Łączna liczba wyświetleń

środa, 31 marca 2021

Wymowa Dokumentu. UMOWA.

 Wymowa Dokumentu. UMOWA.



Pracownicy Chrześcijańskiej Spółdzielni "Tkacz" zarządzanej przez majstra Franciszka Szejna (na zdjęciu siedzi w środku w jasnym ubraniu) - przejętej w drugiej połowie latach 20.XX w. przez Spółkę Akcyjną "Warta" z Częstochowy. Po wojnie obiekt nazywany był "Częstochowianką" z tej racji, że była to filia Częstochowskich Zakładów Przemysłu Bawełnianego. Fotogafię wykonał zakład Andrzeja Męcika z Zawiercia. Zdjęcie ze zbiorów p. E.Jędrzejewskiego - Archiwum "Korzeni". Udostępnił p.Andrzej Kuśnierczyk

Franciszek Szejn i Bronisława Szejnowa właściciele posesji nr 11 w Kamienicy Polskiej i tkalni z urządzeniem w tej posesji umieszczonej i wszystkimi ręcznymi warsztatami oraz wszystkimi częściami maszynowymi i dodatkami do nich zapasowymi tamże się znajdującymi wg. spisu dołączonego i ks. Zygmunt Sędzimir, organizator i założyciel T-wa Zakładów Włókienniczych „Tkacz" Spółka Akcyjna w Kamienicy Polskiej, zawierają umowę niniejszą prawnie obie strony obowiązującą:
1.p. Franciszek i Bronisława z Cianciarów Szejnowie jako wspólni właściciele posesji i tkalni położonej w Kamienicy Polskiej za numerem policyjnym 11 oświadczają, że posesja i tkalnia nie są obciążone żadnym długiem i że całość posesji i tkalni według dołączonego do niniejszej umowy spisu przedmiotów także utensyli bezpośrednio do tkalni należących łącznie z dynamem i oświetlenie wg. spisu nr 2 również dołączonego sprzedają założycielowi ks. Zygmuntowi Sędzimirowi za dobrowolnie umówiona sumę Mk. 125.000.000.- / słownie marek sto dwadzieścia pięć m/ płatnych akcjami 1 i 11 emisji Spółki Akcyjnej „TKACZ" w Kamienicy Polskiej. Tymczasowo tytułem zadatku a conto otrzymują p. Franciszek i Bronisława Szejnowie sumę Mk 15.000.000 /słownie marek piętnaście milionów/ w akcjach T-wa „Tkacz" Sp. Akc. z czego kwitują.
2. p. Franciszek i Bronisława Szejnowie zobowiązują się uznać sumę rzeczywistych kosztów aktu rejentalnego kupna sprzedaży powyższej posesji z tkalnią, stempla za akcje i koszty organizacyjne i emisyjne i o tę ogólną sumę kosztów otrzyma mniej akcji.
3. ks. Z. Sędzimir w imieniu Tow. Zakładów Włókienniczych „Tkacz" Spółki Akcyjnej przejmuje na mocy niniejszego aktu umowy z dniem 16 stycznia 1923 r. w posiadanie określone powyżej obiekty kupna.
4. Franciszek i Bronisława Szejnowie wszelkie swoje zobowiązania ciążące na posesji i tkalni z tytułu podatków państwowych i komunalnych asekuracji do dzisiaj t.j. 16 stycznia przyjmują na siebie, od 17 stycznia przechodzą na nabywcę. 5. Do aktu rejentalnego Franciszek i Bronisława Szejnowie staną w terminie najbliższym po ukonstytuowaniu się zarządu T-wa Zakładów Włókienniczych „Tkacz" Spółki Akcyjnej celem stwierdzenia i powtórzenia niniejszej umowy na rzecz tegoż T-wa „Tkacz" Spółki Akcyjnej.
6. p. Franciszek Szejn zostaje kierownikiem tkalni ręcznych i mechanicznych T-wa „Tkacz" na warunkach ustalonych w osobnej rejentalnej umowie zawartej z Zarządem Spółki Akcyjnej „Tkacz" a obejmującej terminy umowy na lat 15 z zastrzeżeniem automatycznego przedłużenia umowy o każde 3 lata lub wymówienia na rok naprzód.
7. p. Franciszek Szejn i Bronisława Szejnowie zobowiązują się po rozwiązaniu Spółki z właścicielem warsztaty mechaniczne tkackie z motorem i innymi pomocniczymi maszynami na podstawie specjalnej umowy sprzedać swoją część T-wu „Tkacz" za akcje.
8. Umowa niniejsza prawnie obowiązująca obie strony w oryginale powstaje u nabywcy ks. Z. Sędzimira działającego w imieniu i na rzecz Spółki Akcyjnej „Tkacz" - odpis zaś jej otrzymuje sprzedawca. Kamienica Polska, dnia 16 stycznia 1923 roku.

Zgodność powyższego z wyginałem stwierdzam.

Kamienica Polska, dnia 15 października 1930 r.

Wójt gminy Kamienica Polska [pieczęć okrągła] [podpis]

Odpis umowy ze zbiorów Edwarda Jędrzejewskiego przekazała „Korzeniom" Maria Jędrzejewska.



Rysynek P.Z.P.B ,,Częstochowianka " w Kamienicy Polskiej .Rys.p.Coner. Lata 50-te.Udostępniła p.Bożena Nowowiejska

Źródło: Kwartalnik historyczny Kongregacji Genealogicznej ,,KORZENIE” nr 86, R. XXIII, 3/2013

BOREK i OSINY.

 BOREK i OSINY.



Piece prażalnicze Osiny . Na Pierwszym planie pracownicy zakładu, na drugim piece prażalne, tzw. /prażaki/ lata 30-te.

Koniec XIX w. Na północ od Kamienicy Polskiej wśród sosnowych lasków (borków) rozłożył się niewielki folwark. Administrował nim Stanisław Jasiński. Urodzony w Piotrkowie był z pochodzenia szlachcicem. Mieszkał z dużo młodszą od siebie żoną Józefą z Otockich i trojgiem dzieci: Wandą, Marią i Stanisławem. Zabudowania folwarku oznaczone są w spisie nr 1. Pod tym numerem zameldowany był owczarz Antoni Zatoński z żoną Petronelą. Przybyli do Borku z Drochlina, gdzie byli zameldowani na stałe. Po śmierci męża w 1866 r. Petronela wróciła do Drochlina. Poza Zatońskimi mieszkali tam także inni pracownicy - następca poprzedniego owczarza Jan Cierpiał z żoną Jadwigą, Józefa Cichoń i Tomasz Machoń, który w 1874 r. został wcielony do 11 pułku dragonów. Nie wiemy, czym zajmowali się, bo w spisie nie mamy zanotowanych ich profesji. Osobno pod numerem 1 zapisany jest także Antoni Placek, przeniesiony stamtąd w 1867 r. do wsi Zalesice w gm. Złoty Potok. W Borku warzono również piwo, a browarem zanotowanym pod nr 2 zarządzała Wojciech Mastalerz (urodzony w Rększowicach) z żoną Julianną z Kuśnierskich z Łaźca. Istnienie browaru w tym miejscu wcale nie dziwi, bo według legendy w dawnych czasach (XIV w.) na lewym brzegu Warty (za ujściem Kamieniczki) rozciągało się nasłonecznione Winne Wzgórze (łączyło Kamienicę z Borkiem) obsadzone sprowadzoną z Węgier przez rycerza Samuela winną latoroślą i doskonałym gatunkiem chmielu i jęczmienia. Sława napoju z działającej na wzgórzu karczmy niosła się po okolicy. Pięć wieków później w browarze na Borku pracowało niewielu ludzi. Poza Franciszkiem Cholewką urodzonym w Kamienicy - byli tam jeszcze Fazanowie. Przybyli do browaru z Jastrzębia (tam urodzeni). Był to Antoni z żoną Jadwigą. W 1884 r. urodził im się w Częstochowie syn Jan. Mieszkała jeszcze z nimi jakaś krewna Marianna Fazan, urodzona w Pocześnie z matki Agnieszki. Taki był Borek na przełomie wieków. Liczył 19 mieszkańców -pracowników folwarku przybyłych do pracy z okolicznych wsi: Nierady, Poczesny, Osin. Nie wiadomo, kiedy został nazwany Borkiem. Na mapie z 1803 r. w tym miejscu istnieje folwark Rumanów - należący podobnie jak Klepaczka do dworu w Kamienicy, do rodziny Sadowskich, wcześniej Wędrychowskich. Borku w takiej postaci jak na przełomie XIX i XX w. już nikt nie pamięta.



Piece prażalnicze Osiny 1963r



Pracownicy bazy transportowej w Borku (delegacja szkoleniowa) .Pierwszy z prawej p. Marsik ,wśród osób p.S.Gall.Lata 50-te.Z albumu.p.Ewy Ostopinko (Krzechka) w Zbiorach Muzeum w Kamienicy Polskiej

Dla obecnych mieszkańców Kamienicy i okolic Borek kojarzy się z kopalnictwem rud żelaza. Ponieważ leżał centralnie wśród pól, nadań górniczych i kopalń - jedno z trzech przedsiębiorstw, w rękach których były kopalnie, a mianowicie „Huta Bankowa Spółka Akcyjna" w Dąbrowie Górniczej właśnie w Borku założyła siedzibę swojej dyrekcji. Było to w późnych latach dwudziestych XX w. Borek był również siedzibą dyrekcji kopalń w czasie wojny. Tu urzędował dyrektor okręgu „Betriebsabteilung I" - volksdeutsch - Rudolf Kamrat. Podobnie było po 1945 r. -gdzie poza siedzibą dyrekcji oddziału Zjednoczenia Kopalń Rud żelaza rozbudowały się zakłady naprawcze - nie tylko substancji „kopalnianej" ale i rozwijającego się transportu smochodowego. Do końca lat 50. przedsiębiorstwo nosiło nazwę KRŻ „Borek", później KRŻ „Osiny". Do Osin przeniosła się dyrekcja - w Borku zostały warsztaty remontowe, magazyny, barak - świetlica, sklepy.



Nazwa Borek wywołuje we mnie serdeczne wspomnienie mojego Taty Stanisława, który do końca życia pracował na Borku remontując parowoziki wąskotorowej kolejki. Pamiętam, jak wracał z kolegami z roboty - naj-pierw odjeżdżał w kierunku Osin p. Józek Kita - reszta jechała przez Karolinę i wyjeżdżali na drogę w Kamienicy przez most „koło Duszela". W kierunku Jastrzębia jechał dalej p. Jasiu Maslonik. Koło kościoła skręcał do domu p. Stanisław Walenta. Dalej jechali w trójkę głośno rozmawiając. Od naszego domu - w kierunku Romanowa podążali już we dwójkę p. Tadek Ficenes i wujek Lucek Mader. Tak było codziennie, lato, jesień, zima, wiosna.



Drezyna kursująca miedzy miedzy Osinami a Porajem okres międzywojenny

Najmilsze wspomnienie związane z Borkiem to „wyprawy" drezyną. Nieraz Tato zabierał mnie na ten niezwykły pojazd. Z Borkiem związali swe zawodowe życie wujkowie Kazik i Leon Kuśnierczykowie. Osiny mają znacznie dłuższą i bogatszą historię niż Borek - istnieją już w XV w. jako kuźnica Osińska lub Hibakowska. Należała do kuźnic olsztyńskich i zaopatrywała w żelazo zamek w Olsztynie. Była w rękach kuźników Błeszyńskich, później w rękach Jarochowskich, Korycińskich, Gosławskich. Od 1609 r. działała tam również drutarnia i blacharnia. Wszystko to jest potwierdzone dokumentami. Kuźnicę w Osinach zaopatrywały kopalnie rudy położone nad brzegami Warty. Na przełomie wieków mieszkało w Osinach 20 rodzin. To bardzo niewiele. Ponad połowa z nich urodziła się w bliższej lub dalszej okolicy - a nie w Osinach, a to we Wrzosowej, Pocześnie (przede wszystkim), Nowej Wsi, Olsztynie, Kamienicy Polskiej. Mimo sporej różnorodności nazwisk - pojawiają się i takie, których jest więcej i zapewne stanowią początki dzisiejszych mieszkańców Osin. Są to Kitowie,: Drozdowie, Kowaccy, Brzozowscy, Majorowie. Nie wiemy; czym zajmowała się ludność Osin, bo poza jednym wypadkiem nie zostały wpisane ich zawody. Tym wyjątkiem jest profesja Jana Cabana - a mianowicie był leśnym w Adamowie. Gdy w spisie mamy tak nie wiele danych, trudno wyciągać z niego jakieś rzetelne wnioski. Omowienie zakończę dwiema krótkimi informacjami -ciekawostkami. Numeracja domów w Osinach jest ciągiem dalszym spisu folawarku Borek - a pod numerem 4 zapisany jest Karol Krok vel Pijet. Późniejsze losy Osin, podobnie jak wszystkich okolicznych miejscowości, związały się z kopalnictwem rud żelaza.



Kopalnia ,,Teodor II" .Brama główna .1970r.Foto.Żródło : Suplement II,,Szlakiem Górnictwa Rud Żelaza w Okręgu Częstochowskim .Po roku 1945." opracował: Maciej Laurman, Międzyzakładowe Koło Seniorów SITG, Częstochowa 2008r

Na prawym brzegu Warty w kierunku Poraja i na północ od wsi były pola górnicze: Osiny I, Osiny II, Bronisław, Zofia, Teodor, Flora. Florentyna. Pracowała od 1910 r. kopalnia Klepaczka, później Niwy-Teodor, Teodor II, Dębowiec - a wcześniej Wiele kopalń odkrywkowych różnego typu. Kiedy przeniesiono do Osin dyrekcję z Borku i utworzono KRŻ „Osiny" podlegało jej 17 kopalń. W latach 1960-1985 zlikwidowano je wszystkie, a KRŻ zamieniono na PBM „Osiny" (Przedsiębiorstwo Budowy Maszyn). Po kopalniach pozostaly tylko porośnięte już sporymi laskami hałdy. Po „prażakach" na końcu Osin nie ma śladu. Osiny w moich wspomnieniach, to niewyobrażalnie długa i morderczo prosta droga, którą chodziłam często pieszo „na pociąg" do Poraja, skąd jechałam do Krakowa. Chodziło się tak-że na skróty „przez pola" - ale to w dzień - wieczorem i w nocy przez Osiny. Dzieliłam wtedy drogę na etapy: do cmentarza, do Klepaczki, do zakrętu, do szkoly, do prażaków, znów do zakrętu i wreszcie Poraj. Dzisiaj już nie chodzę pieszo do Poraja.
Autor: Barbara Kaczkowska (Kraków)

Dziękuję p. Mirosławowi Nowowiejskiemu za podarowanie mi książki Andrzeja Adamskiego Górnictwo rud żelaza w regionie częstochowskim, w której znalazłam bogactwo wiadomości o naszej okolicy. Źródło: Kwartalnik historyczny Kongregacji Genealogicznej ,,KORZENIE” nr 42, R. XII, 3/2002

MIŁOŚĆ DO KSIĄŻEK.

 MIŁOŚĆ DO KSIĄŻEK.



Eugenia Najnigier - po mężu Kuśnierczyk. Bibliotekarka z Kamienicy Polskiej. Zdjęcie z albumu Genowefy z Rybaków Peteckiej. Udostępnił: Jerzy Petecki.(Udostępnił p.Andrzej Kuśnierczyk)

Eugenia Kuśnierczyk, córka Antoniego Najnigiera i Heleny z Blachnickich, urodziła się w Kamienicy Polskiej 18 marca 1926 r. Po ukończeniu kursu bibliotecznego „Czytelnika" w Kra-kowie w 1947 r. podjęła pracę w Bibliotece Gminy Kamienica Polska. W latach 1955-1967 pracowała jako sekretarka w Szkole Podstawowej w Kamienicy Polskiej. Do pracy w bibliotekarstwie wróciła w 1967 r. i przez 15 lat kierowała biblioteką. Należała do Stowarzyszenia Bibliotekarzy Polskich. W 1982 r. przeszła na wcześniejszą emeryturę. Dała się poznać jako osoba, której leżał na sercu awans kulturalny Kamienicy Polskiej, przy jednoczesnym zachowaniu bogatych tradycji. W kręgu osób związanych z Kołem Przyjaciół Biblioteki powstała idea opracowania monografii wsi. Urząd Gminy w Kamienicy Polskiej pi-smem z 3 stycznia 1988 r. odmówił dofinansowania gotowego opracowania. Warto przypomnieć mało znane fakty z biografii Eugenii Kuśnierczyk z okresu okupacji. Ponieważ brat Bronisław był od kwietnia 1940 r. więźniem politycznym Dachau, dom znajdował się pod nadzorem żandarmów. A przecież odbywało się w nim tajne nauczanie, prowadzone przez siostrę Natalię. Obowiązkiem małoletniej Eugenii było „stanie na czatach". Wychowana w kulcie książek boleśnie przeżyła spalenie we wrześniu 1939 r. przez Niemców bogatego rodzinnego księgozbioru.



Eugenia Kuśnierczyk przed Biblioteką Publiczną (dzisiejszy budynek banku) lata 70-te.Udostępnił p.Andrzej Kuśnierczyk

Włączyła się do akcji ratowania książek, które całymi wagonami przywożono na przemiał do fabryki „Klepaczka". Książki pochodziły głównie z Poznania, Gniezna i Kruszwicy, więc z terenów, z których Polacy byli wysiedlani. Uratowane przez pracowników „Klepaczki" książki trafiały do polskich rodzin. Eugenia woziła je rowerem do Blachowni, Popowa i Rębielic Królewskich (większą część uratowanych książek przekazała w 1947 r. do biblioteki w Kamienicy Polskiej). Dwukrotnie była zatrzymywana i przesłuchiwana, w Arbeitsamcie w Lublińcu i na posterunku żandarmerii w Myszkowie (pięciodniowy areszt). Poprzez więzienie w Lublińcu przekazywana była odzież i żywność do obozu w Dachau. W Lublińcu nawiązała kontakt z trzema rodzinami (m.in. rodziną Pawłowskich), którym także dostarczała książki. Z otrzymywanej z Polskiego Czerwonego Krzyża w Częstochowie wełny szydełkowała nakrycia głowy (tzw. pilotki) dla więźniarek obozów koncentracyjnych. Eugenia Kuśnierczyk po przejściu na emeryturę zajęła się pisaniem. Obok okolicznościowych wierszy i „Baśni znad Warty" napisała książeczkę dla dzieci „Szarotki w Sokolich Górach" oraz scenariusz widowiska historycznego „Królewskie polowanie". Była inicjatorką powołania pisma dokumentującego przeszłość Kamienicy Polskiej - początkowo miało nosić nazwę ,Kronika", jednak w 1990 r. ukazało się z doskonale znaną wszystkim czytelnikom winietą Korzenie.

Źródło: Kwartalnik historyczny Kongregacji Genealogicznej ,,KORZENIE” nr 45, R. XIII, 2/2003

DROGA DO SZKOŁY.

 DROGA DO SZKOŁY.

Jeżeli jesteś inna, jesteś odosobniona nie tylko od swoich rówieśników, ale i od ludzi z pokolenia twoich rodziców, a także od pokolenia twoich dzieci. Nigdy cię nie zrozumieją i będą się zawsze gorszyli, cokolwiek byś zrobiła. Dziadkowie twoi jednak byliby z ciebie dumni i mówiliby: ,Oto nieodrodna nasza krew", wnukowie zaś twoi westchną z zazdrością i powiedzą: „Jakiż to numerek musiał być z tej babci", i będą się starali być podobni do ciebie.

Margaret Mitchell

Dowiedziałam się, że moja wnuczka Magda, która idzie od września pierwszy raz do szkoły, ma być — aż do 3 klasy — pod eskortą rodziców dostarczana na lekcje. Zaśmiałam się szczerze przypomniawszy sobie przełom lat 50. i 60., gdy maszerowałam z tornistrem zwanym u nas rańcem z Podlesia do podstawówki w Kamienicy Polskiej. Oj, działo się. Wspomnienia na całe życie. Gdy byłam w pierwszej klasie, usłyszałam gdzieś, przez przypadek, niezrozumiałe dla mnie słowo: wagary. Zaczęłam drążyć temat i dowiedziałam się, co to magiczne słowo znaczy: dzień bez szkoły. Trzeba było to przeżyć. Z nierozłączną Zosią omówiłam sprawę.



Ówczesna logistyka polegała na tym, by jakoś pozbyć się tornistrów (rańcy), ażeby szwendając się w godzinach lekcyjnych po Romanowie nie podpaść starym. Rańce zagrzebane zostały w śniegu na „Cianciarowym polu", a my, siedmiolatki, hajże na „doły". Tak mówiło się na teren, gdzie stoi dzisiaj hala sportowa. Położyłyśmy się pod sosenką na jednym palcie, drugim paltem się przykryłyśmy. Leżenie było niewygodne, na dodatek cały czas padał śnieg. Po jakiejś godzinie, zsiniałe z zimna, postanowiłyśmy ogrzać się w najbliż-szym domu, u państwa Szmidów. Padło hasło: - Idziemy do Szmidki. Mama Adama posadziła nas przy piecu i gdzieś zniknęła. Po piętnastu minutach wpadają starzy z krzykiem — Natychmiast do domu! A tam zwykła procedura: krzesełko, goła dupa i „pasior". Ojciec opierał kolano na krzesełku. Ale gorsze od pasa, który nikomu nie szkodził, były poważne rozmowy. Jakoś nie było wtedy wychowania bezstresowego, które w pięknym stylu prowadzi dziś do dopalaczy. Zimy były wtedy prawdziwe. Idziemy w mroźny dzień do szkoły. Ktoś krzyczy: - Sanie! Biegniemy. Można się zabrać? Czasem „tak" a czasem batem, przez łeb.



Do szkoły można też było chodzić „rzykami" czyli Kamieniczką. Gdy zamarzła, chodziło się nią do i ze szkoły. Te wyprawy trwały całymi godzinami, bo trzeba było po drodze zaliczyć wszystkie górki do zjeżdżania. Zjeżdżało się albo na raikach (bardzo się niszczyły), albo na cegłówkach, aż skry leciały. Często zapadała już noc, jak młody delikwent wracał wreszcie do domu. I znów procedura: krzesło, pasior, goła d.... . Zima dostarczała więcej atrakcji. Ale i w ciepłe dni powroty ze szkoły trwały długo. Do pierwszej klasy chodził z nami krótko Romek Banaś. Wspinał się na jakieś drzewo i „odprawiał" tzn. udawał księdza, a towarzystwo szkolne słuchało, ku wielkiej uciesze, biednego Romka. Chciałyśmy z Zosią być bardzo dorosłe, więc w drodze powrotnej ze szkoły wkładałyśmy do butów kamienie, udając damy na obcasach. Pewnego razu Adam wspiął się z moim rańcem na słup, zawiesił wysoko i po zejściu na ziemię mówi: - Zdejmij, wtedy zobaczę twoje majtki.



Ulica Janiny Domagalskiej .Stan ok 1975r.Udostępnił p.Marian Kazimierczak

Wagary w trzeciej klasie to już było coś. Jadzia, Zosia, Bożena, Marysia i ja, pomysłodawczyni wszelkich uciech, umawiamy się na wycieczkę do lasu. Ponieważ uczestniczki wycieczki były z różnych klas, trzeba było jakoś ustalić jedną godzinę wymarszu. I to nas właśnie zgubiło. Umówiłyśmy się na godzinę ósmą rano. A nasza koleżanka z klasy, Wandzia, biega sobie, dostrzegli ją rodzice. - Dlaczego Wandziu nie jesteś w szkole? -pytają. - Przecież mamy na dwunastą! Powrót z wagarów zakończył się jak zwykle pasiorem. Ale za to jaka bogata była logistyka. Każda z nas do lasu coś zabrała, a mianowicie: garnki żur, kisiel, kartofle. Ognisko zostało zapalone a tu dupa nie logistyka: nie zabrałyśmy wody. Trzeba było wziąć wodę z leśnej kałuży. Poczęstunek był bardzo pyszny, żadnej z nas nic się nie stało. Poza pasiorem w domu. W tamtych cudownych latach na wsi był hardcorowy obyczaj. Gdy ktoś zmarł; przed dom wystawiano wieko od trumny. Zdarzało się czasem, że w drodze powrotnej ze szkoły, dystans ponad półtorakilometrowy, ktoś krzyknął: - Trumna! Całe towarzystwo szło oglądać nieboszczyka. Ziutek Kowalik to nawet utopił się w drodze ze szkoły, za pomnikiem. Oczywiście z Zosią poszłyśmy go obejrzeć w trumnie. To były czasy. Nie to, co teraz. Pod eskortą rodziców, samochodem. I na dodatek monitoring. Było śmiesznie i straszno. Myślę, że opisane zdarzenia można zaliczyć do dziejów kultury Kamienicy Polskiej. Autor: Babcia Magdy PS. Redaktor naczelny ,,Korzeni”mieszkał zbyt blisko podstwówki, zatem ominęło go wiele zdarzeń tamtych cudownych lat. Źródło: Kwartalnik historyczny Kongregacji Genealogicznej ,,KORZENIE” nr 94, R. XXV, 3/2015

RUDNIK MAŁY: PRZEMYTNICY, BUTKOW I ROZBIÓR POLSKI . Peryskop kulturoznawczy.

 RUDNIK MAŁY: PRZEMYTNICY, BUTKOW I ROZBIÓR POLSKI . Peryskop kulturoznawczy.

Wspomnienia Józefa Bakoty „Rany i blizny Małej Ojczyzny” dowodzą, że można snuć ciekawą i wielowątkową opowieść o krainie dzieciństwa (Interesujący materiał zawdzięczamy Muzeum Regionalnemu w Kamienicy Polskiej, do którego zbiorów trafił maszynopis wspomnień).
Zapisywanie wspomnień przypomina pracę tkacza. Na osnowie pamięci i na wątkach życiowych doświadczeń powstaje splot historii prywatnej. Należy docenić nie tylko wkład pracy autora, ale przede wszystkim jej efekt - wynikający z umiejętności dobierania barw i odcieni.
Jak duże wrażenie zrobiła lektura „Ran i blizn” najlepiej świadczy fakt, iż wyruszyłem ( z synem i wnuczkami) na poszukiwanie złota zakopanego w lesie za Rudnikiem Małym. Złota nie było, ale wyprawa „przemytniczym szlakiem”, wzdłuż dawnej granicy międzypaństwowej w rejon Niegolewki, była atrakcyjna i pełna emocji; co rusz oglądałem się za siebie, czy nie ściga mnie rosyjski, albo też pruski strażnik. W ziemi, ukryte w wiadrze, drzemią sobie złote rubelki gromadzone latami przez strażnika, który dogadywał się z przemytnikami i brał swoją dolę. .

Tak oto opowieści pana Bakoty potrafią zainspirować wyobraźnię. Nie sądziłem, że ktoś może tak wnikliwie, jak uczynił to autor wspomnień, przeanalizować zachowania ludzi trudniących się przemytem, zapamiętać (detalicznie!) wszystkie zasłyszane od starszych mieszkańców opowieści. Ocalić od zapomnienia strażnika Butkowa, który ożenił się z mieszkanką Rudnika Małego. Prywatna historia ukazana we wspomnieniu Bakoty uwiarygodniła niejako moją fascynację tym (zapomnianym przez historyków) zakątkiem ziemi siewierskiej. Przez wiele, wiele lat błędnie oznaczano na mapie księstwa przebieg zachodniej granicy - na odcinku pomiędzy Woźnikami a Rudnikiem Małym. Dokładny opis przebiegu granicy znaleźć można w traktacie granicznym z 2 czerwca 1835 r., ogłoszonym w „Dzienniku Praw Królestwa Polskiego” (Tom XVII nr 62). Pełna nazwa: „Traktat ostateczny rozgraniczenia pomiędzy Królestwem Polskim a Krajami Pruskimi, od granicy Wielkiego Księstwa Poznańskiego aż do granicy Rzeczypospolitej Krakowskiej, wraz z kopią ratyfikacji tegoż traktatu”.
Chodzi o rozgraniczenie między Gniazdowem a Woźnikami.
Między miastem śląskim Woźniki a wsiami polskimi Gniazdów i Mzyki pójdzie granica od punktu, gdzie się pola Woźnik, Rudnika Małego i Gniazdowa schodzą, linią, którą biegły rzeczy tak pociągnął, iż do Prus płaszczyzna dwóch tysięcy trzechset sześćdziesiąt jednego morga magdeburskiego, miary reńskiej, z gruntów, o które między wyżej wzmiankowanym miastem, a wsiami polskimi był spór, odstąpiona będzie. Podług tego pójdzie granica: prawie linią posiadłości wsi Rudnika aż do posiadłości Mateja [Matyja], która przy Polsce zostanie, a stamtąd do przewozu zwanego Kozłowice [Kozłowiec].
Między wsią polską Poczesna a wsią Szląską Kamieniec (Kaminiecz) [Kamienica Śląska], od słupów granicznych w r.1808 [...] granica iść będzie linią possesyjną z r. 1827 aż do osady Niven [Niwy]w Szląsku, stamtąd weźmie kierunek linii prostej ku mostowi prowadzącemu do karczmy Zimna Woda, aż do zejścia się z rzeczką Zimna. Od punktu w którym ta prosta linia zetknie się z rzeczką, ta ostatnia stanowić będzie granicę aż do ujścia swego w rzekę Kamienicę, tak że wsie Starcza, Własna i Klepaczka przy Polsce pozostaną.
Pomiędzy wsiami polskimi Rudnik Wielki i Rudnik Mały a wsią Lubszau [Lubsza] i miastem Woźniki szląskimi, od oznaczonego powyżej punktu, granica będzie szła w górę rzeki Kamienicy, aż do punktu zetknięcia się razem territoriów Lubszawy , Rudnika i Woisznika [Woźnik] podług teraźniejszej ich posiadłości a od tego punktu postępować będzie dalej wzdłuż tychże posiadłości pozostawiając grunta Rudnickie przy Polsce, a grunta należące do Lubszau i Woisznik, przy Prusach.
Całe to zamieszanie wywołane zostało sprzedażą przez urzędników carskich kawałka ziemi w rejonie Czarnego Lasu kupcowi Kempnerowi, poddanemu pruskiemu, co z kolei wymusiło zmianę przebiegu dawnej granicy ze Śląskiem. Gniazdowianie długo nie mogli pogodzić się z taką decyzją. W 1838 r. stoczyli prawdziwą bitwę o las, łąki i ...granicę. Z użyciem siekier i wideł. Starcie z robotnikami Kempnera wycinającymi las przypominało jako żywo scenę z filmu „Chłopi”. Aresztowani przez Kozaków uczestnicy boju (19 osób – w tym trzy kobiety, m.in. żona Rocha Jagody) spędzili w więzieniu w Chęcinach wiele miesięcy. W czasie procesu broniło ich czterech warszawskich adwokatów, skutecznie, zostali bowiem uniewinnieni i zwolnieni. Jak twierdzi Leonard Jagoda obrońcy powołali się na dokument Jana Koziegłowskiego z XV w. Granica z 1835 r. musiała jednak uwzględniać nowe realia. Słupy graniczne wyrwane przez krewkich gniazdowian wróciły na swoje miejsce. Leonard Jagoda nazwał wydarzenia związane z ustaleniem nowej granicy, odrywającej od byłego księstwa siewierskiego część terytorium koziegłowskiego, „małym czwartym rozbiorkiem Polski”.
Kempner sprzedał w 1853 r. nabyte ziemie nowemu właścicielowi, Carlowi Ludwigowi. Ten zbudował dwór i założył folwark – Helenenthal. Dziś: Czarny Las.
Mieszkańcy Gniazdowa i Mzyk mogli (za okazaniem przepustki) przekraczać granicę (międzypaństwową), by dojechać do swoich łąk. Podatek od łąk płacili do 1918 r. (!) w Izbie Skarbowej w Lublińcu. Autor: Andrzej Kuśnierczyk

wtorek, 30 marca 2021

SPOZA SZLICHTY.

 SPOZA SZLICHTY.

Nie jestem rodowitym kamieniczaninem, przybyłem do Kamienicy Polskiej bez mała 40 lat temu za głosem serca i tu zamierzam złożyć swoje kości. Waham się w takim razie, czy mam prawo wypowiedzi w sprawach Kamienicy, skoro jestem tu „przybytni". Jednak przekonują mnie znajomi, że spojrzenie kogoś takiego może być ciekawe. Na początku społeczność przyjmowała mnie serdecznie, ale i nieufnie, podstawowe pytania to: ktoś ty i skąd? Ale teraz, skoro pozdrawiają mnie, często nieznani ludzie i to bardzo młodzi, to mam pewien powód do dumy. Myślę sobie: jest dobrze, chociaż przez te lata bywały momenty z pytaniem: ki diabeł przywiódł mnie tutaj? Jest dobrze, bo nawet Hastermanek mnie nie straszy, chociaż zamieszkuje blisko mnie, bo pod Pusza mostem. Kiedy czasem wybiorę się wieczorem nad rzekę, w tym roku jest to możliwe, bo brak komarów, to słyszę: a to coś pluśnie w wodzie, a to westchnie, zaszeleści w zaroślach, zatrzeszczy w gałęziach drzew, jakby dawał znać — jestem tu ... ale tak ogólnie, to żyjemy w komitywie. Wracając do rzeczywistości przybyłem z głębokiej Kielecczyzny, to jest „scyzoryk--landu", jak mawiają niektórzy. Przepracowałem wiele lat w firmie „Osiny", obecnie emerytura.



Pierwszy mój kontakt z Kamienicą miał miejsce w czasach mojej nauki w szkole górniczej, kiedy to przyjechaliśmy całą klasą z Częstochowy na pogrzeb pana Czesława Rotmana (zginął od pioruna), ojca naszego szkolnego kolegi Jacka. Po zamieszkaniu w Kamienicy zetknąłem się z nowymi słowami, nazwami (jak choćby tytułowa szlichta), czyli jak to się elegancko mówi z językiem kamieniczan. Z większością słów i nazw nie miałem problemu, ale terminologia tkacka, to dla mnie do tej pory czarna magia. Pracując w firmie „Osiny", czy to pod nazwą Kopalnia Rudy Żelaza lub Zakład Budowy Maszyn, stykałem się z ludźmi zamieszkującymi rozległą okolicę, którym „Osiny" zapewniały przewóz od Garnka koło Kłomnic po Gniazdów, a może jeszcze z dalszych stron. Mieszkańcy poszczególnych miejscowości mieli swoje przezwiska, przydomki —trudno mi dobrać właściwe określenie — czasem żartobliwe, czasem uszczypliwe. A zatem:

Kamienica - szlichciorze
Częstochowa — balkoniarze Zawada II — barchaniorze
Zawisna - kociorze
Siedlec -miodziarze
Koziegłowy —kapelusze
Huta Stara A —NRF
Huta Stara B —NRD
Wrzosowa -trumniorze



Skąd się wzięty te przezwiska, to inny temat, nierzadko wstydliwy. Nie przypominam sobie nazw mieszkańców Osin, czy Poczesnej, ale gdy ktoś chciał dokuczyć tym z Osin, to pytał, dlaczego po obiedzie dłubią w zębach, skoro na obiad codziennie maja kartofle z kwaśnym mlekiem? Kamieniczan. np. ,,Idź lepiej gotować szlichtę”. ale to było do obiboków i tym podobnych ciućmoków, gnębiono pytaniem: dlaczego przez Kamienicę nieprzebiega kolej. choć były- takie plany? Pytający sam udzielał odpowiedzi: bo przy wytyczaniu trasy tory miały przebiegać przez klepisko stodoły jednego z gospodarzy. a ten kategorycznie oświadczał, że nie będzie otwierał i zamykał wrót dla przejeżdżamjacych pociągów i trasę przesunięto do Poraja. Padało również powiedzenie ..nasz kościół nasze ławki”, jakby kogoś spoza Kamienicy wyproszono z ławki kościelnej. Poczesna miała swoją kolej kopalnianą, wąskotorową, którą za żywota kopalń, można było dotrzeć nawet do Kłobucka, ale tylko teoretycznie, bo była we władaniu trzech oddzielnych dyrekcji. Chcąc przygadać pocześniakom, mówiono, że gdy robią świniobicie pobliżu torów, to wodę grzeją nawet w dwóch parowozach, tylko że świniak jest taki „wieki", że daje się zawiesić do rozbiórki na szufladzie stołu. Jaki był, taki był, ale maszynista parowozu świeżego krupnioka na drugi dzień kosztował. Po pół litra do „babki" parowozem też „skakano". Takie to uszczypliwości wywoływały w zasadzie pewne rozbawienie, wesołość, chyba, że trafiło się na kogoś bez poczucia humoru. Należało się tylko odgryźć pięknym za nadobne. Gorzej bywało na przykład na zabawie tanecznej, przy kielichu, gdy się komuś coś wymsknęło — wówczas draka pewna. Na zakończenie wrócę do słownika kamieniczan, drukowanego odcinkami w kilku numerach ,Korzeni". Może go ponowić w całości, w którymś numerze? Poddaję pod rozwagę Redakcji. Autor: Stanisław Bryk Źródło: Kwartalnik historyczny Kongregacji Genealogicznej ,,KORZENIE” nr 94, R. XXV, 3/2015

„Tkacz" sprzedany na licytacji. 1932r