Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 19 lutego 2023

Wspomnienia z LO w Kamienicy Polskiej 1949-1953.

 Wspomnienia z LO w Kamienicy Polskiej 1949-1953.

Zadanie napisania wspomnień z czasów mojego uczęszczania do naszego liceum (1949-1953) spełnię z dużą przyjemnością i z zachowaną w pamięci wdzięcznością dla Dyrektora Adama Ferensa. Był to wielki, wspaniały człowiek, niezrównany erudyta, niezapomniany nauczyciel w tamtych trudnych czasach. Osobowość Dyrektora należałoby rozpatrywać pod wieloma aspektami: dyrektora, pedagoga i człowieka. Jako dyrektor wiejskiego liceum, które nie miało renomy Liceum im. Słowackiego w Częstochowie, miał bardzo dobrze dobrane grono pedagogów pod względem etycznym, o wysokim poziomie wiedzy (żona dyrektora Maria Pfabe, Maria Warcicka, Walenty Slabosz, Witold Węglowski, Edward Ziora). Potwierdzeniem tego faktu jest liczne grono absolwentów liceum z tego okresu; zostali studentami dobrych uczelni w całej Polsce: w Krakowie, Warszawie, Wroclawiu. Adam Ferens będąc dyrektorem nie miał swojego gabinetu. Wczasie przerw przebywał zawsze w pokoju nauczycielskim.

Na któreś imieniny w grudniu nasza klasa (może wspólnie z innymi - nie pamiętam dokładnie) urządziła mu, w nieużywanym narożnym pokoju na parterze. Okazało się, że gabinet zostal drugą biblioteką. Jego prywatne mieszkanie na ostamim piętrze też wyglądało jak biblioteka. Wszędzie byk pełno książek Wszczepiał w nas, uczniów, ukochanie szkoły. Potrafi, nas do niej przyciągnąć organizując tzw. „świetlicę", gdzie odbywały się rozgrywki szachowe, w warcaby, różnego rodzaju konkursy. Zainicjował m.in. urządzanie w szkole wieczorków tanecznych. Lubił się bawić i tryskał wtedy humorem. Prawie każdy wieczorek rozpoczynał się walcem angielskim tańczonym przez Dyrektora z uczennicami. (Muzyka była odtwarzana z płyt gramofonowych). Adam Ferens kładł bardzo duży nacisk na poszanowanie dobra społecznego. Uczył nas przekłaadać dobro wspólne przed swoim własnym (o co trudno w dzisiejszych czasach). W przypadku zniszczeń dokonanych przez uczniów na terenie szkoły wchodził do klasy z zachmurzonym czołem i wzburzonym silnym głosem krzyczał „złe pokłosie niesie się po szkole", potem głos się obniżał i zaraz nawiązywał do historii: „wiecie, było takie plemię Wandalów, które zniszczyło Europę". Dyrektor. jako pedagog, w tych ciężkich i zawiłych politycznie czasach prowadził lekcje historii. To nie byly zwyczajne lekcje, to byly uniwersyteckie wykłady w najlepszym wydaniu. Wchodził do klasy bez żadnego podręcznika czy konspektu. Jego wykład - lekcja historii był tak prowadzony, że całe dzieje Polski były powiązane z wydarzeniami, jakie działy się w Europie, łączone z rozwojem literatury, kultury i sztuki. W tych stalinowskich, trudnych czasach potrafi, z dużą umiejętnością, między słowami, naświetlić prawdziwy bieg historii. Był wierny prawdzie historycznej - czego nie mógł powiedzieć, to odsyłał do starych podręczników, co zaś nie odpowiadało prawdzie - pomijał. Czasem oficjalnie mówił: „gdyby was pytano o to, poczytajcie sobie Jefimowa" (preferowany wówczas podręcznik historii). Dziś można powiedzieć, że to byt wielki patriota. W okresie krakowskim, kiedy zamieszkał u swojego brata przy ulicy Czystej, a potem w Domu Pomocy Społecznej im. Helclów, podczas moich odwiedzin, zadziwił mnie swoją pogodą ducha, jasnością umysłu i opowiadaniem dowcipów. Dla wszystkich, którzy Go znali lub zetknęli się z Nim pozostał w pamięci jako człowiek bardzo skromny, pełen pogody ducha i życiowego optymizmu oraz wielkiego formatu erudyta. Był człowiekiem wrażliwym na nasze kłopoty, spieszył z pomocą tym, którzy jej potrzebowali i to przynosiło mu zadowolenie i satysfakcję, pomimo wielu przeciwności losu, jakie Go nękały. Z żalem muszę stwierdzić, odwiedzając często nasz cmentarz, że mało zniczy w Dzień Wszystkich świętych pali się na Jego grobie, a przecież tylu absolwentów tego liceum czerpało z jego światłego umysłu. Dobrze, że chociaż jest ulica nazwana Jego nazwiskiem.

Julia Szmida-Zajączkowska (Kraków)
Źródło: Kwartalnik ,,Korzenie” nr40, R XII , 1/2002r

Pożółkłe kartki z dziejów Częstochowy . Utworzenie powiatu w Częstochowie. Część1 c.d.n.

 Pożółkłe kartki z dziejów Częstochowy . Utworzenie powiatu w Częstochowie. Część1 c.d.n.

Z ziem polskich, zrabowanych przez Prusaków podczas drugiego rozbioru Polski, rząd pruski utworzył dzielnice: Prus Południowych i Prus Nowowschodnich, na podobieństwo Prus Zachodnich (Westpreussen), utworzonych z ziem pomorskich, okupowanych przy pierwszym rozbiorze Polski. Prusy Południowe (Sildpreussen) prusy podzielili na trzy departamenty czyli kamezy: poznańską, kaliską i warszawską. Przy tym podziale admlnistracyjnym Częstochowa została wcielona do powiatu wieluńskiego, czyli do komory kaliskiej. Magistrat miasta Starej Częstochowy tytułowano za czasów okupacji pruskiej, np. w r. 1805: „Konilglicher Sudpreussischer Wohlloblicher Magistrat (A. M. m. Cz, R. 1869 Nr. 27). Przynależność Częstochowy do powiatu Wieluńskiego nie była zbyt wygodną dla miasta, szczególnie, gdy rozwój miasta przybrał silniejsze tempo. A stało się to w latach 1824 — 1840, z powodu powstania w Częstochowie przemysłu tkackiego.

W najdrobniejszych sprawach musieli mieszkańcy Częstochowy udawać się do powiatowago miasta, oddalonego o blisko 10 mil, co było szczególnie uciążliwe zwłaszcza przy nader złych drogach. W r. 1824, postanowiono połączyć dwa samodzielne miasta: Starą i Nową Częstochowę w jedno, pod nazwą: Częstochowa. Miasto to zostało jednocześnie wyniesione do rzędu miast gubernialnych. Z tytułu tego mieszkańcy Częstochowy zmuszeni byli do ponoszenia większych ciężarów podatkowych w skali rzędu miast właściwych. Płacąc większe świadczenia, obywatele miasta żądali od rządu nieco więcej wygód. Zatem: 1) utworzenie powiatu w Częstochowie, by pozbyć się uciążliwych podróży do Wielunia i 2) otwarcia szkoły powiatowej (rodzaj progimnazjum), dla kształcenia swych dzieci mniejszym kosztem, gdyż wówczas po ukończeniu szkoły elementarnej synowie obywateli częstochowskich dalej chcący się kształcić, musieli udać się do Kalisza, Piotrkowa, lub Warszawy. Kierowane w tym względzie petycje i osobiste interwencje mieszkańców zostały wszak bez skutku, jak kolwlek pociągały za sobą znaczne wydatki. Dopiero w r. 1861, za czasów rządów margr. Wielopolskiego, otworzono w Częstochowie szkołę powiatową wydziałową z inspektorem Barem na czele. Szkołę tę moskale w r. 1866 przekształcili na rosyjskie progimnazjum. O powiecie w Częstochowie nadal było głucho. Dopiero 6 października 1865 r. zawezwano obywateli miasta do ratusza, gdzie przybyły naczelnik powiatu (dziś starosta) wieluńskiego objaśnił im, że rząd przychylił się do Ich prośby iI zgadza się na utworzenie nowego powiatu w Częstochowie (Al. M. ni. Cz. R. 1869 Nr. 37). Przedstawiając, jak wielkie korzyści miasto osiągnie z tego powodu, naczelnik powiatu zachęcił obywateli do przyjścia z pomocą skarbowi, przez wyznaczenie pewnej kwoty na pierwsze potrzeby. Pragnąc dać rządowi dowody dobrej woli, obywatele postanowili tę pomoc udzielić, ale nie z własnych, osobistych majątków, lecz z funduszu propinacyjnego. Bowiem na zasadzie dawnych przywilejów królewskich, każdy mieszkaniec m. Starej Częstochowy miał prawo fabrykować i sprzedawać trunki, W późniejszych czasach prawo to przelane zostało na rzecz ogółu, Wydzierżawiono przeto prawo propinacji chcącym z niego korzystać, a opłaty postanow ono przelewać do funduszu, zwanego propinacyjnym. W mierze rozrostu miasta wzrastał również roczny dochód propinacyjny i tak np. z około 8000 zł. w latach 20 ub. stulecia wzrósł ten fundusz do 15.000 rb. czyli 12•krotnie w r. 1865. Zh funduszu propinacyjnego były opłacane różne podatki mające charakter powszechny a obciążający ogół, jak np. podymne (od kominów), szarwark na naprawę dróg publicznych, oświetlenie miasta, transportowe (od więźniów i kantonistów) itp. Z tego to zatem źródła obywatele postanowili wspomóc rząd iI zadeklarowall się ponieść w imieniu ludności obydwu części miasta następujące wydatki: 1) Koszty przewiezienia archiwum i dokumentów z Wielunia do Częstochowy, o ile tego zajdzie potrzeba; 2) koszty remontu lokali na biuro powiatu; 3) koszty na sprawienie mebli dla biura powiatu i kasy powiatowej w wysokości 500 zł.; 4) opłacać rządowi przez lat 5 po 600 rb. lub przez lat 10 po 800 rb. rocznie, stosownie do uznania władz, za najem lokalu na biura powiatu wraz z mieszkaniem dla naczelnika i na kasę powiatową z zastrzeżeniem, by jednorazowa opłata całkowitej samu nie była żądana jednorazowo; 5) Jeżeli rząd zechce wystawić własny dom na pomieszczenie biur powiatu, to zobowiązują się oddać bezpłatnie na własność skarbu część placu naprzeciwko ratusza z frontem 98 łokci. Gdy przystąpiono w r. 1866 do u. rządzenia biur dla powiatu, okazało się, że w Częstochowie nie było odpowiednich lokali na ten cel. W tym czasie nastąpiła konfiskata dóbr poduchownych na rzecz rządu rosyjskiego, a pomiędzy wielu innemi nieruchomościami kościelnami w Częstochowie, przeszłych na własność rządu rosyjskiego uległ konfiskacie i klasztor panien Marjawitek (obecnie I sze gimnazjum państwowe). W budynku poklasztornym umieszczono zatem szkołę powiatową i biura powiatu, (Dok. nastąpi).

Źródło: Słowo Częstochowskie : dziennik polityczny, społeczny i literacki, poświęcony sprawom miasta Częstochowy i powiatu. R.3, nr 171 (29 lipca 1933) https://polona.pl/.../mapa-powiatu-czestochowskiego.../0/..

Spółdzielnia ,,KOZIEGŁOWIANKA". Wióry, baźki i siódemki. “Koziegłowy – zapomniany ośrodek twórczości rękodzielniczej”.

 Spółdzielnia ,,KOZIEGŁOWIANKA". Wióry, baźki i siódemki. “Koziegłowy – zapomniany ośrodek twórczości rękodzielniczej”.

W 1987 roku podjęto decyzję o powołaniu Spółdzielni Pracy Rękodzieła Ludowego i Artystycznego „Koziegłowianka", która działać miała pod auspicjami „Cepelii" - na zebraniu założycielskim był nawet jej przedstawiciel, Kazimierz Żanowski. Za siedzibę spółdzielni obrano budynek zajmowany kiedyś przez szkołę, znajdujący się przy ulicy Kościelnej 3. Działalność określona została jako społeczna inicjatywa oddolna i w swoim statucie zawarła jako przedmiot działalności gospodarczej wytwarzanie wyrobów ludowych z wiórów i drewna osikowego, wszelkie wyroby z drewna mające zastosowanie w gospodarce, a także skup i sprzedaż wyrobów ludowych na terenie kraju. Jako główne powody stworzenia spółdzielni podawano kontynuowanie miejscowych tradycji rękodzielniczych oraz konieczność kontynuowanie transmisji kulturowej - wskazywano, że w szkołach prowadzone są praktyki uczniowskie o profilu rękodzieła ludowego. Jednym z głównych założycieli „Koziegłowianki" i prezesem jego zarządu był Tadeusz Rarok. Kwartalnie spółdzielnia miała wytwarzać trzydzieści tysięcy kwiatów i innych elementów klejonych z wiórów osikowych na łączną kwotę dwóch i pół miliona złotych.

W swoich wspomnieniach Tadeusz Rarok wraca do momentu, w którym rozpoczęła się akcja aktywizacji Myszkowa i okolic i przedstawiciele „Cepelii" zdecydowali o objęciu swoim nadzorem wytworczości osikowej w ośrodku. Jego relacja ze spotkania znacznie różni się od tej zawartej w protokole z 1964 roku, w którym Ryszard Markowski referował, ze mieszkańcy Koziegłów nie są zainteresowani powołaniem w ich mieście spółdzielni pracy. Rarok utrzymuje, że to „Cepelia" deklarowała brak funduszy na powołanie kolejnej spółdzielni i nie widziała możliwości przeniesienia czy też przebranżowienia „Zawady", która miała już stabilną pozycję na rynku i nie było podstaw, by ot tak zmienić jej lokalizację. Rzuca to nieco inne światło na rozważania i rozwiewa dywagacje nad początkową niechęcią chałupników kierowaną pod adresem „Zawady". Zapewne nie bez znaczenia były obawy o utratę dodatkowego źródła dochodu, jakim była , wytwórczość osikowa i związana z tym praca dla pośrednika, która niekoniecznie musiała przynieść chałupnikom korzyć, może równocześnie miano żal do „Cepelii", że jednak nie zdecydowała się stworzyć miejsca tylko dla rękodzielników i podpięła ich pod branżę produkcji tkanin. Tadeusz Rarok nie poczytywał jednak rezultatu tego spotkania w kategorii porażki, cieszył się, że udało się zainteresować szersze grono tradycyjnymi wyrobami z Koziegłów. Historia chałupniczej wytwórczości dla ',Zawady" została zapisana wcześniej. Z rozmowy, jaką przeprowadziłam z Tadeuszem Rarokiem, dowiedziałam się, że w pewnym momencie tęsknota za posiadaniem własnej spółdzielni powróciła. Mój rozmówca od wielu lat interesował się wytwórczością ośrodka, napisał nawet na jej temat pracę magisterską, którą obronił w 1980 roku. Organizował także warsztaty rękodzielnicze w koziegłowskim domu kultury z udziałem studentów WSP w Częstochowie i miejscowych rękodzielników. Na przełomie 1986/1987 roku Rolnicza Spółdzielnia Produkcyjna w Rzeniszowie wyraziła zgodę na powołanie Zakładu Rękodzieła Ludowego przy WSP pod kierownictwem Raroka. Jego inicjator prędko wziął się do roboty i bez problemów uzyskał od Centrali Przemysłu Ludowego i Artystycznego w Warszawie zgodę na uczestnictwo z Cepeliadach. Zakład szybko zdobył doświadczenie i poczuł się na tyle pewnie, że powrócił do rozmów na temat stworzenia spółdzielni w Koziegłowach, co udało się sfinalizować 1 lutego 1988 roku. Z rozmowy z Tadeuszem Rarokiem dowiedziałam się, że w momencie powołania „Koziegłowianki" wszystkie chałupniczki odeszły z „Zawady". Być może jednak nie byt to tak gwałtowny odpływ siły roboczej, gdyż Spółdzielnia Pracy Rękodzieła Ludowego i Artystycznego „Zawada" jeszcze za 1988 rok raportowała do ,,Cepelii" wykonanie kwiatów, kogutów i ozdób choinkowych. Do spółdzielni dołączyły również osoby, które wcześniej nie pracowały dla „Zawady' Rarok wymieniu następujących członków spółdzielni i chałupników - Teresę Tabor (przewodnicząca rady spółdzielni), Danutę Chachulską, Zofię Piekarską, Jadwigę Kaczorowską, Honoratę Zajewską, Mieczysława Wojciechowicza, Marię Knapik, Stanisława Knapika, Mieczysława Chaładusa, Marię Chaładus, Andrzeja Chaładusa, Jadwigę Dudę, Zofię Dziuk, Henryka Kidawskiego, Danutę Flachę, Stefanię Noszczyk, Mieczysława Dziuka. Dzięki zapałowi i niezwykłej artystycznej inwencji zaczęły powstawać nowe wzory, których spółdzielnia na koniec swojej działalności w 1990 roku miała około dwustu siedemdziesięciu. W 1990 roku zdecydowano o likwidacji „Koziegłowianki". Jak twierdzi Taduesz Rarok, skończyły się pieniądze i zainteresowanie wytwórczością z łyków osikowych i ogromny potencjał został zaprzepaszczony. Chałupnictwo na rzecz spółdzielni pracy w tymże roku zostało zakończone.

Autor: Ewelina Mędrala-Młyńska.

Źródło: Wióry, baźki i siódemki. “Koziegłowy – zapomniany ośrodek twórczości rękodzielniczej” , wyd. Muzeum Częstochowskie 2021, str 64-67
Foto: https://dkkozieglowy.pl/?page_id=196 

Częstochowskie Zakłady Materiałów Ogniotrwałych (CzZMO)

 Częstochowskie Zakłady Materiałów Ogniotrwałych (CzZMO), zalążkiem zakładu była cegielnia założona w 1898 na Bugaju przy drodze z Błeszna w kierunku Olsztyna w pobliżu torów Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej (wówczas w gminie Huta Stara, dziś: dzielnica Błeszno) przez → Stanisława Helmana i → Fabiana Zorskiego. Przyjęła z czasem nazwę „Michalina”. W 1899 cegielnia zatrudniała 54 robotników, od 1925 funkcjonowała pod nazwą Zakłady Cegielniane „Michalina” S. Helman i Spółka; siedziba zarządu znajdowała się (w 1938) przy ul. Jacka 14 w Częstochowie. W skład spółki wchodzili: dr → Bolesław Helman, inż. Jerzy Helman, inż. Adolf Helman i Róża Helena Monic. W 1939 obszar cegielni obejmował 4654 m². Zakłady produkowały szeroki asortyment wyrobów: oprócz cegły palonej, szamotowej i klinkierowej także terakotę, majolikę, kafle oraz kamionkę. Cegielnia miała udziały w kopalni gliny, posiadała kolejkę wąskotorową, trzy konie, samochód osobowy Skoda i dwa samochody ciężarowe (Chevrolet i Ursus), jednocylindrową maszynę parową o mocy 150 KM (z fabryki w Cottbus), kocioł parowy z sosnowieckiej firmy Fitzner & Gamper, prasę do formowania cegieł firmy Fritsch, prasę do szamotu firmy Güttler, piec do wypalania cegły typu hoffmanowskiego, cztery piece do wypalania cegły szamotowej o pojemności 60 t każdy, komin cegielni miał 45 wysokości.


W czasie okupacji niemieckiej nazwę zmieniono na „Keramischewerke Tschenstochau”, treuhänderem był volksdeutsch inż. L. Skrzypczak. Po wojnie zakłady wróciły do spadkobierców Helmanów jako Zakłady Ceramiczne S.B. Helman i Spółka, od 1947 znajdowały się pod zarządem państwowym przechodząc wiele zmian organizacyjnych; początkowo podlegały Okręgowemu Zjednoczeniu Wytwórni Materiałów Budowlanych w Kielcach i Centralnemu Zarządowi Materiałów Budowlanych w Warszawie, potem Zjednoczeniu Materiałów Ogniotrwałych w Gliwicach – jako Częstochowskie Zakłady Materiałów Ogniotrwałych. Zmieniały się adresy siedziby siedziby (ul. Jacka 14, Kościelna, Manifestu Lipcowego (dziś: Legionów). W 1990 zakłady postawiono w stan likwidacji (adres: ul. Legionów 90/100). W 1996 Częstochowskie Zakłady Materiałów Ogniotrwałych S.A. zostały sprzedane prywatnemu właścicielowi. Obok cegielni pozostała wypełniona glinianka. W bliskim sąsiedztwie glinianki znajduje się → kamień i krzyż Mariusza Bojemskiego.


Dorota Czech, Kalendarium przemysłu i rzemiosła Częstochowy i okolic, „Almanach Częstochowy” 2010, s. 149; Franciszek Sobalski, Przemysł częstochowski (1882–1914), Częstochowa 2009, 156–57; Archiwum Państwowe w Częstochowie, zespół Nr 318, sygn. 71.

Autor: Andrzej Kuśnierczyk
Źródło: https://encyklopedia.czestochowa.pl/.../czestochowskie...

Spółdzielnia ,,ZAWADA". Wióry, baźki i siódemki. “Koziegłowy – zapomniany ośrodek twórczości rękodzielniczej”. Część1

 Spółdzielnia ,,ZAWADA". Wióry, baźki i siódemki. “Koziegłowy – zapomniany ośrodek twórczości rękodzielniczej”. Część1

Zakład pracy w Zawadzie jako jednostka zorganizowana pracował w pionie CPLiA w latach 1950-1954 jako przedsiębiorstwo własne. Po reorganizacji spółdzielczości pracy w 1954 roku wszedł w skład Spółdzielni Przemysłu Ludowego i Artystycznego „ARW" („Artystyczne Rękodzieło Wsi"), a następnie Spółdzielni Przemysłu Ludowego i Artystycznego „Piast" (jako Wytwórnia Wyrobów Jedwabnych) w Gliwicach. Zmiany organizacyjne w Piaście oraz fakt, że Zawada oddalona była od placówki macierzystej o ponad sto kilometrów , stworzyły podatny grunt do wyodrębnienia się zakładu jako jednostki niezależnej. Postulowano, aby zakład pracy w Zawadzie wydzielić ze struktur „Piasta" celem stworzenia samodzielnej spółdzielni przemysłu ludowego i artystycznego.

Miała ona bazować na konfekcji produkowanej w Gliwicach oraz pozostawać w strukturach CPLiA. W piśmie, które zostało wystosowane 19 września 1957 roku do Zarządu Krajowego Związku Spółdzielni Przemysłu Ludowego i Artystycznego CPLIA, czytamy, że jeśli członkowie „Piasta" nie będą chcieli zaakceptować zmian strukturalnych, zostaną podjęte dalsze kroki mające na celu likwidację spółdzielni i powołanie na jej miejsce dwóch lub trzech nowych, bazujących na gliwickim zakładzie. Idea nadzorowania zakładów pracy znajdujących się w znacznej odległości od zakładu-matki nastręczała wielu trudności i nie przynosiła zakładanych efektów. Często prowadziła też do nadużyć trudnych do wychwycenia. Na prośbę pracowników Wytwórni Wyrobów Jedwabnych w Zawadzie wszczęto procedurę mającą na celu jej usamodzielnienie. W tej sprawie z Regionalnego Biura Sprzedaży Krajowego Związku Spółdzielni Przemysłu Ludowego i Artystycznego CPLiA w Katowicach wystosowano pismo do Centrali CPLiA w Warszawie. Pozytywna opinia działalności zakładu w Zawadzie oraz możliwość jej dalszego funkcjonowania w strukturach CPLiA zostały opatrzone podpisami Ryszarda Markow-skiego (zastępcy kierownika do spraw handlowych R.B.s.) oraz Henryka Czaploka (kierownika handlu i detalu). Pozytywnie na temat rozdziału zakładu w Zawadzie od „Piasta" w Gliwicach wypowiedział się również Przewodniczący Powiatowej Komisji Planowania Gospodarczego w Częstochowie. 4 października 1957 roku odbyło się Walne Zgromadzenie Założycielskie Spółdzielni Przemysłu Ludowego i Artystycznego „Zawada", podczas którego określono między innymi profil działalności spółdzielni oraz wybrano radę nadzorczą. Przedsiębiorstwo miało produkować wysokiej jakości tkaniny użytkowe damskie ze sztucznego jedwabiu i włókien syntetycznych. Przewodniczącą zarządu została Teresa Stokowska, a sekretarzem rady Marian Elsner. Obie te postacie przez wiele lat związane były ze spółdzielnią „Zawada", pełniąc w niej wysokie funkcje - Stokowska była prezesem w latach 1957-1970, Elsner od 1986 do 1995 roku.

Autor: Ewelina Mędrala-Młyńska.
Źródło: Wióry, baźki i siódemki. “Koziegłowy – zapomniany ośrodek twórczości rękodzielniczej” , wyd. Muzeum Częstochowskie 2021, str 38-40

Spółdzielnia ,,ZAWADA". Wióry, baźki i siódemki. “Koziegłowy – zapomniany ośrodek twórczości rękodzielniczej”. Część2

 Spółdzielnia ,,ZAWADA". Wióry, baźki i siódemki. “Koziegłowy – zapomniany ośrodek twórczości rękodzielniczej”. Część2

Członków-założycieli spółdzielni było dwudziestu ośmiu. 28 grudnia 1957 roku podczas Jesiennego Walnego Zgromadzenia Członków Spółdzielni Przemysłu Ludowego Artystycznego „Piast" w Gliwicach podjęło decyzję o zbycie części przedsiębiorstwa na rzecz organizującej się spółdzielni w Zawadzie. „Zawada" otrzymało numer 90, w rejestrze Spółdzielni Krajowego Związku CPLiA i po dopełnieniu szeregu formalności rozpoczęła swoją działalność w styczniu 1958 roku.

Jednym z celów spółdzielni było tworzenie poprzez działalność gospodarczą nowych wartości estetycznych i artystycznych w oparciu o tradycje polskiej kultury narodowej, a jej członkiem mogła być osoba, która ukończyła osiemnasty rok życia i nie posiadała ani nie prowadziła własnego przedsiębiorstwa. 23 marca Regionalne Biuro Sprzedaży „Cepelia" w Katowicach w Prezydium Powiatowej Rady Narodowej w Myszkowie zwołało naradę mającą na celu aktywizację miasta Myszkowa oraz miejscowości położonych w powiecie. Podczas analizowania aktualnej sytuacji zatrudnieniowej referowano, że ilość osób bezrobotnych rośnie, a środki na wypłaty świadczeń są na wyczerpaniu. Ponieważ istniejące zakłady pracy nie były w stanie zapewnić zatrudnienia potrzebującym, postanowiono poszukać innych sposobów i wezwano istniejące zakłady pracy do przygotowania planów rozwojowych. Podczas tego spotkania deklarowano rozszerzenie kadry w spółdzielni „Strój" w Katowicach oraz reaktywowanie filii częstochowskiej Spółdzielni Kartonażowo-Introligatorskiej w Koziegłowach. Ryszard Markowski w trakcie narady podjął temat wytwórczości z wiórów osikowych oraz podał pomysł stworzenia spółdzielni cepeliowskiej w Koziegłowach. RBS współpracowało z chałupnikami trudniącymi się wyrobem kapeluszy i drobnej galanterii od 1956 roku, jednak zamówienia biura były sporadyczne, ponieważ nie miało ono zbytu na wyżej wymienione artykuły. Największą aktywność w tej tematyce wykazywało RBS w Gdyni, które z wiadomych względów w okresie wakacyjnym skupowało od Katowic kapelusze. Markowski podkreślał jednak, że możliwości produkcyjne wytwórców z Koziegłów są dużo wyższe niż zapotrzebowanie. Dyrektor RBS w Katowicach wskazywał również na niski poziom artystyczny wytworów z wiórków i twierdził, że jakiekolwiek sugestie przekazywane twórczyniom przez Komisję Ocen Artystycznych „Cepelii" nie spotykały się ze zrozumieniem. Ustalone zaś przez Wydział Wzornictwa „Cepelii" modele eksportowe ze względu na trudnq formę wykonania i niekorzystne, zdaniem producentów, ceny, również nie zostały przyjęte. Markowski zaznaczył, że w Koziegłowach nie ma zainteresowania pomysłem stworzenia tam spółdzielni pracy, mając na uwadze potencjał twórców, i sugerował, by centrala „Cepelii" podjęła decyzję, jak wykorzystać niewątpliwy potencjał miejscowości. Pismo z narady zostało wysłane między innymi do działu Obrotu Towarowego „Cepelia" w Warszawie i już po kilku dniach wróciło z odręczną adnotacją, że najbliżej Koziegłów znajduje się spółdzielnia „Zawada", która może podjąć się organizacji produkcji wyrobów z wiórów osikowych. Adnotację podpisał Naczelnik Wydziału Artystycznej Wytwórczości Ludowej. Po otrzymaniu wytycznych z Warszawy postawiono nie tracić czasu i działać dalej. Poproszono dyrektora „Zawady", Mariana Elsnera, o rozeznanie terenu i nakreślenie możliwości współpracy z chałupnikami. Już 13 maja tegoż roku spółdzielnia miała temat zbadany, o czym donosili w piśmie do „Cepelii" Teresa Stokowska i Marian Elsner. Informowali oni, że na terenie Koziegłów wyrobem wiórek z drzewa osikowego zajmuje się około pięćdziesięciu osób. Od trzystu do pięciuset kobiet z kolei plecie z tego materiału pewien rodzaj plecionki, z której wykonuje kapelusze plażowe damskie, dziecinne oraz maty. Ze ścinków osiki tworzono w niewielkich ilościach wiązanki kwiatów. Na podstawie zebranych danych wyliczyli, że z jednego metra sześciennego najlepszej jakościowo osiki można wyprodukować około dwudziestu pięciu tysięcy metrów plecionki, co odpowiada około tysiącu pięciuset kapeluszom.

Autor: Ewelina Mędrala-Młyńska.

Źródło: Wióry, baźki i siódemki. “Koziegłowy – zapomniany ośrodek twórczości rękodzielniczej” , wyd. Muzeum Częstochowskie 2021, str 40-43

Spółdzielnia ,,ZAWADA". Wióry, baźki i siódemki. “Koziegłowy – zapomniany ośrodek twórczości rękodzielniczej”. Część3

 Spółdzielnia ,,ZAWADA". Wióry, baźki i siódemki. “Koziegłowy – zapomniany ośrodek twórczości rękodzielniczej”. Część3

Wskazali oni również, że najlepszą formą współpracy z chałupnikami byłby skup. Naczelnik Wydziału Artystycznej Wytwórczości Ludowej „Cepelii" po zapoznaniu się z proponowanym asortymentem (kapelusze, kwiaty, koszyczki) stwierdził, że jest on bardzo ubogi i wymaga „przepracowania" przez technika i plastyka. W latach 60. Xx wieku „Cepelia" czuła już na plecach oddech polskiego wzornictwa, które po powojennej stagnacji zaczęło się dynamicznie rozwijać i stanowić dla wytworów opartych o tradycję ludową sporą konkurencję. Koniecznym było więc stworzenie dodatkowych etatów dla specjalistów. w archiwach „Cepelii" zachowało się pismo z prośbą o wsparcie artystyczne skierowane do profesor Danuty Etgens. Dane jej na tymże piśmie są jednak przekreślone, nie wiadomo więc, czy dotarło ono do adresata. Brak również bliższych informacji na temat tej osoby. Nazwisko to nie pojawia się w dalszych dokumentach dotyczących nadzoru artystycznego spółdzielni. Osobą, która wspierała rękodzielniczki na początku ich działalności spółdzielczej, była Maria Wierzbicka. Naczelnik wspomniał również o planowanym uruchomieniu chałupniczej produkcji abażurów, do której stelaże z drutu mieli wykonywać etatowi pracownicy „Zawady". 4 sierpnia 1964 roku do spółdzielni zostało skierowane pismo z „Cepelii" Związku Spółdzielni Przemysłu Ludowego i Artystycznego informujące, że powierza ona Zawadzie zorganizowanie chałupniczej produkcji z wiórów osikowych.

Zdając sobie sprawę, że działalność rękodzielników z Koziegłów nie współgra z profilem działalności zakładu, wskazuje na czynniki społeczno-ekonomiczne, które w znacznym stopniu miały wpływ na tę decyzję. Często wykonywano w ówczesnych czasach podobne posunięcia, przykładem jest chociażby Studio Filmów Rysunkowych w Bielsku-Białej, które w kilka lat po stworzeniu zostało objęte „opieką" Wielobranżowej Spółdzielni Pracy z Chorzowa. SFR nie miało zamocowania prawnego, było niejako samozwańczą jednostką, w której upatrywano duży potencjał. I nad którą, uważano, należy sprawować nadzór, by nic niewłaściwego poza jej mury się nie wydostało, a także by położyć rękę na przyszłych, ewentualnych przychodach. Zwłaszcza tych w dewizach. Dla studia taka sytuacja była o tyle korzystna, że dawała mu jakiekolwiek finansowanie. Mariaż ten nie trwał zbyt długo", inaczej niż w przypadku wytwórczości z wiórów. Choć początki były trudne, gdyż kobiety z Koziegłów nie ufały nowemu zakładowi pracy, w którym upatrywały kres swojej dobrze prosperującej działalności chałupniczej, z czasem ten stan się zmienił. W 1964 roku, gdy drzwi spółdzielni otwarły się dla twórczości z osiki, zaproszenie do pracy przyjęły jedynie cztery panie - Anastazja Grzybek, Elżbieta Jędruch, Maria Nowicka i Stanisława Sojska. W 1965 roku dołączyło do nich kolejnych sześć osób, a w 1980 roku dla „Zawady" pracowało już ponad sto rękodzielniczek.

Autor: Ewelina Mędrala-Młyńska.

Źródło: Wióry, baźki i siódemki. “Koziegłowy – zapomniany ośrodek twórczości rękodzielniczej” , wyd. Muzeum Częstochowskie 2021, str 43-48

środa, 15 lutego 2023

SĄSIEDZI ZA MIEDZY.

 SĄSIEDZI ZA MIEDZY.

Do redakcji „Korzeni" przybył pan Zygmunt Makuch, zamieszkały w Poraju, a urodzony w Jastrzębiu. Zainteresowany dziejami swojej rodzinnej wsi przyniósł ze sobą bardzo ciekawą mapę - plan z r. 1896 (ponownie zatwierdzoną w r. 1906) odwodnienia gruntów rolnych części wsi Jastrzębie pod kopalnię „Józef '(tzw. Stary, bo był jeszcze drugi „Józef"). Dokument został sporządzony przez rosyjskich inżynierów (oczywiście w j. rosyjskim) I Oddziału Zachodniego Górniczego Okręgu. Na planie znajdują się zaznaczone pola górnicze „Włodzimierz", „Helena", „Piotr" oraz niewielkie nadania leżące w pobliżu: ,,Józefa" - „Rozalia" i „Bruno". Centralną część mapy stanowią pola - a dokładnie 34 działki od drogi w Jastrzębiu w kierunku Czarki od pola Jana Hurasa do gospodarstwa Wesołka. Spisani są także właściciele tych pól z bardzo dokładnie wymierzoną w sążniach kwadratowych ich powierzchnią. Najwięcej ziemi w tym rejestrze, bo aż 10060 sążni kw. miał Konstanty Pilarski i Franciszek Czarniecki.

Równie sporą ilość, bo odpowiednio 9472, 9396 i 9240 -Józef Prauza, Franciszek Dudek i Jan Pluta. Najmniejsze zaś - Jan Madejski (4040) i Jan Biczak (4318). Działki pozostałych właścicieli były mniej więcej o podobnej powierzchni i zawierały się w przedziale 7000 - 8500 sążni kw. Poza mapą przyniósł pan Zygmunt zdjęcie swojego dziadka Antoniego Makucha zrobione w atelier w Moskwie (U. Daniłow - Artystyczna Fotografia), gdy jako młody chłopak (18 lat) znalazł się w Rosji w carskim wojsku. Był tam 7 lat. Wrócił do Jastrzębia mając 25 lat, ożenił się z Marianną z Chwistów. Pracował jako górnik w kopalni „Wiesława" -był równocześnie zdolnym cieślą. Zginął w tejże kopalni mając tylko 28 lat - przywalony wielkim kawałem rudy (ponieważ oszczędzano na materiałach wybuchowych zbyt głęboko podebrał caliznę kilofem). Zostawił po sobie syna - Antoniego -juniora, ojca pana Zygmunta. Ot, losy ludzkie. Interesującym dokumentem w po-siadaniu pana Zygmunta jest metryka urodzenia jego babci ze strony matki - Magdaleny Kuras - ur. 17 VII 1870 r. Parafią, gdzie została Magdalena ochrzczona - były Koziegłowy, księdzem udzielającym chrztu - Jacek Lianczuga, pisanem Korfanty Koziegłowski (zamiast „pisarz" użyto określenia „chroniący i prowadzący księ-gi miejskie"). Mieszkańcy Jastrzębia, którzy przybyli z dzieckiem zostali określeni jako „ziemianie". Bardzo cenne i ciekawe są stare dokumenty. Pana Zygmunta interesuje wiele rzeczy, np. kto i kiedy ufundował kapliczkę „na Komornikach", historia dworu (wiemy tylko, że był to mają-tek zwany Piotrowo), położenie tajemniczej „starej" wsi Jastrzębie. Może ktoś pomoże odpowiedzieć na te pytania?


Autor: Barbara Kaczkowska
Źródło: Kwartalnik ,,Korzenie” nr43, R XII , 2/2002r

Eksponat tygodnia. Maselnica. Zbiory Muzeum Regionalnego w Kamienicy Polskiej .

 Eksponat tygodnia. Maselnica. Zbiory Muzeum Regionalnego w Kamienicy Polskiej .

W zależności od regionu określano je różnymi nazwami: bijanica, bijanka, byjanka, bojka, kierzanka, kierzynka, kierznia, maselniczka, masłobojka, maślanica, maślnica, maślniczka, maśnica, maśniczka, tłuczka. Miały jednak podobną budowę i zasadę działania. Trzon maselnicy stanowiło wykonane z drewnianych klepek wysokie naczynie o zbieżnych ku górze ścianach, opasane metalowymi obręczami, zwane konwią. Na jej górną część nakładano nadstawkę w kształcie odwróconego ściętego stożka złożoną z drewnianych klepek i opasaną obręczami. Przechodził przez nią bijak – drewniany wałek zakończony krążkiem dopasowanym do wewnętrznej średnicy konwi. W krążku tym znajdowało się kilka otworów o średnicy od 1 do 2 cm. Naczynie zamykał jaszczyk – półkulista pokrywka nakładana na wałek bijaka opierająca się na denku nadstawki. Jej celem było zapobieganie rozpryskiwaniu się śmietany i maślanki w czasie pracy.


Robienie masła polegało na ubijaniu umieszczonej we wnętrzu konwi śmietany przy pomocy bijaka, który przesuwano w górę i w dół. Umożliwiało to łączenie się kulek tłuszczu i powstawanie cząstek masła, które stopniowo zbijano w większe bryły. Te z kolei odsączano z maślanki i formowano z nich osełki

Aeroklub częstochowski, próbę powołania Aeroklubu Częstochowskiego (ACz)

 Aeroklub częstochowski, próbę powołania Aeroklubu Częstochowskiego (ACz) podjęto 29 V 1935. Do rejestracji aeroklubu nie doszło, gdyż mająca powstać placówka nie posiadała sprzętu lotniczego i dostatecznej ilości własnych pilotów, ponadto Częstochowa nie była miastem wojewódzkim. Dopiero 10 XI 1945 w gabinecie prezydenta miasta → Tadeusza Jana Wolańskiego odbyło się zebranie założycielskie ACz. Określono cele, przyjęto statut, dokonano wyboru zarządu, sądu klubowego i komisji rewizyjnej. T.J. Wolański został wybrany prezesem, → Jan Gronkiewicz i → Józef Kaźmierczak – wiceprezesami, Godzimir Jarosiewicz i → Bolesław Stępień – sekretarzami, Stefan Grabowski – skarbnikiem, a → Jan Grajcar, Tadeusz Wojan, Tadeusz Pindych, → Stefan Gajos i → Henryk Sięga – członkami zarządu. Funkcję kierownika organizacyjnego aeroklubu przyjął H. Sięga. Do placówki przystąpił Klub Szybowcowy (jego członkowie weszli w skład zarządu ACz). Departament Lotnictwa Cywilnego Ministerstwa Komunikacji przekazał na rzecz ACz 125 tys. zł.


W grudniu 1945 placówka otrzymała na swe potrzeby budynek przy ul. Ochotników Wojennych 4/6. W sierpniu 1946 ACz otrzymał pierwszy samolot – dwupłatowiec Po-2. W maju 1949 prezesem ACz został Tadeusz Altman. W 1949 aerokluby regionalne przeszły pod zwierzchnictwo Ligi Lotniczej; ACz jako jeden z pierwszych wszedł w skład nowego stowarzyszenia (pod nazwą: Częstochowski Aeroklub Ligi Lotniczej). W 1950 na lotnisku Kościelec rozpoczęto prace budowlane w celu adaptacji obiektu na potrzeby Częstochowskiego Aeroklubu Ligi Lotniczej. W październiku 1950 prezesem aeroklubu został Witold Hupka. Po połączeniu organizacji społecznych w Ligę Przyjaciół Żołnierza (LPŻ), częstochowska placówka otrzymała nazwę: Aeroklub LPŻ w Częstochowie. Pod koniec 1953 aeroklub przerwał działalność, gdyż lotnisko Kucelin zostało zlikwidowane, zaś władze wojskowe nie wyraziły zgody na działalność aeroklubu na lotnisku w Kościelcu. Od pierwszych dni listopada 1956 działała społeczna rada Aeroklubu Częstochowskiego (na prawach zarządu) pod przewodnictwem Sławomira Rozanowa. 13 I 1957 reaktywowano ACz; w skład zarządu weszli: S. Rozanow (prezes), → Henryk Furmańczyk i Zbyszko Małek (wiceprezesi), Mieczysław Foltyński (sekretarz), Andrzej Stala (skarbnik). 26 II 1957 przekazano ACz lotnisko Kościelec (Rudniki). W marcu 1958 prezesem nowego zarządu został Ryszard Kubala, a wiceprezesem Józef Trzepizur. 27 III 1960 wiceprezesem ACz został Roman Król, przyjęto statut Aeroklubu PRL, ACz stał się organem terenowym Aeroklubu PRL. W maju 1961 ACz i redakcja → „Życia Częstochowy” zorganizowały Samolotowy Rajd Bałtycki (trasa Częstochowa – Toruń – Gdańsk – Inowrocław – Częstochowa). 25 III 1962 prezesem zarządu wybrano J. Trzepizura. 21 III 1965 uzupełniono zarząd ACz nowymi członkami – dyrektorami czołowych zakładów pracy. Na przełomie czerwca i lipca 1966 zorganizowano na lotnisku Rudniki mistrzostwa Polski modeli latających w sześciu kategoriach; Stefan Jurczeniak został mistrzem Polski w klasie F1A (szybowce). Był to pierwszy tytuł mistrza Polski zdobyty przez zawodnika ACz. 11 XII 1966 wiceprezesem ACz został Andrzej Tajchman. W marcu 1969 ACz i redakcja „Gazety Częstochowskiej” postanowiły zorganizować na lotnisku Rudniki Całoroczne Zawody Szybowcowe o Puchar „Gazety Częstochowskiej”. W maju 1969 odbyły się pierwsze szybowcowe mistrzostwa Częstochowy o Puchar „Życia Częstochowy”. 11 III 1973 prezesem nowego zarządu został Zbigniew Mądrzycki. W lipcu 1973 rozpoczęto rozbudowę i modernizację lotniska Rudniki oraz zakończono remont siedziby ACz w I Alei 9. 21 I 1974 powołano sekcję lotniarską. W 1975 z okazji jubileuszu ACz otrzymał on od Aeroklubu PRL samolot Zlin 42M, zaś w 1976 społeczeństwo Częstochowy ofiarowało swemu aeroklubowi samolot An-2. Ponadto w tymże roku ACz otrzymał od Urzędu Miasta Częstochowy laminatowy wyczynowy szybowiec Jantar-Standard. Wojewoda częstochowski → Mirosław Wierzbicki podjął decyzję o zakupie dla ACz z okazji jego jubileuszu śmigłowca Mi-2 (maszyna trafiła do użytku w 1977). 3 VII 1977 Zarząd ACz powołał Komitet Rozwoju Aeroklubu Częstochowskiego (Zdzisław Jodłowski, Andrzej Tajchman, Jan Pęciak, Kazimierz Piątek, Grzegorz Lipowski, Edward Rydz, Józef Trzepizur, Andrzej Warkiewicz). Prezes Z. Mądrzycki objął protektorat nad Komitetem. Dzięki pomocy finansowej Komitetu, w 1977 na lotnisku Rudniki oddano do użytku stację benzynową i magazyn smarów. 19 II 1983 prezesem zarządu wybrano Zdzisława Jodłowskiego. W tymże roku na lotnisku Rudniki oddano do użytku nowy hangar wraz z infrastrukturą. 5 XII 1987 prezesem zarządu został Józef Glanc, zaś kierownikiem ACz – Włodzimierz Wrona. 14 II 1992 prezesem zarządu wybrano Lecha Pychyńskiego, a 19 III 1994 stanowisko to objął Andrzej Osowski; dyrektorem został Andrzej Tajchman (po nim funkcję tę przejął w 1998 Maciej Białek). W 1997 na czele ACz stanął Włodzimierz Skalik. W 2000 ACz przejął od Aeroklubu w Lubinie, wyremontowany w Krośnie samolot PZL-101 Gawron. 24 I 2002 lotnisko Rudniki zostało przekazane przez Ministerstwo Obrony Narodowej do Agencji Mienia Wojskowego (AMW); wkrótce podpisano porozumienie między AMW a ACz. Obecnie przy aeroklubie działają sekcje: samolotowa, szybowcowa, paralotniowa, spadochronowa, mikrolotowa i modelarska.


Andrzej Tajchman, Diamentowy jubileusz Aeroklubu Częstochowskiego 1945–2005, Częstochowa 2005, s. 6–66; – materiały w zbiorach Ośrodka Dokumentacji Dziejów Częstochowy Muzeum Częstochowskiego.

Autor: Paweł Michalski
Źródło: https://encyklopedia.czestochowa.pl/.../aeroklub...
Foto: https://czestochowa.wyborcza.pl/.../51,48725,26500216..

GENEALOGIA SURFINGOWA. PERYKOP KULTUROZNAWCZY

 GENEALOGIA SURFINGOWA. PERYKOP KULTUROZNAWCZY

Mając do wyboru książki drukowane i ich elektroniczne odpowiedniki – wybieram książki. Wyjątek robię podczas intensywnych poszukiwań genealogicznych. Mając niewiele czasu na odszukanie informacji o osobie, która nie posiada biogramu w wikipedii - muszę z konieczności korzystać z elektronicznych baz danych. Trzeba zacząć od ustalenia właściwej pisowni nazwiska osoby poszukiwanej, później ustalić datę i miejsce urodzenia. Pierwszym krokiem jest odszukanie parafii, w której sporządzono akt urodzenia. To genealogiczne abecadło.
Puntem wyjścia poszukiwań może być nekrolog. Wybieramy ścieżkę retrogresywną: posuwamy się wstecz na osi czasu. Przy odrobinie szczęścia, korzystając z doświadczenia, intuicji i rzecz jasna z wyszukiwarek, możemy zdobyć informacje pozwalające na wydobycie z niepamięci jakiejś konkretnej postaci.
Gdy nie posiadamy żadnych wiadomości o „mateczniku”, z którego pochodzić mogła rodzina poszukiwanego, warto przejrzeć spis nazwisk (z bazy PESEL) z podaną listą frekwentacyjną (statystyka występowania danego nazwiska), wg podziału na województwa i powiaty. Forma nazwiska jest dla wytrawnych genealogów bezcenną wskazówką. Z zastrzeżeniem: im rzadziej występująca forma nazwiska – tym lepiej dla poszukiwań; poszukiwanie osób o nazwisku Zieliński na pewno zajmie więcej czasu niż (przykładowo) nazwiska Kupść.


Największą przygodą dla genealoga jest płynne przechodzenie od jednego dokumentu do drugiego. Wiadomości geograficzne trzeba zsynchronizować z wiadomościami historycznymi, Na przykład akt ślubu prowadzi nas jak po sznurku (tak jak po fali, tak jak po linie) do rodziców poszukiwanej osoby. Otrzymujemy bowiem wiarygodne dane geograficzne (miejsce urodzenia i parafię); gdy jeden z małżonków (zazwyczaj pan młody) pochodzi z innej parafii, rozpoczynamy wędrówkę po kraju. W przypadku rodzin chłopskich będzie to wędrówka co najwyżej do sąsiednich parafii, w przypadku rodzin szlacheckich do najdziwniejszych zakątków w kraju (czasem za jego granicami), trzeba szukać majątków dziedzicznych, a co gorsze tylko przez jakiś czas dzierżawionych; w przypadku rodzin mieszczańskich nie obejdzie się bez ksiąg meldunkowych poszczególnych miast i miasteczek.
Każde poszukiwanie kryje w sobie jakąś emocję; na początku będzie wiele niewiadomych - w trakcje pokonywania kolejnych etapów wędrówki niektóre zagadki zostaną wyjaśnione (z przyjemnym doznaniem odkrywania nowych, nieznanych lądów), inne będą wymagały strategii detektywa i metod znanym służbom specjalnym, np.deszyfrantom, w przypadku, gdy mamy do czynienia z łaciną, językiem niemieckim czy rosyjskim. Nagrodą za poruszanie się w takim labiryncie danych jest okrycie kolejnego napisu, strzałki, właściwej ścieżki. Dawne, biblioteczne i archiwalne kwerendy były piekielnie kłopotliwe i czasochłonne. Obecnie możemy z wdziękiem surfera mknąć przez elektroniczne bazy. To, co zajęło mi kilkanaście lat (udokumentowanie kilku tysięcy mieszkańców osady), biegły genealog- informatyk może zrobić w trzy, cztery miesiące.
To ogólnikowy zarys działań poszukiwawczych, dedykowany przyszłym monografistom swoich rodzin oraz adeptom konstruowania genealogicznych drzewek. W spotkaniu z lokalną (a więc rodzinną) historią najważniejsze są przygody: pułapki, skrytki, zastawione sidła, ślepe zaułki etc. Czasem jest to misja niewykonalna. Przykład? Sytuacja, gdy nie potrafimy odczytać tekstu. Oto sporządzający akt ślubu – mijając się elementarną kaligrafią – nabazgrał nazwę miejscowości tak, że jej zidentyfikowanie graniczy z cudem. Można wpaść w irytację. Ale od czego „Cyryl i metody”? Niekiedy z pomocą przychodzi traf - docieramy do (innego) dokumentu, w którym nazwa została napisana czytelnie. Takim dokumentem jest alegat czyli załącznik. Nazwy tej w archiwistyce używa się w liczbie mnogiej: alegata. Zdarza się, że po jakimś czasie, przyglądamy się temu samemu hieroglifowi i nieczytelny (dotąd) wyraz układa się w nazwę miejscowości (zdarzyło mi się to wielokrotnie). Ostatnio śmiałem się z samego siebie, bo fantazyjnie zapisane (w księdze meldunkowej Częstochowy) miejsce poprzedniego pobytu pewnej służącej miało formę 'Lurki', 'Turki', bądź 'Rurki'.Wreszcie odczytałem: „Żurki”! Szukałem nadaremnie w wykazie polskich miejscowości i na mapach. Gdy spojrzałem raz jeszcze na sposób zapisywania litery „u” w całym dokumencie okazało się, że piszącemu konsekwentnie chodziło o literę „a”. Dzięki temu dowiedziałem się, iż urodzona 12 lipca 1800 r. Małgorzata Strykowska, służąca, zameldowana w domu nr 465 (numer wcześniejszy 66) - należącym do pierwszego radnego miasta Częstochowa Jana Muszyńskiego - mieszkała wcześniej w Żarkach. W tym samym domu zameldowani byli zięciowie zmarłego (w 1844 r.) Muszyńskiego: Apolinary Waśkiewicz, inspektor policji oraz Józef Gilge, kupiec. Waśkiewicz był przybyszem z Kujaw, urodził się w Dziankowie w parafii Białotarsk - dziś wieś ta nosi nazwę Dziankowo (gmina Lubień Kujawski w powiecie włocławskim). Być może to jakiś krewny Achillesa Waśkiewicza, urzędnika Komisji Spraw Wewnętrznych, Duchownych i Oświecenia Publicznego w Warszawie. Wyszukiwarka „wyrzuciła” mi Achillesa, niczym fala wyrzucająca na morski brzeg deskę surfingową. Strona wspomnianej księgi meldunkowej (dom 465) jest gęsto zapisana i, co trzeba przyznać, dość niechlujnie. Wiele wysiłku trzeba włożyć, by prawidłowo odczytać i właściwe poukładać relacje pokrewieństwa. W księdze figurują, m.in.: Apolinary Waśkiewicz z żoną Marianną z Muszyńskich, Apolonia Waśkiewicz, Anna z Muszyńskich Gilge (wdowa) z córkami i synem, służąca Elżbieta Jakubowska oraz malarz cechowy Walenty Wagner, pochodzący z Białej Górnej.
Gdy zagadki genealogiczne zostaną rozwiązane, opublikuję kolejny raport peryskopowy. Może wyjaśnię wówczas, w jaki sposób kupiec winny Józef Gilge, przybysz z Wielkopolski, stał się właścicielem litografii pod Jasną Górą i dlaczego jego córka Salomea wyprowadziła się do Warszawy.
Na koniec rzecz najważniejsza: elektroniczną wersję strony meldunkowej domu nr 465 otrzymałem od Piotra Gerascha - maratończyka i genealogicznego surfera.
Autor: Andrzej Bohdan (AQ)

Śmierć nie była jej pisana.

 Śmierć nie była jej pisana.

- Cud, że żyję. Chyba Matka Boża mnie płaszczem nakryta - płacze rozdygotana, ale żywa 73-letnia Alfreda Blachnicka z Kamienicy Polskiej. Wczoraj była o włos od śmierci. W Nowej Wsi pod Częstochową o mato nie zmiażdżyła jej przewracająca się ciężarówka. Pęd powietrza odrzucił kobietę na pobliską łąkę. Ułamki sekund później, w miejscu gdzie wcześniej stała pani Alfreda, leżała przewrócona kotami do góry naczepa wyładowana tonami węgla. Dobry los uśmiechnął się do starszej pani kilkanaście minut po g. 11.00. Wtedy do skrzyżowania na trasie Warszawa - Katowice zbliża się TIR (...) .

Inna ciężarówka zajeżdża drogę. Kierowca rozpaczliwie ratując się przed zderzeniem zjeżdża na pobocze. Wywraca kolosa na skarpie. Z paki sypie się węgiel, lecą kawałki blach z miażdżonej kabiny. - Myślałem o tej kobiecie -mówi chwilę później reporterowi „SE". Trzyma się za potłuczony bark. Utyka na jedną nogę, z dłoni leci krew. - Próbowałem przejechać obok. Mimo to sądziłem, że już po niej i leży gdzieś pod naczepą. Pani Alfreda siedzi na ławeczce przy pobliskim bloku. Z emocji i wzruszenia łzy ciekną jej z oczu. Jedna z mieszkanek podaje jej krople. Znają ją tutaj, bo przyjeżdża do siostry. - Poczułam straszny pęd powietrza, kurz, parę, wywijałam w powietrzu koziołki - opowiada. - Kiedy wyszłam z domu, znak krzyża zrobiłam przed podróżą. Widać dane mi byto przeżyć. - Tutaj, na łuku w Nowej Wsi, nie ma miesiąca, żeby nie doszło do wypadku - mówi Dorota Szymczyk, matka dwójki małych dzieci. Boimy się stać na przystanku, kiedy czekamy na autobus odwożący pociechy do szkoły. Pani Alfreda miała ogromne szczęście. - Cała jestem - dalej niedowierza. - Nawet jajka, które wiozłam w torbie dla siostry się nie stukły. Nie do wiary, widać śmierć mi nie była pisana. PIOTR WRÓBEL. Źródło:,, SUPER EXPRESS" , 25 października 2000r

Z PORAJA. KUCHNIA DLA BEZROBOTNYCH. 1933r

 Z PORAJA. KUCHNIA DLA BEZROBOTNYCH. 1933r

Staraniem społecznego Komitetu niesienia pomocy najbiedniejszym jeszcze w listopadzie ub. roku, założona została w Poraja kuchnia która wydaje dziennie około 50 obiadów, z których w pierwszym rzędzie korzystają najbiedniejsze dzieci szkolne i z przedszkola, następnie starsi.

Komitet nie jest subsydjowany przez sejmik powiatowy, nie posiada żadnych specjalnych funduszów utrzymuje kuchnie i udziela pomocy najbiedniejszym z dobrowolnie składanych ofiar mieszkańców Poraja. Dzięki wytężonej i pełnej poświęcenia pracy Zarządu na czele z niestrudzoną i zawsze pełną poświęceń p. Pauliną Tennisówną biedni Poraja otrzymywali podarunki świąteczne i są otoczeni stałą opieką. Do zarządu należą p.p.: ks. dziekan Kańtoch— prezes, Małżowa, Borkowska, Motylowa, Teuisówna, Wosińska, Bednarski, Motyl i Wosiński. Podobno w najbliższych dniach kuchnia zostanie czasowo zamknięta, ze względu na zakończenie roku szkolnego i poprawienie się bytu wspieranych w związku z ożywieniem na miejscowym rynku pracy. Źródło: Słowo Częstochowskie : dziennik polityczny, społeczny i literacki, poświęcony sprawom miasta Częstochowy i powiatu. R.3, nr 139 (21 czerwca 1933)

Spółdzielnia ,,ZAWADA". Wióry, baźki i siódemki. “Koziegłowy – zapomniany ośrodek twórczości rękodzielniczej”. Część3

 Spółdzielnia ,,ZAWADA". Wióry, baźki i siódemki. “Koziegłowy – zapomniany ośrodek twórczości rękodzielniczej”. Część3

Wskazali oni również, że najlepszą formą współpracy z chałupnikami byłby skup. Naczelnik Wydziału Artystycznej Wytwórczości Ludowej „Cepelii" po zapoznaniu się z proponowanym asortymentem (kapelusze, kwiaty, koszyczki) stwierdził, że jest on bardzo ubogi i wymaga „przepracowania" przez technika i plastyka. W latach 60. Xx wieku „Cepelia" czuła już na plecach oddech polskiego wzornictwa, które po powojennej stagnacji zaczęło się dynamicznie rozwijać i stanowić dla wytworów opartych o tradycję ludową sporą konkurencję.

Koniecznym było więc stworzenie dodatkowych etatów dla specjalistów. w archiwach „Cepelii" zachowało się pismo z prośbą o wsparcie artystyczne skierowane do profesor Danuty Etgens. Dane jej na tymże piśmie są jednak przekreślone, nie wiadomo więc, czy dotarło ono do adresata. Brak również bliższych informacji na temat tej osoby. Nazwisko to nie pojawia się w dalszych dokumentach dotyczących nadzoru artystycznego spółdzielni. Osobą, która wspierała rękodzielniczki na początku ich działalności spółdzielczej, była Maria Wierzbicka. Naczelnik wspomniał również o planowanym uruchomieniu chałupniczej produkcji abażurów, do której stelaże z drutu mieli wykonywać etatowi pracownicy „Zawady". 4 sierpnia 1964 roku do spółdzielni zostało skierowane pismo z „Cepelii" Związku Spółdzielni Przemysłu Ludowego i Artystycznego informujące, że powierza ona Zawadzie zorganizowanie chałupniczej produkcji z wiórów osikowych. Zdając sobie sprawę, że działalność rękodzielników z Koziegłów nie współgra z profilem działalności zakładu, wskazuje na czynniki społeczno-ekonomiczne, które w znacznym stopniu miały wpływ na tę decyzję. Często wykonywano w ówczesnych cza-sach podobne posunięcia, przykładem jest chociażby Studio Filmów Rysunkowych w Bielsku-Białej, które w kilka lat po stworzeniu zostało objęte „opieką" Wielobranżowej Spółdzielni Pracy z Chorzowa. SFR nie miało zamocowania prawnego, było niejako samozwańczą jednostką, w której upatrywano duży potencjał. I nad którą, uważano, należy sprawować nadzór, by nic niewłaściwego poza jej mury się nie wydostało, a także by położyć rękę na przyszłych, ewentualnych przycho-dach. Zwłaszcza tych w dewizach. Dla studia taka sytuacja była o tyle korzystna, że dawała mu jakiekolwiek finansowanie. Mariaż ten nie trwał zbyt długo", inaczej niż w przypadku wytwórczości z wiórów. Choć początki były trudne, gdyż kobiety z Koziegłów nie ufały nowemu zakładowi pracy, w którym upatrywały kres swojej dobrze prosperującej działalności chałupniczej, z czasem ten stan się zmienił. W 1964 roku, gdy drzwi spółdzielni otwarły się dla twórczości z osiki, zaproszenie do pracy przyjęły jedynie cztery panie - Anastazja Grzybek, Elżbieta Jędruch, Maria Nowicka i Stanisława Sojska. W 1965 roku dołączyło do nich kolejnych sześć osób, a w 1980 roku dla „Zawady" pracowało już ponad sto rękodzielniczek.

Autor: Ewelina Mędrala-Młyńska.

Źródło: Wióry, baźki i siódemki. “Koziegłowy – zapomniany ośrodek twórczości rękodzielniczej” , wyd. Muzeum Częstochowskie 2021, str 43-48

Spółdzielnia ,,ZAWADA". Wióry, baźki i siódemki. “Koziegłowy – zapomniany ośrodek twórczości rękodzielniczej”. Część4

 Spółdzielnia ,,ZAWADA". Wióry, baźki i siódemki. “Koziegłowy – zapomniany ośrodek twórczości rękodzielniczej”. Część4


Zanim produkcja kwiatów i innych ozdób z wiórów osikowych ruszyła na dobre, pojawił się bardzo istotny problem, z którym na początku nie potrafiono sobie poradzić. Spółdzielnia była zobligowana do dostarczenia materiałów, z których miały powstawać osikowe wytwory. Nie umiała się jednak z tego wywiązać, ponieważ to mieszkańcy Koziegłów najlepiej wiedzieli skąd i jaki rodzaj osiki jest im niezbędny. Kupowanie jej w hurcie i prze-kazywanie twórczyniom nie miało sensu, gdyż żaden kupujący nie byłby w stanie zwrócić uwagi na jej wilgotność czy strukturę, zaopatrując się w duże ilości materiału. Nie wiedziano również, jak rozliczać się z chałupnikami - zarówno tymi przygotowującymi wiórki, jak i twórczyniami, które zmieniały je w ozdoby i przedmioty użytkowe. Dużą nadzieję wiązano z nowymi przepisami dotyczącymi chałupnictwa, które miały się ukazać w 1965 roku. Nowa ustawa miała dopuszczać posługiwanie się chałupnika zarówno materiałem powierzonym, jak również własnym. Póki jednak ona nie obowiązywała, wydawano zgodę średnio co trzy miesiące na produkcję w domu. Do działań tych podchodzono dosyć eksperymentalnie. Próbowano drewno osikowe traktować jak materiał pomocniczy, zapewniany sobie własnym sumptem, pozostałe zaś niezbędne do tworzenia ozdób elementy jak drut, bibułka, barwniki, miały być materiałem podstawowym, który dostarczała spółdzielnia. Cały czas starano się jednak szacować normy materiałowe oraz wydajność chałupników, co miało w przyszłości przełożyć się na w pełni kontrolowane zlecanie pracy w domach. Oczekiwania na ustawę przedłużały się, w 1966 roku „Zawada" wciąż korespondowała z „Cepelią" w sprawie przedłużenia zezwoleń na pracę chałupniczą. Wystąpiono do Centralnego Związku Spółdzielni Pracy o rozszerzenie listy surowców własnych (na której znajdowały się między innymi słoma czy wiklina) o wióry osikowe, a także o zawarcie w przyszłej ustawie zapisu o zasadzie obliczania norm surowcowych metodą szacunkową, a nie szczegółową, zwłaszcza tych, których udział w tworzeniu przedmiotów był niewielki. Radząc sobie z nieco skomplikowaną procedurą rozliczenia z chałupnikiem, Spółdzielnia Pracy Przemysłu Artystycznego „Zawada" w Zawadzie ruszyła z twórczością osikową. Na pierwsze efekty nie trzeba było długo czekać. W 1965 roku na wystawie Kwiaty dla Warszawy wiórkowe maki, groszki i słoneczniki miały swój debiut. Polska, a dzięki prowadzonemu przez „Cepelię" eksportowi również świat, zachwycili się nową propozycją dekorowania nie tylko domów. „Gazeta Częstochowska" odnotowując sukces wytwór-czości z wiórków osikowych w Warszawie, donosiła, że wyroby te tak bardzo przypadły go gustu mieszkańcom kraju i tak zachwyciły odbiorcę zagranicznego, że wzór koziegłowskiego nakrycia głowy znalazł się na stronach międzynarodowej biblii mody - „Vogue'a". Ciężko dziś stwierdzić, co miała na myśli autorka artykułu i czy rzeczywiście zdjęcie takiego nakrycia głowy zostało tam opublikowane. XXI wiek wychodzi naprzeciw takim rozterkom, proponując użycie narzędzi, które choć w pewnym stopniu mogą pomóc w weryfikacji zapisów prasowych sprzed sprawie sześćdziesięciu lat. Po dogłębnym przejrzeniu archiwów periodyku, które są dostępne online, dotarłam do okładki przedstawiającej kobietę mającą nakrycie głowy skomponowane ze sztuczek, które przypominają te koziegłowskie. Numer pochodzi z lutego 1965 roku, więc zakres datowy został zachowany. Po konsultacji z Izabelą Churas jestem pełna obaw, czy ten kapelusz wykonany został z wiórek - jako argument przeciw wskazywany jest kolor materiału - zbyt słomiany - oraz samo otagowanie zdjęcia, na któ-rym modelka wystrojona jest w słomkowe nakrycie głowy. Biorąc pod uwagę fakt, że osoba tworząca identyfikację zdjęcia w XXI wieku nie musiała dysponować wiedzą na temat wykorzystanego materiału oraz dając wiarę słowom Halszki Adamczyk, można postawić hipotezę, ze błozna z łyka osikowego ozdobiły okładkę „Vogue'a". I choć cały świat widział na fotografii letni kapelusz, badacz lat 20. XX wieku widzi kapelusz osikowy. Bo bardzo tego chce. Sprawa wymaga dogłębniejszej analizy. Ponieważ już wiem, że rok pracy nad tak szerokim zagadnieniem jak wytwórczość z wiórów osikowych to zdecydowanie zbyt mało, żywię nadzieję, że w toku dalszych analiz tematu uda mi się rozstrzygnąć, co nałożono kobiecie na głowę w roku 1965. „Cepelii" zależało na tym, aby pewne przedmioty użytkowe, ozdoby, produkowane najpierw dla potrzeb własnych, a później również na rynek miejski, tak upowszechnić, by nadać im znaczenia niezbędności w codziennym życiu. Taki los spotkał szmaciaki, które początkowo wykonywane ze skrawków niepotrzebnych materiałów, zostały „wrzucone" do produkcji zmechanizowanej, a proces ich powstawania uległ skomplikowaniu. Podobny los spotkał kwiaty, nie tylko z wiórków osikowych, ale także piórek i bibułek, które po wspomnianym wyżej 1965 roku stały się towarem pierwszej potrzeby. Wyciągał po nie rękę nie tylko klient detaliczny. Zaczęły być stałym punktem uroczystości propagandowych, tworzono z nich dekoracje w teatrach, zdobiły półki i witryny sklepowe. Sama pamiętam kogucika znajdującego się w świecącym pustkami sklepie mięsnym w latach 80. XX wieku. Mieszkałam ponad sto kilometrów od centrum wytwórczości osikowej, pasjami odwiedzałam z babcią sklepy w celu zdobycia produktów spożywczych i ten piękny, kolorowy kogut, na tle smutnych haków rzeźnickich, na całe życie utkwił w mojej pamięci. Autor: Ewelina Mędrala-Młyńska.

Źródło: Wióry, baźki i siódemki. “Koziegłowy – zapomniany ośrodek twórczości rękodzielniczej” , wyd. Muzeum Częstochowskie 2021, str 48-51

wtorek, 14 lutego 2023

Eksponat tygodnia - garnek z kamionki, bunclok, „żurok”. Zbiory Muzeum Regionalnego w Kamienicy Polskiej.

 Eksponat tygodnia - garnek z kamionki, bunclok, „żurok”. Zbiory Muzeum Regionalnego w Kamienicy Polskiej.

Naczynie z kamionki, w kolorze ciemnobrązowym, pokryty w środku i na zewnątrz glazurą (za wyjątkiem krawędzi wylewu). Kształt naczynia w górnej i dolnej części zwężany; w górnej części naczynia jedno prostopadle ułożone duże ucho. Na zewnętrznej części dna sygnatura producenta.
Tego typu naczynie, ze względu na swoją odporność na kwasy czy nieprzepuszczalność wody, doskonale nadaje się do przechowywania cieczy. Z racji taniej produkcji kamionki, garnek były niezbędnym obiektem w każdej kuchni. Naczynia te wykorzystywano zwłaszcza przy kiszeniu warzyw, np. ogórków czy kapusty. Bunclok z przygotowaną kiszonką był nieraz zamykany pasującą kamionkową pokrywką. Na Śląsku używany do robienia żuru.
Naczynia kamionkowe były znane i używane już w starożytności. Na obecnych ziemiach polskich ich obecność została potwierdzona w XVI w. Pierwszy cech kamionkowy powstał w Bolesławcu na Dolnym Śląsku. Tereny te obfitowały w złoża gliny, a od XVIII w. ośrodek uważano za najbardziej liczącą się fabrykę ceramiki na świecie.

Spółdzielnia ,,ZAWADA". Wióry, baźki i siódemki. “Koziegłowy – zapomniany ośrodek twórczości rękodzielniczej”. Część5

 Spółdzielnia ,,ZAWADA". Wióry, baźki i siódemki. “Koziegłowy – zapomniany ośrodek twórczości rękodzielniczej”. Część5

Produkowany na szeroką skalę asortyment służący celom nie tylko użytkowym, ale przede wszystkim estetycznym, szybko tracił świeżość i atrakcyjność. Nowości były w cenie. Chciano dłużej zatrzymać uwagę klienta, dawać mu coraz to nowsze powody do zachwytu. Nadzór artystyczny, który miał na celu czuwanie nad właściwym i dokładnym wykonaniem dzieła, nie miał w sobie mocy, by sam tworzyć nowe wzory. Mógł sugerować, popychać twórczynie do kreatywnego myślenia, podpowiadać. Żeby jednak artystyczność w ośrodku nie wygasła, postawiono na organizację konkursów. Być może w „Zawadzie" takim impulsem to organizowania własnych przedsięwzięć konkursowych była informacja, która przyszła do spółdzielni w 1969 roku i donosiła, że w przeglądzie pamiątkarstwa „Zawada" otrzymała wyróżnienie w wysokości pięciuset złotych. Była to całkiem rozsądna kwota, nie zdobyła jej żadna konkretna osoba, ale temat „chwycił". Organizacja przedsięwzięć miała nie tylko pozyskiwać nowe wzory - liczono również na odkrycie kolejnych talentów, które wyrażałyby chęć tworzenia na rzecz spółdzielni.

Co prawda problemu z chałupniczkami już nie było, po okresie nieufności z każdym rokiem chętnych przybywało, jednak żywiono nadzieją że jeszcze nie wszystko w terenie zostało odkryte. W 1971 roku Spółdzielnia Pracy Przemysłu Artystycznego „Zawada" rozpisała otwarty konkurs na wyroby ludowe -lalki, koszyczki, kwiaty, abażury, serwetki i jaja wielkanocne. Mogli w nim wziąć udział twórcy z Koziegłów, Wojsławic, Koziegłówek i Cynkowa. Pokłosiem konkursu miały być wzory, które pozytywnie ocenione przez nadzór etnograficzny w Warszawie, miały trafić do masowej produkcji". Nie trzeba było być członkiem spółdzielnie by vvziąć w nim udział. Nagrody finansowe byty przyznawane dzięki Funduszowi Rozwoju Twórczości Ludowej i po części wliczane w koszty działalności spółdzielni. Twórczynie zapraszane były również na konkursy organizowane poza siedzibą spółdzielni „Zawada". W przeglądzie Kwiaty dla Polski Ludowej w 1974 roku zdobyły aż trzynaście trzecich nagród, każda po czterysta złotych. Chcąc uhonorować tak spektakularny sukces „Zawady", „Cepelia" zdecydowała o przyznaniu, w podzięce za przygotowanie i zaangażowanie, nagród dla prezesa spółdzielni oraz kierownika do spraw technicznych w wysokości ośmiuset złotych dla każdego z nich. „Cepelia" w tym samym roku wystosowała również pismo do zarządu spółdzielni, chwaląc osiągnięcia konkursowe oraz doceniając trud w rozwój wzornictwa z wiórów osikowych. Dokument, podpisany przez samego prezesa Tadeusza Więckowskiego, niesie ze sobą również prośbę o rozszerzenie asortymentu wzorów o wiórkowe koguty. Prośba „góry" została spełniona, a wiórkowe koguty stały się jednym z najpopularniejszych motywów realizowanych przez chałupników i, obok herbu miasta, symbolem Koziegłów. W dokumentach będących w posiadaniu Archiwum IS PAN w Warszawie znajduje się regulamin konkursu datowany na rok 1985. Dotyczył on pojedynczych kwiatów, elementów dekoracyjnych, ptaków, kogutów, pawi, ozdób choinkowych, choinek i kompozycji kwiatowych oraz koszyków. Pula na nagrody wynosiła prawie sto sie-demdziesiąt cztery tysiące złotych, co przy średniej pensji miesięcznej w tym roku, która oscylowała wokół dwudziestu tysięcy, było całkiem pokaźną kwotą. Konkursy cieszyły się bardzo dużym zainteresowaniem rękodzielników z Koziegłów. Była to dodatkowa okazja, aby nieco dorobić, poza tym prestiż. z którym wiązało się zwycięstwo, również nie byt bez znaczenia.

Autor: Ewelina Mędrala-Młyńska.
Źródło: Wióry, baźki i siódemki. “Koziegłowy – zapomniany ośrodek twórczości rękodzielniczej” , wyd. Muzeum Częstochowskie 2021, str 51-58

„Tkacz" sprzedany na licytacji. 1932r