Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 10 sierpnia 2023

Krwawe zajście rozegrało się onegdaj w pobliskiej Kamienicy Polskiej. 1935r

 Krwawe zajście rozegrało się onegdaj w pobliskiej Kamienicy Polskiej. 1935r

Między Janem Rogaczem, mieszkańcem wsi Zawada (gm. Kamienica Polska) a Mieczysławem Makuchem ze wsi Jastrząb (gmina Poraj) od dłuższego już czasu istniały nieporozumienia, które dość ostry przybierały charakter. Onegdaj Makuch przybył do Kamienicy Polskiej i natknął się na Rogacza. Doszło między nimi do sprzeczki, która rychło przerodziła się w bójkę. W pewnej chwili Makuch wydobył nóż z kieszeni i ugodził nim kilkakrotnie Rogacza, zadając mu bardzo ciężkie uszkodzenie ciała Rogacz, brocząc obficie krwią, runął na ziemię, Makuch zaś zbiegł, lecz został wkrótce zatrzymany przez policję. Ofiarę zbrodniczego nożowca przewieziono do szpitala Panny Marji w Częstochowie. Źródło: Słowo Częstochowskie : dziennik polityczny, społeczny i literacki. R.5, nr 43 (21 lutego 1935) 

Tomasz Gregorczyk Postrach Poczesny. 1935r

 Tomasz Gregorczyk Postrach Poczesny. 1935r

We wsi Poczesna, tejże gminy, wynikło wczoraj zajście, spowodowane przez znanego awanturnika, 21 letniego Tomasza Gregorczyka, tamże zamieszkałego. Gregorczyk, który podobnie, jak jego brat, ma za sobą dość bogatą przeszłość kryminalną i wiele czasu spędził już za kratami, jest prawdziwym postrachem całej okolicy, gdyż bez powodu wszczyna zwady, nierzadko kończące się krwawo. Wczoraj na drodze awanturnika znalazł się na swoje nieszczęście, 19 letni Eugenjusz Dobosz. Na widok Dobosza Gregorczyk schwycił leżący na ziemi znaczniejszych rozmiarów kamień i rzuciwszy się na młodzieńca zaczął go tym kamieniem bić po głowie, zadając mu szereg ran. Napadnięty począł wzywać pomocy.

Zaalarmowani mieszkańcy wsi z trudem wyswobodzili Dobosza z rąk rozwścieczonego napastnika, który przy tej okazji porządnie „oberwał” i rzucił się do ucieczki, odgrażając podpaleniem całej wsi. Rany, zadane przez Gregorczyka Doboszowi, są poważne. Awanturnik, mający odsiedzieć obecnie 8 miesięcy więzienia za zadanie ciężkiego uszkodzenia ciała, które spowodowało śmierć jednego z mieszkańców okolicznych, został zatrzymany przez policję. Źródło: Słowo Częstochowskie : dziennik polityczny, społeczny i literacki. R.5, nr 189 (20 sierpnia 1935)
 

Aresztowanie oszukańczego kwestarza. Kamienica Polska 1935r

 Aresztowanie oszukańczego kwestarza. Kamienica Polska 1935r

W tych dniach w Kamienicy Polskiej aresztowany został 17-letni młodzieniec, który w czarnych zakonnych szatach obchodził wsie i wioski naszego powiatu i zbierał ofiary rzekom o na misje katolickie w Afryce. Obdarzony dość dużą elokwencją i łatwością słowa, zachęcał on chłopów do składania datków na podniosłe dzieło szerzenia Ewangelji wśród pogańskich mas w centralnej Afryce. Wydział śledczy, dowiedziawszy się o zagadkowym misjonarzu, delegował do Kamienicy Polskiej wywiadowcę, który od pierwszego wejrzenia poznał, że ma do czynienia z notorycznym oszustem.

Aresztowany „misjonarz” początkowo wypierał się winy, lecz przyciśnięty do muru, podał swoje właściwe nazwisko. Jest on Stanisławem Wojciechowskim , pochodzi z Ostrowa Wielkopolskiego i liczy lat 17. Swoje oszukańcze praktyki tłumaczy on w ten sposób, że od dawna czuje powołanie do stanu duchownego i postanowił wstąpić do jednego z zakonów i dlatego też paradował w szatach zakonnych, aby zebrać pieniądze na „wyprawę” , wymaganą przy wstąpieniu do klasztoru. Charakterystyczny szczegół: Wojciechowski swoje rzekomo zakonne szaty przerobił ze zwykłej czarnej sukni damskiej. Młodociany oszust został osadzony w areszcie śledczym. Żródło: Słowo Częstochowskie : dziennik polityczny, społeczny i literacki. R.5, nr 39 (16 lutego 1935)
 

Krwawe starcie na szosie. Wrzosowa 1935r.

 Krwawe starcie na szosie. Wrzosowa 1935r.


W dniu 13 bm. niedaleko od Wrzosowej między zdążającymi furmankami w przeciwnych kierunkach mieszkańcami Nowej Wsi (gm. Wrzosowa) Antonim Jaworskim oraz Tomaszem i Marjanem Grygorczykami z jednej strony a mieszkańcem wsi Błeszno Franciszkiem Chojnackim na tle sporu o to, kto komu ma ustąpić z drogi, doszło do ostrego starcia, podczas którego Chojnacki odniósł 4 rany kłute w plecy i 3 cięte w głowę. Źródło: Słowo Częstochowskie : dziennik polityczny, społeczny i literacki. R.5, nr 39 (16 lutego 1935)

Zabawa w Rudniku Wielkim. 1935r

 Zabawa w Rudniku Wielkim. 1935r

Pomimo złego stanu pogody, dnia 21 bm. zabawa odbyła się Gości z dalszych stron prawie nie było. Jedynie ludność miejscowa, z Kamienicy Polskiej i Siąska. farę razy deszcz spędzał wszystkich pod strzechy najbliższych domów, ale zaraz po ukazaniu się słońca nanowo rozbrzmiewał plac wesołością. Bawiono się ochoczo. Zaimprowizowana na dworze scenka miała duże powodzenie. Odegrano komedyjkę Ant. Wieniawskiego p. r. „Ulicznik Warszawski”, dobrze. Wyróżnili się: Piotr Chwastek w roli terminatora szewskiego Rzemyczka, Stanisław Ścigała w roli żyda handlarza, Genia Sitkówna w roli Jagusi i Józefat Paliga w roli majstra Rabka. Dzieci szkolne odegrały „Cudowną rzepę” M. Gerson Dąbrowskiej, Przez cały ciąg przedstawienia widownia trzęsła się od śmiechu i oklasków. Do tańca przygrywała orkiestra z Kamienicy Poiskiej pod kierunkiem p. Zajberta. Zabawa przyniosła czystego zysku sześćdziesiąt złotych, które złożone zostały w kamienickiej PKO. na zapoczątkowanie funduszu budowy szkoły powszechnej w Rudniku. Zarząd Komitetu Rodzicielskiego na czele z pp. Ludwikiem Kulawikiem, Bron. Kopytkiem i Piotrem Małotą, pragnąc pomnożyć osiągnięty czysty zysk wydatniejszym dochodem, postanowił urządzić następną zabawę w Rudniku Wielkim, jeżeli nie przeszkodzi deszcz, dnia 4 sierpnia rb. bliżej Romanowa.


Źródło: Słowo Częstochowskie : dziennik polityczny, społeczny i literacki. R.5, nr 171 (27 lipca 1935)

wtorek, 8 sierpnia 2023

,,Kto pracuje w GS-ie, zawsze coś przyniesie''. c.d.n Aut: Stanisław Bryk

 ,,Kto pracuje w GS-ie, zawsze coś przyniesie''. c.d.n Aut: Stanisław Bryk

Tym kąśliwym powiedzonkiem zaczynam moje refleksje nad Gminnymi Spółdzielniami „Samopomoc Chłopska" (GS „SCh"). Treść tytułu mieści się w starej prawdzie: czym bliżej stołui, łatwiej zaczerpnąć rosołu. Z drugiej jednak strony: trudno być altruistą, gdy w komorze pusto. Co prawda rymy te wskazują na bliskość Częstochowy, ale niech tam. Podjąłem temat z mieszanymi uczuciami i niezbyt chętnie, bo też spółdzielczość, utożsamiana z minionym systemem, to nie wytwór „komuny", a GS-y, owszem, tak. Prekursorką spółdzielczości w Kamienicy Polskiej była założona w 1905 r. Spółdzielnia Spożywców „Pomoc". Jej historię zaczerpnąłem z broszurki autorstwa dr. Kazimierza Giedryka Dzieje Spółdzielni Spożywców „Pomoc" w Kamienicy Polskiej.

Był to referat wygłoszony na jubileuszowym zgromadzeniu 25-lecia istnienia, na którym zdecydowano o jego wydrukowaniu. Utworzona została w celu ukrócenia zdzierstwa i chciwości prywatnych sklepikarzy, a oferujących najlichszy towar. Ludzie nie mieli czasu szukać innych źródeł zaopatrzenia, bo musieli pracować (często to całe rodziny). W pierwszych latach tego wieku, górnictwo w okolicy dopiero nabierało tempa — pierwsze piece w Rakowie uruchomiono w 1899 i 1901 roku. Panująca bieda — jak pisze dr Giedryk — nie była z braku pracy, tylko że była licho wynagradzana. Na gruncie panującego analfabetyzmu, niejeden był krzywdzony i wyzyskiwany, a ciemnota, bieda i pijaństwo chodzą w parze. W 1905 roku powiał inny wiatr i praca społeczna się ożywiła. Powstał projekt założenia kooperatywy spożywców. W konspiracji pracowano nad statutem, pierwsza prośba była odmowna. Po rozmowach z miejscowym naczelnikiem powiatu, tenże udzielił pozwolenia na „prywatne" prowadzenie kooperatywy (taki zwód prawniczy) i sklep otworzono 9 kwietnia 1906 r., chociaż legalizacja nastąpiła dopiero 5 lutego 1907 roku. Pierwszy 7-osobowy zarząd to: Stanisław Daniłowski — prezes Bronisław Bielobradek — skarbnik Kazimierz Giedryk — gospodarz sklepu Członkami zarządu zostali: Adam Szniako, Marian Szniako, Józef Mraz i Teofi Krachulec, sklepowym Leon Piotrowski, a kasjerką Aniela Probierz. Z miejsca rozpoczęła się nagonka na „Pomoc", chwytano się różnych metod, aby poderwać zaufanie i doprowadzić do upadku Stowarzyszenia. W referacie ciekawy jest wątek o konflikcie z miejscowym proboszczem w 1909 r., który najpierw wstąpił, a za niedługo się wypisał z „Pomocy". Autor nie wymienia nazwiska, ale wiadomo o kogo chodzi. Ciekawe jest to, że tenże zasłużony proboszcz (twórca Tow. Włók. „Tkacz", Kólka Rolniczego „Zorza" — kooperatyw o podobnym charakterze) stał się nieprzychylnym dla „Pomocy".

Czego się obawiał? Może kiedyś uda się jeszcze wrócić do tego wątku, jak i innych szczegółów zawartych w referacie doktora Giedryka. Spółdzielnia Spożywców „Pomoc" przetrwała I wojnę światową —mimo olbrzymich trudności; na rekwizycje dodatkowo nałożyły się lata nieurodzaju, jeśli zdobyto gdzieś żywność, to nie było jej czym przywieżć, bo konie pochłonęła wojna, trudno było działać, gdy wokół panoszyła się bieda. Paradoksalnie, okres po wojnie był jeszcze gorszy, bo dewaluacja pochłonęła resztę zasobów i udziałów, spółdzielni zagroziła nawet bezdomność. Pokonano i to. Później był ogólnoświatowy kryzys, ale o tym dr Giedryk już nie pisze, bo wtedy dopiero nadciągał. Napisał tylko, że przyszłość zaciągnęła się ciężkimi chmurami, przestrzegając, że najgorszą zmorą spółdzielczości jest kredyt. Przetrwała do II wojny. (W Korzeniach nr 16, I8, 29, 46, 76, 99 —może coś przeoczyłem — natkniemy się na informacje o jej działalności). Spółdzielnia Spożywców „Pomoc" po wojnie wznowiła działalność, na pierwszym zebraniu wybrano zarząd: Zygmunt Kidawa — prezes, członkami zostali m.in. Bielobradek (brat aptekarza), Antoni Dobosz i Józef Cieżyński, który równocześnie był zaopatrzeniowcem. Wkrótce „Pomoc" została wcielona do „Samopomocy Chłopskiej" i wielu ludzi — głównie bezpartyjnych — utraciło stanowiska. Od roku 1956 prezesem GS „SCh” był Zenon Dzierzyk. Te informacje pochodzą z artykułu pani Ireny Augustyn -Cieżyńskiej (Korzenie nr 45). Prezes Zenon Dzierzyk trafił na względny dostatek towarów w kraju oraz przychylność władzy dla GS-ów i stworzył prawdziwe imperium handlowe, oczywiście na szczeblu gminnym. Jego postać w ocenie ludzi to „Prezes — budowniczy". Nie udało mu się jedynie uruchomić rozlewni napojów w podziemiach „Złotej Sosny"(w Wanatach to była dzierżawa) — niezdążył. Nie dorobił się majątku, nawet samochodu. Wystarczyła mu jawka — czyli motorower. Dlaczego odesłano go na emeryturę na początku lat 80. (gdzieś w „okolicach" stanu wojennego?). Był związany z ZSL-em, może to nie wystarczało? Zmarł w 1987 w wieku 69 lat, nie pozostawił potomstwa, natomiast zostało kilka dowcipów z jego udziałem. Według rejestru ludności z 1933 roku, rodzina Dzierzyków mieszkała w domu 131 (teraz okolice p. Rogali), ojciec Idzi, rolnik ur. 1870 w Krasawie, matka Salomea z d. Zajdel, synowie; Stefan, Zenon Bronisław i Stanisław. cdn. Autor: Stanisław Bryk

Źródło: Kwartalnik ,,Korzenie” nr120, R XXXII , 1/2022r

W niezabezpieczonej studni dziecko zginęło okropną śmiercią. Wrzosowa 1935r

 W niezabezpieczonej studni dziecko zginęło okropną śmiercią. Wrzosowa 1935r


Tragiczną gwiazdkę przeżyła w roku 1932 rodzina Ciurów we wsi Brzeziny Duże (gm. Wrzosowa). Oto w samą wigilję świąt Bożego Narodzenia czteroletni synek Ciurów Czesław wpadł do niezabezpieczonej studni w zagrodzie Jakóba Wawrzaka. Wszelki ratunek okazał się nadaremny i ze studni wydobyto zimne już zwłoki nieszczęśliwego dziecka. W dniu wczorajszym sąd okręgowy rozpoznawał sprawę Jakóba Wawrzaka i wójta gminy Wrzosowa Franciszka Tomali. Pierwszy z nich oskarżony był o niezabezpieczenie studni na terenie swej posiadłości, drugi zaś o niedozór władzy. Sprawę rozpoznawał sędzia okręgowy Harasimowicz, oskarżał pprok. Chawłowski. Oskarżonego wójta bronił mec. Hieronim Kon. Sąd skazał Wawrzaka na 9 miesięcy więzienia z zawieszeniem wykonania wyroku na przeciąg lat dwóch, Tomalę zaś w braku dowodów winy uniewinnił. Źródło: Słowo Częstochowskie : dziennik polityczny, społeczny i literacki. R.5, nr 13 (16 stycznia 1935) 

Pożar zniszczył całą wieś. Choroń , Poraj 1935r

 Pożar zniszczył całą wieś. Choroń , Poraj 1935r

W godzinach popołudniowych wybuchł we wsi Choroń gminy Poraj pożar w domu Jana Pluty. Sprzyjający wiatr przerzucił ogień na sąsiednie budynki. Pastwą pożaru padło 25 domów mieszkalnych, 32 stodoły, 30 chlewów i 10 szop. Pozatem w pożarze zginęła część inwentarza żywego. Poszkodowanych zostało 36 gospodarzy. Szkody wynoszą przeszło 100 tys. złotych. Przyczyna pożaru nie została ustalona. W akcji ratunkowej brało udział 8 straży ogniowych i ludność miejscowa. W czasie akcji ratunkowej poparzone zostały 2 kobiety oraz 2 ch strażaków. Źródło: Słowo Częstochowskie : dziennik polityczny, społeczny i literacki. R.5, nr 158 (13 lipca 1935) 

Fortuna miewa czasem czarujące uśmiechy, jak np. wygraną na loterji, spadek po niewidzianym nigdy bogatym kuzynie z Ameryki i t. p. Własna 1935r

 Fortuna miewa czasem czarujące uśmiechy, jak np. wygraną na loterji, spadek po niewidzianym nigdy bogatym kuzynie z Ameryki i t. p. Własna 1935r


53-ietni Józef Szkop, mieszkaniec wsi Własna (gm. Rększowice) w dniu 30 sierpnia 1933 r. doznał jednego z takich słonecznych uśmiechów losu. Tego pamiętnego dnia obudził się biedakiem, a na noc położył sobie pod poduszkę wcale okrągłą sumkę. A stało się to w następujących okolicznościach: Szkop tytułem jakiejś renty otrzymuje co miesiąc 10 zł. 40 gr. i z czekiem na taką właśnie sumę krytycznego dnia przybył do urzędu pocztowego w Częstochowie i wręczył go obecnie już nieżyjącemu urzędnikowi Antoniemu Stępniowi. Urzędnik, mając do wypłacenia jeszcze jeden czek na 1495 zł. 77 gr., przez roztargnienie sumę tę wypłacił Szkopowi, który ani nie mrógnąwszy powieką, pieniądze schował i z miną nowo upieczonego miljonera opuścił urząd pocztowy. Wkrótce jednak urzędnik zauważył fatalną pomyłkę i złożył policji odpowiednie zameldowanie. Szkop w pierwszej chwili zachował się dość wyniośle, ale wobec oczywistych dowodów i naskutek usiilnych perswazji przyznał się do winy, zwracając lwią część przywłaszczonych pieniędzy. W dniu wczorajszym sąd okręgowym pod przewodnictwom sędziego Chrapowickiego rozpoznawał sprawę Szkopa. Oskarżał pprok. Schlitter, protokół posiedzenia prowadził apl. sądowy Wajnberg. Sąd po wysłuchaniu kilku świadków z przodownikiem służby śledczej Lubiczem na czele skazał Szkopa na 1 rok więzienia z zawieszeniem wykonania wyroku na przeciąg lat trzech. Źródło: Słowo Częstochowskie : dziennik polityczny, społeczny i literacki. R.5, nr 138 (17 czerwca 1935 

Z posiedzenia T-wa Popieranie Kultury Regionalnej. Powstanie pierwszych zaczątków przemysłu częstochowskiego w latach 1815—1831.

 Z posiedzenia T-wa Popieranie Kultury Regionalnej.

Powstanie pierwszych zaczątków przemysłu częstochowskiego
w latach 1815—1831.
W ub sobotę wieczorem w sali gimn. państw, im . H. Sienkiewicza odbyło się publiczne posiedzenie Towarzystwa Popierania Kultury Regjonalnej, które krótkiem powitaniem prezydenta Mackiewicza i licznie przybyłej publiczności zagaił prezes Towarzystwa dyr. Płodowski. Następnie p. Zofja Rutkowska wygłosiła prelekcję na t. „Rozbudowa Częstochowy w związku z powstaniem przemysłu częstochowskiego w latach 1815— 1831” . Prelegentka w zwięzłych linjach odtworzyła obraz kształtowania się pierwszych zadatków przemysłu częstochowskiego i towarzyszącej mu rozbudowy miasta. Początki XIX stulecia zastają Częstochowę, jako nędzną mieścinę podklasztorną, wegetującą w ubogiej egzystencji. Wówczas Częstochowa dzieliła się na dwa miasta, rządzone przez dwa magistraty: Starą Częstochowę, położoną w zdłuż Warty i starszą od klasztoru Jasnogórskiego, oraz Nową Częstochowę, położoną u stóp Jasnej Góry. Stara Częstochowa żyła z propinacji i handlu, Nowa Częstochowa wyłącznie z handlu dewocjonaljam i i częściowo z pracy na roli. Po zniesieniu przez Konstytucję Księstwa Warszawskiego poddaństwa chłopów, chłop stal się wolnym najmitą. Samorzutnie powstaje silny pęd bezrolnych włościan do miast i co za tern idzie, znaczne zaofiarowanie siły roboczej. Jednocześnie rząd Królestwa Kongresowego powołuje do życia Fundusz Fabryczny, dążąc do uprzemysłowienia miast polskich. Fundusz m. in. okazywał pomoc finansową rzemieślnikom przybywającym z zagranicy. Stara i Nowa Częstochowa łącznie liczyły 5 tysięcy mieszkańców. Na miarę dzisiejszych stosunków było to bardzo mało, jednakże Częstochowa należała wówczas do większych miast województwa kaliskiego, co łącznie z bliskością granicy niemieckie j i przepływającą przez miasto rzeką uczyniło Częstochowę przedmiotem specjalnego zainteresowania rządu.

Rozwój miasta przybrał szybsze ternpo dopiero po urzędowem zniesieniu odrębności obu Częstochów ,które nastąpiło r 1826 i w dniu 3 października uroczyście było obchodzone przez ludność całego miasta. O godz. 9 rano w kościele św. Zygmunta ks. Lackert w obecności licznie zebranych urzędników , cechów itd . odprawił uroczyste nabożeństwo, wieczorem miasto było odświętnie iluminowane. Prezydentem Częstochowy mianowany został Józef Gąsiorowski, w krótce sromotnie wygnany z miasta za nadużycia, co jednak nie przeszkodziło mu w roku 1831, po klęsce Powstania Listopadowego, w triumfie powrócić do miasta wraz z rosjanami. Pierwsza partja rzemieślników zagranicznych przybyła do Częstochowy jeszcze w roku 1824. Ogółem przybyło 150 rodzin z Czech i Śląska. Rok ten wogóle można uważać za datę przełomową w dziejach m asta, gdyż dzięki temu, że Magistrat Starej Częstochowy niejako prawem kaduka ogłosił się wyłącznym posiadaczem przywileju propinacji, w rękach jego znalazły się znaczne środki. W roku tym wytknięte zostały aleje, wyznaczone zostało miejsce pod ratusz i rozpoczęta budowa Nowego Rynku. Od roku 1824 datuje się ciągły napływ zagranicznych tkaczy bawełny. Początkow o władze wyznaczały im place pod domy mieszkalne i warsztaty wzdłuż alei, co okazało się niezbyt szczęśliwem posunięciem , gdyż brak wody w tej części miasta spowodował to, że rzemieślnicy wymieniali nowootrzymane place na place, położone koło rzeki. Stopniowo powstają liczne warsztaty tkackie, z których na wymienienie zasługuje fabr. Gotfrieda Kellera, protoplasty rodziny Kellerów w Częstochowie, dwie fabryki igieł i kilka fabryk łyżek blaszanych. Te ostatnie fabryki w Częstochowie znalazły warunki szczegół nie pomyślne, gdyż licznie przebywający pątnicy, dotychczas używający łyżek drewnianych, chętnie kupowali łyżki blaszane. Stopniowo zabudowały się aleje, stając się jednak dzielnicą arystokratyczną miasta, a nie przemysłową, jak to pierwotnie projektował rząd Królestwa Kongresowego. Jegnocześnie powstaje przemysł galanteryjny. Pomimo zniesienia adm iuistracyjnej odrębności obu części m iasta, w pewnej m ierze zachowują one jednak odręb ne oblicze. Podczas gdy w Starej Częstochow ie stukocą w arsztaty tkackie, w d zie ln icy podklasztornej koncentruje się przemysł kolonjalny. Wypadki roku 1831 nagle położyły kres stopniowemu rozwojowi miasta. Jednym z najważniejszych tych czynników hamujących było stworzenie barjery celnej między Rosją a byłą Polską Kongresową. Dla młodego przemysłu częstochowskiego okzało się to śmiertelnym wprost ciosem. Nastąpiły znowu długie lata martwoty, które ciągnęły się aż do siódmego dziesięciolecia XIX wieku. Tak się przedstawia mniej więcej szkielet ciekawej prelkcji p Zofji Rutkowskiej. Niektóre ustępy prelekcji, dotyczące powstawania poszczególnych dzielnic, dla mieszkańców naszego miasta miały specjalną emocjonalną nutę. Odczyt został nagrodzony rzęsistemi oklaskami. Źródło: Słowo Częstochowskie : dziennik polityczny, społeczny i literacki. R.5, nr 41 (19 lutego 1935)
 

Kamienica Polska po wielkim kryzysie gospodarczym.

 Kamienica Polska po wielkim kryzysie gospodarczym.

Tak oto, ze zmiennym szczęściem, wegetowano do roku 1931. Tyle, że wielu ludzi w latach wielkiego kryzysu gospodarczego pozapadało na różne choróbska, wątlały dzieci, a cmentarzowi przybyło sporo świeżych grobów. Kto utrzymał się na stałej posadzie, należał do szczęśliwców chodzących do roboty, albo miał choćby parę zagonów pola —jakoś żył. Szczególnie, gdy przetrzymał przednówek, wydłużony w tych ciężkich latach o parę miesięcy, zaczynający się już po gwiazdce, zaraz w styczniu. W 1932 roku zaczęło wszystko tajać i z wolna budzić się do życia. Ruszyły na szybszych obrotach fabryki: „Częstochowianka", „Gnaszyn", „Warta", „Stradom", „Pelcery" i „Motty". Ożywały papiernie i tartaki. Dymiły gęściej piece huty na Rakowie i prażaki pod Porajem. Zaterkotały żywiej haszple (wyciągi kopalniane) przy szybach wyciągowych pod Jastrzębiem, Poczesną i Bargłami, Dżbowem i Konopiskami. Zabiegali o koncesję i przystępowali do wydobywania rudy pomniejsi, prywatni przedsiębiorcy —poddostawcy tamtych „kolosów", opanowanych przez cudzoziemców — Niemców, Belgów i Francuzów. Ruszyło się i w Kamienicy Polskiej. Częstochowska „Warta" przejęta potkaczowską fabryczkę na końcu wsi, uruchamiając na dwie zmiany tkalnię, a na jedną — starą farbiarnię. Przyjmowano ludzi do papierni na Klepaczce i do okolicznych kopalni. Zaczęto głębić nowe szyby. Jeden pod Romanowem, pędzony przez prywatnych przedsiębiorców Sobczyńskiego i Niedźwieckiego.

Drugi, „Wojciech", w środku wsi — jakiejś spółki inżynierskiej. Bezrobotni dotąd górnicy zacierali ręce i garnęli się do roboty, choćby i za grosze. Zwłaszcza ci, którzy nie wcisnęli się do „Hantkego" czy do Francuzów na Borku. Byle w swoim zawodzie, choćby i za 80 groszy za dniówkę pod ziemią... Ale dobre było i to, po długim poście. Roili różne sny właściciele gruntów, przylegających do nowych szybów, spodziewając się kroci za wydobyte z ich ziemi tony poszukiwanego przez huty surowca. Ale do tego było jeszcze daleko. Splajtował Sobczyński, pokonany przez obfite wody podskórne, z którymi nie potrafił się uporać. „Wojciech" natomiast powoli ruszył, wytargowując od gospodarzy przesunięcie terminów płatności za użytkowanie złóż rudy pod ich polarni i obniżenie stawek za tonę. W zamian za to zaproponował najbogatszyrn wstąpienie do spółki, wystawiając im akcje w wysokości równej pierwszej racie, przypadającej im z tytułu wydobytej w ciągu roku rudy. Mieli partycypować w zyskach, gdy kopalnia stanie już na nogach. Póki co, miała im wystarczać duma z tego, że są współwłaścicielami rozwijającej się kopalni. Stare, przedawnione długi zostały umorzone po urzędowych oraz pieczęciami opatrzonych stwierdzeniach (niekiedy „smarowanych" i suto zakrapianych) o niewypłacalności i ubóstwie dłużników. I sekwestratorzy wreszcie przestali nękać wieś. Pojawiły się też zaraz po chałupach, jak u nas, powyciągane ze strychów i zakamarków, ukrywane przed komornikami warsztaty tkackie i ożywił się handel łokciówką. Najwięcej skorzystała na tym dzieciarnia. Nie odmawiano im teraz prawie niczego. Każdy niemal grosz szedł na to, by ją odchuchać i odkarmić oraz po ludzku przyodziać po kilku latach biedowania. Buzie dzieci się pozaokrąglały i przyoblekły rumieńcami, oczy — znów się śmiały. Rosła ochota do żartów, zabaw i gonitw. Na łazikowanie i obijanie się po codziennych obowiązkach dzieciom, bardzo wcześnie wciągniętym w pełne trosk życie dorosłych, nie pozostawało jednak wiele wolnego czasu. Skrzykiwano się dopiero wieczorami, ale na krótko. Bawiono się wtedy w berka albo grano w „zbijankę" o wysoki mur „Tkacza" małą, gumową piłeczką lub lepioną z kauczuku „lanką". Gdy się taką dostało w „lipo" czy pośladek, albo i w giczoł, wyskakiwał z miejsca bolesny siniak. Gdy minęło najgorsze i kryzys zaczął odpuszczać, poczęto myśleć o odgrzebaniu starych tradycji Kamienicy Polskiej, wskrzeszeniu zapomnianych i zarzuconych w owych chudych latach obrzędów. Ba, nawet o sporcie! Popyt na rudę, a nawet na szlakę ze starych hałd, zachęcił siódmoklasistów i świeżych absolwentów szkoły do kupieckiej inicjatywy, dając w konsekwencji dochód wystarczający na zakup pierwszej we wsi skórzanej piłki, dwóch słupów i kilku desek na tablicę do koszykówki. Kosze, pod nadzorem kowala Skowrońskiego, ukuł młody Ficenes spod Roma-nowa, a zarząd straży pożarnej udostępnił młodzieży na boisko kawałek łąki przy remizie, na której zwykle odbywały się zbiórki i ćwiczenia ochotniczej straży pożarnej. Bystry proboszcz ks. Zygmunt Sędzimir i rywalizujący z nim komendant miejscowego „Strzelca", mistrz stolarski, widząc budzący się zapał młodzieży, poczęli również montować przy swoich organizacjach sekcje sportowe. Wreszcie zapaliły się do tego i młodsze roczniki, dając w stodole Najnigierów przedstawienie, które zwabiło wielu widzów i z którego dochód przeznaczono na kupno piłki do koszykówki. Ale długo jeszcze trwało, nim zaczęły się zabliźniać stare rany i wieś wróciła do równowagi, poczęła oddychać pełniej i swobodniej. Ale nawet i wtedy nie było lekko. Bieda z nędzą zagnieździły się na dobre pod niejedną strzechą, królowały w niejednej ruderze czy lepiance. Zwłaszcza tam, gdzie roiło się od dzieci i trzeba było wykarmić ich liczną gromadę. Powoli jednak i tu, jak w całym kraju, szło ku lepszemu. Autor: Bronisław Najnigier


Fragment niewydanej powieści „Smyki", maszynopis udostępnił Korzeniom Paweł Najnigier (syn autora).
Źródło: Kwartalnik ,,Korzenie” nr120, R XXXII , 1/2022r 

niedziela, 6 sierpnia 2023

Likwidacja groźnej szajki przemytników i handlarzy kokainy. Kamienica Polska , Zawada 1935r

 Likwidacja groźnej szajki przemytników i handlarzy kokainy. Kamienica Polska , Zawada 1935r

Częstochowska straż graniczna zlikwidowała w tych dniach groźrią szajkę przemytników i handlarzy kokainy. Na czele tej szajki, działającej na dość rozległym terenie, stał krawiec ze wsi Zawada, gm. Kamienica Polska, Józef Borszcz, posiadający na końcu wsi mały domek. Domek ten pozostawał od pewnego czasu pod obserwacją straży granicznej, która drogą poufną dowiedziała się, że Borszcz przyjmuje w swym domu nietylko stałych swych klijentów , zamawiających u niego ubrania, ale i różnych podejrzanych osobników, przybywających zazwyczaj w godzinach wieczornych. Drogą wywiadu ustalono, że żona Borszcza, Bronisława dość często odbywa tajemnicze podróże i że od pewnego czasu sytuacja materjalna krawca znacznej uległe poprawie, co wydawało się dziwnem, gdyż krawiectwo niewielki przynosiło mu dochód. Drogą dalszych obserwacyji wywiadów ustalono, że Borszcz stoi na czele szajki przemytników kokainy, którymi są właśnie odwiedzający go wieczorami osobnicy, przyczem Borszcz zajmuje się sprzedażą tego zgubnego narkotyku, żona zaś, niewiasta dość przystojna, werbuje klijentów . Gdy już straż graniczna trzymała wszystkie nici tego niebezpiecznego handlu w ręku, na Borszcza urządzono zasadzkę w Kamienicy Polskiej. W chwili, gdy przebył znajdujący się tam most i znalazł się na wąskiej ścieżce, z ukrycia wyskoczyli funkcjonariusze straży granicznej i zatrzymali go. Krawca poddano szczegółowej rewizji. Znaleziono u niego w kieszeniach dwa bronzowe słoiki z białą trucizną. Słoiki były zalakowane. Borszez niósł tę truciznę do świeżo przez żonę pozyskanego klijenta, starego narkomana.

Borszcza zatrzymano i natychmiast udano się do jego domku, gdzie również przeprowadzono szczegółową rewizję. Poza pewną ilością kokainy oraz przedmiotami galanteryjnemi, pochodzącemi z przemytu, znaleziono rewolwer (systemu „Parabellum "), na który krawiec nie posiadał pozwolenia. Następnie zdemaskowano całą szajkę, w skład której poza Barszczem i jego żoną w chodzili: Fridolin Piątek z Wielkich Piekar, Herbert Kołodziej i Józef Pełka, obaj z Brzezin na Górnym Śląsku. Jak się okazało, kokaina była dostarczana systemem t. zw. łańcuchowym. Wszyscy członkowie szajki z hersztem i jego żoną na czele zostali aresztowani i przekazani do dyspozycji sędziego śledczego, który zadecyduje o dalszym ich losie. Źródło: Słowo Częstochowskie : dziennik polityczny, społeczny i literacki. R.5, nr 70 (24 marca 1935)
 

Wielka zabawa w Rudniku Wielkim. 1935r

 Wielka zabawa w Rudniku Wielkim. 1935r

W niedzielę, dnia 7 b.m., staraniem koła rodzicielskiego przy szkole powszechnej urządzona zostanie „zabawa ludowa i wieczór śmiechu " w lesistej, cichej, a pięknej wsi Rudnik Wielki, koło Kamienicy Polskiej. Program wielce urozmaicony. Złożą się nań: tańce, loterja fantowa , wyścigi piesze i w workach z nagrodami , słup ujazdówski, poczta, konfetti, zbijanie koguta, korowód rowerowy, przedstawienie amatorskie, deklamacje , śpiew i w. in. Przygrywać będzie doborowa orkiestra. Bufet obficie zaopatrzony. Początek zabawy o godz. 14, a koniec o 24-ej. Komunikacja z Częstochowy autobusami do Romanowa .

Z Poraja i Romanowa furmankami. Ceny wstępu dla dorosłych 50 gr., dla dzieci po 10 gr. Czysty zysk na zapoczątkowanie budowy szkoły powszechnej im. Józefa Piłsudskiego w Rudniku. W razie niepogody zabawa zostanie odłożoną do następnej niedzieli. Źródło: Słowo Częstochowskie : dziennik polityczny, społeczny i literacki. R.5, nr 150 (4 lipca 1935)

Pasionka – czas pracy i zabawy dzieci chłopskich.

 Pasionka – czas pracy i zabawy dzieci chłopskich.

Dzieciństwo na wsi zdecydowanie odbiegało od dzieciństwa dzieci z zamożnych warstw społecznych analizowanego okresu. Dzieci od najmłodszych lat traktowane były jako kolejna para rąk do pracy, włączane w prace gospodarskie, miały wyznaczone konkretne obowiązki i zadania. W momencie podjęcia pierwszej pracy – najczęściej pasionki, dzieci miały często około 4–5 lat. Nie znaczy to jednak, że w tym okresie kończył się czas swobody i zabawy. Wręcz przeciwnie, pasionka, czyli wypasanie drobiu, bydła czy koni stawała się czasem, w którym najmłodsi spotykali się z rówieśnikami i wymyślali najróżniejsze gry i zabawy, by umilić sobie całodzienny pobyt na pastwisku. A że pasionka trwała często kilka lat, często tak długo, aż dziecko nie nadawało się do cięższych prac gospodarskich, tworzyły się „pastwiskowe społeczności zabawowe”, które często zaskakiwały bogactwem i różnorodnością pomysłów na zabawy. Pastuszkowie często bawili się wspólnie, bez względu na płeć czy wiek, młodsi pozostawali pod opieką starszych, lecz bywało i tak, że tworzyły się grupy czy to dziewcząt, czy chłopców, dzieci młodszych i starszych, a każda z grup miała swoje sposoby na umilanie sobie czasu. Chłopcy bawili się w wojny i bitwy, wyścigi, wspinali się po drzewach, siłowali się, urządzali zawody w wykradaniu ptasich jaj z gniazd, rzucaniu kamieniami lub szyszkami do celu. Dziewczynki często zbierały kwiaty, plotły wianki, kapelusze ze słomy czy sitowia, śpiewały. Wszystkie dzieci uczestniczyły w: grach w ganianego, chowanego, muzykowaniu i tańcach. Układały piosenki czy rymowanki towarzyszące zabawom. Chętnie brały udział w zabawach ruchowych, do których same obmyślały reguły lub których uczyli ich dorośli. Często zabawy tak pochłaniały uczestników, że zwierzęta wchodziły w szkodę. Jako rekwizyty do zabaw dzieci wykorzystywały najczęściej to, co znalazły na pastwisku i w jego okolicy – piasek, błoto, gałęzie, kije, kamienie, szyszki, owoce, pnie drzew, liście itp. Bywało, że samodzielnie wykonywały zabawki z kawałków kory czy drewna, głównie figurki zwierząt, laleczki, łódki, strzelby i fujarki. W jednym z pamiętników, autorstwa Teodora Kaczyńskiego, pochodzącego z rodziny chłopskiej zamieszkałej w zaborze rosyjskim czytamy: Dobrym pasterzem to ja nie byłem. Zamiast chodzić z batem, żeby odganiać krowy od szkody, to powstawały mi w głowie fantazje: polowania – kawałek zagiętego kija stanowił strzelbę […] czy zabawa kamieniami, krzemieńcami w gospodarstwo, ustawianiem koni, gołębi czy owiec, albo wykorzystując większy kawałek kija, jeździłem na nim jak na koniu po wymarzonych krainach16. Podczas pasionki więc zabawa towarzyszyła wykonywanej pracy i była jej niewątpliwym urozmaiceniem.


Źródło: ,,Zabawy i zabawki dziecięce w drugiej połowie XIX i na początku XX wieku – wybrane problemy z wykorzystaniem grafik z epoki" str. 84-85. Aut: Monika Nawrot-Borowska Zakład Teorii Wychowania i Deontologii Nauczycielskiej Instytut Pedagogiki Uniwersytet Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy

Młodociany reemigrant z Niemiecna ławie oskarżonych. Kamienica Polska 1935r

 Młodociany reemigrant z Niemiecna ławie oskarżonych. Kamienica Polska 1935r Przed kilku miesiącami w Kamienicy Polskiej ukazała się niewyzkła postać — młody, bo liczący zaledwie 16 lub 17 lat chłopiec w czarnych szatach zakonnych osobliwego kraju, które przy baczniejszem spojrzeniu zdradzały swoje pochodzenie... od zwykłej damskiej sukienki, przerobionej widocznie na habit zakonny. Ta uroczysta czerń habitu dziwnie odbijała od świeżej, dziecięcej jeszcze twarzy. Kwestarz w osobliwym w tym stroju chodził od domu do domu i zbierał ofiary na misjonarzy, rzekomo wykupujących niewolników na dalekim czarnym kontynencie afrykańskim. Policja zainteresowała się osobistością kwestarza i po zbadaniu jego personaljów osadziła w areszcie, jako podejrzanego o podstępne wyłudzanie pieniędzy. W dniu wczorajszym Alfred Stanisław Wojciechowski stanął przed sądem grodzkim , ale już w szarym stroju więziennym. Sprawę rozpoznawał sędzia grodzki Miszewski, protokół posiedzenia prowadził apl. sądowy Jakubowicz. Jak się okazało, Wojciechowski jest obywatelem Rzeszy Niemieckiej i urodził się i kształcił w Westfalji, a po śmierci rodziców, mniejsza o to w jakich okolicznościach, powrócił do ich ojczystego kraju. Na pytanie sędziego, w jakim celu dopuścił się owej maskarady i zbierał datki od ludzi, Wojciechowski z rozbrajającą szczerością opowiedział całą smutną historję swego życia.


Po przyjeździe do kraju dłuższy czas spędził on w okolicach Sosnowca na bezskutecznych poszukiwaniach zamieszkujących tam krewnych, o których wiedział z opowiadań rodziców. Potem przyjechał do Częstochowy i tutaj to postanowił zrealizować powzięte jeszcze w dzieciństwie postanowienie wstąpienia do klasztoru, od najmłodszych bowiem lat czuje nieodparte powołanie do stanu duchownego. A że do klasztorów nie przyjmują bez skromnej wyprawy złożonej z kilku zmian bielizny i obuwia, więc próbował w wiadomy sposób uzbierać kilkadziesiąt złotych. Lecz szło to mu bardzo opornie. Jakaś litościwa kobieta ofiarowała mu starą sukienkę, którą skwapliwie przerobił na habit, gotówką zaś zdążył zebrać zaledwie około 3 zł. Spowiedź oskarżonego miała akcenty ujmującej szczerości. To też sąd wydał wyrok uniewinniający.

Źródło: Słowo Częstochowskie : dziennik polityczny, społeczny i literacki. R.5, nr 87 (13 kwietnia 1935)

WIEKOWY POSTERUNKOWY. Artykuł z 1998r

 WIEKOWY POSTERUNKOWY. Artykuł z 1998r

8 stycznia br. w dziewięćdziesiąty trzeci rok życia wkroczył Leon Kowalski, niegdysiejszy włókiennik, potem policjant, a na koniec handlowiec. Urodzony w 1906 r. w podczęstochowskiej Kamienicy Polskiej, po odbyciu służby wojskowej znalazł zatrudnienie w zakładach włókienniczych, a z biegiem lat, za namową swego krewniaka, Stanisława Kurdysia, na co dzień dzielnicowego w rejonie Aniołowa, zdecydował się wstąpić w szeregi Policji Państwowej

2 listopada 1932 r., a więc praktycznie z chwilą wcielenia w szeregi Policji, zameldował się w Mo­stach Wielkich (miasto leżące ok. 40 km na wschód od Rawy Ruskiej na Ukrainie) w Normalnej Szkole Fachowej dla Szeregowych. Naukę zawodu poli­cjanta zakończył 28 kwietnia następnego roku i otrzymał stosowne świadectwo podpisane przez komendanta szkoły podinspektora J. Gottasa.

Prosto ze szkoły skierowany został do służby w woj. stanisławowskim, w pow. Horodenka, a kon­kretnie - w posterunku wiejskim w Niezwiskach. Jego przełożonym był Jan Sroka, a partnerami w pracy Kazimierz Kaczmarczyk, Stanisław Pękalak, Świeboda i Malec, których imion Leon Kowalski już nie pamięta. Policjanci, poruszając się pieszo, niekiedy zamówioną podwodą, przemierzali oko­liczne wioski, wykonując codzienne służby patro­lowe i realizując zlecone zadania, podobne do dzi­siejszych.

17 września 1939 r., gdy na wiejskich uliczkach pojawiły się radzieckie tanki, komendant posterun­ku miał dzień wolny od służby (dzięki czemu praw­dopodobnie uratował swe życie). Posterunkowego Kowalskiego i jego kolegów ujęto i osadzono w ba­rakach, by po kilku dniach przetransportować ich do Wołoczysk. Tam jeńców przesłuchiwano i dzie­lono na grupy: osobno policjanci, osobno koleja­rze, kupcy itp. Kowalskiego, mającego na sobie odzienie cywilne, ale ubranego w pozbawiony dys­tynkcji płaszcz policyjny, po przesłuchaniu włączo­no do grupy kupców. Od umieszczenia w barakach dla policjantów uratowało go zaświadczenie z za­kładów „Lewlen”, świadczące o wykonywaniu za­wodu włókiennika.



Gdy w kilka tygodni później poczęto Polaków wy­wozić z Wołoczysk, Kowalski zdołał w zamieszaniu przedostać się do grupy internowanych czasowo obcokrajowców i wraz z Niemcami dotarł na rampę kolejową, a stąd pociągiem do Stanisławowa. Tam odnalazł swą ciotkę Nowicką, z pomocą której ukry­wał się przez kilka tygodni, by następnie przedo­stać się do Lwowa, do pp. Sucheckich.

We Lwowie, mieszkając to w komórce, to na pod­daszu szkolnym lub w kotłowni, dorabiając sobie naprawianiem butów, zastępowaniem woźnego bądź palacza, spędził prawie rok. Miasto opuścił w połowie 1941 roku, po agresji Niemiec na ówcze­sny Związek Radziecki. Po długiej podróży dotarł do rodzinnej Częstochowy i osiadł na Aniołowie. Okresowo pomagał w pracy na roli, dorywczo za­trudniał się w zakładzie tkackim. Po wojnie utrzy­mywał się z produkowania zabawek i świecidełek, handlował też nićmi.

O tym, że był przed wojną policjantem - wspo­mina jego córka Teresa Żaglińska (na zdjęciu z oj­cem) - dowiedziałam się, gdy już byłam pełnolet­nia.

Leon Kowalski jest jednym z sześciu żyjących w woj. częstochowskim przedwojennych policjan­tów. Z okresu służby w naszej formacji pozostała mu wyprostowana sylwetka, badawcze spojrzenie. Jedynie słaby słuch utrudnia nieco rozmowę. Pa­miątką z dawnych lat są zdjęcia, przedwojenne do­kumenty, a wśród nich oryginalne świadectwo szkolne nr 30, potwierdzające odbycie nauki w po­licyjnej szkole w Mostach Wielkich. Kserokopia do­kumentu sprzed ponad sześćdziesięciu lat wzbo­gaciła zbiory Sali Tradycji częstochowskiej Ko­mendy Wojewódzkiej Policji.

Źródło: Gazeta Policyjna, nr 22/1998/Marian Kotarski, s. 9
Źródło: https://hit.policja.gov.pl/.../203443,Wiekowy...

PANI SZOTARSKA. Peryskop kulturoznawczy.

 PANI SZOTARSKA. Peryskop kulturoznawczy.

Szukając rodzinnych koligacji Błeszyńskich odnotowałem Antoniego Szotarskiego , męża Józefy Błeszyńskiej, brali ślub w Mierzwinie w roku 1821. W opublikowanych przez Andrzeja Tadeusza Tyszkę Nekrologach „Kuriera Warszawskiego” odnalazłem informację o Julii z Zawadzkich Szotarskiej, która zmarła w 1852 r. w czasie powrotu z Warszawy do Kalisza. W Polskim Słowniku Biograficznym znajduje sięJulian Szotarski (1812– 1838) modo zmarły lekarz i literat, uczestnik powstania listopadowego, pochowany na cmentarzu Montparnasse w Paryżu. Odczułem w tym momencie ogrom mojego genealogicznego zaniedbania. W sąsiedztwie grobu moich dziadków na cmentarzu w Kamienicy Polskiej znajduje się bowiem spękana płyta nagrobna Emilii (?) z Szotarskich Fazanowej. Nigdy nie zapytałem rodziców, kim była pochowana tam osoba. Na nazwisko Szotarskich nie natknąłem się podczas wieloletnich kwerend dokumentów Kamienicy Polskiej. Trzeba jakiegoś szczęśliwego trafu, by wyjaśnić zagadkę.
Nazwisko‘Szotarski’ nie należy do zbyt popularnych. W Słowniku nazwisk współcześnie używanych w Polsce (wydanie z 1994 r.) nazwisko takie nosiło jedynie 17 osób. Rozejrzawszy się po zasobach polskich archiwów (dzięki nieocenionej wyszukiwarce internetowej „szukaj w archiwach”) odnalazłem rodzinę Szotarskich z XIX w. w Stręgoborzycach w parafii Wawrzeńczyce k.Proszowic w pow. miechowskim oraz w Łapszowie (dawniej: Ławszów) w gminie Koszyce, także w powiecie miechowskim.


W Spisie ludności województwa krakowskiego z 1790 r. figuruje Ignacy Szotarski, ur. w roku 1736, który był ekonomem w Wygiełzowie (dzisiejszy Lipowiec) w parafii Babice. W 1838 r. w dokumentach Sądu Pokoju odnotowano akta opieki nad nieletnimi dziećmi Szotarskich. Z kolei Joannę, Józefę, Teklę i Jana Szotarskich notują w XIX w. rejestry ludności Kutna. Tekla Szotarska (ur. w 1804 r.) figuruje w aktach rejenta Wincentego Olszowskiego (w księdze transakcji wieczystych i aktów dobrej woli) z roku 1824 (akta znajdują się w Archiwum Państwowym w Płocku– oddział w Kutnie). Chodzi prawdopodobnie o wspomnianą wyżej Teklę.
W książce Marii Szypowskiej Konopnicka jakiej nie znamy znalazłem informację, że jedną z trzech pensji dla panien w Kaliszu prowadziła Józefa Szotarska.A niejaki Gustaw Szotarski był w latach 20. XX w. inżynierem drogowym w Iłży.
Ciekawy trop poszukiwań kryje się w biogramie Juliana Szotarskiego. Urodził się w Strzyżowicach k. Będzina, był synem dzierżawcy pochodzenia szlacheckiego. Uczył się w szkole wojewódzkiej Kaliszu, po usunięciu ze szkoły zaopiekował się nim znany literat Kazimierz Brodziński umożliwił mu studia na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Warszawskiego. W czasie powstania listopadowego był adiutantem Gwardii Honorowej Akademickiej a następnie zgłosił się do 10 pułku piechoty liniowej. Po wyleczeniu ranyodniesionej w bitwie pod Ostrołęką ponownie zaciągnął się do służby jako młodszy lekarz; pod koniec powstania służył w Korpusie Rybińskiego pod komendą majora Suchodolskiego. Po kapitulacji studiował medycynę w Heidelbergu i Darmstacie, Na rozkaz władz zmuszony był w 1836r. opuścić Niemcy. W Paryżu, pod wpływem Adama Mickiewicza, poświęcił się literaturze. Zapowiadał się na znakomitego krytyka literackiego. Zmarł na gruźlicę w wieku zaledwie 26 lat. Publikował w„Roczniku Emigracji Polskiej”, Młodej Polsce” i„Wiadomościach Historycznych”.
Kolejny ciekawy ślad genealogiczny odnaleźć można w biografii i bibliografii Kazimierza Brodzińskiego ( 1791-1835), poety romantycznych przełomów,
Jak odnaleźć przodków Szotarskiej pochowanej w Kamienicy Polskiej? Oto jest wyzwanie. Autor. AQ

Lalka – ulubiona zabawka dziewczynek.

 Lalka – ulubiona zabawka dziewczynek.

Ulubionymi zabawkami wszystkich dziewczynek były lalki, które w analizowanym okresie wyobrażały najczęściej miniaturowe panienki lub dorosłe kobiety. Dziewczynki, bawiąc się lalkami, wprawiały się w swoje przyszłe obowiązki, uczyły się pełnienia ról społecznych – roli matki i opiekunki. Naśladowały więc troskliwe mamusie, opiekując się lalkami, stroiły swoje pupilki, urządzały lalczyne domki i pokoiki, przyjęcia dla gości, pełniły role piastunek i nauczycielek. W możnych domach lalki kupowano w sklepach, często mówiące, płaczące, chodzące, z całym dobytkiem – strojów, mebli, serwisów, domów, wózeczków. Dziewczynki z ubogich rodzin także bawiły się lalkami – robiły je sobie często z gałganków lub słomy. Nie były one bez wątpienia tak ładne i strojne jak lalki fabryczne, lecz z pewnością miały jedną ogromną zaletę – pozostawiały zdecydowanie więcej pola dla wyobraźni dziecka i nie tłukły się (lalki fabryczne najczęściej miały porcelanowe głowy, co wymagało od dziewczynek niezwykłej ostrożności podczas zabawy, gdyż każdy upadek groził stłuczeniem). W wielu poradnikach czy artykułach prasowych pisano o znaczeniu zabawy lalką w życiu dziewczynek.

W roku 1892 w jednym z poradników dla kobiet czytamy: Z pomiędzy zabawek dziecinnych na pierwszym planie należy umieścić lalkę. Niewinna ta zabawka jest najbardziej odpowiednią i najlepiej sprzyja rozwinięciu się tego usposobienia dziewczynki, które się trwale później ujawnią w całym życiu kobiety. Wdzięczne i niekiedy wysoce zabawne pieszczoty dziewczynki z lalką, jej długie gawędy z ulubioną istotką, ubieranie i rozbieranie, kąpanie i usypianie i karmienie – wszystko razem wzięte znakomicie łagodzi i uspokaja nadmierne i gwałtowne parcie siły rozwojowej duszy dziecięcia. Niezależnie jednak od tego, wspomniana zabawka posiada jeszcze inne, o wiele głębsze znaczenie […] wytwarza się to ogólne usposobienie duchowe, które później występuje w tak szlachetnej formie jako miłość macierzyńska i rozwijają się takie zalety jak czujność, łagodność oraz pieczołowitość i roztropność. A zatem z lekarskiego punktu widzenia bawienie się lalką należy uważać za znakomity środek wychowawczy, który doskonale sprzyja szybkiemu rozwojowi duchowemu dziewczynki.

Źródło: ,,Zabawy i zabawki dziecięce w drugiej połowie XIX i na początku XX wieku – wybrane problemy z wykorzystaniem grafik z epoki" str. 74-75. Aut: Monika Nawrot-Borowska Zakład Teorii Wychowania i Deontologii Nauczycielskiej Instytut Pedagogiki Uniwersytet Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy

Zuchwała kradzież teczki z pieniędzmi. Korwinów. 1935r

 Zuchwała kradzież teczki z pieniędzmi. Korwinów. 1935r

W dniu wczorajszym dyr. zakładów ceramicznych w Korwinowie p. Święcicki, podjąwszy około 1500 zł. w kasie Spółdzielczego Banku Ludowego, schował pieniądze do teczki i wyszedł na miasto. Przechodząc koło sklepu p. p Karwinskich (Aleja 23), p. Święcicki na chwilę wszedł do sklepu, aby zatelefonować do swego znajomego. W chwili, gdy stał on przy telefonie, do sklepu wpadł jak bomba jakiś osobnik który prawdopodobnie śiedził go od momentu podjęcia pieniędzy w Banku i błyskawicznym ruchem porwał pozostawioną przezeń na krześle teczkę z pieniędzmi i następnie wybiegł na ulicę i zmieszał się z tłumem ulicznym.


Źródło: Słowo Częstochowskie : dziennik polityczny, społeczny i literacki. R.5, nr 126 (2 czerwca 1935)

OBRAZKI SĄDOWE. Oświadczyny pod krzaczkiem. Korwinów 1935r

 OBRAZKI SĄDOWE. Oświadczyny pod krzaczkiem. Korwinów 1935r

Działo się to w pobliskim Korwinowie w sierpniu ub. roku. Pan Jan W. usadowił się w krzaczkach z panną Zofją Radzką, która była damą jego serca i począł jej wyznawać swą miłość: — Wiadoma rzecz, że w kawalerskim stanie nie łatwo żyć. W mieszkaniu brud, żarcia niema kto gotować, w skarpetkach dziury. Co prawda, niektórzy mówią, że to zdrowo, bo świeży luft do nóg dochodzi, ale nie przystoi tak furt chodzić z dziurami. Ten kołnierzyk półsztywny, co go panna nam nie widzisz, to specjalnie dla panny Zosi włożyłem . A tak, to cały tydzień noszę kołnierz czarny jak święta ziemia. Dać do prania, to szkoda moniaków , a sam go przecie nie upiorę. Dlatego też chciałem pannie Zosi wyznać moją gorącą...

W tym że czasie przechodził skwerem Zenon Rak, kolega pana Jana, kawalarz wielki. Ujrzawszy zakochaną parkę, ukrył się z drugiej strony krzaczka i cienką trawką połechtał pana Jana za uchem. — Chciałem więc pannie Zosi wyznać moją gorącą miłość... — mówił zakochany i urwał nagle, czując nieprzyjemne swędzenie. — Komary, czy co?— rzekł. — Zawsze coś musi człowiekowi przeszkodzić. A więc, jako, że w kawalerskim stanie chodzę, a panna Zosia też jest dziewicza... W tym momencie pan Jan po raz drugi chlapnął się ręką po karku. — Ażeby zdechły te komary— rzekł — Panna Zosia to dziewczyna jest ta... Choroba! — zdenerwował się nieszczęsny miłośnik — znów mnie ugryzło. Bardzo przepraszam pannę Zosię. Chciałem powiedzieć.- jak ta lata, a nie: jak ta choroba. Muszę pannę pocałować na przeprosiny. A, psiakrew! Znow u mnie ukąsił! Nagle Zenon Rak kichnął za krzakiem , jak z moździerza. Pan Jan zerwał się, zrozumiał wszystko i, w ściekły na żarty, nakładł przyjacielowi, wiele wlazło. Przed sądem pan Jan stanął już, jako małżonek. — Proszę sądu — mówił — gdybym był w tedy wiedział, jakie ścierwo chcę wziąć za żonę, tobym Zenka jeszcze w rękę pocałował za to, że mi przeszkadzał w oświadczynach. Ale cóż? Warjat byłem , proszę sądu, z mokrą głową, no i wpadłem . Sąd grodzki, biorąc pod uwagę, że los już i tak dość ciężko ukarał pana Jana, skazał go tylko na dzień aresztu z zawieszeniem. Źródło: Słowo Częstochowskie : dziennik polityczny, społeczny i literacki. R.5, nr 86 (12 kwietnia 1935)

O HRABIACH OSTRORÓG – SADOWSKICH HERBU NAŁĘCZ.

 O HRABIACH OSTRORÓG – SADOWSKICH HERBU NAŁĘCZ.

W poszukiwaniach przodków Floriana Sadowskiego – ostatniego właściciela dóbr szlacheckich Kamienica Polska – co prawda nie zrobiliśmy znaczących postępów, ale zdobywamy kolejne interesujące wiadomości o rodzie Nałeczów-Sadowskich, które mogą zainteresować czytelników o genealogicznych inklinacjach. Warto wiedzieć, że jedna z linii Sadowskich z przydomkiem Ostroróg posiadała tytuł hrabiowski. Potwierdzenie hrabiostwa otrzymał w 1846 r. Jan Adam Ostroróg Sadowski (1805-1868), oficer wojsk polskich 1830-1831, doktor obojga praw, deputowany pow. humańskiego. Odziedziczył Lewkówek na Ukrainie (k. Humania), jego żoną była Aleksandra z Pęcherzewskich h. Oksza Bokij (1831-1917), portretował ją Józef Simmler. W Lewkówku przychodziły na świat ich dzieci – niestety, z sześciorga urodzonych aż pięcioro zmarło. Prawdopodobnie te przeżycia sprawiły, że małżonkowie Sadowscy przenieśli się do Moszczenicy leżącej 10 kilometrów na północ od Piotrkowa Trybunalskiego. Majątek kupili w 1856 r. od Taidy z Małachowskich Rzewuskiej. Pod rządami nowego właściciela Moszczenica wzbogaciła się o młyny, gorzelnię i tartak parowy.
Moszczenica - cmentarz parafialny, nagrobek hrabiego Adama Ostroróg - Sadowskiego herbu Nałęcz
Po śmierci Jana Ostroróg Sadowskiego majątek przeszedł na jego syna Piotra Józefa Aleksandra (ur. w 1854 r.), o którym mówiło się że „był słabego charakteru”. Z nim związana jest ciekawa historia. Otóż w 1886 r. w lasach dominium Witowa pojedynkował się z doktorem Zdzisławem Mierzyńskim (wyzywającym był Mierzyński). Sadowski strzelał pierwszy, zranił Mierzyńskiego w rękę i uszkodził trzymany w ręce pistolet. Pojedynkujący pogodzili się, zostali jednak skazani przez Sąd Okręgowy w Piotrkowie, hr. Sadowski na 10 dni domowego aresztu, zaś Mierzyński na 4 tygodnie fortecy (po apelacji karę zamieniono mu na 10 dni domowego aresztu). Donosiła o tych wydarzeniach „Gazeta Narodowa” z dn. 22 IV 1866. W 1877 r. Piotr Ostroróg Sadowski wziął ślub ze Stefanią Julią Bogumiłą Bogdańską, córką Tomasza i Marianny z Wężyków, właścicieli majątku Miłkowice (parafia Rzymsko w Sieradzkiem), w roku 1878 urodził im się syn Reginald Jan Maria Tomasz (czterech imion). Chrzestnymi dziecka byli Kazimierz Ostroróg Sadowski (brat stryjeczny Piotra) i Janina hrabianka Sadowska.


W 1880 r. Piotr Sadowski sprzedał Moszczenicę Leopoldowi Wilskiemu. W roku 1898 r. właścicielem Moszczenicy został niemiecki fabrykant Karol Ender, który wybudował cegielnię parową oraz fabrykę bawełnianą z przędzalnią i mechaniczną tkalnią. (Dzieje te opisuje Jadwiga Umiastowska w książce Szmat ziemi i życia. Opisy i wspomnienia, Wilno 1928). W Moszczenicy zachował się zespół dworski wraz z okazałym parkiem. Bratem Jana Ostroróg Sadowskiego był Józef, sekretarz Heroldii Królestwa Polskiego, zmarł w 1851 r. w Trenczynie. Jego dziećmi, Kazimierzem i Pauliną, opiekował się brat. Paulina wstąpiła do zakonu sióstr felicjanek, zbudowała w Krakowie klasztor przy ul. Smoleńsk. Synowie Kazimierza, Jan i Józef (heraldyk) zmarli młodo. (ab)
Źródło: Kwartalnik ,,Korzenie” nr113 , R.: XXX 2/2020

Konik – ulubiona zabawka chłopców.

 Konik – ulubiona zabawka chłopców.

Tak jak dla dziewczynek ulubionymi zabawkami były lalki, tak wśród zabawek dla chłopców prym wiodły koniki. W analizowanym okresie popularne były koniki na bujanych płozach, na platformach (często z kołami), na których mali jeźdźcy mogli siadać. Niezwykle popularne były także koniki – a najczęściej głowy konika na kiju, które dziecko wkładało pomiędzy nogi i naśladowało jazdę na wierzchowcu. Koniki były najczęściej drewniane, bogatsze wersje pokrywane były skórą, bywało, że z włosiem, miały piękne grzywy i ogony, siodło i uprząż. Chłopcom ubogim za konika służył często zwykły patyk. Obok koników na kijach i bujanych płozach w sklepach dostępne były figurki koników w różnych rozmiarach, bywało, że z zagrodami, wozami, powozami. Dzieci chłopskie często bawiły się konikami wystruganymi z drewna przez dziadków czy ojców lub wykonanymi samodzielnie.

Do zabawy konikiem nie mogło zabraknąć biczyka, którym chłopcy mogli poganiać swojego rumaka. We wspomnieniach Ignacego Jana Paderewskiego znajdujemy fragment opisujący zabawy ulubionym konikiem, wykonanym w domu, wspólnie z siostrą: […] byłem rycerzem dosiadającym konia-rumaka, na którym wyruszałem po zwycięstwa. Za rumaka służył mi długi kij, na którego końcu Antonina umieszczała torbę wypełnioną różnymi starymi szmatami, co miało wyobrażać końską głowę – nawet uszy tam były […] Na tym wspaniałym rumaku hasałem po całym domu, staczając wyimaginowane boje . Choć w swoim skarbczyku z zabawkami konika posiadał niemal każdy chłopiec, zaś dorośli tę właśnie zabawkę kupowali maluchom bardzo często, to pewnie wielu nie miało pojęcia, że mogła być ona niebezpieczna dla użytkowników. Jeden z lekarzy przestrzegał rodziców i opiekunów dzieci: Do szkodliwych zabawek dziecinnych należą konie na biegunach i laski do jeżdżenia, jak to mówią dziatki: na koniu. Jedno i drugie drażni narządy płciowe przez łaskotanie lub ocieranie podczas ruchu tego jeżdżenia, z której to przyczyny układ płciowy za wcześnie się rozwija, co na przyszłość miewa doniosłe skutki . Źródło: ,,Zabawy i zabawki dziecięce w drugiej połowie XIX i na początku XX wieku – wybrane problemy z wykorzystaniem grafik z epoki" str. 75-76. Aut: Monika Nawrot-Borowska Zakład Teorii Wychowania i Deontologii Nauczycielskiej Instytut Pedagogiki Uniwersytet Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy

„Tkacz" sprzedany na licytacji. 1932r