Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 15 kwietnia 2024

Z Kamienicy Polskiej. 1932r

 Z Kamienicy Polskiej. 1932r

W ub. niedzielę w sali miejscowej Straży Pożarnej, odbyło się przedstawienie, urządzone staraniem młodocianego Komitetu Pomocy Najbiedniejszym przy tut. szkole powszechnej. Na całość przedstawienia, złożyły się dwie komedyjki: „Wacio nauczycielem ” i „Bolek sierota”, na zakończenie zaś pocieszna pantomina pt. „U amerykańskiego golarza”. Dzieci, które w większości po raz pierwszy występowały wobec licznie zebranych swoich kolegów i rodziców, wywiązały się z zadania bardzo dobrze, a na szczególne wyróżnienie zasługuje gra Klimka Janika w roli Bolka— sieroty. Zysk z przedstawienia, jak wynika z przemówienia kierownika szkoły, przeznaczono na kupno pożywienia dla Komitetu, VI —VII odz. celem kontynuowania akcji dożywiania dzieci. Nie można nie wspomnieć o cichych zasługach p. R. Czekalskiego, kierownika tutejszej szkoły, który dokłada wszelkich starań, by miejscowa szkoła pod względem nauczania, wychowania i niesienia pomocy w obecnych trudnych czasach, świeciła przykładem dla okolicznych szkółek. Pod jego kierownictwem starsze dzieci opiekują się tą dziatwą, która do szkoły przychodzi bez śniadania i tutaj dopiero otrzymuje szklankę gorącej herbaty ze sporym kawałkiem chleba. W akcji powyższej, jaką zapoczątkowano w pierwszej połowie marca b.r. kierownikowi szkoły w jego pracach pomaga nauczycielstwo miejscowe. Z.


Źródło: Słowo Częstochowskie : dziennik polityczny, społeczny i literacki, poświęcony sprawom miasta Częstochowy i powiatu. R.2, nr 102 (5 maja 1932)

Pożar w Kamienicy Polskiej. 1932r

 Pożar w Kamienicy Polskiej. 1932r

W nocy z dnia 14 na 15 bm. złowróżbne sygnały strażackie budziły ludność głosząc pojawienie się niepożądanego gościa żywiołu, jakim był pożar wynikły w zabudowaniach p. A. Jeraszki. Pożar objął wszystkie zabudowania wspomnianego wyżej gospodarza niemal momentalnie, do czego przyczynił się materjał budowlany, drzewo, pokrycie i słoma. Pożar jednocześnie przeniósł się na pobliski chlew p. A. Fazana. Zawdzięczając wysiłkom miejscowej jak i przybyłych na zew okolicznych Straży Pożarnych, udało się ogień zlokalizować i niedopuścić do zapalenia się pobliskiego drewnianego krytego słomą domu pp. Fazanów. W ogniu znalazły śmierć dwie krowy, dwie świnie i kilka kur, własność p. Jeruszki. Straty wynoszą około 9 tysięcy zł. Dochodzenie policyjne, mające ustalić przyczynę pożaru, w toku. Widz.


Źródło: Słowo Częstochowskie : dziennik polityczny, społeczny i literacki, poświęcony sprawom miasta Częstochowy i powiatu. R.2, nr 111 (18 maja 1932)

Kolej wąskotorowa.

 Kolej wąskotorowa.

Kontynuując opowieść o drogach naszego regionu, chcę ię podzielić informacjami związanymi z drogami żelaznymi. Kolejki wąskotorowe integralnie związane były z życiem kopalń. Wraz z dużym rozwojem wydobycia rud żelaza w pierwszych latach XX-go wieku zaczęto stosować w nich transport szynowy. Rudę z poszczególnych kopalń zwożono do Poraj a, gdzie w piecach prażalnych była ulepszana. Rozwój sieci kolejek wąskotorowych następował od Poraja w kierunku powstających zakładów górniczych. W pierwszym okresie siłą pociągową dla wagonów był koń. Oddział Górniczy w Borku w tym okresie posiadał konie do tego celu. Przywilej zajmowania się nimi należał do braci Badorów. W okresie międzywojennym transport kolejkowy wyposażono w lokomotywy parowe (niemieckie). Pierwsze pojawienie się tych parowozów na linii kolejowej Poraj - Borek - kopalnie w Bargłach budziło niesamowitą sensację i ciekawość. Widok tzw. „maszynki" z uśmiechniętym maszynistą oraz jego pomocnikiem wśród uprawnych wtedy jeszcze wszystkich pól był piękny. Pierwszymi maszynistami byli: Zygmunt Caban- Osiny, Bolesław Krzyczmonik - zawodzie, Władysław Krzyczmonik - Osiny, Antoni Musiał - Poczesna. Ich umiejętności techniczne na owe czasy były elitarne. Borek był siedzibą dyrekcji, warsztatów mechanicznych i tam też znajdowała się parowozownia, obecnie teren GS-u. Intensywny rozwój kopalń po II-giej wojnie światowej to także zdecydowat ny rozwój kolejek wąskotorowych, Maszynką można było przejechać od Żarek do Kłobucka. Z Poraja, gdzie była parowozowna., można było dojechać do Borku, Poczesnej dziś Rejon Dróg (kopalnia Ludwik ) do Nierady,(kopalnia Jan) do Mazur. Młynka (kopalnia Martia), do Hutyhiwy Starej A (kopalnia Tadeusz I )do Nowej Wsi, (kopalnia Tadeusz II) do Huty Starej, do Brzezin (kopalnia Szczekaczka) i jeszcze dalej do Sabinowa, Kuźnicy aż do Kłobuka. Ogółem przewieziono miliony ton rudy. Tą wożono wagonikami tzw. kotlebami, drewno do kopalń wożono platformami.

Swoje miejsce w przewozach mieli także ludzie. Ci podróżowali specjalnie do tego przystosowanymi wagonikami tzw. „salonkami". Oddzielny rozdział to drezyny-samodzielnie poruszające się wózki napędzane siłą ludzkich mięśni. Korzystały z nich ekipy naprawczecze oraz w okresie międzywojennym zawiadowcy kopalń. Jazda pasażera w tym okresie drezyną nadawała mu szczególnego splendoru. Pędzące parowozy-maszynki po trasach naszej gminy szczególny podziw miały u dzieci, a jeszcze jak maszynista był w humorze i zagwizdał dzieciom, to była już pełnia szczęścia. A maszyniści, ci których pamiętam, przeważnie tacy byli. Lubili swoje maszynki, cieszyli się jazdą nimi. Zawodzie wydało wielu maszynistów, może z tej racji, że chłopcy od dziecka oglądali i zachwycali się pędzącymi pociągami, tymi dużymi na linii kolejowej Warszawa-Wiedeń. Z Zawodzia maszynistą był Wacław Kubica, Stanisław Bolkowski, Bolesław Krzyczmonik, Wacław Rakowski - żyjący nestor tego zawodu, Jan Smoleń, Stefan Smoleń, Józef Samul. Z Poczesnej maszynistami byli Wacław Krzyczmonik, Władysław Caban, Stanisław Kuziorowicz, Jacenty Jabłoński, Mieczysław Sapalski, Stanisław Łagodziński, Tadeusz Łagodziński. Było też wielu innych, był to duży oddział Kopalń Rud Żelaza „Osiny". Wraz z zamykaniem kopalń, a także ze względu na zmiany w specyfice transportu zamierał transport kolejkami wąskotorowymi. Ostatni parowóz polskiej produkcji typu „Las" jeździł na trasie Poraj-Borek oraz Poraj-Dębowiec w latach osiemdziesiątych minionego wieku. Jako ciekawostkę podam to, że był to jedyny egzemplarz tego typu „na chodzie" w Polsce. Od wyprodukowania w latach pięćdziesiątych do końca swojej pracy jeździł w KRŻ „Osiny". I ta jedyność była dla niego rozwiązaniem na dalsze lata. Parowóz ten trafił do Muzeum Kolejnictwa w Warszawie i jest naszym dziedzictwem w świadectwie technicznego rozwoju kraju. Co pozostało po kolejkach wąskotorowych - zapewne tęsknota za czymś co było, a nie ma, ale nie tylko. Nasypy kolejek były' początkiem wielu dróg i koło się zamyka.

Autor: Szczepan Szumera
Źródło: Miesięcznik ,, Spoiwo" , Wydanie Samorządowe Gminy Poczesna, nr2(65), luty 2001 

Pasja Józefa Pietryki. Gra też nogami.

 Pasja Józefa Pietryki. Gra też nogami.

Urodziłem się w Kamienicy Polskiej i moje dzieciństwo upłynęło w świecie muzyki. Mój ojciec Władysław grał na harmonii na weselach, przed wojną i po wojnie. Także moja babcia Marianna Pietryka była śpiewaczką gminną. Nie było imprezy w okolicznych wioskach żeby jej nie zaprosili i żeby nie śpiewała. Wystąpiła ze swoimi śpiewkami nawet Polskim Radiu w latach 50-53 - z dumą opowiada Pan Józef. I dlatego od najmłodszych lat nie tylko przyglądałem się i słuchałem grania i śpiewów w domu, ale zacząłem się uczyć grać na harmonii. Moim pierwszym nauczycielem był mój ojciec. Gdy poszedłem do szkoły, grałem w zespole szkolnym mandolinistów i jednocześnie uczęszczałem na zajęcia muzyczne do zespołu przy Spółdzielni Tkaczy i Dziewiarzy w Kamienicy Polskiej. Byłem tutaj jednym z najmłodszych członków zespołu. Wtedy działo się tutaj bardzo dużo, wyjeżdżaliśmy na występy po całym regionie częstochowskim. W Częstochowie na terenie wystawowym (obecnie Cepelia) podczas występu miałem okazję spotkać wielu znanych artystów ze „Śląska" czy innych zespołów. W szkole kapelmistrz J. Żak dał mi harmonię i zaczął uczyć mnie gry. Kiedy miałem około 15 lat dostałem od wujka z Francji nową harmonię guzikową, którą przywiózł mi mój ojciec. Był to u nas unikalny instrument i miałem na początku trudności, bo nie miał mnie kto uczyć. W końcu podjął się nauki kapelmistrz Kazimierz Kisiel, który prawdę mówiąc uczył się razem ze mną. Doszedłem do takiej wprawv. że jako 18-Ietni chłopak grałem z nim na wszystkich uroczystościach w Osinach (Barbórka, 1 Maja, Dożynki itp.). Wkrótce P. Kazimierz objął po Jabłońskim Orkiestrę Dętą w Borku i ja też przyszedłem do niego. Potem przyszło wojsko, gdzie również grałem. Do 1995 roku przygoda z graniem nie ustała. Jednak od 1995 roku warunki nie pozwalały i przestałem grać po weselach i na uroczystościach. W 1999 r. poszedłem na emeryturę.

Dysponowałem czasem i wtedy przypomniałem sobie, że jako 10-letni chłopiec widziałem u ojca chrzestnego ciekawy instrument. Był to bas nożny. Zacząłem więc poszukiwania. Jeździłem po targach do muzykantów i w 2003 roku odnalazłem pana Bajora w Rzeniszewie, który kiedyś grał na takim instrumencie. Instrument leżał na strychu bardzo mocno zdewastowany, Harmonia nie nadawała się do grania, 1/3 klawiatury nie było, w środku drewno było zjedzone przez myszy i robaki, obudowa doszczętnie zniszczona. Napis na harmonii „Częstochowa" i „Leon Gawron" pozostał, ale było tam 200 dziur po wydłubanych cyrkoniach. Ta harmonia, jak mi opowiadali, nie była używana od ponad 40 lat. W nie lepszym stanie był bas nożny. Udało mi się ten instrument odkupić i zacząłem go remontować przez pół roku codziennie od wczesnego ranka do późnego wieczora, a często i do nocy. Była to bardzo żmudna praca, w harmonii wymieniłem całą mechanikę, dorobiłem klawisze, zmodernizowałem obudowę, w którą wmontowałem 200 brakujących cyrkonii, doprowadziłem bas nożny do stanu użyteczności - z entuzjazmem opowiada mój gość. Kiedy już udało mi się wszystko naprawić, zacząłem uczyć się grać. Z harmonią nie było żadnego problemu, ale bas stanowił poważną trudność. I znów zacząłem szukać po terenie człowieka, który pomógłby mi ocenić, czy dobrze wykorzystuję ten nożny instrument. Odnalazłem Pana Frankiewicza w Rybnej, który gra w kapeli „Rybianie". Pojechałem do niego z instrumentem, aby mu pograć i usłyszeć uwagi. 80-letni Pan stwierdził, że bas i harmonia jest nienagannie odremontowana i przygotowana do gry, ocenił też bardzo dobrze mój poziom gry. Bardzo mnie to ucieszyło i spokojnie już zabrałem się do ćwiczenia coraz trudniejszych „kawałków". Bardzo często jestem zapraszany z tym instrumentem na występy do szkół, na festyny, ostatnio grałem nawet w filharmonii. Cieszę się, że moja gra się podoba i że jest duże zainteresowanie tym atrakcyjnym instrumentem. Szkoda tylko - ubolewa p. Józef, że nie ma chętnych do nauki gry na tych instrumentach. Chciałbym bardzo kogoś przyuczyć, zobowiązuję się bezpłatnie uczyć gry na harmonii, wypożyczając nawet 5 swoich harmonii (a mam ich 10). Pan Pietryka z nadzieją myśli, że po tym artykule znajdą się chętni rodzice, którzy będą przysyłać raz w tygodniu do niego kandydatów chcących się uczyć. Bardzo bym chciał przekazać swoje doświadczenie gry i moją wiedzę młodym. Chciałbym nauczyć grać choć jednego na nożnym basie, bo ten instrument już zanika. W naszym regionie nigdzie nie spotkałem grającego na basie, natomiast wiem, że taki drugi znajduje się w KGW w Biskupicach, ale jako rekwizyt do występów koła. Dziękuję. Z przyjemnością słuchała: Stefania Barczyk

Źródło: Miesięcznik ,, Spoiwo" , Wydanie Samorządowe Gminy Poczesna, nr11(110), listopad 2004 

Kapelusznictwo w Koziegłowach. 1904r

 Kapelusznictwo w Koziegłowach. 1904r

Koziegłowy, miasteczko w Królestwie Polskiem, w gubernii piotrkowskiej , w powiecie bendzińskim, położone o 12 wiorst od Myszkowa, stacyi drogi żelaznej warszawsko wiedeńskiej, jedyna to b. daj miejscowość Królestwa, gdzie się wyrabia kapelusze słomkowe, nie wyłącznie na użytek wiejski, lecz najrozmaitszych form i rodzajów, aż do najwykwintniejszych. Kapelusze wyrabiają tam szwajcarskim sposobem wiązanym; oprócz tego fabrykuje się tam pleoionkę do szycia kapeluszy wszelkich innych gatunków. Wyrób nie ogranicza się do kapeluszy; wyplatane są również różnego rodzaju ozdobne koszyczki i pudełka (do ciast i tortów) bardzo gustowne, oraz dywaniki i chodniki, plecione ze słomy. Są to rzeczy niedrogie, wyglądają jednak ładniej od chodników tkanych lub plecionych ze szmat, a nawet od linoleum. Trwałe również są bardzo. Taki chodnik pleciony— po dwóch latach porządnego użycia — wyblaknie trochę, ale nie wystrzępi się i nie połamie. Można go zmywać wodą bez najmniejszej szkody. Przytem pod stopą jest miękki i elastyczny. Wszystkie wyroby w Koziegłowach wyplatane są ze słomy sprowadzanej z Lombardyi, kapelusze zaś produkują się najrozmaitszych kolorów, form i sposobów plecenia, a są gustowne i ładne. Przed kilku laty sprawą tego przemysłu zajął się hr. Łubieński i zorganizował przedsiębiorstwo kapelusznieze.

Ponieważ jednak administracya w stosunku do wytwórczości była urządzona na zbyt szeroką skalę, rzecz się przeto nie udała i po paru latach interes odkupił od hrabiego organista miejscowy p. Józef Kielak. Oprócz pana Kielaka interes kapeluszniczy uprawiają tam i przedsiębiorcy żydowscy, którzy potrafią z niego doskonałe ciągnąć zyski. Wyroby słomiane p. Kielaka rozchodzą się po calem Królestwie, znajdują dobry odbyt na jarmarkach i znacznemi partyami wysyłane bywają do wielu miejscowości cesarstwa. Obrót w ostatnim roku wynosił 5.000 rubli. Do postawienia interesu na właściwej stopie przeszkadza p. Kielakowi brak większego kapitału i utrudniona wskutek tego walka konkurencyjna. Wówczas bowiem, gdy p. Kielak, nie posiadając odpowiedniego kapitału, rozpoczyna wyrabianie swoich wytworów dopiero przed sezonem handlowym, wiosną — przedsiębiorcy żydzi, wyrabiając przez całą jesień i zimę i korzystając z tego, że lud innego zajęcia nie ma, obniżają płacę zarobkową i uzyskują możność tańszej sprzedaży kapeluszy. Zresztą ludność miejscowa rozwija się ekonomicznie i stworzyła już w Koziegłowach cztery większe sklepy spożywcze, z obrotem rub. 5.000, i dwa mniejsze, 1 sklep żelazny doskonale rozwijający się i jeden z towarami łokciowymi, chwilowo nie tak dobrze się rozwijający, jak to było na początku, ponieważ po śmierci właścicielki nie ma go kto umiejętnie poprowadzić. Na drodze do urzeczywistnienia znajduje się jeszcze parę sklepów z innymi, niezbędnymi w życiu, wiejskimi artykułami. Chodziłoby o to jednak, ażeby jeszcze popchnąć dopływem kapitału przemysł kapeluszniczy. Przemysł ten jest wielką pomocą materyalną dla ludności miasteczka i wsi okolicznych, ludności osadzonej na gruntach lichych i oddalonej od fabryk i kopalni — pozbawionej -w;ęc innych zarobków pomocniczych. Praca wreszcie ' przy wyrabianiu kapeluszy jest ze wszech miar dodatniejsza, niż praca w fabryce lub kopalni. Jest łatwiejsza, nie wymaga oddalenia się robotnika lub robotnicy7 od domu i nie naraża ich na liczne niebezpieczeństwa i wpływy demoralizujące — a jest przytern nie mniej, a może nawet więcej popłatna. Gaz. rzem.

Źródło: Przewodnik Przemysłowy. R.9, 1904, nr 11
Foto: https://projektkozieglowy.muzeumczestochowa.pl/.../xIMG... 

niedziela, 14 kwietnia 2024

BOREK.

 BOREK.

Bór - to stary las iglasty. Borek - to namiastka tego pierwszego. Czyżby istniejące kiedyś lasy sosnowe miały przynieść nazwę obecnej miejscowości Borek? Pierwsza wzmianka o Borku, czyli zapisy w księgach kościelnych parafii Poczesna z 1793 roku dotyczyły parafian z folwarku Borek. Folwark - to duże prywatne gospodarstwo rolne. Borek dzięki temu w dziewiętnastym wieku miał swoje znaczenie. Na terenie folwarku, oprócz typowej działalności rolniczej, czynne były także browar oraz gorzelnie. W tym okresie w folwarku pracowały między innymi osoby o następujących nazwiskach: zarządcy Mastalerz (żona z Kuśmierskich), Jasiński (żona z Otockich), Czerwik oraz pracownicy Cierpiał, Cichoń, Machoń, Placek, Zatoński, Cholewa, Fazan. Były to całe rodziny, które mieszkały na terenie folwarku w tzw. czworakach. Teren tamtego gospodarstwa, to obecna lokalizacja przedsiębiorstwa „Osiny" oraz fabryki dachówek „Unibet". Drogi Poczesna - Poraj w tamtych latach nie było. Świadkowie tamtych czasów - to potężne dęby, zasadzone zapewne z woli właściciela folwarku. Jeden, rosnący na obecnym terenie GS-u w Borku, wita na wjeździe. Dwa pozostałe w okolicach przystanku autobusowego „65" i ,68" pokaleczone przez ludzi.

Te dęby to pomniki przyrody, a zarazem jeszcze żywe elementy historii tego miejsca. Dlatego należy im nadać szczególną ochronę. Folwark w swojej działalności przetrwał do pierwszych lat dwudziestego wieku. W tym czasie został zakupiony przez przedstawicieli kapitału francuskiego. Borek został siedzibą dyrekcji pionu górniczego Huty Bankowej z Dąbrowy Górniczej. Z racji tego wyboru miejsce to staje się bardzo ważnym punktem rozwoju przemysłowego naszego regionu. Wokół dyrekcji tworzy się infrastruktura przemysłowa. Powstają warsztaty mechaniczne, stolarnia, kuźnia, zajezdnia parowozowa, zajezdnia samochodowa. Borek tętni życiem. Jest także miejscem działalności orkiestry dętej, która walczy w tym okresie o prymat pierwszeństwa w rejonie częstochowskim. Po chwiej wojnie światowej rola Borku, jako ważnego ogniwa przemysłowego wzrasta.

Do 1955 roku to w dalszym ciągu siedziba dyrekcji Kopalni Rud żelaza, a później dużego wydziału produkcji metalowej. Zajezdnia samochodowa staje się dużą samochodową bazą. W Borku opracowano pierwsze prototypy „Osinobusa" tzw. „Stonki". Zawód kierowcy staje się zawodem wielu rodzin, tak było wprzypadku braci Wróblów z Borku. W latach sześćdziesizitych w dużym budynku świetlicy funkcjonuje kino zakładowe, jako jedno z trzech w powiecie częstochowskim. Komu młodość przypadła na te lata, nie zapomni czwartkowych projekcji filmowych przy pełnej sali. Miejsce to było centralnym punktem spotkań dla młodzieży okolicznych miejscowości. Oprócz kina dobrze funkcjonowała biblioteka. Odbywały się cykliczne imprezy kulturalne, sportowe, zabawy dla dzieci, dorosłych. W Borku miał swoją siedzibę bardzo popularny zespół wokalno -muzyczny big-beatowy. Borek to także wieś, poza miejscem opisanym powyżej dzisiejsze ulice: Przemysłowa, Cicha i Górnicza. Wieś Borek powstała w okresie międzywojennym w wyniku nadań ziemi gminy Poczesna oraz w oparciu o duże powiązania z własnością gruntów wsi Osiny. Pierwsi mieszkańcy to: Głowaccy, Czyżowie, Tekielowie, Cabanowie. Wróblowie, Kitowie, Pindowie, Muchlowie, Kowalscy.

Autor: Szczepan Szumera

Źródło: Miesięcznik ,, Spoiwo" , Wydanie Samorządowe Gminy Poczesna, nr4 (91), kwiecień 2003r

ZAWODZIE.

 ZAWODZIE.

Zawodzie, proste skojarzenie do nazwy miejscowości - bycie za wodą. W materiałach historycznych związanych z erygowaniem parafii Poczesna w 1606 r. jest zapis, że w jej skład wchodziły nastepujące miejscowości: Poczesna, Zawada, Niewdzięczna (później Zawisna), Radziątków (potem Nierada), Raków (potem zwane Zawodzie za Wartą). Zachodzi pytanie, od kiedy te „potern"? Z dokumentów odnoszących się do klucza poczeszyńskiego wynika, że z czterystu lat istnienia Zawodzia te pierwsze dwieście to Raków za Wartą. Co przyniosło pierwszą nazwę tej jednej z najstarszych miejscowości gminy Poczesna? Warta tamtych czasów nie posiadała uregulowanego koryta, była pełna rozlewisk, po każdej zimie płynęła innym nurtem. Te wodne odnogi rozlewiska były rajem dla ryb i raków. Zapewne te okoliczności przyniosły nazwę dla miejscowości, która znalazła się w centrum mokradeł i bagien. Według spisu z 1791 roku w Zawodziu żyło 8 rodzin. Była to więc mała osada, dla porównania w Poczesnie w tym okresie żyło 47 rodzin, w Bargłach 12. Zawodzie żyło w bezpośredniej bliskości Poczesnej, dlatego też wszystkie potrzeby o znaczeniu ogólnym realizowano wspólnie. Jest też piękny zapis historyczny odnoszący się do wzajemnego położenia: ,,Zawodzie za Wartą o staj kilka od Poczesnej". Życie w Zawodziu nie było łatwe, bo ziemia licha i Warta była bardzo kapryśna, o czym pisałem na początku. Dużo zajęcia znajdywano w pracach w lesie, który był za „plecami". Z jego dóbr korzystano dość powszechnie. Dlatego też w okresie międzywojennym Zawodzie było wsią bardzo żywą. Okoliczni mieszkańcy wedrowali do lasu po ja-gody, grzyby, ale przede wszystkim opał. W grę wchodziło drewno oraz brykiety torfu - bagna (który wcześniej przez lato kopano i suszono). Sytuacja z bagnem była bardzo uporządkowana, mieszkańcy okolicznych wsi: Bargłów, Poczesnej, Zawodzia mieli przypisane działki, które stanowiły wspólnotę gruntów, każdy kopał bagno na swoim. Grunty te to dzisiejsze tereny lasu gminnego w Zawodziu.

Znaczącym wydarzeniem dla tej wsi było usytuowanie w 1835 roku na jej gruntach cmentarza parafialnego. W ten sposób dla okolicznych mieszkańców lokalizacja Zawodzia nie stanowiła problemu. Najpopularniejsze nazwisko trwające przez lata w Zawodziu to Rakowski. Marny tutaj klasyczny przykład tworzenia nazwiska przymiotnikowego od nazwy miejscowości, w tym przypadku od Rakowa. Dzisiejsze Zawodzie to ładna, duża miejscowość (około 1000 mieszkanców) o walorach prawie letniskowych - jest las, jest woda. Autor: Szczepan Szumera


Źródło: Miesięcznik ,, Spoiwo" , Wydanie Samorządowe Gminy Poczesna, nr10 (97), październik 2003r 

Z Kamienicy Polskiej. 1932r