GRANICA I PRZEMYT W CZASIE ZABORU. (Rudnik Mały, Rudnik Wielki, Starcza). Część2. aut: Józef Bakota
W Rudniku Małym wszyscy mężczyźni umieli skakać o tyczce, ale umiejętności tej nie demonstrowano ponieważ służyła ona tylko do przekraczania granicy bez zostawiania śladów. Bronowany pas graniczny z łatwością można było przeskoczyć o tyczce, ale bez obciążenia. Zostawiony ślad po tyczce nie budził podejrzeń, a jeżeli wydawał się takim, zasiewało się go też suchym piaskiem i był on wtedy niezauważalny. Tyczkę zabierało się ze sobą na niemiecką stronę, chowając ją w zaroślach w pobliżu granicy do powrotnego skoku. Takie indywidualne przeskoki o tyczce nie służyły do przemytu, lecz do wzajemnych kontaktów i uzgodnień w sprawie organizacji i terminów dostaw towarów do przemytu. Tych indywidualnych przeskoków dokonywano nawet w dzień, korzystając z dokładnej obserwacji strażnika, w którym miejscu się znajduje, z jego nieuwagi, a często z drzemki. Położenie wsi do granicy było tak bliskie, że przejście na drugą stronę granicy nie zajmowało więcej niż pięć do dziesięciu minut. Sytuację sprzyjającą do przejścia na drugą stronę granicy można było zawsze wypatrzyć, obserwując strażnika i zniknąć niezauważenie w zaroślach krzaków, które w niektórych miejscach po niemieckiej stronie dochodziły do samej granicy. Bardzo ważnym elementem przedsięwzięć przemytniczych była obserwacja Strażnicy, jej organizacji i zasad pracy, obserwacja poszczególnych strażników, ich upodobań i słabości. Strażnicy służyli na granicy przez okres pięciu lat. Można było zatem dokładnie poznać ich charaktery, psychikę, zwyczaje, ich ulubione miejsca wypoczynku, chronienia się przed deszczem i wiatrem lub też ulubione miejsca drzemki na służbie, uwzględniając przy tym porę roku, stan pogody i temu podobne okoliczności. Na podstawie obserwacji ludzie przemytu dokładnie wiedzieli wszystko o każdym wartowniku z osobna. Znali również zwyczaje dowództwa strażnicy i sposoby kontroli wartowników. Znajomość tych spraw dawała pewność i zmniejszała ryzyko przedsięwzięć przemytniczych Zdarzało się często nawet tak, że zaprzyjaźnieni strażnicy byli powiadamiani przez przemytników za pomocą odpowiednich sygnałów optycznych lub dźwiękowych o tak zwanym podsłuchu na ich odcinku, gdzie pełnili służbę. Strażnik wówczas miał się na baczności. Zachowywał się czujnie i nie podpadał za złe pełnienie służby. Dowództwo Strażnicy nękało kontrolami swoich strażników bez wyjątku. Wysyłano na odcinki tak zwane "Sekrety". Byli to zwiadowcy, którzy dyskretnie obserwowali jak pełni służbę dany wartownik i czy dobrze pilnuje granicy, czy jest czujny na służbie. Zdarzało się często, że wartownicy spali na służbie w ulubionych swoich miejscach. Ponadto dowództwo dyskretnie obserwowało strażników poza służbą: szczególnie czy nie piją alkoholu lub nie palą niemieckich papierosów, albo czy nie mają przedmiotów niemieckiego pochodzenia. Bardzo ważną rolę dla przemytników w porozumiewaniu się lub ostrzeganiu przed niebezpieczeństwem odgrywała sygnalizacja optyczna i akustyczna, którą stosowano powszechnie. Jeżeli ktoś na przykład przekroczył granicę do Niemiec i umówił się, ze znajomymi lub rodziną w Rudniku, że chce przejść granicę z powTotem w umówionym miejscu przed wieczorem, wówczas rodzina lub znajomi dyskretnie obserwowali strażnika, w którym miejscu się znajduje. Jeżeli strażnik znajdował się daleko od tego miejsca i gwarantowało to bezpieczne przeli-oczenie granicy, wówczas wieszano na płocie, niby po praniu, do wysuszenia zielony szalik lub chustkę Barwa ta była umówionym kolorem, że można bezpiecznie w ustalonym miejscu przekroczyć granicę. Kolory lub przedmioty były zmieniane i każdorazowo uzgadniane. Jeżeli na płocie nie było niczego lub był wywieszony inny kolor niż umowny, to oznaczało, Ze przez granicę w tym miejscu przechodzić nie można. Amator przejścia oczekiwał w knakach tuż przy granicy po niemieckiej stronie na właściwy sygnał w takim miejscu, gdzie mial dobre pole obserwacji, a sam był niewidoczny. Miejsc takich było dowolnie dużo, bo jak wspomniałem, wzdłuż granicy po niemieckiej stronie był las lub luzaki, skąd dokładnie można było obserwować każdą wybraną zagrodę wsi. Pi Zeskok przez granicę wymagał zaledwie kilku lub kilkunastu minut. Jeżeli było już dość ciemno, umówionym znakiem do bezpiecznego przejścia przez ganicę była określona melodia, którą pogwizdywano sobie na podwórku niby dla rozweselenia przy gospodarskich czynnościach. W razie potrzeby wieczorem i w nocy do ustalenia miejsca, Adzie znajduje się wartownik używano wyszkolonych psów gospodarskich. Pies taki na komendę : „Szukaj Moskala!" • obiegał odcinek granicy i gdy go odnalazł, zaszczekał w tym miejscu. Wówczas na podstawie głosu psa, wiadomo było dość dokładnie, gdzie znajduje się wartownik. Takiego wyszkolonego psa miał mój dziadek, Franciszek Bakota. Był on używany również do samodzielnego przemycania przez granicę drobnych ładunków. Odbywało się to w taki sposób, że psu zakładało się coś w rodzaju szelek specjalnie uszytych do tego celu. Po bokach tych szelek były obszerne kieszenie, do których można było włożyć drobne artykuły. Do kieszeni szelek wkładało się kartkę z zamówieniem. Tak wyposażonego psa wysyłało się wieczorem na niemiecką stronę do sklepu, który był u Oleksika we wsi Pakuły. Była to odległośc około pół kilometra. Po zgłoszeniu się psa, właściciel sklepu wyjmował z kieszeni kartkę i należność. Wkładał zamówione artykuły i pies biegiem wracał do domu, przekraczając ostrożnie granicę. W taki sposób wyręczał on swoich właścicieli od konieczności przekraczania granicy osobiście, co zawsze łączyło się z ryzykiem. Trzeba wiedzieć, że najbliższy sklep po stronie rosyjskiej był w odległości czterech kilometrów. Oczywistym jest, że takich operacji dokonywano tylko wieczorem, a pies na samym początku przyzwyczajany był do tych czynności. Był on bardzo dobrze przedtem zapoznamy z właścicielem sklepu. Po opanowaniu jednak tej sztuki, służył właścicielom przez wiele lat. Luks, bo tak się nazywał pies mojego dziadka, przemycał przez granicę przez okres ponad dziesięciu lat i nigdy nie miał żadnej wpadki. Wszystkie te metody służyły przeważnie do drobnego przemytu i indywidualnych przejść przez granicę. Prawdziwy przemyt na większą skalę odbywał się zawsze za wiedzą opłacanego strażnika. Wartownik przepuszczający przez granicę przemytników zarabiał bardzo dużo i stać go było na wszystko, ale z tych pieniędzy, póki służył na granicy nie mógł korzystać ponieważ zaraz byłby rozszyfrowany przez dowództwo. Musiał zatem przez całe pięć lat zachowywać się jak każdy żołnierz i żyć skromnie jak wszyscy. Dowództwo zwracało nawet uwagę czy wartownik zjada normalnie wszystkie posiłki na Strażnicy. W przeciwnym bowiem przypadku był już podejrzany, że ktoś go dokarmia smakołykami za opłatą poza koszarami. To stawało się również wysoce podejrzane. Dlatego strażnicy, którzy mieli pieniądze za współpracę z przemytnikami, przez zaufanego wysyłali część tych pieniędzy do rodziny i później pisali listy o przysłanie drobnych sum na wydatki. W taki sposób legalizowali posiadane pieniądze i mogli chociaż częściowo już korzystać ze swojej fortuny w czasie służby. Przepuszczający wartownik nie mógł trzymać nielegalnych pieniędzy przy sobie, gdyż dowództwo Strażnicy robiło dyskretnie, na przykład z okazji kąpieli, dokładną rewizję garderoby strażników. W związku z tym taki przekupny wartownik, należność za przepuszczanie przez granicę przemytników pobierał od nich w monetach złotych i przechowywał je gdzieś w schowku ziemnym albo oddawał te pieniądze na przechowanie zaufanemu mieszkańcowi wsi aż do zakończenia służby wojskowej. Zdarzały się czasem losowe wypadki, że strażnik taki nagle zachorował albo uległ wypadkowi, w wyniku czego zmarł .W takim przypadku zgromadzone złoto zostawało w zielni i do dziś tam leży albo właścicielem fortuny stawał się przechowujący. Bywało też i tak, że strażnik został nagle przeniesiony na granicę do innego rejonu Rosji lub do innego rodzaju wojsk i nie miał możliwości zabrać ze schowka zgromadzonych monet. Podobna sytuacja wynikła z chwilą wybuchu pierwszej wojny światowej, kiedy w popłochu ewakuowano natychmiast cały personel Strażnicy, a budynki i wyposażenie podpalono.
Źródło: ,, Rany i Blizny Małej Ojczyzny” , aut: Józef Bakota, Warszawa 2000r, str. 41-45
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz