CMENTARZE. (RUDNIK MAŁY, STARCZA)
CMENTARZEW dawnych wiekach nawiedzały Europę groźne epidemie, nazywane powszechnie „morami". Epidemie te siały wielkie spustoszenia wśród ludności i nie ominęły one również Polski. W rzeczywistości była to dżuma albo cholera. Choroby te występowały latem i były bardzo zaraźliwe. Rozprzestrzeniały się szybko i wymierała na nie na raz większość mieszkańców miast, osiedli i wsi. Dotarły one r6wnież do Rudnika Małego i jego okolic. Przetrwały tu do czasów współczesnych opowiadania o tych tragicznych wydarzeniach z tamtych lat. Według tych przekazów był taki czas, że na te epidemie wymarła naraz większość mieszkańców wsi Rudnika Małego. Ludzi Nie nadążano grzebać na cmentarzu, który był daleko. Dlatego z polecenia władz wykopano za wsią rowy na piaszczystym i wydmowym gruncie, jaki był wówczas w okolicy Małego Bagna. Podobno ci, którzy zachorowali, przychodzili sami nad te rowy i tam umierali, aby ułatwić pochówek tym nielicznym, którzy zostali przy życiu. Starzy ludzie opowiadali w szczegółach jak to w czasie epidemii jedna kobieta dotknięta zarazą szła przez wieś do rowów okryta płachtą, aby tam umrzeć Zobaczyła ją ze swojego podwórka inna kobieta i zapytała : „Kumosiu, dokąd to zdążacie?" Tamta odpowiedziała: „Do piachu, do piachu, moja kumosiu." Poczekajcie zatem na mnie chwilę! Ja tylko zabiorę jakąś płachtę i pójdziemy razem, bo na mnie też pora - powiedziała kumosia. Po drodze dołączały do nich i inne kumosie, tak, że w końcu wsi była ich już spora grupka. Opowiadania te nie odbiegają od prawdy, dotknięci zarazą znali objawy tej choroby i wiedzieli, że nie ma dla nich żadnego ratunku. Choroba ta objawiała się najpierw wymiotami, potem ryżową biegunką, gwałtowną utratą wody w organizmie, a następnie skrajnym osłabieniem i śmiercią. O tym ludzie wiedzieli i świadomi byli tego, że w ostatniej chwili nie będą mieli siły dojść do rowów,a pochować ich nie będzie miał kto. Woleli zatem dojść tam wcześniej i na miejscu pochówku poczekać na śmierć. Prawda była przerażająca, bo każdy, u kogo zaczęły się objawy choroby, umierał przeważnie w ciągu czterech godzin. Ci, którzy zachorowali wieczorem, nie doczekali rana, a ci, którzy-zachorowali rano, nie doczekali wieczora, a nawet południa. Z tego właśnie powodu w czasie pomoru powstawały cmentarzyska na obrzeżach wsi, aby ułatwić szybkie grzebanie zmarłych i nie roznosić zarazy. Źródła historyczne podają, że taki wielki pomór w tej okolicy miał miejsce w 1654 roku i trwał od maja do października. Na samym początku sprowadzenie zarazy przypisywano czarownicom i dlatego wszystkie kobiety podejrzane o czary, były bezlitośnie palone na stosach.. Kurier Zachodni z dnia 9-go marca 1930 roku w artykule pod tytułem „Z pomroków dziejowych Zagłębia" podaje, że w okolicach Koziegłów spalono na stosach w owym czasie około 50 czarownic Zaraza najbardziej opanowała Koziegłówki, Ligotę Woźnicką, i Babienicę. Straszne rzeczy działy się w owym czasie w tej okolicy. Ludzie aby uchronić się przed zarazą, opuszczali swoje domy i wsie. Uciekali w lasy, tam się chowali w jakichś szałasach lub ziemiankach naprędce wykopanych.
Zdziczali i wygłodzeni omijali jeden drugiego , aby się nie zarazić. Wyczuwały to dzikie drapieżne zwierzęta. Włóczyły się po opustoszałych wsiach, odżywiając się ludzkimi trupami i roznosząc dalej zarazę. Ludzie z Koziegłówek i bliskiej okolicy z rozpaczy i strachu gromadzili się w kościele parafialnym, bo tylko on uważany był za najzdrowsze miejsce, będące pod okiem Opatrzności. Oprócz miejscowych ludzi do kościoła w Koziegłówkach ciągnęły zdziczałe bandy obojga płci. Okropne sceny rozgrywały się w murach tego kościoła. Jedni umierali, inni rozpaczali modląc się i czekając na śmierć, a jeszcze inni wyczyniali zwierzęce orgie wewnątrz kościoła. Z powodu tej epidemii większość wiosek zupełnie się wyludniła. W Koziegłówkach zostało tylko 16 osób, w Ligocie koło Woźnik tylko 2 baby z rodziny Sekułów, w Babienicy koło Lubszy, została tylko 1 baba na stan ludności 360 osób przed epidemią. Większość miejscowości w tym rejonie przez długie lata zaludniała się na nowo. Z powodu takich epidemii powstawały te dzikie cmentarzyska w pobliżu wsi, gdzie grzebano naprędce masowo zmarłych .Niektóre z tych miejsc w późniejszych czasach, zostały upamiętnione kapliczkami lub krzyżami i tak: w Rudniku Małym w pobliżu "Małego Bagna", gdzie jeszcze do 1930 roku stał krzyż oraz w końcu wsi od strony zachodniej, gdzie do dziś stoi kapliczka Świętego Jana, w Ligocie gdzie stoi kapliczka Świętej Rozalii, w Lubszy na Ślężkowym, gdzie również stoi kapliczka, w Psarach i Babienicy, w pobliżu obecnej szkoły. W Rudniku Wielkim w czasie budowy drogi do Romanowa za skrzyżowaniem dróg z Kolonii na Własnę, również natrafiono na stare groby, co świadczy o tym, że i w tym miejscu było cmentarzysko. W czasach zaboru rosyjskiego, kiedy Rudnik Mały należał do parafii w Koziegłowach, zmarłych mieszkańców wsi grzebano na tamtejszym cmentarzu . Była to odległość około piętnastu kilometrów od Rudnika Małego. Zmarłego wieziono na cmentarz kilka godzin po bezdrożach chłopskim wozem. Z tego powodu pogrzeby były bardzo uciążliwym obrządkiem, zwłaszcza dla rodziny pogrążonej w bólu i smutku po stracie swoich bliskich. Ostatnimi członkami mojej rodziny, którzy zostali pochowani na cmentarzu w Koziegłowach byli moi pradziadowie, Jan i Zuzanna z Matyjów. Jeszcze w czasie zaboru rosyjskiego, z chwilą powstania nowej parafii w Starczy w 1911 roku, wystąpiono do władz o zlokalizowanie cmentarza na gruntach Rudnika Małego, na tak zwanych „Pastwiskach", w miejscu, gdzie obecnie znaj dują się obiekty Kółka Rolniczego. Przed zatwierdzeniem tej lokalizacji przyjechała na miejsce komisja, składająca się z rosyjskich wojskowych funkcjonariuszy, w celu oględzin proponowanej lokalizacji. Komisja ta nie zgodziła się na urządzenie cmentarza w tym miejscu z powodu bliskości rzeki i spadku terenu w jej kierunku. Przepisy ówczesnej Rosji zabraniały urządzania cmentarzy w pobliżu rzek ponieważ wody opadowe i podskórne z cmentarza mogły przenikać do rzeki. Komisja ta na miejscu wskazała teren o kilkaset metrów dalej w kierunku Grocholek. Zgodnie z tą decyzją w roku 1913 zlokalizowano tam cmentarz, który do dziś istnieje w tym miejscu. Oceniając tę decyzję urzędników rosyjskich, trzeba przyznać, że mieli oni rację i wybrali idealne miejsce na urządzenie cmentarza. Jest to bowiem teren równinny, piaszczysty, suchy i wokół zalesiony. Znajduje się on powyżej doliny rzeki i bez spadku w jej kierunku. Jest tutaj cisza i spokój, jakiego trudno już zaznać w okolicznych wsiach. Niewielką część cmentarza od strony wschodniej wydzielono na pochówek zmarłych wiernych istniejącego już wtedy w Starczy Kościoła Mariawickiego. Obecnie wejście na obydwa cmentarze jest wspólne. Dawniej ,w czasach przedwojennych Drugiej Rzeczypospolitej do 1939 roku na cmentarzu tym nie było ani jednego nagrobka kamiennego, czy nawet betonowego. Powszechna bieda ludności miała również i tutaj swoje odbicie. Wszystkie groby były bezimienne, usypane i uklepane z ziemi, obramowane co najwyżej darnią. Czasem, aby łatwiej było rozpoznać grób swych bliskich, ustawiano na nim drewniany lub metalowy krzyżyk, zakupiony na odpuście albo też jakąś fajansową figurkę aniołka . Cały cmentarz był obsadzony brzozami przez Michała Bodorę kawalera ze Starczy, a większość z nich rosła tam już od wielu lat. Cmentarz sprawiał wrażenie gaju brzozowego. Mimo, że jest okrytych bielą zimowego szronu. Takiego widoku nie zapomina się nigdy.
Źródło: ,, Rany i Blizny Małej Ojczyzny” , aut: Józef Bakota, Warszawa 2000r, str. 120-124
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz