lisy poczucie humoru nie zawsze dopisywało. Ciekawe, że dyngusowa marszruta taty zawsze wiodła w stronę Romanowa, a nie w stronę „końca Kamienicy". Pierwszy z odwiedzanych przez nas domów to gościnny dom Jana i Jadwigi z Krzechkich Fazanów. Choć tata zawsze zachęcał mnie do tęgiego używania winowaćki, nie potrafiłem skorzystać z przypisanego dyngusowym obyczajom prawa. Jakże mógłbym zrobić krzywdę osobie, którą ceniłem i lubiłem za życzliwość, spokój, serdeczność. Markowałem tylko dyngusową chłostę. Wszak najważniejszym momentem dyngusowania były pogaduszki, wspominanie legendarnych dyngusiorzy, monstrualnych wręcz ilości uzbieranych przez nich jaj wożonych na taczce, a nade wszystko wymyślnych sposobów dostawania się przez okna do domów panien. Następny popas wypadał u Madrów, potem - po sąsiedzku u Polaczków i Kalinowskich. Pamiętam miłe chwile u Paszów (słabość taty do pani Grażynki, po mężu Krzechkiej, udzielała się i mnie) u Józi z Chłądzyńskich Cianciarowej. Bałem się nieco u Najnigierów w Romanowie, bowiem Bonifacy straszył (skąd mogłem wiedzieć, że to żarty?), że posadzi mnie na fotelu dentystycznym. Dyngus kończyliśmy tradycyjnie u Józefy i Tadeusza Kuśnierczyków, pod lasem. Dopiero po latach dotarło do mnie, że trasa wędrówki taty była po prostu konsekwencją rodzinnych powiązań. Zapewne byliśmy jeszcze w kilku innych domach, ale nie wszystkie fakty z wczesnego dzieciństwa się pamięta. Pamięta się jednakdoskonale smak wybornych ciast i bab wielkanocnych. Co jak co, ale na Wielkanoc pieczono w Kamienicy prawdziwe pyszności. Po rytualnym obrządku z użyciem winowaćki, gospodyni zadawała pytanie: - co zbierasz, jajka czy pieniądze? Zawsze byłem w kropce. Skromność podpowiadała, by opowiedzieć się za kraszankowym nabiałem, jednak dusza tęskniła za odrobiną grosza, wszak w szkolnym sklepiku można było sprawić sobie tyle słodkich uciech. Dropsy, irysy, toffi i kompletny szlagier smakowy tamtych czasów: draźe indyjskie. Wspomnienia dyngusowania z tatą stanowią jaśniejszą, pogodną stronę refleksji nad minionym. Tata spełniał się jako dyngusiorz doskonale. Pamiętam, jak uciekały przed nim w popłochu ciotki z Warszawy. Mama niekiedy miała za złe te iście chłopięce zabawy. Z perspektywy półwiecza wiem, że właśnie zachowanie w sobie chwil chłopięcej radości i beztroski jest w życiu najważniejsze. Na co komu we wspomnieniach ponura i napuszona poza. Na co śmiertelna powaga, dbanie o pozory, o to „co ludzie powiedzą". Liczy się osobowość, życzliwość, radość. że było hałaśliwie? Przynaj mniej jest co wspominać. Ci, co gardzili kamińską tradycyją i podtrzymywanymi dzięki niej kontaktami z ludzmi, nie wiedzą nawet co stracili. Któraś z kamieniczanek, zapewne pani Henryka Mader, mówiła: -jak Kazik przyszedł po dyngusie, to wtedy dopiero czuło się, że są święta. Święta bez Kazika, to nie święta. Lubię, gdy tak wspominają tatę. Choć nie dyngusuje już siedem lat. Próbuję jakoś podtrzymać tradycję. Niezbyt dobrze mi wychodzi. Winowaćka zrobiona przeze mnie z witek przywiezionych z Poczesnej, była koślawa i beznadziejnie spleciona. Ale nawet tak niedoskonała, niczym wyrzut sumienia dla kamieniczan z sudeckim rodowodem dobrze przysłużyła się tradycji. Bo tak się szczęśliwie składa, że na domy Marioli i Basi zawsze mogę liczyć. Dzięki gankowi.


Autor: Andrzej Kuśnierczyk

Źródło: Kwartalnik ,,Korzenie” nr61, R XVII , 2/2007r

Uruchomienie agencji pocztowej Kamienica-Polska. 1934r

 Uruchomienie agencji pocztowej Kamienica-Polska. 1934r

Agencja pocztowa Kamienica - Polska w pow. częstochowskim zostanie uruchomiona 16 b .m . — Agencja ta będzie połączona kursem traktowym z agencją pocztową w Poraju k. Częstochowy. Do miejscowego okręgu doręczeń nowo kreowanej agencji pocztowej w Kamienicy-Polskiej włącza się wieś Kamienica-Polska. Do zamiejscowego okręgu doręczeń natomiast włącza się wsie: Zawada, Waanaty, Osiny, Rększowice, Hutki, Jamki, Wąsorz, Łazice, Nierada, Łysieć, Klepaczka, Starcza, Poczesna, Poczesne kol.,Bargły, Zawisna, Zawodzie, Dębowiec, Rudnik Wielki i Rudnik Mały. Na stanowisko kierownika agencji w Kamienicy Polskiej zaangażowany został p Bronisław Langier. Źródło: Słowo Częstochowskie : dziennik polityczny, społeczny i literacki. R.4, nr 257 (10 listopada 1934)

Statystyki. Kamienicana.

 Statystyki. Kamienicana.

W zestawieniu statystycznym z 1867 r. dotyczącym pogłowia zwierząt gospodarskich powiatu częstochowskiego w gminie Kamienica Polska odnotowano 44 konie, 1158 sztuk bydła, 102 sztuki trzody. Nie hodowano zupełnie owiec. Dla porównania podajemy dane z innych gmin. Bargły (ówczesna nazwa gminy Poczesna) - konie 112, bydło 1069, trzoda 57, owce - 900. Huta Stara-konie 231, bydło 1403, trzoda 160, owce - 3 500. Olsztyn - konie 369, bydło -1035, trzoda 265, owce 3275. Dane pochodzą z publikacji Franciszka Sobalskiego pt. Materiały do stosunków gospodarczo-spolecznych pow. częstochowskiego w XIX i XX w. zamieszczonym w IV tomie „Ziemi Częstochowskiej", s. 153 W tej samej publikacji (na str. 157) podano liczbę gospodarstw rolnych w gminie Kamienica Polska w 1930 roku: 418, w tym rodzin bez roli 100. Analogicznie w Hucie Starej 707 -318, w gminie Poczesna 472 -77, w gminie Olsztyn 1 154 - 138.


„Stosunkowo dużymi ośrodkami tkactwa były wsie Kamienica Polska, Huta Stara i Czarny Las - czytamy na str. 162 omawianego opracowania. „Według danych z r. 1867 w Kamienicy Polskiej było czynnych 257 warsztatów tkackich, które zatrudniały łącznie 514 robotników. Produkcja różnych płócienek bawełnianych (za okres do września tego roku) wynosiła tu 935 480 arszynów. W Hucie Starej było 110 warsztatów, zatrudniających 220 osób, które wyprodukowały 109 200 arszynów płótna bawełnianego, kretonów i perkalików..."
Źródło: Kwartalnik ,,Korzenie” nr61, R XVII , 2/2007r

„Tkacz" sprzedany na licytacji. 1932r