O DYNGUSIE. Moje wspomnienie z lat młodości. Autor: Zdzisław Wagner
Drugi dzień Świąt Wielkanocnych był najbardziej oczekiwany przez młodych chłopców z Kamienicy Polskiej, poprzedzony wielodniowymi przygotowaniami. Zaczynało się od produkcji witek wierzbowych zwanych winowaczkami. Pamiętam, że najlepsze do tego celu były młode wierzby rosnące na mokrych terenach, w pobliżu ulicy Magazynowej, za domostwami moich kuzynów, Czesława i Bogdana Wnuków. Zrywało się cienkie gałązki i po uporządkowaniu, pleciono na mokro specjalnymi węzłami krzyżowymi. Powstawała winowaczka o długości 50-70 cm, o przekroju kwadratu około 3 cm. Nazwa tegoż „narzędzia pokuty” w rękach młodych mężczyzn pochodzi, jak się wydaje, od karcenia za winy miejscowych dziewczyn. Zależnie od regionu, bicie witkami interpretowano również, jako „suszenie” konieczne po wcześniejszym oblaniu wodą. Tak zwany dyngus, słowo od niemieckiego „dingen”, oznacza „wykupywać się”, zaś dyngus po słowiańsku nazywał się „włóczebny”, czyli zwyczaj składania wizyt u znajomych i rodziny, połączonych z poczęstunkiem.Śmigus był odrębnym zwyczajem polegającym na laniu wodą i biciu wspomnianymi witkami. Z czasem śmigus z dyngusem zlał się we wspólną tradycję, nie do końca utrzymaną do dziś. W Kamienicy jedno i drugie miało miejsce w mojej młodości, odwiedzano domostwa i po wcześniejszym zlaniu wodą kobiet, młode panny bito winowaczkami, by odpokutowały za winy i szybko wydały się za mąż. Po laniu i biciu zasiadano za stołem świątecznym zastawionym wędlinami, jajkami, ciastem i wódeczką. Zwłaszcza tej ostatniej nie mogło zabraknąć. Odwiedzaliśmy wiele domów, jednak zawsze pozostawał niedosyt, przynajmniej u mnie, w postaci nieodwiedzonych w porę adresów. Z jakich przyczyn? Nie odważę się wspomnieć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz