Łączna liczba wyświetleń

sobota, 11 lutego 2023

GRANICA I PRZEMYT W CZASIE ZABORU. (Rudnik Mały, Rudnik Wielki, Starcza). Część3. aut: Józef Bakota

 GRANICA I PRZEMYT W CZASIE ZABORU. (Rudnik Mały, Rudnik Wielki, Starcza). Część3. aut: Józef Bakota


Według opowiadań starych ludzi, pamiętających te czasy w tym okresie, wśród ewakuowanych było dwóch strażników, którzy na pewno przepuszczali przez granicę przemytników co najmniej przez okres trzech lat. Określa się, że musieli oni mieć w schowku po około pół wiadra złota, które zostało w ziemi, gdyż nikomu tych pieniędzy nie przekazali na przechowanie, a zabrać ich nie mogli, bo nie było na to czasu i warunków. Na tej podstawie przypuszczać można, że złoto to również leży zakopane w ziemi w Rudniku Małym. Znane były też przypadki nieuczciwości ze strony przechowującego. Kiedy strażnik zażądał zwrotu swojego złota, bo kończył służbę w wojsku i odchodził do cywila, przechowujący znikał z pola widzenia. Po prostu przekraczał granicę i urządzał się na jakiś czas po niemieckiej stronie w dawno przygotowanym miejscu aż do odjazdu wartownika do Rosji. Oszukany, nie miał możliwości odzyskania swojego złota. Bywało jednak czasem, że pokrzywdzony powierzał rozprawienie się z oszustem swojemu koledze, który nie odchodził do cywila, a nadal pełnił tu swoją służbę. Krążyła wieść przynajmniej o jednym zabójstwie z tego powodu. Przez cały okres rozbioru Polski, w Rudniku Małym była Strażnica Graniczna. Przez cały ten okres odbywał się tu przemyt z różnym nasileniem. W okresie tym przemytnicy zawsze mieli swojego przekupionego strażnika, a czasem nawet dwóch, którzy przepuszczali ich przez granicę Zdziwienie budzi fakt, że w tak długim okresie prawie stu lat, nie było ani jednej poważniejszej wpadki, która doprowadziłaby do zdemaskowania i rozbicia zorganizowanej szajki przemytniczej. Jak już wspomniałem, starzy ludzie z Rudnika Małego, pamiętający czasy zaboru, określali zarobki przepuszczających strażników za okres całej służby na około pół wiadra złota. Nie jeden z nich na skutek różnych okoliczności, a nawet śmierci, złota tego nie zdążył zabrać. Spoczywa ono do dziś spokojnie, zakopane w ziemi w nieznanym miejscu w Rudniku Małym lub w bliskich jego przyległościach. Nie byłbym wcale zdziwiony, gdybym się dowiedział, że ktoś z Rudnika Małego przy wykonywaniu jakichś robót ziemnych natknął się na jeden z tych ukrytych skarbów. Mam też nadzieję, że nie będzie to skąpiec i pazerniak, który ponownie zakopie w ziemi znalezione złoto, lecz zrobi z niego użytek. Nasuwa się pytanie, że jeżeli przez tyle lat mieszkańcy Rudnika Małego zajmowali się przemytem i bądź co nie bądź musieli na tym dobrze zarabiać, to co zrobili z tymi pieniędzmi, bo we wsi po pierwszej wojnie światowej, nie było widać tego bogactwa. Nędzne, drewniane kryte słomą chatynki, skrajna bieda i to wszystko, co tutaj było. Na to moje uporczywe pytanie otrzymywałem zawsze tę samą odpowiedź: zarobionych na przemycie pieniędzy nie można było inwestować na miejscu, gdyż Rosjanie domyśliliby się źródła ich pochodzenia. Dlatego ludzie bardziej przedsiębiorczy, wzbogaceni na przemycie opuszczali wieś, osiedlali się w zupełnie innych oddalonych rejonach. Tam kupowali majątki i układali sobie życie. W miarę upływu czasu słuch o nich zaginął. Korespondencji nie prowadzili z powodu swojego analfabetyzmu. Pozostali zaś w Rudniku, trzymali swoje złoto zakopane w ziemi, w tylko im znanych kryjówkach. Zdarzało się, że na skutek nagłych wypadków lub niespodziewanej śmierci, zgromadzonego złota nie zdążyli zabrać i do dziś spoczywa ono też bezużytecznie w ziemi. Wielu z nich w podeszłym wieku zapomniało nawet miejsca, w którym swoje złoto schowali. Typowym przykładem, że tak mogło być, niechaj będzie opowiadanie mojego ojca. Oto jego treść: Miałem wówczas może piętnaście lat. Na naszym podwórku rosły dwa duże i rozłożyste dęby. Pod dębami tymi była zbudowana wielka szopa. Całość konstrukcji szopy opierała się na czterech drewnianych skipach, wkopanych w ziemię. Pewnego dnia przed południem przychodzę do szopy po drewno opałowe i widzę, że stoi przy niej mój ojciec bardzo zmartwiony i zakłopotany. Obok zauważyłem świeżo wykopany dołek w ziemi . Pytam ojca czym jest tak zmartwiony i co zamierza tu robić. On początkowo mówi, że chce wzmocnić szopę nowymi słupami i kopie w ziemi dołki pod te skipy. Popatrzyłem się na to i widzę, że wykopany dołek w ziemi do niczego takiego nie pasuje i mówię mu o tym. Po pewnym namyśle, nieśmiało ojciec zdradza mi swoją tajemnicę, że kiedyś przed laty, zakopał tu w miedzianym wiadrze złote ruble i teraz ich nie ma w tym miejscu. Mówi, że musiał je ktoś wykopać i zabrać. Usiedliśmy razem przed szopą i zacząłem go szczegółowo pytać dlaczego wykopał tę dziurę akurat w tym miejscu. On mówi do mnie, że złoto zakopał w odległości trzech kroków od narożnego słupa szopy w kierunku rosnącego dębu z lewej strony. I to wypada w tym miejscu, gdzie wykopał ten dołek Zastanowiłem się nad tym i przypomniało mi się, że przed kilku laty naprawialiśmy szopę i wymieniali dwa narożne słupy, które zostały przesunięte i wkopane w ziemię w odległości około metra od dawnego miejsca. O tym fakcie ojciec mój już zapomniał. Chodziło wówczas o to, aby okap szopy nie dotykał dębu, gdyż w czasie uderzenia pioruna, mógł powstać pożar. Ustaliłem dokładnie, w którym miejscu stał uprzednio słup. Od tego miejsca odmierzyłem trzy kroki w kierunku lewego dębu i powiedziałem ojcu, że w tym miejscu należy kopać. Ojciec, w nowo wyznaczonym punkcie, zaczął kopać dołek i na głębokości około osiemdziesięciu centymetrów dokopał się do swojego skarbu. Wyjął z ziemi wiadro i ucieszony tym bardzo, przykrył je workiem i poszedł z nim do domu, nie pokazując mi nawet ile tego złota w wiadrze było. Poszedłem za nim do domu i stwierdziłem, że zamknął się z tym złotem w komorze. Pobiegłem z drugiej strony domu, gdzie było okienko do komory, bo byłem bardzo ciekawy ile tego złota jest. Ostrożnie zacząłem go podglądać, co robi z tym złotem. Ojciec siedział na podłodze przy wiadrze, wyjmował monety i zaczął je liczyć. Ponieważ wszystko działo się na podłodze, a okienko było wyżej, więc dokładnie widziałem, że jest tego złota mniej więcej ponad pół wiadra. Było to miedziane wiadro, jakich wówczas powszechnie używano, o pojemności około ośmiu litrów. Po jakimś czasie, a było to jeszcze przed wybuchem pierwszej wojny światowej, jeździli po wsiach Żydzi i skupowali złote ruble, płacąc za nie bardzo wysoką cenę papierowymi banknotami. Ojciec złakomił się na to i wymienił całe złoto na banknoty papierowe. Wkrótce wybuchła pierwsza wojna światowa i banknoty stały się zwykłym, bezwartościowym papierem. Tak postąpiło wtedy wielu mieszkańców wsi. Ojciec mój zakończył opowiadanie taką konkluzją: gdybym wiedział, że tak się stanie i złoto zostanie zmarnowane, nie powiedziałbym ojcu, gdzie ma kopać ten nieszczęsny dołek i złoto byłoby moje. Ale przecież nie mogłem tego zrobić własnemu ojcu. Po pierwszej wojnie światowej w latach 1930 - 1935 w domu mojego dziadka i w moim domu również poniewierały się jeszcze szczątki tych banknotów, którymi jako dzieci bawiliśmy się, a często nawet używane były na podpałkę. Na temat przemytnictwa w tej okolicy przed pierwszą wojną światową wiele ciekawych faktów zanotowano w kronice Parafialnej w Starczy przez proboszczów tej nowoutworzonej parafii. Jak wspomina ksiądz Piotr Borycki, to bardzo silną grupą przemytników była „szajka" w Starczy pod przewodnictwem J. Sirka. Grupa ta w sposób zorganizowany systematycznie przemycała różne towary z Niemiec do Rosji, ale specjalnością jej był przemyt okowity, czyli surowego spirytusu, nazywanego tutaj "Bryndką". Okowitę przemycano ze Śląska i rozprowadzano ją po swoich potajemnych punktach wyszynku. Tam okowitę rozcieńczano wodą i sprzedawano jako wódkę. Takich potajemnych punktów wyszynku, czy też detalicznej sprzedaży okowity, w samej tylko Starczy i Własnej było czternaście Z tego powodu pijaństwo w okolicy szerzyło się w zastraszający sposób. (...) Po wybuchu pierwszej wojny światowej przemycano okowitę w wielkich ilościach, w beczkach wozami konnymi. Główny skład okowity był właśnie u J. Sirka w Starczy. Stąd rozprowadzano ją na dalsze okolice. (...) Źródło: ,, Rany i Blizny Małej Ojczyzny” , aut: Józef Bakota, Warszawa 2000r, str. 45-48
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Z Kamienicy Polskiej. 1928r