Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 31 stycznia 2021

(Ciąg dalszy).Działalność Stowarzyszenia Pań Miłosierdzia w Kamienicy Polskiej.

 (Ciąg dalszy).Działalność Stowarzyszenia Pań Miłosierdzia w Kamienicy Polskiej.


Wspominaliśmy w Korzeniach (nr 20, 1/1997 str. 5) o działalności Stowarzyszenia Pań Miłosierdzia w Kamienicy Polskiej w okresie międzywojennym.


.

Dorzucamy garść szczegółów wynotowanych z zeszytu będącego księgą kasową wspomnianego stowarzyszenia. Zeszyt zachował się w zbiorach Michaliny Kuśnierczyk, udostępnił go Korzeniom Marian Kidawa z Łodzi. Księga kasowa obejmująca lata 1936-1938 pozwala uzupełnić naszą wiedzę o społeczności Kamienicy tuż przed wybuchem wojny. Po lewej stronie zeszytu znajdują się nazwiska płacących składkę.




Po prawej stronie notowano rozchody. Kupowano przede wszystkim artykuły spożywcze dla najbardziej potrzebujących. Na ocalałych rachunkach odnajdujemy podpisy prowadzących wówczas działalność handlową: Leona Goldsztajna, Stowarzyszenie Spożywców „Pomoc" (podpis sprzedawczyni Marii Kidawowej), p. Szczerkowskiego, Tadeusza Łukaszuka, Marii Denke, L. Gładysza. Kartofle kupowano u p. Dzierżyka, mleko u G. Kidawowej. Stowarzyszenie prenumerowało pismo Zjednoczenie Katolickiego Związku Kobiet w Poznaniu. Sprawozdania z rocznej działalności wysyłane były do Krakowa.




Stowarzyszenie wpłacało na pomoc zimową dla bezrobotnych do komitetu gminnego, kupowało węgiel, ubrania, płaciło składkę szkolną za najbiedniejszych. Dwukrotnie opłacono furmana za „zawiezienie dzieci do lasu". Była więc to forma wycieczki.




Prezentujemy oryginalne rachunki z podpisami sprzedawców oraz reklamę past firmy „Erdalin". Na odwrocie druku reklamowego znajduje się rachunek za chleb i cukier z 12 maja 1938 r. z podpisem Leona Goldsztajna. Źródło: Kwartalnik ,,Korzenie” nr36, R XI , 1/2001r

Jan Szubert.

 Jan Szubert.


JAN SZUBERT (1843 — 1937), urodził się w Częstochowie, był synem Karola i Ludwiki z Maciałowiczów. Uczył się malarstwa w warsztacie Józefa Urbańskiego, pragnął studiować w Szkole Sztuk Pięknych w Warszawie. W pamiętną noc z 22 na 23 stycznia 1863 r. wyszedł do powstania wraz z kolegą szkolnym Lucjanem Nowickim z Panek. Przez Ostami Grosz (tu znajdował się punkt zborny) udał się z grupką powstańców do Poraja, gdzie skontaktowali się z dozorcą kolejowym Edwardem Staweckim, uczestnikiem konspiracji. Po kilkudniowym pobycie w okolicach Choronia pomaszerował w grupie Józefa Grekowicza (przez Myszków) do Ojcowa do partii Apolinarego Kurowskiego. Brał udział w zdobyciu komory celnej w Sosnowcu, 17 lutego walczył pod Miechowem. Z partią Cieszkowskiego wziął udział w marszu do Panek (przez Siewierz, Koziegłowy, Poraj, Kamienicę Polską, Konopiska, Trzepizury i Truskolasy). W bitwie pod Wąsoszem 23 kwietnia 1863 r. utracił najlepszego kolegę, Jędrzeja Piotrowskiego.



Jan Szubert, Pamiętnik częstochowianina — powstańca styczniowego, opr. Z Strzyżewska, Częstochowa 2012


Tam zginął także Paweł Fikier, 20-letni kowal z Rędzin (spokrewniony z Fikierami z Huty Starej i Kamienicy Polskiej). Oddział uległ rozproszeniu. Przebywał potem w majątku Józefa Gierowskiego w Wielgomłynach, zaopatrywał oddziały powstańcze jako łącznik Józefa Oksińskiego, prowadził ewidencję ochotników i rannych. 24 grudnia 1863 r. w czasie wieczerzy wigilijnej w majątku w Wielgomłynach został aresztowany i wywieziony do więzienia w Piotrkowie. Po długim śledztwie został skazany 14 października 1864 r. na 3 lata rot aresztanckich. Przewieziony został do Cytadeli Warszawskiej a stamtąd do Moskwy. Pod koniec stycznia 1865 r. ruszył etapem do Orla. Po odbyciu kary w Permie został zesłany na osiedlenie na Syberii. Przebywał w Aczyńsku i Użurze. Na skutek starań matki Ludwiki Szubertowej (po drugim mężu Buchacz) car Aleksander II w akcie łaski zwolnił Jana Szuberta z zesłania. Po powrocie do Częstochowy we wrześniu 1872 r. był pod dozorem policyjnym, nie mógł znaleźć pracy. Po kilku latach uzyskał posadę na Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej. W 1878 r. ożenił się z częstochowianką Wiktorią Fedorowicz. Ich jedyny syn Stefan zmarł na gruźlicę w wieku 20 lat (pochowany został na cmentarzu w Radomsku). Jego drugą żoną była Aleksandra Wiśniewska. Jako pracownik kolei Szubert pracował na różnych stacjach, po wybuchu wojny został ewakuowany pod Moskwę. Do kraju wrócił po 1918 r. Do 1928 r. mieszkał w Ciechocinku, potem w Częstochowie. Zmarł 15 października 1937 r. w Gomunicach, pochowany został w Częstochowie. Był odznaczony Krzyżem Walecznych i Krzyżem Niepodległości z Mieczami. Jako weteran powstania awansowany został do stopnia porucznika. Szubert skończył pracę nad spisywaniem wspomnień w 60. rocznicę wybuchu powstania. Drukiem zostały opublikowane po raz pierwszy z okazji 150. rocznicy wybuchu powstania przez Muzeum Częstochowskie przy współudziale Archiwum Państwowego w Częstochowie. Źródło: Kwartalnik ,,Korzenie” nr84, R XXIII , 1/2013r

SZCZĘSNY Brunon.

 SZCZĘSNY Brunon.


SZCZĘSNY Brunon (1898, Chorzenice k. Radomska – 1981, Kamienica Polska), pseud. Król żelaza – zapaśnik, sztangista (w. półciężka, ciężka), właściciel cyrku. Założył Towarzystwo Ciężkoatletyczne „Elear” Janów.




Był członkiem Towarzystwa Ciężkoatletycznego „Biały Orzeł” Szopienice, „Siła” Mała Dąbrówka, Kolejowego Klubu Sportowego Katowice. Osiągnięcia: 2 medale MP – złoty medal w podnoszeniu ciężarów – w. półciężka (1925) i srebrny medal w zapasach w st. klasycznym – w. półciężka (1925).







A. Steuer: Dzieje ciężkiej atletyki na Górnym Śląsku 1876–1945. Katowice 1986.
Źródłohttps://www.mhk.katowice.pl/index.php/edukacja/encyklopedia/leksykon-ludzi/402-s-ludzi

Wyścigi cyklistów i piesze w Kamienicy Polskiej 1935r

 Wyścigi cyklistów i piesze w Kamienicy Polskiej 1935r


W niedzielę 6 b. m. Klub Sportowy z Kamienicy Polskiej urządził zawody, na całość których złożyły się wyścigi rowerowe i piesze. W wyścigach kolarskich, które odbyły się na trasie: Kamienicy Polska — Koziegłowy, zwyciężył p. Józef Walenta, przebywając przestrzeń 25-ciu km w ciągu 42 min 55 sek.



Klub sportowy w Kamienicy Polskiej(wyścig kolarski) .Początek lat 30-tych.(okolice kościoła) Foto z albumu p.Zofii Walenta


W pieszych biegach pierwsze miejsce zdobył p. Zygmunt Litarski z Romanowa. Komisja sędziowska, w skład której wchodzili: pp. prezes Klubu Stanisław Zalejski, jako przewodniczący oraz członkowie: przod. Kazimierz Macewicz, Bolesław Mikołajczyk, J. Macoch, Zygmunt Walenta i Bolesław Goldsztajn jako sekretarz - przyznała zawodnikom nagrody według nastęstpującego porządku: Wyścigi rowerowe: I — J. Walenta, — Bonifacy Dojwa, III — Stanisław Chłądzyński. Wyścigi piesze: I — Zygmunt Litarski, II — W. Hak, III — Br. Klar. Po zawodach sportowych z inicjatywy tego Klubu odbyła się w Domu Ludowym zabawa publiczna, z której dochód przeznaczony został na fundusz „Tygodnia szkoły powszechnej".



Wyścig kolarski.Kamienica Polska .Początek lata 30-tych.Józef Walenta ( na rowerze drugi z prawej.)Z albumu p.Zofii Walenta.


Z prawdziwym zadowoleniem notuje się przejawy rozwoju na wsi sportu, który wszak do niedawna był wyłącznie zjawiskiem miejskim. Ostatnio jednakże przenika on i na wieś, zdobywając sobie coraz więcej zwolenników wśród młodzieży wiejskiej, służącej w przysp. wojsk., bądź też zrzeszonej w stowarzyszeniach młodzieży itp. A niekiedy nawet powstają na wsi specjalne organizacje, poświęcone szerzeniu idei sportu, jak np. w ruchliwej Kamienicy, gdzie jak widać z powyższego przykładu, taki właśnie klub sportowy istnieje i pomyślnie rozwija się. Jet. „Goniec Częstochowski" nr 237, 1935 r.

Ciężka zima. (Fragment autobiograficznej powieści ,,Smyki”)

 Ciężka zima. (Fragment autobiograficznej powieści ,,Smyki”)


Czyż można się było dziwić tym wisusom, jedenasto- i dwunastoletnim przeważnie, jak też ich starszemu o kilka lat rodzeństwu, że nawet wśród zabaw myśleli kategoriami dorosłych? Mieli przecież za sobą najtrudniejszy okres potwornej nędzy w czas wielkiego kryzysu gospodarczego lat 1929-1931, który tu dawał się ciągle jeszcze we znaki. W takich warunkach dzieci dojrzewają szybciej, ponad swój wiek.




Jakże bolesne i dokuczliwe były bezlitosne szpony nędzy. Jakże świeże -wspomnienia targającego trzewia głodu oraz chorób - od biegunki po tyfus i gruźlicę, a co najmniej - kolonii strupów i wrzodów, których trzymały się wszy... A ów wielki kryzys nadleciał skądś z szerokiego świata, od zachodu, przewalił się przez miasta i spadł na wieś razem z głębokim, kopnym śniegiem oraz trzaskającym, syberyjskim mrozem.



Romanów. .Zima lata 30-te.Na zdjeciu p.Kazia Ciejpa , p.Wanda i Magda Cianciara . Z albumu p.Jadwigi Lipeckiej - Wielgomas.Zbiory Muzeum Regionalnego w Kamienicy Polskiej.


Śniegu było tak dużo, że ginęły pod nim opłotki bądź też wystawały zeń, jak kretowiska na łąkach i wyłysiałym gminnym pastwisku, same tylko czubki słupków i sztachet najwyższych parkanów. Gdy śnieg ów zmarzł, można było biegać po nim jak po tafli lodu na rzece, na wprost, na przełaj, bez kluczenia między zagrodami. Nocami, gdy mróz dochodził do czterdziestu stopni aż płakały od niego po sadach i ogrodach drzewa owocowe. Strach było wybiegać na dwór, na ślizgawkę po skutej półmetrowym lodem rzece. Przejścia do zagród i z chałup do obór czy stodół trzeba było przekopywać z mozołem, wyrąbując w śniegu głębokie



Zawada .Zima(posesja p.Hajnrych) .Lata 30-te.Foto do rozpoznania .Z albumu p.Teresy Hajnrych.


Tej najcięższej zimy wielu śmiałków zabaw na śniegu drogo musiało zapłacić za swoją zuchwałość. Poodmrażali nogi, ręce, nosy i uszy. Stroskane matki pochlipywały, załamując dłonie, a stare ciotki i babki miały polne ręce roboty. Okładały wrzodziska tamponami z gotowanym na mleku siemieniem lnianym lub pszenną bułką. Niekiedy szły w ruch nagromadzone przezornie latem zioła, zwłaszcza dziurawiec.



Zima. Kamienica Polska. 1941r. Druga od lewej górny rząd p. Barbara Prauza ( Z opisu foto dorosłe osoby babcia Lodzia , ojciec Zygmunt) ,dzieci kucające od lewej p. Urszula Gruca zd. Wizner, p.Lucyna Klar zd Pilc . Udostępniła p.Lucyna Klar.


Zaś przeziębienie leczono gorącym mlekiem z kroplami oczyszczonej terpentyny, bądź ziołową herbatką z kwiatów lipy, podbiału, malwy czy liści malin, porzeczek, albo i z owoców dzikiego bzu (rdestu). Dzięki temu, jednak i na skutek tego, iż na tych pędrakach goiło się wszystko migiem - kłopoty mijały i po tygodniu lub dwóch można było znowu hasać. O chodzeniu do szkoły nic było mowy. Co odważniejsi lub lekkomyślni chłopcy skrzykiwali się co prawda do odgarnięcia śnieżnej pokrywy z lodu i próbowali hasać nim aż po opustę młyna na końcu wsi, urządzając wyścigi na sankach i „łyżwach". Sanki majstrowali sami z kawałków desek, podbijając płozy grubszym drutem podkradanym z kuźni bądź niektórych płotów. Były maleńkie, tak że trzeba było na nich klęczeć. Do odpychania się służyły dłuższe kijki, zakończone grubym, wyostrzonym gwoździem.



Zima. Kamienica Polska. Na łyżwach p. Lucyna Klar zd. Pilc. Początek lat 30-tych. Udostępniła p.Lucyna Klar.


Gdy lód był gładki i płozy wyślizgane, to można było na nich pędzić szybciej niż na nogach, a nawet na „kopyciankach" - wystruganych z drewna i cieńszym drutem, niż sanki, podbitych „łyżwach" własnego pomyślunku i roboty. Bo na prawdziwe, stalowe, chromowane łyżwy nie stać było nikogo z urwisów. Tylko niewielu miało „trufle" lub „kalfaksy", z żabkami na podeszwy i obcasy, które niszczyły obuwie. Zresztą, iluż z nich stać było na skórzane kamasze? Biegali w trepach albo w najlepszym razie w parcianych drewniakach. „Kopyta" mocowali do nich szpagatami, dokręcanymi drewnianym kołkiem, zatykanym pod sznurkiem na zewnątrz, obok kostki. Lecz i z tego mieli uciechę nie lada. Większą, niż jeżdżenie na „kantach", czyli na żelaznych podkówkach nabitych pod obcasy. W tym czasie siadywało się, będąc opatulonym w derkę lub ciepłą chustę, u oblodzonych, „zamurowanych" okien, obserwując cudaczne esy-floresy, namalowane na szybach przez mróz. Ileż tam było wzorów, kształtów, postaci. Wpatrując się w nie można było snuć najrozmaitsze, najbardziej fantastyczne domysły. Odnajdować góry, lasy i zamczyska oraz rysy znanych bajek, ulubionych bohaterów.



Zima. Kamienica Polska. Na sankach z tyłu p. Bożena Prauza, z przodu siedzi p.Lucyna Klar zd Pilc, sanki ciągnie p. Urszula Gruca zd. Wizner. Początek lat 30-tych. Udostępniła p.Lucyna Klar.


Bądź popuszczać wodze fantazji i dobierać swoje opowieści, przekazywane wieczorem u kominka przychodzącym w odwiedziny rówieśnikom. Czy w łóżkach, przed snem, kulącemu się już to z zimna, już to z przejęcia - rodzeństwu. Było też tej zimy więcej czasu na gromadne schadzki wieczorem, w dużej izbie -wokół „kominka" pod wielką „babą". Na pogwarki, przyśpiewki i robienie ozdób choinkowych. Od czasu do czasu ktoś czytał na głos „Trylogię" Sienkiewicza, „Starą baśń" albo kolejne tomisko z historycznego cyklu Kraszewskiego. Niekiedy stara ciotka Polowa, matka chrzestna Mojej mamy, bajała o dawnych dziejach lub wyczarowywała fantastyczne klechdy. Im były bardziej niezwykle i niesamowite, tym chętniej ją słuchano, cisnąc się wokół niskiego zydla, na którym wysiadywała, trzymając „na klinie" kolejną , najmłodszą, szóstą już latorośl Najnigierów, małą Danusię. Dziewczynki piszczały i przysuwały się bliżej do kominka, drżąc ze strachu i emocji. Chłopaki - choć nadrabiali minami i trzymali w pewnym oddaleniu spoglądali co chwila nieznacznie przez ramię w ciemne kąty izby.



Rzeka Kamieniczka .Zima , 1936r. Kamienica Polska 1936r. Z albumu rodzinnego p.Szejn.Udostępniła p.Anna Walenta


Mrówki łaziły im po plecach na myśl, że jakiś z tych potworów, dziwadeł, czarownic i upiorów mógłby się tu zakraść i zaatakować ich znienacka od tyłu... Czasami któryś z wisusów, przeważnie Zygmunt Wojcieszak, chował się za plecy kolegów i wyciągając rękę, chwytał szponowato zgiętymi palcami dłoni za nogę jakąś smarkulę, wydając pomruk dzikiej bestii, bądź sycząc na podobieństwo gada. Wówczas ofiara darła się wniebogłosy, podskakując jak oparzona i omal nie wpadała na kominek. Nic też dziwnego, że po takim bajaniu żadna z dziewcząt nie odważała się sama wracać do domu. Ba-nawet zrobić kroku do ciemnej sieni! Było to bardzo na rękę starszym chłopaczyskom. Mogli je odprowadzać do chat, drżące i przytulone nisko, na co by kiedy indziej nie zezwoliły za żadne skarby świata... A nasze wisusy montowały w takie wieczory stroje do „herodów", z którymi obchodziły później gospodarskie zagrody w święta Bożego Narodzenia, w Sylwestra i Nowy Rok. Albo „do gwiazdy", z którą kolędowali po wsi w święto Trzech Króli. Udawało im się przy tej okazji zebrać nieco grosiaków do blaszanej puszki lub trochę placków (kołaczy) i łakoci (ciastek, pierników, cukierków), bądź przynajmniej - skorzystać na miejscu z poczęstunku. Zawszeć to było coś - gratka dla tych wiecznych głodomorów, w których domach się nie przelewało. Na odwrót - było w nich coraz biedniej, zimniej i głodniej. Kiedy pod koniec karnawału zbliżał się Tłusty Czwartek i postny Popielec - szykowali dla odmiany ze starych łachów oraz plecionych warkoczy słomianych stroje dla „cyganów" i „niedźwiedzia". Nie omijali również i tego, zanikającego już zresztą coraz bardziej, zwyczaju dokazywania, połączonego z nieodzowną kwestą. Autor: Bronisław Najnigier Źródło: Kwartalnik ,,Korzenie” nr64, R XVIII , 1/2008r

NAUCZYCIEL MATEMATYKI. Wspomnienia.

 NAUCZYCIEL MATEMATYKI. Wspomnienia.


Uczył mnie matematyki w starszych klasach Szkoły Podstawowej w Kamienicy Polskiej. Na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych. Był przesadnym pedantem, prawie nigdy się nie uśmiechał. Jego lekcje nie należały do ciekawych. Było na nich więcej pisaniny niż działań matematycznych. Zadanie, które dało się zapisać w kilku linijkach zajmowało niemal półtorej strony zeszytu. Między działaniami zawarte były szczegółowe czynności, umowy, traktaty. U niego nie było liczb plus i minus a tylko „mniejsze od zera” i „większe od zera”. Zapisywanie zadań zajmowało niemal ćwierć 16-kartkowego zeszytu, a mnie, nielubiącemu pisać, nie napawało to entuzjazmem. Kiedyś brakło mi miejsca w zeszycie, następnego nie miałem, więc odrobiłem zadania bez owych czynności i umów. Ta bezczelność z mojej strony mocno go zirytowała. W ramach zemsty, gdy byłem dyżurnym w klasie, kazał mi czyścić drzwi. Nigdy podobnych czynności nie wykonywałem, więc przejechałem szmatą po gładkich powierzchniach.




Nauczyciel sprawdził jakość moich poczynań i wyraźnie zgorszony jakością wykonanej pracy przesunął palcem po załomach drewnianych elementów drzwi po czym podstawił mi brudny palec pod nos. – Ty smarowozie – powiedział – ja bym ci nos usmarował. Przyznaję ze skruchą, iż do pilnych uczniów nie należałem, niemniej innych nauczycieli słuchałem z zaciekawieniem. Lekcje historii pana Stanisława Kierata były pozbawione żmudnej pisaniny, za to klasę raczył długimi opowiadaniami historycznymi. Również żona Stanisława Kierata, Wacława, ucząca geografii, opowiadała ciekawie, po wysłuchaniu jej lekcji nie musiałem czytać podręcznika.





Nauczyciel matematyki wyraźnie mnie nie lubił, zresztą z wzajemnością z mojej strony; tym jego zachowaniem w stosunku do mnie czułem się sprowokowany do działań odwetowych, dlatego wymyślałem różne psoty. Kiedyś namoczyłem mu kredę. – A ja sobie dam radę – powiedział, po czym zaczął pisać na dwóch przesuwnych tablicach swoje długie teksty. Kiedy zapisał jedną przesuwał ją do góry a wysuszone napisy stawały się czytelne. Innym razem, podczas jesiennej pluchy, na dużej przerwie, nabrałem na zewnątrz budynku szkoły garść błota, po czym w pokoju nauczycielskim powrzucałem błoto do jego kaloszy. Na następnej przerwie do pokoju nauczycielskiego wszedł po mapy uczeń z szóstej klasy Kubica. Kubica – zagadnął dociekliwie nauczyciel matematyki – nie wiesz, kto mi do kaloszy nasuł błota? Ubawiony tym uczeń zarżał ze śmiechu jak stary koń. – Ty smoku! Ty baranie! – zawołał zgorszony jego śmiechem nauczyciel. Muszę przyznać jednak, że te jego nudne łopatologiczne ...... zmuszały do myślenia największe głąby, natomiast zdolniejszych uczyły umysłowego lenistwa.
Autor wspomnień: p.Włodzimierz Gall
Źródło: Kwartalnik ,,Korzenie” nr112 , R.: XXX, 1/2020

sobota, 30 stycznia 2021

Po co te wojny.... Kryspina Gruszkowa

 Po co te wojny.... Kryspina Gruszkowa


Wojna zabrała mi najpiękniejszy okres w życiu - okres młodości. Tragiczne wydarzenia, jakie do naszej wsi przynieśli niemiecy najeźdźcy, stłumiły moją tęsknotę za szkołą. Niemcy już na dobre rozpanoszyli się na naszych ziemiach. Zostaliśmy częścią III Rzeszy. Zaczęły się represje i prześladowania. Do naszej wsi zaczęło co jakiś czas przyjeżdżać czarne auto z małymi okienkami. Ten samochód był postrachem dla mieszkańców. To znak, że pojadą w nim aresztanci do obozu zagłady w Oświęcimiu. Chodziłam z chłopakiem, którego ojciec został zatrzymany i wywieziony do Auschwitz, jak się miejscowość wówczas nazywała. Sprzedał go Niemcom konfident z Poraja, który został przez partyzantów roztrzelany obok domu, w którym mieszkał. Marian Bednarczyk w swoim liście do Korzeni nr 52 międzi innymi wymienił nazwisko ojca mojej sympatii. Przeżyłam wtedy wspólnie z nim tragedię w jego domu, bo wkrótce po aresztowaniu przyszła wiadomość o jego śmierci. Przez całą wojnę przebywała w naszym domu siostrzenica mojej mamy z małym dzieckiem. Jej mąż był w czynnej służbie wojskowej i brał udział w kampanii wrześniowej. Od przejścia przez nasz kraj zawieruchy wojennej upłynęło już sporo czasu. Ona nie miała o mężu żadnej wieści. Ci, którzy dostali się do niewoli, dali już o sobie znać. Ktoś widział, jak razem z wojskiem przeprawiał się wpław przez Wisłę pod Warszawą. Prawdopodobnie tam utonął. Żyła nadzieją, że wróci. Szukała go długo przez Międzynarodowy Czerwony Krzyż.



Ucieczka i powroty ludności .Koniec II wojny światowej.Z albumu p.Henryki Mader .Udostępniła p. Wiesława Polaczkówna


W Wanatach przy trasie mieszkała wróżka. Miała szklaną kulę, w której podobno mogła dostrzec poszukiwaną osobę. Była u niej kilka razy. Zawsze mówiła jej, że widzi go żywego. W niedzielne popołudnie, kiedy było więcej wolnego czasu, kładła się z dzieckiem do łóżka. Wstawała zawsze z zaczerwienionymi od płaczu oczami. Przed dwoma tygodniami przeczytałam książkę autorstwa Ireneusza Cuglewskiego Z ciemności śmierci do blasku życia. Zrobiła na mnie duże wrażenie.




Czternastoletni chłopak był świadkiem i obiektem zbrodni dokonanej na niewinnych ludziach przez niemieckich najeźdźców. Potem ta jego pięcioletnia tułaczka barwnie opisana przez autora. Podobnie młodych, dzielnych chłopców było wielu. Mój szwagier, Tadeusz Gruszka, także jako bardzo młody chłopak ciężko pracował przy przebudowie torów kolejowych na terenach rosyjskich przed frontem niemiecko-rosyjskim. W powstaniu warszawskim podrośnięte dzieci brały udział w walkach. Przypominając dawniejszą jeszcze historię - niezapomniane Orlęta Lwowskie. Dzieci, które młode swe życie oddały w obronie miasta. Jest teraz we Lwowie ich cmentarz, wokół którego było ostatnio wiele nieporozumień z Ukrainą. Przypomniałam sobie pieśń o tych dzielnych młodych chłopcach. Uczyłam się jej na lekcji śpiewu w szkole powszechnej przed wojną. Mamo, czy jesteś ze mną, nie słyszę twoich słów. W oczach mi strasznie ciemno, obroniliśmy Lwów. Z prawdziwym karabinem u pierwszych stałem czat. Nie płacz za swym synem co za Ojczyznę padł. Z krwawą na piersi raną odchodzę dumny w dal. Tylko mi Ciebie Mamo, tylko mi Polski żal.Zo-staniesz biedna sama, baczność! za Lwów cel pal. Tylko mi Ciebie Mamo, tylko mi Polski żal.



Kombatanci .Lata 80-te..Foto (Muzeum Regionalne w Kamienicy Polskiej )


Wczoraj skończyłam czytać książkę napisaną przez Bronisława Góreckiego, męża Bonifacj i Sitek z Zawady, szwagra mojej siostry Jadzi. Był on pedagogiem z doktoranckim wyksztalceniem. Podczas wojny był członkiem Armii Krajowej. W 1943 r. poszedł do leśnej partyzantki. W książce opisał dzieje oddziału partyzanckiego w lasach radomszczańskich nad Pilicą. Zaciekawił mnie jej tytuł: Krzyż nad lasem. Dopiero w końcowym rozdziale książki dowiedziałam się, że tam bardzo wysoki, wystający ponad las drewniany krzyż, postawiła matka w miejscu, gdzie jej jedyny syn partyzant został zabity przez Niemców podczas jednej z wielu walk. To był krzyk rozpaczy i bólu matki.



Kombatanci .Zebranie sprawozdawcze 22 marca 1987r. Odznaczeni nauczyciele ,prowadzący tajne nauczanie w okresie II wojny na terenie gminy Kamienica Polska .Siedzą od lewej p.Helena Walentek, p.Eugenia Fazan,p.Bronisława Fazan,p.Natalia Sklarczyk,p.Wacława Kierat,p.Jan Sklarczyk.Stojący od lewej p.Józef Marsik,p.Wacław Klar,p.Piotr Gajczyk .Zbiory Muzeum Regionalneego w Kamienicy Polskiej .


Po pięciu latach straszliwej wojny doczekaliśmy się wreszcie sromotnej klęski butnych Niemców, nadludzi świata. Osiągnęłam już podeszły wiek i przez cały czas długiego życia zadaję sobie pytanie: po co te wojny, tyle wrogości i nienawiści wśród narodów, tyle krzywd i przemocy? Sama sobie odpowiedziałam: przecież wojny toczą się od pradziejów ludzkości i oby było ich jak najmniej.
Autor: Kryspina Gruszkowa Źródło: Kwartalnik ,,Korzenie” nr54 , R XV , 3/2005r

piątek, 29 stycznia 2021

Najdawniejsi kamieniczanie.

 Najdawniejsi kamieniczanie.


Najdawniejsi kamieniczanie W 1668 r. w części należącej do Błeszyńskich mieszkało czterech kmieci, których nazwisk nie znamy. W 1713 r. do Księgi Bractwa Dobrej Śmierci w Woźnikach wpisano Jakuba Kulawika z Polskiej Kamienicy (w dokumencie: „z Polsky Kamienicze"). Jest to najstarszy udokumentowany kamieniczanin a jednocześnie dowód na to, że już na początku XVIII w. wieś posiadała nazwę dwuczłonową. Udokumentowanym mieszkańcem jest Wojciech Pałys, który wystąpił w roli świadka w kościele poczeszyńskim w 1723 r. W 1723 r. Kasper Sitek z Kamienicy Polskiej wziął ślub z Reginą Masłoniówną z młyna Kacze Błoto. Ślub odnotowano w księdze parafii Przybynów. W dokumencie nazwa wsi ma już określenie „Polska". Kasper Sitek zapewne pochodził z młynarskiej rodziny Sitków. W 1728 r. Kasper i Regina Sitkowie chrzcili w kościele w parafii Poczesna córkę Małgorzatę. Ogromna popularność nazwiska Sitek w przedkolonizacyjnej Kamienicy Polskiej przemawia za tym, iż należą oni do jednych z najstarszych mieszkańców wsi. „Siedzieli" tu zapewne już w XVII wieku. Niestety, nie dochowały się stare księgi parafii koziegłowskiej, które pozwoliłyby ustalić skład ludnościowy najdawniejszej Kamienicy. W księgach parafii Poczesna odnaleźć można nazwiska kamieniczan z drugiej polowy XVIII w.




Są to: Sebastian i Julianna Makuchowie, Szymon i Marianna Paluchowie, Wojciech i Katarzyna Pałasikowie, Andrzej i Katarzyna Makuchowie, Andrzej i Zuzanna Drozdowie, Jacenty i Barbara Strąkowie, Piotr i Zofia Sitkowie, Wojciech i Jadwiga Sitkowie, Jan i Ewa Czarneccy, Jakub i Jadwiga Machurowie, Tomasz i Regina Sitkowie, Maciej i Łucja Romańscy, Bernard i Zofia Paluchowie, Marcin i Katarzyna Dudkowie, Wojciech i Dorota Pałysowie, Maciej i Agata Makuchowie, Szymon i Łucja Stradomscy, Grzegorz i Barbara Makuchowi; Bernard i Zofia Paluchowie, Hiacynt (Jacenty) i Barbara Strąkowie, Józef i Katarzyna Starczowscy, Jan i Anna Romańscy, Idzi i Agnieszka Romańscy. W 1809 r. zaprowadzono księgi cywilne, zgodnie z wprowadzonym na terenie Księstwa Warszawskiego Kodeksem Napoleona. Dochowane księgi cywilne Koziegłów pozwalają zrekonstruować skład ludnościowy przedkolonizacyjnej Kamienicy Polskiej, a nawet ustalić numerację domów. W 1811 r. Jan Romański (Rumański) nazywany jest wójtem. Włodarzem przy dworze był Wojciech Dzięciołowicz ożeniony z Agnieszką ze Starczowskich. Lokajem Benedykt Chrostkowski. żoną Benedykta była córka leśniczego, Teresa Dziembowska. Ekonomem Walenty Twardzicki. Źródło: Kwartalnik ,,Korzenie” nr64, R XVIII , 1/2008r

„Tkacz" sprzedany na licytacji. 1932r