Spółdzielnia ,,ZAWADA". Wióry, baźki i siódemki. “Koziegłowy – zapomniany ośrodek twórczości rękodzielniczej”. Część4
Zanim produkcja kwiatów i innych ozdób z wiórów osikowych ruszyła na dobre, pojawił się bardzo istotny problem, z którym na początku nie potrafiono sobie poradzić. Spółdzielnia była zobligowana do dostarczenia materiałów, z których miały powstawać osikowe wytwory. Nie umiała się jednak z tego wywiązać, ponieważ to mieszkańcy Koziegłów najlepiej wiedzieli skąd i jaki rodzaj osiki jest im niezbędny. Kupowanie jej w hurcie i prze-kazywanie twórczyniom nie miało sensu, gdyż żaden kupujący nie byłby w stanie zwrócić uwagi na jej wilgotność czy strukturę, zaopatrując się w duże ilości materiału. Nie wiedziano również, jak rozliczać się z chałupnikami - zarówno tymi przygotowującymi wiórki, jak i twórczyniami, które zmieniały je w ozdoby i przedmioty użytkowe. Dużą nadzieję wiązano z nowymi przepisami dotyczącymi chałupnictwa, które miały się ukazać w 1965 roku. Nowa ustawa miała dopuszczać posługiwanie się chałupnika zarówno materiałem powierzonym, jak również własnym. Póki jednak ona nie obowiązywała, wydawano zgodę średnio co trzy miesiące na produkcję w domu. Do działań tych podchodzono dosyć eksperymentalnie. Próbowano drewno osikowe traktować jak materiał pomocniczy, zapewniany sobie własnym sumptem, pozostałe zaś niezbędne do tworzenia ozdób elementy jak drut, bibułka, barwniki, miały być materiałem podstawowym, który dostarczała spółdzielnia. Cały czas starano się jednak szacować normy materiałowe oraz wydajność chałupników, co miało w przyszłości przełożyć się na w pełni kontrolowane zlecanie pracy w domach. Oczekiwania na ustawę przedłużały się, w 1966 roku „Zawada" wciąż korespondowała z „Cepelią" w sprawie przedłużenia zezwoleń na pracę chałupniczą. Wystąpiono do Centralnego Związku Spółdzielni Pracy o rozszerzenie listy surowców własnych (na której znajdowały się między innymi słoma czy wiklina) o wióry osikowe, a także o zawarcie w przyszłej ustawie zapisu o zasadzie obliczania norm surowcowych metodą szacunkową, a nie szczegółową, zwłaszcza tych, których udział w tworzeniu przedmiotów był niewielki. Radząc sobie z nieco skomplikowaną procedurą rozliczenia z chałupnikiem, Spółdzielnia Pracy Przemysłu Artystycznego „Zawada" w Zawadzie ruszyła z twórczością osikową. Na pierwsze efekty nie trzeba było długo czekać. W 1965 roku na wystawie Kwiaty dla Warszawy wiórkowe maki, groszki i słoneczniki miały swój debiut. Polska, a dzięki prowadzonemu przez „Cepelię" eksportowi również świat, zachwycili się nową propozycją dekorowania nie tylko domów. „Gazeta Częstochowska" odnotowując sukces wytwór-czości z wiórków osikowych w Warszawie, donosiła, że wyroby te tak bardzo przypadły go gustu mieszkańcom kraju i tak zachwyciły odbiorcę zagranicznego, że wzór koziegłowskiego nakrycia głowy znalazł się na stronach międzynarodowej biblii mody - „Vogue'a". Ciężko dziś stwierdzić, co miała na myśli autorka artykułu i czy rzeczywiście zdjęcie takiego nakrycia głowy zostało tam opublikowane. XXI wiek wychodzi naprzeciw takim rozterkom, proponując użycie narzędzi, które choć w pewnym stopniu mogą pomóc w weryfikacji zapisów prasowych sprzed sprawie sześćdziesięciu lat. Po dogłębnym przejrzeniu archiwów periodyku, które są dostępne online, dotarłam do okładki przedstawiającej kobietę mającą nakrycie głowy skomponowane ze sztuczek, które przypominają te koziegłowskie. Numer pochodzi z lutego 1965 roku, więc zakres datowy został zachowany. Po konsultacji z Izabelą Churas jestem pełna obaw, czy ten kapelusz wykonany został z wiórek - jako argument przeciw wskazywany jest kolor materiału - zbyt słomiany - oraz samo otagowanie zdjęcia, na któ-rym modelka wystrojona jest w słomkowe nakrycie głowy. Biorąc pod uwagę fakt, że osoba tworząca identyfikację zdjęcia w XXI wieku nie musiała dysponować wiedzą na temat wykorzystanego materiału oraz dając wiarę słowom Halszki Adamczyk, można postawić hipotezę, ze błozna z łyka osikowego ozdobiły okładkę „Vogue'a". I choć cały świat widział na fotografii letni kapelusz, badacz lat 20. XX wieku widzi kapelusz osikowy. Bo bardzo tego chce. Sprawa wymaga dogłębniejszej analizy. Ponieważ już wiem, że rok pracy nad tak szerokim zagadnieniem jak wytwórczość z wiórów osikowych to zdecydowanie zbyt mało, żywię nadzieję, że w toku dalszych analiz tematu uda mi się rozstrzygnąć, co nałożono kobiecie na głowę w roku 1965. „Cepelii" zależało na tym, aby pewne przedmioty użytkowe, ozdoby, produkowane najpierw dla potrzeb własnych, a później również na rynek miejski, tak upowszechnić, by nadać im znaczenia niezbędności w codziennym życiu. Taki los spotkał szmaciaki, które początkowo wykonywane ze skrawków niepotrzebnych materiałów, zostały „wrzucone" do produkcji zmechanizowanej, a proces ich powstawania uległ skomplikowaniu. Podobny los spotkał kwiaty, nie tylko z wiórków osikowych, ale także piórek i bibułek, które po wspomnianym wyżej 1965 roku stały się towarem pierwszej potrzeby. Wyciągał po nie rękę nie tylko klient detaliczny. Zaczęły być stałym punktem uroczystości propagandowych, tworzono z nich dekoracje w teatrach, zdobiły półki i witryny sklepowe. Sama pamiętam kogucika znajdującego się w świecącym pustkami sklepie mięsnym w latach 80. XX wieku. Mieszkałam ponad sto kilometrów od centrum wytwórczości osikowej, pasjami odwiedzałam z babcią sklepy w celu zdobycia produktów spożywczych i ten piękny, kolorowy kogut, na tle smutnych haków rzeźnickich, na całe życie utkwił w mojej pamięci. Autor: Ewelina Mędrala-Młyńska.
Źródło: Wióry, baźki i siódemki. “Koziegłowy – zapomniany ośrodek twórczości rękodzielniczej” , wyd. Muzeum Częstochowskie 2021, str 48-51
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz