Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 25 lutego 2024

Katastrofalny pożar we Wrzosowej. 1932

 Katastrofalny pożar we Wrzosowej. 1932

Wieś Wrzosowa pod Częstochową nawiedzona została wczoraj katastrofalnym pożarem, którego pastwą padło 11 gospodarstw. Od rzuconego na ziemię niedopałka papierosa zapaliła się stodoła, należąca do sukcesorów Kisielów. Ogień przerzucił się momentalnie na dom mieszkalny, a następnie na sąsiednie zabudowania. Rozszalałemu żywiołowi sprzyjał łatwopalny materjał, jaki stanowiły drewniane zabudowania i silny wiatr. Na miejsce pożaru przybyło natychmiast 10 straży pożarnych, które przystąpiły do zabezpieczenia dalszych zabudowań przed pędzonemi przez wiatr płomieniami. Walka z szalejącym żywiołem trwała kilka godzin. Towarzyszyły jej rozpaczliwe lamenty ludności, przyglądającej się, jak płonie jej dobytek. Oprócz straży pożarnych udział w akcji ratunkowej brała cała ludność miejscowa i policja.

Rozgrywały się straszliwe sceny, włościanie bowiem rzucali się do płonących domów, ratując najniezbędniejsze rzeczy. Ciężkiemu poparzeniu uległy 2 osoby, które odstawiono do szpitala w Rakowie, zaś 2 osoby doznały lżejszych poparzeń. Pastwą płomieni padło 11 gospodarstw, a mianowicie: dom mieszkalny p. Franciszka Tomali, dom p. Matyldy Tomali, dom, obora i stodoła p. Franciszka Kisiela, dom, obora, stodoła, krowa i cielę p. Wacława Kasprzyka. dom, obora i stodoła p. Ludwika Ujmy, dom i obora p. Franciszka Ślęzaka, dom, obora, sprzęty domowe, sklep spożywczy p. Marjana Sikory, dom, stodoła i chlew sukcesorów Sikorów, dom, stodoła i chlew d. Stefana Tomali, stodoła i obora p. Jó ­ zefa Kijaka, dom, obora i stodoła p. Stanisława Brzozowskiego. Kilkanaście rodzin pozostało bez dachu nad głową. Wieś przedstawia straszliwy obraz zniszczenia. Straty nie zostały jeszcze ustalone, są one iednak b. znaczne. Źródło: Słowo Częstochowskie : dziennik polityczny, społeczny i literacki, poświęcony sprawom miasta Częstochowy i powiatu. R.2, nr 160 (16 lipca 1932)

Z zemsty podpaliła dom sąsiadki. Zawada 1932r

 Z zemsty podpaliła dom sąsiadki. Zawada 1932r

Mieszkanka wsi Zawada, gm. Kamienica Polska, 28-letnia Apolonja Gil, należy do kobiet b. mściwych. Zaprzysięgła ona zemstę swej sąsiadce, Franciszce Marchewce i czekała na okazję, aby zamiar swój wprowadzić w czyn. Okazja jednak nie nadarzała się, wobec czego mściwa niewiasta postanowiła dłużej nie czekać.

Długo myślała nad sposobem,wreszcie doszła do przekonania, że najlepiej będzie podpalić dom swej nieprzyjaciółki. Jak postanowiła, tak zrobiła. Pożar jednak ugaszono, a mściwą kobietę osadzono w więzieniu, gdzie będzie się mogła mścić na kratach okiennych. Źródło: Słowo Częstochowskie : dziennik polityczny, społeczny i literacki, poświęcony sprawom miasta Częstochowy i powiatu. R.2, nr 4 (6 stycznia 1932

Jechały młockarnie...

 Jechały młockarnie...

Wrzesień - piękny miesiąc kojarzony w naszej świadomości z rozpoczęciem roku szkolnego, wybuchem II wojny światowej oraz jeszcze nie tak dawno z podsumowaniem żniw, czyli z omłotami. I to ważne niegdyś wydarzenie w naszej społeczności, które zasadniczo przeminęło, chciałbym przybliżyć młodszym, przypomnieć starszym. Zboża bezpośrednio po ścięciu kosami, wysuszeniu na polach w kopach, kraczkach (różne były nazwy) zwożono do stodół. Kto takiej nie miał lub urodziło mu się poza możliwości magazynowania, składował w stertach. Czynnościami tymi rządziła pogoda, wykonywano je przede wszystkim w sierpniu. Natomiast we wrześniu ruszała we wieś w swoją drogę młockarnia, zwana potocznie maszyną. Droga maszyny wiodła od gospodarza do gospodarza. Porządek ten był ściśle przestrzegany, czyniono odstępstwa tylko w przypadkach bardzo szczególnych. Mając rozeznanie z lat poprzednich oraz znając ilość zwiezionych kraczek do stodół sąsiadów, każdy zainteresowany właściciel mógł policzyć kiedy przypuszczalnie młockarnia - maszyna zawita do jego gospodarstwa. A do tej wizyty należało się szczególnie przygotować. Młockarnia na placu, to wielki rwetes, duża liczba ludzi do obsługi. Tych należało mieć „zamłóconych" lub im „odmłócić". Ludzi potrzeba było minimum jedenastu. Zacznę od osób najważniejszych.

Obsługa młockarni - to fachowcy z urzędu. Maszynista, czuwający nad całością i sprawy - on ustawiał maszynę, łaczył pasem transmisyjnym ze źródłem napędu (silnik spalinowy), uruchamiał, był panem tego urządzenia. Drugi po maszyniście to „puszczacz" bardzo ważna osoba w procesie młócenia, on przekazywał ze swoich rąk do młockarni odpowiednią ilość zboża w słomie do omłócenia w czasie. Jak tego było za dużo, maszyna nie domłócała, ziarno pozostawało w kłosach. Jak za mało, to czas młócenia wydłużał się i gospodarz musiał więcej płacić, a każde pięć minut było drogie. Dlatego też doświadczony puszczacz to szybko i dobrze wymłócone zboże, tacy mieli swoją sławę. Dalsza obsługa to dwóch ludzi obok puszczacza na maszynie. Jedna osoba do podawania snopów na stół młockarni, druga do przecinania powróseł słomianych, którymi snopy były na polach wiązane. rok wypełniały przeważnie kobiety. Dalsze dwie osoby to obsługa sąsieku w stodole, należało podać snopy na maszynę. I to zadanie przeważnie też wykonywały kobiety. Słomę wylatujacą z młockami należało złapać, związać w wielkie snopy odnieść na odpowiednią odległość, żeby się pomieścić na placu. Dobrze związany snop rzucony z całej siły nie miał prawa się rozwiązać. Było to ciężkie zadanie, które wypełniali przede wszystkim mężczyźni i to w liczbie czterech osób. Ostatnia funkcja bardzo ważna - odbieranie zboża (ziarna) - był to przywilej gospodarza. Do czterech worków podwieszonych do urządzenia zasypowego zsypywało się ziarno czterech od najlepszej do najgorszej, tzn. pośladu. Wszystkie te prace były bardzo ciężkie, czasami w upale, ale zawsze w wielkim kurzu. Po kilku godzinach pracy poszczególnych ludzi można było poznawać tylko po oczach. Oprócz obsługi na głowie gospodarza były jeszcze następujące tematy: należało mieć odpowiednią ilość worków, pomieszczeń do magazynowania zboża, odpowiednią ilość mocnych, ukręconych ze słomy powróseł. Do dobrego tonu po zakończeniu młocki należał drobny poczęstunek. Problem ważny, to przeciągnięcie maszyny do sąsiada. Nie było to zadanie łatwe. Młockarnia to duże, ciężkie urządzenie, w każdej wsi były znane konie które sobie dobrze dawały radę z tym ciężarem. Dzień młocki to wydarzenie, które mobilizowało i łączyło rodzinę, sąsiadów. Dźwięk pracującej młockarni był charakterystyczny, przyjemny, kojarzony z dostatkiem, z końcem wakacji. To dźwięk, który już przebrzmiał. Odnoszę się do lat drugiej połowy minionego wieku, nie tak dawnych. Młocka dotyczyła prawie wszystkich mieszkańców naszych wiosek. Swiadczą o tym stojące wciąż stodoły w drugiej linii zabudowy. Kto był właścicielem młockarni? Przede wszystkim organizacje chłopskie, kółka rolnicze. Ich powstanie, historia w naszym regionie, to oddzielny temat do opisania.

Obchód uroczystości imienin Marszałka Piłsudskiego w Poraju. 1932r

 Obchód uroczystości imienin Marszałka Piłsudskiego w Poraju. 1932r

W sobotą o godz. 8 rano nastąpiła w Poraju zbiórka pod pomnikiem dla poległych w walce z bolszewikami. O godz. 8.30 odmaszerowano do miejscowej kaplicy na nabożeństwo. Po nabożeństwie ruszył pochód do budynku Straży Ogniowej, gdzie odbyła się uroczysta akademje, urządzona staraniem miejscowego nauczycielstwa i gminnego Komitetu BBWR.

Na program akademji złożyły się okolicznościowe przemówienia, śpiewy i deklamacje wykonane przez młodzież szkolną. Na szczególne wyróżnieinie zasługują uczniowie W. Niwiński i Gierszówna oraz dzieci z przedszkola Rosikoń i Baryłka, które swemi deklamacjami wywołały wśród zebranych wielki entuzjazm. W uroczystości brały udział wszystkie szkoły z wsi gminy Poraj, stowarzyszenia, organizacje, straże pożarne i t. d. Źródło: Słowo Częstochowskie : dziennik polityczny, społeczny i literacki, poświęcony sprawom miasta Częstochowy i powiatu. R.2, nr 68 (23 marca 1932)

Sprawozdanie z obchodu uroczystości imienin Marszałka J. Piłsudskiego w Kamienicy Polskiej. 1932r

 Sprawozdanie z obchodu uroczystości imienin Marszałka J. Piłsudskiego w Kamienicy Polskiej. 1932r

Staraniem Z w. Strzeleckiego Kamienica Polska uroczyście uczciła dzień imienin Marszałka Piłsudskiego. W przeddzień uroczystości, t. j. dnia 18 b. m. z efektownie udekorowanej świetlicy wyruszył przy dźwiękach orkiestry capstrzyk z pochodniami. Oddziały żeński i męski w zwartych szeregach stanęły na placu szkolnym przed pomysłowo iluminowanym gmachem szkoły, gdzie odczytano okolicznościowy rozkaz Pow. Komendy Zw. Strzeleckiego. Następnego dnia oddziały wysłuchały o godz. 9-tej mszy św., po której odbyła się wspólna fotografja, a wieczorem właściwa uroczystość. W sali Domu Ludowego, wypełnionej po brzegi publicznością, podniosłe przemówienie wygłosił kierownik miescowej szkoły, p. R. Czekalski.

Po przemówieniu dzieci szkolne wygłosiły przepiękne okolicznościowe wierszyki. Na ciąg dalszy programu złożyła się deklamacji wygłoszona przez nauczycielkę, p. W. Rucińską. Chór strzelecki mieszany pod kierownictwem miejscowego naucz., p. J. Deski pięknie wykonał kilka pieśni legionowych. Na zakończenie zespół amatorski odegrał 3-aktową sztukę p. t. „Porucznik I szej brygady ” pod reżyserją pani Czekalskiej. Rzęsiste,długo niemilknące brawa były nagrodą dla amatorów za ich poniesiony trud i pracę. Obecny

Źródło: Słowo Częstochowskie : dziennik polityczny, społeczny i literacki, poświęcony sprawom miasta Częstochowy i powiatu. R.2, nr 68 (23 marca 1932)

Szkice ze wsi. „Wyskubki". Zdzisław Wróbel 1932r .

 Szkice ze wsi. „Wyskubki". Zdzisław Wróbel 1932r .

W szeregu moich szkiców ze wsi częstochowskiej, zapoczątkowanych wstępnym feljetonem, p. t. „Powitanie wiosny", ściślej mówiąc opisem t. zw. „niedzieli gaikowej”, chciałbym, korzystając z gościnnych szpalt „Słowa Częst.”, zapoznać Szan. Czytelników z niektóremi zwyczajami, obrzędami, zabobonnemi gusłami itp. wierzeniami naszego ludu częstochowskiego.

Przed przystąpieniem jednak do opisów, poczuwam się do obowiązku złożyć na tem tu miejscu moje najserdeczniejsze podziękowanie tym wszystkim uczniom Państw. Semin. Naucz. Męs w Częstochowie, którzy swem i pracami i informacjami przyczynili się do zebrania i ochrony, zanikających już zwyczajów i obrzędów luoowych naszego powiatu, dając tem samem nie tylko dowód zrozumienia wielkiej idei regjonalizmu polskiego, ale również dowód swej pracy społecznej, dla dobra Państwa i swej ziemicy. Otóż do jednych z najbardziej ciekawych a również już zanikających zwyczajów naszego powiatu, należą t.zw. „Wyskubki" czyli ,,. Wydzirki”. — W długie zimowe wieczory wiejskie schodzą się, zaproszoszone do darcia pierza, przez gospodynię, dziewuchy, zwane przez gmin „pirzockami”. Oczywiście, że na taki „fraucymer” wiejski może sobie pozwolić tylko zamożniejsza gospodyni, hodująca po kilka stad gęsi. Dziewczęta schodzą się co wieczór około godz. 6, stawiają na śroaku garnek z pierzem, siadają dookoła na zydelkach i rozpoczynają nudną a żmudną pracę, która trwa przez szereg długich wieczorów do północy. Nieruchome siedzenie w miejscu, przezynanie i kaleczenie sobie palców na t.zw. „knotach”, niewyspanie, i t. d. świadczą, że zajęcie to nie należy do najprzyjemniejszych. Czas ten jednak starają się umilić śpiewkami, onowiadaniami, ploteczkami o różnych znajomych i t. p. Częstą też atrakcją tych wieczorów, są odwiedziny parobków wiejskich, którzy żartuiąc i przekamarzając się z dziewuchami uprzyjemniają „pirzockom” monotonne chwile. Gdy zdarzy się jednak, że oczekiwani zazwyczaj z utęsknieniem chłopcy nie przyjdą z powodu jakiegoś zajęcia w gospodarstwie lub słoty, wtenczas dziewczęta przyśpiewują sobie dla skrócenia czasu różne piosenki. Niektóre, charaktorystyczniejsze z nich przytaczamy: Lecioły gąsecki Przez los borowiecki, Zbiroj Kasiu piórka, Bedom podusecki. Oj dana! Oj dana! dana, dana, dana Drzyjmy te piórecka do samego rana!... Nie będę zbirala Bo mi mama dała Ćtyry podusecki Piątom obiecała. Oj dana! Oj dana! dana, dana, dana Drzyjmy te piórecka do samego rana!... Jeśli która z dziewcząt ma narzeczonego, to rozpoczyna nucić piosenkę miłosną, inne zaś jej wtórują: Świci miesiąc świci, I gwiozdecek siedym. Ładny Pietruś, ładny, W Zarembicach jedyn. Oj dana! Oj dana itd. Swici miesiąc, świci, Gwiozdy pomagajóm, Niescęśliwi ludzie, Co o m nie godajom. Oj dana! Oj dana! itd. Leci bocion, leci, I rozłozył łapy, Ładny Pietruś. ładny, Ale nie bogaty. Oj dana! Oj dana! itd. Niekiedy dziewczęta chcąc podrażnić ambicję chłopców zaśpiewają: Na nosym kościele, Zygory godajom, Zorymbskie chłopoki, Krzywe nogi majom. Oj dana! Oj dana! itd. O ile chłopcy są w izbie, lub jak się to często zdarza, podpatrują „pirzocki” z za okien chaty, to nie zostają dziewczętom dłużni, tylko im na poczekaniu oddadzą pięknem za nadobne: Leci bocion, leci, i rozłozył łapy, Te zorymbskie dzieuchy, To są same gapy Oj dana! Oj dana. itd. Wysoko, daleko, Trzy listecki w kupie, Te nose dzieuchy, Połamane w sobie. 0j dana! Oj danai itd. W sobie połamane, W plecach pogarbione, Przypatrzcie się ludzie, Jakie niezdarzone. Oj danai Oj dana! itd. Śmiechu i przekomarzań przy tych śpiewkach oczywiście jest co niemiara. Jeśli która ze znużenia uśnie, leją na nią wodę, lub wtykają do włosów „knoty ”, wróżąc jej gdy się obudzi, z ich liczby ilość dzieci. Kiedy „wyskubki” mają się już ku końcowi i pierza niewiele zostaje, siedzą „pirzocki” do białego rana, byle tylko jak najprędzej tę robotę skończyć. Aby się im zaś nie nudziło, rozmawiają żywo i snują plany na temat zabawy czyli właściwych „Wydzirek". Gdy skończą darcie ostatnich piór, wtedy najładniejsza dziewucha lub przodownica bierze garnek, w którym gospodyni przynosiła pierze, okręca go w zapaskę i uderza z całej siły o powałę. Chodzi tu o to, by garnek roztłukł się na jak największą ilość części. Potem wszyscy z ciekawością liczą skorupy, wróżąc z tego gospodyni tyle młodych gęsi, ile części skorup. Gospodyni zaś dziękuję im za pracę i zaprasza na „Wyskubki". Jeśli się zdarzy, że który ze skąpych gospodarzy nie chce urządzić wydzirek, wtenczas parobcy, pilnujący w tym dniu tłumnie przed domem dziewczęta. wpadają do chałupy, wiążą gospodarza konopianym sznurem i wieszają do góry nogami na belce lub haku w suficie. Gospodarz wkońcu się godzi i wykupuje od tego jeszcze od kary kwartą wódki. Sama zabawa, względnie uroczystość „Wydzirek" odbywa się zazwy czaj w sobotę wieczorem. Do chaty’ w której darto pierze, już wczas po’ południu schodzą się dziewuchy, które gospodarzy częstują wódką, a gospodyni kawą i plackami. Po posiłku zaczyna grać muzyka wiejska a przodownica prosi gospodynię do tańca. Inne dziewuchy tańczą ze sobą—trwa to tak długo, dokąd nie poschodząsię parobcy. Chłopcy tymczasem przyszedłszy Da zabawę, stoją przy drzwiach baraszkują i do tańca się ociągają — tak długo — dokąd dziewczęta nie poczęstują ich wódką. Jeśli dziewczęta okażą się nieskore do poczęstunku, chłopcy porywają im chustki, robią chorągiew i chodzą po wsi, śpiewając piosenki, mające na celu dokuczyć „pirmckom”: Zachodzi słońce, zachodzi, Za wysokie góry, Te zorymbskie panny, Ogryzają skóry. , Oj dana! Oj danai itd. Dziewczęta, które w obawie o swe chustki wylatują za parobkami idą krok w krok za nimi i odśpiewują im: Zorymbskie chłopoki, To straśno parada, Prawie ich postawić, W konopiach za dziada. Oj dana. Wreszcie dziewuchy wiaząc, ze z chłopcami do ładu nie dojdą decydują się dać im wódki. Następują więc przeprosiny i wszyscy zgodnie wracają do chaty na zabawę. Ci z chłopców, którzy najczęściej odwiedzali „pirzocki" obejmują komendę nad zabawą, rozkazują grać muzyce oberka lub polkę, sami zaś rozbijają pierwszą parę. Jeden z nich tańczy z gospodynią drugi zaś z przodownicą, za temi parami idą inni, rozbijając następne pary. Zabawa trwa do północy. Około godz. 12 następuje kolacja. Gospodarze częstują gości wódką, po której dopiero następuje kapusta z ziemniakami i sosem, kluski okraszone słoniną lub z serem, mięsiwo lub drób. Na zakończenie znów poczęstunek wódką. Po kolacji zabawa i tańce rozpoczynają się na nowo i trwają nieraz do białego rana.

Źródło: Słowo Częstochowskie : dziennik polityczny, społeczny i literacki, poświęcony sprawom miasta Częstochowy i powiatu. R.2, nr 100 (1 maja 1932)

niedziela, 11 lutego 2024

Sadzenie drzewek w Kamienicy Polskiej. 1932r

 Sadzenie drzewek w Kamienicy Polskiej. 1932r

Staraniem komitetu rodzicielskiego i dyrekcji I gimnazjum państ, im . H. Sienkiewicza w Częstochowie pobudowano w lasku, tuż ża wsią Kamenica Polska, kolonię letnią dla wychowanków tej uczelni; z polnej dróżki, łączącej wieś ze w spomnianą kolonją, utworzono bitą drogę, którą w ubiegłą sobotę wysadzano drzewkami. Na uroczystość tę przebyli pp. profesorowie wspomnianego gimnazjum z p. dyr. Płodowskim na czele, przedstawiciele komit. rodz., inspektor szkolny, p. K. Peche i inni. Aktu poświęcenia dokonał miejscowy proboszcz, ks. St, Jastrzębski, który w okolicznościowem przemówieniu uwypuklił, że umiłowanie przyrody rodzi poznanie i ukochanie Stwórcy . P. dyr. Płodowski w dłuższem przemówieniu wskazał wychowawcze znaczenie obsadzania dróg drzewami. Imieniem miejscowego społeczeństwa przemówiła p. W . Bielobradkowa. Kierownik miejscowej szkoły, p. R Czekalski, w imieniu tamtejszej dziatwy przyjął pod opiekę tworzącą się drogę— aleję. Sadzenie drzewek dokonane zostało przez przybyłych gości i przedstawicieli miejscowego społeczeństwa, jak również młodzież wspomnianego gimnazjum i tutejszej szkoły powszechnej. Po podpisaniu aktu udano się do siedziby kolonji, gdzie przy biesiadnym stole zajęli miejsca wymienieni na wstępie przybyli goście" z przedstawicielami miejscowego społeczeństwa. Okolicznościowe przemówienia wygłosili pp.: dyr. Płodowski, ks. Jastrzębski, kier. Czekalski, W. Bielobradkowa i inni. Serdeczny nastrój jaki ogarnął biesiadników, udzielił się i młodzieży, sadzącej drzewka, która przy drugim stole była podejmowana śniadaniem . Całość uroczystości pozostawiła miłe i niezapomniane wrażenia. Dodać należy, że obok kilku fotografów amatorów upamiętnił na kliszach poszczególne momenty tej uroczystości zakład fotograficzny p. Zgóreckiego w Częstochowie. Widz.


Źródło: Słowo Częstochowskie : dziennik polityczny, społeczny i literacki, poświęcony sprawom miasta Częstochowy i powiatu. R.2, nr 96 (27 kwietnia 1932)

Rajszys Bolesław Robert (1874–1946), przemysłowiec, działacz rzemieślniczy i społeczny.

 Rajszys Bolesław Robert (1874–1946), przemysłowiec, działacz rzemieślniczy i społeczny. Ur. 6 VI 1874 w Wilnie, był synem Józefa i Benedykty z Jankowskich.



Rajszys ukończył szkołę czteroklasową w Wilnie i rozpoczął naukę rzemiosła rzeźnicko-wędliniarskiego u mistrza cechowego Erazma Borkowskiego. Od 1894, po tym jak został czeladnikiem, pracował w Warszawie, w Wilnie i w kilku miejscowościach na terenie Cesarstwa Rosyjskiego. W 1900 otworzył w Częstochowie warsztat rzemieślniczy, który z czasem przekształcił się w duże przedsiębiorstwo – Zakłady Masarsko-Wędliniarskie (al. Najświętszej Maryi Panny 48), posiadające trzy sklepy (al. Wolności 3/5, ul. Piłsudskiego 1, ul. 7 Kamienic 21). Swoje wyroby prezentował m.in. na Wystawie Przemysłowo-Rolniczej w Częstochowie w 1909, gdzie otrzymał za nie wielki srebrny medal. Od 1901, kiedy uzyskał dyplom mistrzowski, przygotowywał młodzież rzemieślniczą do egzaminów czeladniczych i mistrzowskich. Był członkiem komisji egzaminacyjnej przeprowadzającej egzaminy na czeladników i mistrzów. W 1908 uzyskał drugi dyplom mistrzowski, tym razem cechu warszawskiego. W 1909–46 pełnił funkcję starszego cechu rzeźniczo-wędliniarskiego. Jako reprezentant cechu w 1911 brał udział w zjeździe rzemieślniczym w Petersburgu. Był jednym ze współzałożycieli, później członkiem zarządu Stowarzyszenia Rzemieślniczo-Przemysłowego (później → Okręgowe Towarzystwo Rzemieślnicze) w Częstochowie. W 1924 został prezesem koła starszych i podstarszych cechów rzemieślniczych. Rajszys należał do → Polskiego Czerwonego Krzyża (PCK) oraz → Towarzystwa Dobroczynności dla Chrześcijan (TDdCh); z ramienia TDdCh współorganizował kolonie letnie dla ubogich dzieci. W 1937 należał do Obywatelskiego Komitetu Pomocy Zimowej Bezrobotnym. W 1945 otrzymał tytuł honorowego prezesa Okręgowego Towarzystwa Rzemieślniczego. Zm. 9 X 1946 w Częstochowie, pochowany został na cmentarzu Kule w kwaterze 29, rząd IV, grób 8. Odznaczony Srebrnym Krzyżem Zasługi (1937).

W małżeństwie z Eleonorą Jaworską (1877–1949) miał dzieci: Jadwigę (ur. 1903), Stanisławę (1904–1913), Zofię Anielę (ur. 1908), Ryszarda (1901–1940), lekarza laryngologa, członka → Polskiej Organizacji Wojskowej (POW), który służył w 5 pułku piechoty legionowej, jako żołnierz 51 pułku strzelców kresowych brał udział w wojnie 1920. W 1928 ukończył studia lekarskie na Uniwersytecie Poznańskim, a w 1932 Szkołę Podchorążych Rezerwy Sanitarnej w Warszawie. Pracował w Kasie Chorych w Poznaniu. W 1939 w stopniu porucznika przydzielony do kadry zapasowej 2 Szpitala Okręgowego w Lublinie. Został zamordowany wiosną 1940 w Katyniu.

Juliusz Sętowski, Cmentarz Kule w Częstochowie. Przewodnik biograficzny, Częstochowa 2005, s. 255–256; Jan Bohdan Gliński, Słownik biograficzny lekarzy i farmaceutów ofiar drugiej wojny światowej, t. I, Wrocław 1997, s. 345 (dotyczy syna, Ryszarda); Katyń. Księga cmentarna Polskiego Cmentarza Wojennego, Warszawa 2000, s. 520 (dotyczy syna, Ryszarda, tu fotografia); – Ludomir Kucharski, Franciszek Patrzyk, Franciszek Sobalski, Z dziejów rzemiosła Częstochowy, Częstochowa 1966, s. 37, 43, 53; – „Gazeta Częstochowska” 1909, nr 32, s. 4; „Głos Narodu” 1946, nr 240, s. 6; „Goniec Częstochowski” 1908, nr 175, s. 2, 1937, nr 101, s. 5, nr 217, s. 3, nr 230, s. 3; Handlowiec. Kalendarz dla spraw handlu i przemysłu m. Częstochowy na 1914 r., [Częstochowa 1914?], s. 273; Informator rzemiosła i handlu miasta Częstochowy na rok 1938 wydany przez Okręgowe Towarzystwo Rzemieślniczo-Przemysłowe w Częstochowie, Częstochowa 1938; Polski Czerwony Krzyż. Sprawozdanie oddziału częstochowskiego za 1933, Częstochowa 1934, s. 22; „Ziemia Częstochowska” 1967, t. VI/VII, (F. Sobalski), s. 78; – Archiwum Państwowe w Częstochowie, Akta miasta Częstochowy 27/3, t. I, k. 1385, 1386; Urząd Stanu Cywilnego w Częstochowie, akt zgonu nr 1242/1946.

Autor: Juliusz Sętowski
Źródło: https://encyklopedia.czestochowa.pl/.../rajszys-boleslaw... 

Kopalnia ,, Dębowiec" - Barbórkowy temat.

 Kopalnia ,, Dębowiec" - Barbórkowy temat.

Barbórka - 4 grudnia zobowiązuje do przypomnienia i pisania na tematy dotyczące naszego wielkiego dziedzictwa, górnictwa rudzianego. Dzisiaj przytoczę kilka informacji o Kopalni Rud Żelaza „Osiny". Jej fizyczna likwidacja to pierwszy okres lat osiemdziesiątych minionego wieku. Kopalnia „Dębowiec" -szyb została zbudowana w lesie pomiędzy Sokolimi Górami od północy, a wsiami: Zawodzie, Osiny i Dębowiec odległymi od kopalni 3 : 5 km. Pierwsze prace związane z budową, drążeniem szybu zaczęto 1952 r. Były to prace niezmiernie trudne ze względu na bardzo duży napływ wody, dlatego też grunt wokół szybu mrożono. Była to wtedy bardzo nowoczesna metoda bicia szybu. Gro złóż podziemnych rudy żelaza było zlokalizowanych przede wszystkim w sąsiedztwie wsi Dębowiec, zapewne to przyniosło nazwę kopalni. Najlepsze lata świetności dla kopalni to okres 1967-1968. W tych latach pracowało w „Dębowcu" około 1000 ludzi, przy wydobyciu rocznym 250.000 ton rudy. Przez trzydzieści lat działalności, kopalnią kierowali następujący zawiadowcy: Marian Brendel, Jan Wroniecki, Władysław Czerniak. Ciekawostka bardzo charakterystyczna dla kopalni ,Dębowiec", to największe zawodnienie z wszystkich kopalń z regionu częstochowskiego. Na rzecz odwodnienia pracowały trzy duże komory pomp, wodę kierowano potężnym rurociągiem, średnicy 0,8 m do sztucznego zbiornika zlokalizowanego pomiędzy Biskupicami a Olsztynem.

Dzisiaj przy drodze łączącej miejscowości wymienione powyżej, po prawej stronie istnieje duże obniżenie terenu z małą nieczynną tamą. Co pozostało po kopalni „Dębowiec", zapewne nazwa, wiele ścieżek dróg leśnych prowadzi do tej nieczynnej kopalni. Niektóre ścieżki wykorzystano obecnie jako nowe trasy wycieczek rowerowych. Dobrze jest wiedzieć, że tymi ścież-kami właśnie na rowerach jeździli do pracy górnicy z okolicznych miejscowości. Widoczny znak ciężkiej pracy górników, to potężne hałdy w środku lasu, doskonale widoczne z olsztyńskiego wzgórza.

Autor: Szczepan Szumera
Źródło: Miesięcznik ,, Spoiwo" , Wydanie Samorządowe Gminy Poczesna, nr12(111), grudzień 2004r 

Z Kamienicy Polskiej 1932r

 Z Kamienicy Polskiej 1932r

W ub. niedzielę w sali miejscowej Straży Pożarnej odbyło się pod reżyserją p. L. Czekalskiej przedstawienie amatorskie, odegrano dwie komedyjki: „Posażna jedynaczka" i „Hotel Warsz.” Zespołowi świetnie zgranemu przodował p. H. Kołaczkowski, który świetnie wywiązał się ze swych ról. Reżyserce, jak i w szystkim artystom-amatorom należy się podziękowanie za pracę i uprzyjemnienie nam wieczora. Dochód z przedstawienia przeznaczono na rzecz Straży Pożarnej i szkoły powszechnej. Widz. Źródło: Słowo Częstochowskie : dziennik polityczny, społeczny i literacki, poświęcony sprawom miasta Częstochowy i powiatu. R.2, nr 237 (15 października 1932)

Z Kamienicy Polskiej 1932r

 Z Kamienicy Polskiej 1932r

W dniu 11 i 12 bm odbył się kursa obrony przeciwgazowej, zorganizowanej staraniem miejscowego koła L. 0. P. P. Kurs otworzyła p. inż. Z. Brykalska, wiceprezes Komitetu Powiatowego w Częstochowie, poczem przemawiał p. Strzelecki, instruktor powiatowy L. O. P. P, Na program złożyło się: historja gazów, podział gazów ze względu na ich działanie na organizm ludzki, obrona przeciwgazowa indywidualna i zbiorowa, metoda filtracyjna i izolacyjna, ochrona zwierząt, sprzętów i żywności, zapoznanie z maską przeciwgazową ze szczegółnem uwzględnieniem pochłaniacza, zapoznanie z kostjumem przeciwgazowym żrąco parzącym, aparatem tlenowym itd. itd. Zajęcia praktyczne obejmowaiy: maskowanie dzienne przez wytworzenie zasłony dymnej, zatrucie gazem draźiiącym , maszerowanie i bieg w maskach, komora gazowa, gdzie najlepiej można się przekonać o dobrodziejstwie maski przeciwgazowej. Kursu wysłuchało przeszło 300 osób oraz dziatwa szkolna. O zainteresowaniu świadczy ożywiona dyskusja między słuchaczami a instruktorem i jak również wpisanie się do miejscowego koła nowych 49 członków. Panu Strzeleckiemu należy się uznanie za trudy i umiejętne przeprowadzenie kursu.


Źródło: Słowo Częstochowskie : dziennik polityczny, społeczny i literacki, poświęcony sprawom miasta Częstochowy i powiatu. R.2, nr 237 (15 października 1932)

Szkice ze wsi. Zwyczaje ludowe w oktawie Bożego Ciała. Zdzisław Wróbel 1932

 Szkice ze wsi. Zwyczaje ludowe w oktawie Bożego Ciała. Zdzisław Wróbel 1932

Uroczystość Bożego Ciała obchodzi nasz lud ze szczególną czcią i pietyzmem. Umajone ołtarze wiejskie, przystrojone w pęki polnych kwiatów, promieniują dookoła przedziwną mocą nastroju i uroku, królując, nad pochylonemi kornie przed Majestatem Boga krasaem i głowami kobiet i płowemi czuprynami mężczyzn. W tym uroczystym dniu wieśniacy z okolic Częstochowy składają do poświęcenia w kościele na ołtarzach wianki, uwite z polnych ziół, jak macierzanki, barwinku, gromu, rozchodnika, rosiczki, śmietanki, nawrotku i pólnej róży. Wianki te pozostają w kościele przez całą oktawę Bożego Ciała i w ostatnim dopiero dniu bywają na nieszporach poświęcane, poczem lud zabiera je do domu. Po przyjściu z kościoła wiesza się je w oknach lub na świętych obrazach, by w czasie burzy chroniły dom od piorunów. Właściwości tych wianków, według wierzeń ludowych są zbliżone do święconej gromnicy. Posiadają one przedewszystkiem cudowną moc leczenia ludzi i bydła, chronią dom od kłótni i swarów oraz od pożaru. Gdy zdarzy się, że w gospodarstwie zachoruje krowa, gospodyni kruszy wianek do garnuszka na żarzące się węgle i dymem tym okadzają całą krowę. Wianki te posiadają także moc odbierania krowom mleka. Lud nasz wierzy, że jeśli jeden gospodarz ukradnie drugiemu wianek, poświęcany podczas Bożego Ciała, to tem samem odbiera i jego krowom mleko, dodając je swoim. Drugim zwyczajem na Boże Ciało jest u nas obrywanie przez lud gałązek z drzew, zdobiących ołtarze polne podczas procesji. Gałązki te lud po powrocie do domu wtyka między zboże, aby je chroniły od gradobicia, lub wsadza w grzędy kapusty, jako talizman przeciw gąsienicom. Na Matkę Boską Zielną. Świętem , z którem łączą się podobne do Bożego Ciała zwyczaje naszej okolicy — jest święto Matki Boskiej Zielnej, najmilsze ze wszystkich wiosennych świąt ludowych, uwiecznione przez Mickiewicza w przepięknym wierszu XI księgi Pana Tadeusza: „Wieśniaczki dziś na ołtarz Matki Zbawiciela Niosą pierwszy dar wiosny, świeże snopki ziela; W szystko w koło ubrane w bukiety i wianki: Ołtarz, obraz, a nawet dzwonnica i i ganki. Czasem poranny wietrzyk, gdy ze w schodu wionie, Zrywa wianki i rzuca na klęczących skronie, I rozlewa jak z mszalnej kadzielnicy w onie." Istotnie przepiękny obraz bawi 0ko nasze, gdy spojrzymy, jak poprzez lśniące w blaskach słonecznych szmaragdy łąk kwietnych, poprzez lekko falujące zboża, przetykane szkarłatem polnych maków i błękitem modrych bławatów płynie strojny, różnobarwny lud wiejski, z pękami wonnych ziół w rękach, do kościoła. Jakżesz piękną i pełną podniosłego nastroju jest chwila, gdy w rozsłoneczniony, pogodny, sierpniowy poranek płynie wśród uroczystej ciszy dźwięk dzwonów kościoła wiejskiego i czepiając się lekko tu i ówdzie muślinów pajęczych, pieszczotliwem echem przyzywa ku sobie zroszone główki kwiatów... Tylko na wsi wśród pobożnego naszego ludu można zrozumieć całą istotę piękna i czaru dni świątecznych, które też dla naszego rolnika są tą oazą wśród znojnej, ciężkiej całorocznej pracy. To też każde święto na wsi jest inne, jedno od drugiego różni się całą gamą tonów i całą skalą barw, nawet te niedziele, tak nudne i monotonne w mieście, tam , na wsi różnią się między sobą i niemal każda ma swe odrębne cechy.

Cóż dopiero mówić o świętach związanych ściśle z życiem i pracą wieśniaka? To też i święto Matki Boskiej Zielnej, opiekunki plonów i urodzaju, należy do uroczystych świąt na naszej wsi. W tym dniu wieśniaczki zanoszą do kościoła celem poświęcenia, pęki ziół, składająch się głównie z tych roślin, które są podstawą bytu wieśniaka, jak: żyta, pszenicy, jęczmienia, owsa, lnu, konopi, grochu, listków kapusty, gałązek pokrzywy, marchewki, pietruszki, słonecznika, piołunu, głowianki, krwawnika, mięty łotczyny, babki i ostu. Nie są to zioła, zebrane tak bez celu i znaczenia. Przeciwnie, wszystkie one są starannie dobierane i każde z nich ma swoją wartość, bo każde jest równie cenne w gospodarstwie.— I tak np. jarzyny i zboże lud święci dlatego, by Bóg obdarzył te gatunki w przyszłym roku urodzajem, ponadto rolnik do zboża siewnego dorzuca po kilka ziarnek święconych, by strzegły zboże od zarazy. Pokrzywa święcona ma, według wierzeń ludowych, cudowną zdolność odczyniania uroków czarownicy i przywraca krowie mleko. Trzeba tylko tę tajemnicę posiąść i obznajomić się ze sposobem odpędzania czarów. Lud robi to mniej więcej w następujący sposób: Gdy czarownica zepsuje lub odbierze krowie mleko, bierze święconą pokrzywę, kładzie ją do sitka i przelewa przez nią mleko. Czarownicę to oczywiście parzy i piecze, czar niknie, a czarownica, mając dość za swoje, zmyka za dziesiątą górę. Inne zioła mają właściwości lecznicze. Okadza się niemi dom, oborę, wymiona chorych krów, daje się pić bydłu, niektórych z nich używa się zaś jako lekarstwa na ból gardła, żołądka, płuc i t, p. choroby. Po powrocie z kościoła, lud obchodzi ze święconemi pękami ziół wszystkie zabudowania, robi w każdej stronie świata znak krzyża, by złe nie miało przystępu, poczem zanosi zioła do domu i chowa je albo za obrazami, albo na strychu. Zwyczaje tych dwóch świąt, aczkolwiek oddzielone od siebie szeregiem tygodni, umieszczam w dzisiejszym feljetonie razem, ze względu na ich Dodobną, choć różną w istocie treść.

Źródło: Słowo Częstochowskie : dziennik polityczny, społeczny i literacki, poświęcony sprawom miasta Częstochowy i powiatu. R.2, nr 115 (22 maja 1932)

Architektura. (Rudnik Mały, Rudnik Wielki.)

 Architektura. (Rudnik Mały, Rudnik Wielki.)

Architektura wsi była dość uboga i prymitywna. Każda zagroda była podobnie urządzona. Składała się z domu mieszkalnego, obory i stodoły. W każdej zagrodzie była też studnia cembrowana kamieniem. Woda była tu płytko, na głębokości trzech do czterech metrów. Czerpano ją wiadrem zahaczonym na drewnianej żerdzi tak zwaną klubą; rzadko stosowane były żurawie, jeszcze rzadziej korby. Domy zbudowane były z drewna, kryte słomą według jednakowego wzoru. Składały się z dużej izby, małej izdebki, komory i sieni. Wejście do domu było zawsze od strony południowej. Z sieni domu wchodziło się do dużej izby i izdebki. Do komory wchodziło się zawsze z dużej izby. Okienka takiego domu były z pojedynczą szybą i niewielkie, w związku z czym w mieszkaniu nie było zbyt jasno. W dużej izbie zbudowany był z kamienia i gliny olbrzymi piec z nalepą, który zajmował bardzo dużą powierzchnię. W piecu tym była płyta metalowa kuchenna, na której gotowano posiłki. Nad nią były zamocowane do belek stropowych drążki, służące do zawieszania przedmiotów lub produktów do suszenia. Z boku był zbudowany piec chlebowy z tak zwaną „nalepą". Był również zapiecek, gdzie od biedy mógł nawet ktoś z domowników spać i zimą miał tam bardzo ciepło ponieważ. grube ściany zapiecka przy gotowaniu strawy w dzień nagrzewały się i trzymały ciepło do rana. Często suszono tam porąbane drewno na opał. Rodziny były przeważnie wielodzietne i w takich domach było z reguły mało miejsca do spania. W porze letniej nie było problemu bo część domowników wynosiła się do spania na strych albo do stodoły na siano lub słomę.

Zimą były jednak kłopoty. Często praktykowano tak, że na noc przynoszono do izby sienniki wypchane słomą i na nich układała się do snu część domowników. Rano sienniki wynoszono, zamiatano izbę i tak co dzień aż do wiosny. Wydaje się dziwnym, że mimo tych oczywistych trudności życiowych nie budowano obszerniejszych domów, w których można by wygodniej żyć. Myślę, że nie tylko bieda była tego przyczyną. Trzeba powiedzieć, że w domach takich w porze zimowej było raczej chłodno. Dogrzewać je trzeba było piecykami żelaznymi, tak zwanymi „kozami", do których przesypywano żar z kuchni po ugotowaniu strawy dla ludzi i zwierząt.

Dokładano do tych piecyków bardzo oszczędnie drew lub torfu przygotowanego latem na własnych bagnach. W taki sposób utrzymywano jako taką temperaturę, w tej jednej izbie. Tu w porze zimowej skupiało się życie całej rodziny. Pozostałe pomieszczenia z reguły nie były ogrzewane. Problem ogrzewania domostwa był zawsze trudnym i nastręczał dużo kłopotów. Węgiel w tamtym czasie był tutaj prawie nieużywany, mimo bliskości kopalń ponieważ kopalnie węgla kamiennego znajdowały się za granicą po niemieckiej stronie. Jako opału używano drewna z pobliskich lasów. W pobliżu wsi na tak zwanych „pastwiskach", znajdowały się dwa bagna: Bagno Małe i Bagno Duże. W porze letniej mieszkańcy wsi wydobywali torf z Bagna Dużego. Formowało się go naczyniami, przeważnie dziurawymi, starymi miskami i jak babki lub placki wykładało się na trawę przy brzegu bagna. Placki te wysychały na słońcu i po wysuszeniu zabierano je, magazynując w szopach lub innych pomieszczeniach gospodarczych Zimą palono nimi w piecach, a nawet pod kuchnią. Torf palił się dość słabo i dawał wielkie ilości popiołu oraz śmierdzącego dymu. Na to skarżyły się gospodynie, bo stale musiały czyścić paleniska. Popiół ten jednak skrzętnie gromadzono i użyźniano nim łąki lub pola, co dawało dodatkową korzyść. W owym czasie bowiem nawozy sztuczne nie były jeszcze rozpowszechnione. Aby w okresie zimy zużywać jak najmniej opalu i utrzymać w domostwie jako taką temperaturę, stosowano powszechnie gacenie domów. Polegało to na obłożeniu domu warstwą leśnej ściółki lub wysuszonego perzu z pola. Gacenie domu robiło się późną jesienią przed nadejściem zimy Zabieg taki w znakomity sposób zapobiegał utracie ciepła z domostwa. Wiosną, warstwę ocieplającą likwidowało się a materiał ten używano jako ściółkę pod bydło w oborach. Przez długoletnią obserwację mieszkańcy wsi wiedzieli, że do utraty ciepła w domostwie przyczyniają się poważnie, silne i mroźne wiatry. Budowano więc zatem wszystkie budynki gospodarcze w takim układzie aby osłaniały one dom mieszkalny od wiatru. Naturalną osłonę tej wsi od północy, stanowił zwarty las sosnowy. Od wschodu i zachodu - budynki sąsiadów, a od strony południowej osłoną były stodoły Z tego też powodu wytworzył się dość dziwny układ wsi ponieważ droga zlokalizowana była od strony południowej, a więc ciągnęła się ona za stodołami i dla przechodnia domy były schowane za nimi. Za takim układem zabudowań przemawiało również to, że mieszkańcy wsi chcieli mieć dogodne warunki obserwacji granicy z okien własnego domu. Układ taki spełniał te warunki. Z tego powodu mieszkańcy domów byli niejako odizolowani Od drogi i kontakt wzrokowy z przechodniami mieli utrudniony. Właściwie to przechodniami mogli tu być tylko mieszkańcy wsi. Nikt inny nie mial tu potrzeby przechodzić lub przejeżdżać z powodu granicy. Każdy obcy był natychmiast rozpoznawany przez strażnika, który pełnił stale wartę przed strażnicą i legitymował każdego obcego a nawet zatrzymywał do wyjaśnienia, co robi w strefie granicznej. Wszystkie wnętrza domów, a szczególnie wielka izba, w której przyjmowano gości, a panny - kawalerów, były dekorowane ozdobami własnoręcznie wykonanymi przez kobiety, a zwłaszcza panny. Łóżka, których w wielkiej izbie było przeważnie dwa, nakrywano wzorzystymi kapami. Na łóżkach ułożone były piramidy wielobarwnie haftowanych poduszek. Im bardziej były posażne panny w domu, tym wyższa była piramida poduszek, aby kawalerowie widzieli z jak zasobnymi pannami mają do czynienia Za łóżkami, na ścianach zawieszone były kolorowe, przeważnie w kratę, pięknie wykonane słomiane maty, które oprócz dekoracji miały praktyczne znaczenie. Pościel nie brudziła się od ściany i chroniły one śpiących przed bezpośrednim dotykiem z nią Z sufitu zwisały, przymocowane do drewnianych belek stropowych, tak zwane pająki, zrobione z przyciętych kawałków słomy i papierowych różnobarwnych ozdób połączonych nitką. Pająki te były bajkowo kolorowe. Ambicją i honorem każdej panny było aby wykonany przez nią pająk był najpiękniejszy i najoryginalniejszy od wszystkich pająków we wsi. Będąc jeszcze małym chłopcem, podziwiałem te wszystkie wspaniałe kolorowe arcydzieła, stylem i kształtem przypominające lampiony chińskie lub japońskie. Na stole lub też komodzie, które to meble stały zawsze w wielkiej izbie przy ścianie, urządzone było coś w rodzaju ołtarzyka, w skład którego wchodził obowiązkowo metalowy krzyż, jakieś gipsowe figurki świętych lub aniołków, kupionych na odpuście. Ołtarzyk ten ozdobiony był zawsze kolorowymi kwiatami z bibuły lub farbowanych piór . Na ścianach wielkiej izby wisiało skosem od sufitu wiele świętych obrazów, zakupionych też na odpuście lub w Częstochowie pod Jasną Górą z okazji odbywanych tam częstych pielgrzymek. Miejsca za obrazami powieszonymi skosem służyły często jako schowki dla różnych dokumentów podatkowych, majątkowych, a nawet dla przechowywania pieniędzy. Łatwo je było stamtąd wykraść bo złodzieje wiedzieli, że wszyscy mieszkańcy trzymają tam te rzeczy. W każdym domu wisiał na ścianie w wielkiej izbie blaszany zegar z kukułką i wagami na łańcuszkach w kształcie dorodnych szyszek świerkowych. Źródło: ,, Rany i Blizny Małej Ojczyzny” , aut: Józef Bakota, Warszawa 2000r, str. 28-30 

Kapliczka w Pocześnie. ( I )

 Kapliczka w Pocześnie. ( I )

Wśród milionów obiektów zabytkowych rozsianych po całym kraju szczególne miejsce zajmują obiekty sakralne, które dzięki opiece lokalnych społeczności przetrwały liczne zawieruchy dziejowe. Znaczna ich liczba uległa jednak ruinie poszła w zapomnienie, podobnie jak i ich fundatorzy i kolatorzy. Naszą intencją jest więc przypomnienie o ich genezie i dziejach z podkreśleniem walorów architektonicznych. kapliczki, bo one zostaną zaprezentowane w pierwszej kolejności, określane są zazwyczaj jako przydrożne, gdyż większość z nich zbudowana została przy granicach, duktach, drogach. W okresie 125-letniej niewoli narodowej były one elementem łączącym polski naród. Zbierający się przy nich ludzie, zwłaszcza na tzw. nabożeństwach majowych, śpiewali pieśni kościelne, w czym upatrywali możliwość podtrzymania ducha patriotycznego i dążeń niepodległościowych. Wielowiekowa metryka gminy Poczesna nie została niestety udokumentowana wysokiej klasy obiektami sakralnymi bądź świeckimi. Ze skromnych zabytków, które ostały się do naszych czasów, zwraca uwagę kapliczka w Poczesnej. Wzniesiona została na rozstaju dróg, gdzie od ważnego traktu komunikacyjnego: Zagłębie Dąbrowskie - Częstochowa, odchodziła droga lokalna przez Bargły do komory celnej w Herbach Starych dalej na Sląsk.

Kapliczka zbudowana została w 1914 r., jak informuje data umieszczona we frontonie. Posiada rzut prostokąta, nakryta dachem dwuspadowym z użyciem dachówki w karpiówki. Fryz biegnący wzdłuż zewnętrznego rnuru kaplicy dzieli ją nominalnie na dwie kondygnacje. Przez zastosowanie cegły profilowanej (fazowanej) projektant kapliczki w jej narożach stworzył rodzaj pilastrów. Pod daszkiem wokół trójkątnego frontonu zastosował zaś fryz kostkowy. Fasadę kapliczki wieńczy kuty krzyż. Ściany boczne wyposażone zostały w prostokątne okna zakończone fryzem, ponad którym, jako element dekoracyjny, wykonano ostrym łukiem zakończenie blendy. Wnęka fasady kapliczki prostokątna, zwieńczona arkadą z użyciem cegły profilowanej. Całą arkadę z otworem zamkniętym dwuskrzydłowymi drzwiami wypełnia cegła w odcieniu beżowym. Nad otworem wejściowym biegnie, misternej roboty, fryz ceglany ozdobiony liśćmi akantu, Nad fryzem w archiwolcie umieszczony sjest napis: „Błogosław Panie Ludowi Twojemu". Nieco powyżej litery „IHS" „Jezus Hominus Salwator", co w tłumaczeniu brzmi „Jezus Ludzi Zbawca ". Wnętrze kapliczki posiada sklepienie kolebkowe, posadzka zaś wyłożona jest w szachownice z dwukolorowych płytek ceramicznych. Na jej wyposażenie składają się m.in. rzeźba Chrystusa Ukrzyżowanego, figura św. Jana Nepomucena ( św. Jan Kanty? ) oraz dwie kopie rycin przedstawiających: Matkę Boską Bolesną i Jezusa Chrystusa w cierniowej koronie . Cały obiekt zbudowany został z cegły i płytek ceramicznych, pochodzących z pobliskiej cegielnii ,,Korwinów" co potwierdzają firmowe napisy. Kapliczka była zbudowana po pierwsze na chwałę Bożą, po drugie w celach reklamowych. Została ona wykonana z wszystkich rodzajów cegieł, jakie w tamtym okresie produkowała cegielnia Korwinów. Na ścianie zewnętrznej kapliczki od strony płn-wsch znajduje się niewielki wyłom w murze (częściowo wypełniony) oraz dwa odpryski po walkach toczonych w styczniu 1945 r. Na prawo od wejścia wmurowany jest „punkt wysokościowy" o zarysie cylindrycznym z orłem w koronie i napisem w otoku. Tak znakomity stan techniczny kapliczka zawdzięcza w głównej mierze panu Edwardowi Krzyczmonikowi jego małżonce Reginie, którzy dzięki z mozołem zebranym funduszom i osobistemu zaangażowaniu w 1997 r. przeprowadzili jej gruntowny remont. Ps. Autor wyraża podziękowanie państwu R. i E. Krzyczmonikom za okazaną pomoc podczas architektonicznej inwentaryzacji kapliczki. Autor: Mirosław Zwoliński

Źródło: Miesięcznik ,, Spoiwo" , Wydanie Samorządowe Gminy Poczesna, nr12 (75), grudzień 2001r 

niedziela, 4 lutego 2024

Chłopiec ciężko raniony odłamkami granatu. Nierada 1932r

 Chłopiec ciężko raniony odłamkami granatu. Nierada 1932r

Pisaliśmy już niejednokrotnie o tragicznych skutkach zabaw ze znalezionemi na polach granatami, pozostałościami po wojnie światowej. Wpadki takie są w ostatnich czasach b. częste i pociągnęły już za sobą życie wielu osób, a mimo to, zdarzają się one w dalszym ciągu ponieważ znajdujący je lekceważą sobie wszelkie ostrzeżenia w tym kierunku. Podobny wypadek miał miejsce wczoraj we wsi Nierada. 16-letnl Jan Grzyb, pasąc bydło w polu, znalazł zapalnik od granatu. Chłopiec postanowił zbadać mechanizm zapalnika, począł więc nim manipulować. W pewnej chwili nastąpił wybuch wskutek czego odłamki zapalnika ciężko raniły Grzyba.

Uległ on urwaniu palca u lewej ręki, ciężkiego poranienia prawej, piersi oraz lewej nogi. Ofiarę własnej nieostrożności, przewieziono w stanie ciężkim do szpitala Najśw. Marji Panny. Źródło: Słowo Częstochowskie : dziennik polityczny, społeczny i literacki, poświęcony sprawom miasta Częstochowy i powiatu. R.2, nr 120 (29 maja 1932)
 

Para narzeczonych musiała paradować... w strojach kąpielowych. Słowik 1932r

 Para narzeczonych musiała paradować... w strojach kąpielowych. Słowik 1932r

Panna Genia Jedlińska, córka znanej chasydzkiej rodziny i jej adorator Moniek Berman są entuziastycznemi zwolennikami sportu, to też oboje są członkami żydowskiego stowarzyszenia sportowego. Ubiegłej niedzieli nad ranem wyjechała wspomniana parka na Słowik, celem zażycia miłej kąpieli i chłodu lasów. Znaleźli sobie wygodne ustronie i poczęli pluskać się w wodzie, jak rybki. Gdy słońce lepiej poczęło dopiekać wyszli na plaże, by nie stracić okazji wykąpania się w słońcu. Tymczasem, gdy parka, spoglądając ku niebiosom, marzyła i opalała się, podkradł się cicho wyrafinowany znawca bielizny damskiej i męskiej i konstatując, że okrycia tej zadumanej parki są bardzo eleganckie, zabrał je i ruszył w świat. Po kilku godzinach rozwiała się sfera marzeń i parka zauważyła kra­dzież.

Chcąc nie chąc, musiała nie zważając na w styd i moralność pozostać do późna w nocy w lesie i w tedy dopiero wyruszyła w strojach kąpielowych do Kielc. Źródło: Słowo Częstochowskie : dziennik polityczny, społeczny i literacki, poświęcony sprawom miasta Częstochowy i powiatu. R.2, nr 174 (2 sierpnia 1932)
 

CMENTARZE. (RUDNIK MAŁY, STARCZA)

 CMENTARZE. (RUDNIK MAŁY, STARCZA)

CMENTARZE
W dawnych wiekach nawiedzały Europę groźne epidemie, nazywane powszechnie „morami". Epidemie te siały wielkie spustoszenia wśród ludności i nie ominęły one również Polski. W rzeczywistości była to dżuma albo cholera. Choroby te występowały latem i były bardzo zaraźliwe. Rozprzestrzeniały się szybko i wymierała na nie na raz większość mieszkańców miast, osiedli i wsi. Dotarły one r6wnież do Rudnika Małego i jego okolic. Przetrwały tu do czasów współczesnych opowiadania o tych tragicznych wydarzeniach z tamtych lat. Według tych przekazów był taki czas, że na te epidemie wymarła naraz większość mieszkańców wsi Rudnika Małego. Ludzi Nie nadążano grzebać na cmentarzu, który był daleko. Dlatego z polecenia władz wykopano za wsią rowy na piaszczystym i wydmowym gruncie, jaki był wówczas w okolicy Małego Bagna. Podobno ci, którzy zachorowali, przychodzili sami nad te rowy i tam umierali, aby ułatwić pochówek tym nielicznym, którzy zostali przy życiu. Starzy ludzie opowiadali w szczegółach jak to w czasie epidemii jedna kobieta dotknięta zarazą szła przez wieś do rowów okryta płachtą, aby tam umrzeć Zobaczyła ją ze swojego podwórka inna kobieta i zapytała : „Kumosiu, dokąd to zdążacie?" Tamta odpowiedziała: „Do piachu, do piachu, moja kumosiu." Poczekajcie zatem na mnie chwilę! Ja tylko zabiorę jakąś płachtę i pójdziemy razem, bo na mnie też pora - powiedziała kumosia. Po drodze dołączały do nich i inne kumosie, tak, że w końcu wsi była ich już spora grupka. Opowiadania te nie odbiegają od prawdy, dotknięci zarazą znali objawy tej choroby i wiedzieli, że nie ma dla nich żadnego ratunku. Choroba ta objawiała się najpierw wymiotami, potem ryżową biegunką, gwałtowną utratą wody w organizmie, a następnie skrajnym osłabieniem i śmiercią. O tym ludzie wiedzieli i świadomi byli tego, że w ostatniej chwili nie będą mieli siły dojść do rowów,a pochować ich nie będzie miał kto. Woleli zatem dojść tam wcześniej i na miejscu pochówku poczekać na śmierć. Prawda była przerażająca, bo każdy, u kogo zaczęły się objawy choroby, umierał przeważnie w ciągu czterech godzin. Ci, którzy zachorowali wieczorem, nie doczekali rana, a ci, którzy-zachorowali rano, nie doczekali wieczora, a nawet południa. Z tego właśnie powodu w czasie pomoru powstawały cmentarzyska na obrzeżach wsi, aby ułatwić szybkie grzebanie zmarłych i nie roznosić zarazy. Źródła historyczne podają, że taki wielki pomór w tej okolicy miał miejsce w 1654 roku i trwał od maja do października. Na samym początku sprowadzenie zarazy przypisywano czarownicom i dlatego wszystkie kobiety podejrzane o czary, były bezlitośnie palone na stosach.. Kurier Zachodni z dnia 9-go marca 1930 roku w artykule pod tytułem „Z pomroków dziejowych Zagłębia" podaje, że w okolicach Koziegłów spalono na stosach w owym czasie około 50 czarownic Zaraza najbardziej opanowała Koziegłówki, Ligotę Woźnicką, i Babienicę. Straszne rzeczy działy się w owym czasie w tej okolicy. Ludzie aby uchronić się przed zarazą, opuszczali swoje domy i wsie. Uciekali w lasy, tam się chowali w jakichś szałasach lub ziemiankach naprędce wykopanych.

Zdziczali i wygłodzeni omijali jeden drugiego , aby się nie zarazić. Wyczuwały to dzikie drapieżne zwierzęta. Włóczyły się po opustoszałych wsiach, odżywiając się ludzkimi trupami i roznosząc dalej zarazę. Ludzie z Koziegłówek i bliskiej okolicy z rozpaczy i strachu gromadzili się w kościele parafialnym, bo tylko on uważany był za najzdrowsze miejsce, będące pod okiem Opatrzności. Oprócz miejscowych ludzi do kościoła w Koziegłówkach ciągnęły zdziczałe bandy obojga płci. Okropne sceny rozgrywały się w murach tego kościoła. Jedni umierali, inni rozpaczali modląc się i czekając na śmierć, a jeszcze inni wyczyniali zwierzęce orgie wewnątrz kościoła. Z powodu tej epidemii większość wiosek zupełnie się wyludniła. W Koziegłówkach zostało tylko 16 osób, w Ligocie koło Woźnik tylko 2 baby z rodziny Sekułów, w Babienicy koło Lubszy, została tylko 1 baba na stan ludności 360 osób przed epidemią. Większość miejscowości w tym rejonie przez długie lata zaludniała się na nowo. Z powodu takich epidemii powstawały te dzikie cmentarzyska w pobliżu wsi, gdzie grzebano naprędce masowo zmarłych .Niektóre z tych miejsc w późniejszych czasach, zostały upamiętnione kapliczkami lub krzyżami i tak: w Rudniku Małym w pobliżu "Małego Bagna", gdzie jeszcze do 1930 roku stał krzyż oraz w końcu wsi od strony zachodniej, gdzie do dziś stoi kapliczka Świętego Jana, w Ligocie gdzie stoi kapliczka Świętej Rozalii, w Lubszy na Ślężkowym, gdzie również stoi kapliczka, w Psarach i Babienicy, w pobliżu obecnej szkoły. W Rudniku Wielkim w czasie budowy drogi do Romanowa za skrzyżowaniem dróg z Kolonii na Własnę, również natrafiono na stare groby, co świadczy o tym, że i w tym miejscu było cmentarzysko. W czasach zaboru rosyjskiego, kiedy Rudnik Mały należał do parafii w Koziegłowach, zmarłych mieszkańców wsi grzebano na tamtejszym cmentarzu . Była to odległość około piętnastu kilometrów od Rudnika Małego. Zmarłego wieziono na cmentarz kilka godzin po bezdrożach chłopskim wozem. Z tego powodu pogrzeby były bardzo uciążliwym obrządkiem, zwłaszcza dla rodziny pogrążonej w bólu i smutku po stracie swoich bliskich. Ostatnimi członkami mojej rodziny, którzy zostali pochowani na cmentarzu w Koziegłowach byli moi pradziadowie, Jan i Zuzanna z Matyjów. Jeszcze w czasie zaboru rosyjskiego, z chwilą powstania nowej parafii w Starczy w 1911 roku, wystąpiono do władz o zlokalizowanie cmentarza na gruntach Rudnika Małego, na tak zwanych „Pastwiskach", w miejscu, gdzie obecnie znaj dują się obiekty Kółka Rolniczego. Przed zatwierdzeniem tej lokalizacji przyjechała na miejsce komisja, składająca się z rosyjskich wojskowych funkcjonariuszy, w celu oględzin proponowanej lokalizacji. Komisja ta nie zgodziła się na urządzenie cmentarza w tym miejscu z powodu bliskości rzeki i spadku terenu w jej kierunku. Przepisy ówczesnej Rosji zabraniały urządzania cmentarzy w pobliżu rzek ponieważ wody opadowe i podskórne z cmentarza mogły przenikać do rzeki. Komisja ta na miejscu wskazała teren o kilkaset metrów dalej w kierunku Grocholek. Zgodnie z tą decyzją w roku 1913 zlokalizowano tam cmentarz, który do dziś istnieje w tym miejscu. Oceniając tę decyzję urzędników rosyjskich, trzeba przyznać, że mieli oni rację i wybrali idealne miejsce na urządzenie cmentarza. Jest to bowiem teren równinny, piaszczysty, suchy i wokół zalesiony. Znajduje się on powyżej doliny rzeki i bez spadku w jej kierunku. Jest tutaj cisza i spokój, jakiego trudno już zaznać w okolicznych wsiach. Niewielką część cmentarza od strony wschodniej wydzielono na pochówek zmarłych wiernych istniejącego już wtedy w Starczy Kościoła Mariawickiego. Obecnie wejście na obydwa cmentarze jest wspólne. Dawniej ,w czasach przedwojennych Drugiej Rzeczypospolitej do 1939 roku na cmentarzu tym nie było ani jednego nagrobka kamiennego, czy nawet betonowego. Powszechna bieda ludności miała również i tutaj swoje odbicie. Wszystkie groby były bezimienne, usypane i uklepane z ziemi, obramowane co najwyżej darnią. Czasem, aby łatwiej było rozpoznać grób swych bliskich, ustawiano na nim drewniany lub metalowy krzyżyk, zakupiony na odpuście albo też jakąś fajansową figurkę aniołka . Cały cmentarz był obsadzony brzozami przez Michała Bodorę kawalera ze Starczy, a większość z nich rosła tam już od wielu lat. Cmentarz sprawiał wrażenie gaju brzozowego. Mimo, że jest okrytych bielą zimowego szronu. Takiego widoku nie zapomina się nigdy.

Źródło: ,, Rany i Blizny Małej Ojczyzny” , aut: Józef Bakota, Warszawa 2000r, str. 120-124 

Czerwony kur w powiecie. Wanaty 1932r

 Czerwony kur w powiecie. Wanaty 1932r

W zabudowaniach p. Józefy Grzyb we wsi Wanaty, gm. Kamienica Polska wybuchł wczoraj o godz. 13 pożar. Pastwą płomieni padł dom mieszkalny, stodoła i chlew. Straty wynoszą 1.700 zł. Przyczyną pożaru było wadliwe urządzenie komina.


Źródło: Słowo Częstochowskie : dziennik polityczny, społeczny i literacki, poświęcony sprawom miasta Częstochowy i powiatu. R.2, nr 192 (24 sierpnia 1932)

Z Kamienicy Polskiej. Zawody straży pożarnych. 1932r

 Z Kamienicy Polskiej. Zawody straży pożarnych. 1932r

W ub. niedzielę odbyły się tu zawody okolicznych straży pożarnych. Do zawodów zgłośły sie straże z Bargłów, Błeszna, Brzezin Dużych, Brzezin Małych, Kamienicy Polskiej, Osin, Poczesnej i Wrzosowej. Drużyny po przybyciu, odbywały wstępne ćwiczenia, poczem udały się do kościoła. Po przerwie obiadowej nastąpiły faktyczne zawody, do których stanęło 6 drużyn. Wszystkie drużyny wykazały w dużym stopniu znajomość pożarnictwa, co też podkreślił sąd konkursowy pod przewodnictwem p. Sojeckiego. Na zawodach był również m. in. inspektor Okr. Wojewódzkiego.

Okolicznościowe przemówienia, wygłoszone przez przedstawicieli pożarnictwa i prezesa miejscowej straży pożarnej, p. B. Bielobradka, zakończyły o zmroku uroczystość.

Źródło: Słowo Częstochowskie : dziennik polityczny, społeczny i literacki, poświęcony sprawom miasta Częstochowy i powiatu. R.2, nr 130 (10 czerwca 1932)

Dzień Spółdzielczości w Kamienicy Polskiej. 1932r

 Dzień Spółdzielczości w Kamienicy Polskiej. 1932r

O godz. 17 w sali szkoły powszechnej w Kamienicy Polskiej odbyło się zebranie członków i sympatyków miejcowej spółdzielni z racji „Dnia Spółdzielczego ”. Zebranie zagaił niestrudzony na terenie tutejszym kierownik miejscowego ruchu spółdzielczego, p. dr. Giedryk, udzielając następnie głosu przybyłym z Częstochowy delegatom „ J e d n o ś c i” częstochowskiej pp.: Broszkiewiczowi i Lizurkowi, którzy w przemówieniach swych zobrazowali historję ruchu spółdzielczego od jego zarania do chwili obecnej. Okolicznościowe przemówienie wygłosiła uczenica VII oddz. miejscowej szkoły powszechnej, M. Leszczyńska, jako przedstawicielka spółdzielni szkolnej. Ostatni przemawiał kierownik szkoły, p. R. Czekalski, który zwrócił się do zebranych z gorącym apelem , aby popierali spółdzielnię i w stępowali w szeregi tych, którzy patrząc w lepszą przyszłość kroczą pod tęczowym sztandarem . Po rozdaniu odezw i broszur o ruchu spółdzielczym, zebranie zostało rozwiązane. Widz


Źródło: Słowo Częstochowskie : dziennik polityczny, społeczny i literacki, poświęcony sprawom miasta Częstochowy i powiatu. R.2, nr 130 (10 czerwca 1932)

ZARYS DZIEJÓW MIEJSCOWOŚCI ŁYSIEC.

 ZARYS DZIEJÓW MIEJSCOWOŚCI ŁYSIEC.

Geneza wsi Łysiec związana jest z kuźnicą Osiny. Ta „fabryka” żelaza, zwana też kuźnicą Hybakowską, została założona w XV wieku. W 1498 roku Jan Olbracht król Polski potwierdził braciom Maciejowi i Grzegorzowi Hybakom (Hibakom) - kuźnikom z Osin dawny dokument na tę kuźnicę i nadał im wolność karczunku lasów starostwa olsztyńskiego, młyn do przemiału ziarna oraz zobowiązał do daniny na rzecz zamku w Olsztynie. Kuźnicy Maciej i Grzegorz Błeszyńscy zwani najpierw Hybakami w swoich dobrach (włościach ziemskich) posiadali grunty Osin i Łyśca. Najstarsze źródła nie wymieniały osobno nazwy Łysiec, lecz obszar Osin i Łyśca określały jako dobra Osiny. Dopiero przywilej Władysława IV Wazy z 1633 roku dla Krzysztofa Korycińskiego z Pilicy (Pilcy) wymienia wioskę Łysiec. W akcie tym król Polski zezwolił staroście wojnickiemu na przekazanie (cesję) synowi Janowi Stanisławowi Korycińskiemu kuźnicy Osiny z drutarnią i blacharnią oraz wsi Łysiec. Z tego też okresu, to jest z 1631 roku pochodzą pierwsze zapisy o Łyścu: z księgi metrykalnej parafii Poczesna oraz z rewizji starostwa olsztyńskiego. Wioska powstała jednak wcześniej. W 1613 roku król Zygmunt III Waza nadał Krzysztofowi Korycińskiemu, właścicielowi kuźnicy Osiny (od 1612 r.) prawo lokacji wsi Łysiec i folwarku oraz urządzenia sadzawek, stawów, łąk i ogrodów, jak również wydzielenia gruntów dla osadników. Zapewne wkrótce wieś została osadzona na urodzajnych gruntach zabranych rększowiczanom przez Korycińskiego, po wykarczowanych lasach i według rewizji z 1631 r., na terenach, na których wcześniej wydobywano rudę żelaza na potrzeby kuźnicy Osiny. Wydaje się, że pierwsze chałupy postawiono w Łyścu przed 1613 rokiem, bowiem właściciele największego zakładu hutniczego w starostwie olsztyńskim, jakim była kuźnica Osińska, w przeciągu XVI wieku osadzili chłopów na gruntach częściowo już wykarczowanych lasów, u podnóża góry Łysiec. Posiadacze kuźnicy Hybakowskiej, tj. rodziny Błeszyńskich, Gosławskich i Korycińskich, żyjący w XVI i XVII wieku, byli zarazem posesorami (właścicielami) Osin i Łyśca.

Nazwa omawianej osady wywodzi się od góry Łysiec, zwanej również Górą Łysiecką (331 m npm.), na zboczu której lokowana została najstarsza część wsi. W starych dokumentach miejscowość nazywano też Łyszec, Łyziec, Lysiec, Lisiec i Lisice. Wioska najpierw należała do parafii Zrębice, a od 1631 roku do Poczesnej (wydzielonej w 1606 roku ze Zrębic), w końcu (od 1911 roku) do parafii Starcza. W 1631 roku we wsi mieszkało 14 gospodarzy, z których 7 nie posiadało dobytku. Mieszkańcy osady byli zwolnieni z opłat na rzecz starostwa.

Razem z kuźnicą Osiny płacili tylko podatki do skarbu Rzeczypospolitej. W czasach przedrozbiorowych Łysiec był własnością królewską starostwa olsztyńskiego (powiat lelowski, województwo krakowskie) w 1788 roku oddaną wraz z Osinami przez króla Stanisława Augusta Poniatowskiego w dzierżawę staroście olsztyńskiemu Stanisławowi Sołtykowi i jego żonie Karolinie Potockiej z Sapiehów. W 1783 roku wieś należała do wójtostwa Osiny, będącego własnością majorowej Garlikowskiej. W tymże roku w osadzie przebywały 63 osoby, wśród nich 3 narodowości żydowskiej. W 1789 roku wioska miała 11 budynków mieszkalnych, w tym jeden budynek zamieszkały przez szlachcica i jedną budę oraz 61 ludzi (30 mężczyzn, 31 kobiet), z tego 5 szlachciców. Dwa lata później w miejscowości było również 11 domów, w tym 1 dom zamieszkały przez Kazimierza Doruchowskiego (według źródła Dorochowskiego), dożywotniego komornika przy kawałku gruntu i 55 mieszkańców, z tego 5 rodu szlacheckiego. W XIX wieku Łysiec podzielony był na trzy części: Łysiec Górny (Góra), Łysiec i Folwark Łysiec. W 1884 roku w Łyścu stało 18 zabudowań ze 122 osobami, a istniejący przy wiosce folwark – wchodzący w skład dóbr ziemskich generała Lebiediewa jako tzw. majorat – posiadał 1 dom i 10 ludzi. W dwudziestoleciu międzywojennym wioska składała się z trzech osad: Łyśca, Kolonii Łysiec (Pańskie) i Łysieckich Komorników. Kolonia Łysiec powstała w latach dwudziestych w wyniku parcelacji folwarku państwowego, dawnego majoratu. W 1933 roku Łysiec z Komornikami zajmował 218 hektarów powierzchni (118 ha ziemi ornej). Mieściło się tam 38 budynków mieszkalnych i 245 osób (107 mężczyzn, 138 kobiet), zaś Kolonia posiadała 110 hektarów obszaru (74 ha gruntów ornych), 5 domów i 35 ludzi (23 mężczyzn, 12 kobiet). Na Komornikach istniały 2 domy, w 1939 roku 3 zagrody, a w czasach okupacji niemieckiej 4 chałupy. Łącznie w Łyścu w 1933 roku stały 43 budynki mieszkalne, w których przebywało 280 osób. W omawianym czasie (1931r.) istniało we wsi przedszkole (ochronka), działające od roku szkolnego 1922/1923 oraz pracowała prywatna cegielnia.

W pierwszym dziesięcioleciu międzywojennym (lata dwudzieste XX w.) funkcjonowała tu również, mieszcząca się w jednej izbie prywatnego budynku Józefa Kukuły, szkoła o najniższym stopniu zorganizowania, do której dochodziła nauczycielka szkoły powszechnej ze Starczy. Na skutek starań kierownictwa szkoły w Starczy, szkółka w Łyścu została zlikwidowana na rzecz utworzenia w Starczy siedmioklasówki. Odtąd dzieci łysieckie musiały chodzić przez wertepy i zatopione łąki (między Łyścem a Klepaczką) do szkoły oddalonej o 3 kilometry. Przed napaścią Niemiec hitlerowskich na Polskę, na Górze Łysieckiej odbyła się antyfaszystowska manifestacja młodzieży i nauczycieli szkoły powszechnej w Starczy. Było to 23 lub 24 czerwca 1939 roku. Wtedy to na szczycie wzgórza rozpalono ognisko tzw. sobótkę i przy patriotycznych pieśniach spalono chochoła (słomianą kukłę), przedstawiającego Adolfa Hitlera. W odwet za to, w pierwsze dni wrześniowe – jak opowiadali ludzie – Niemcy mieli spalić wieś, lecz pomyliła im się nazwa wioski i zamiast Łyśca puścili z dymem pobliski Łaziec. 3 września w Łaźcu żołnierze Wehrmachtu najpierw zrobili obławę na dywersantów, za jakich uznali mieszkańców wioski i rozstrzelali ośmioro ludzi, w tym matkę z trzema synami, a następnie podpalili bez mała połowę zabudowań wsi. Jeszcze przed nadejściem wojsk niemieckich prawie wszyscy mieszkańcy Łyśca opuścili swoje domostwa, uciekając w kierunku Janowa i Złotego Potoka. W tej ostatniej miejscowości zginęła Bronisława Bula. Pozostali wrócili zaraz po przejściu frontu na wschód. Kilku mężczyzn z Łyśca uczestniczyło w wojnie obronnej. Trzech żołnierzy poległo w walkach, byli to: Andrzej Caban, Antoni Jabłoński i Stanisław Walentek. W czasie okupacji obszar Łyśca często, ze względu na bliskość przedwojennego poligonu wojskowego w Nieradzie i na Górze Łysieckiej, objęty był ćwiczeniami bojowymi. W trakcie jednego z takich szkoleń, na początku wsi od zabłąkanej kuli zginął, stojący na warcie niemiecki żołnierz. Potwierdzenie tego faktu przez drugiego wartownika uratowało mieszkańców przed wymordowaniem, a chałupy przed spaleniem. Kiedy 2 sierpnia 1941 roku o godzinie 2 w nocy we wsi wybuchł pożar domu niemieckiej rodziny Brolów, pochodzącej z Boronowa, a w ogniu spłonęły matka i córka, Walerka i Apolonia, mieszkańcy obawiali się represji ze strony władz okupacyjnych. Na szczęście gospodarz spalonej chaty, który jako jedyny ocalał, nie świadczył przeciwko wsi. Niemcy opuścili wioskę przed wieczorem 17 stycznia 1945 roku. Nad ranem 18 stycznia we wsi byli już Sowieci. Armia Radziecka wyzwoliła Łysiec i okoliczne wioski spod okupacji hitlerowskiej, lecz jej żołnierze często zachowywali się jak okupanci. Najbardziej odczuły to kobiety, które musiały się ukrywać przed sowieckimi żołdakami. Po drugiej wojnie światowej, w latach pięćdziesiątych w środku wioski, przy drodze do Zawady wybudowano strażnicę. Natomiast w następnej dekadzie przez wieś wykonano drogę bitą i przeprowadzono (do 1962r.) elektryfikację 70 gospodarstw. Elektryczność nie dotarła do Komorników, które przed 1962 rokiem opustoszały. W 1970 roku ludność sołectwa liczyła 394 osoby, a powierzchnia wynosiła 329 hektarów. Z kolei w 1977 roku liczba mieszkańców wzrosła do 433 i prawie taka sama została odnotowana w 1988 roku – 431 osób. Autor: p. Wiesław Roman Szymczyk

Żródło: ,,Historia i współczesność Gminy Starcza”, str. 16-18, wyd.2019r
Foto: ,,Historia i współczesność Gminy Starcza” oraz Arch. Kamienica Polska i okolice

„Tkacz" sprzedany na licytacji. 1932r