Eksponat tygodnia. Stare Narty i kijki. Lata 30-te. Zbiory Muzeum Regionalnego w Kamienicy Polskiej.
Na ziemiach polskich pierwsi używali dwóch kijków narciarze lwowscy już ok. 1910 r., ale zakopiańczycy niedługo pozostali w tyle. Jednym z pierwszych, używających dwóch kijków był Henryk Bednarski. To on, jak się zdaje, jako pierwszy wyłamał się z klanu narciarzy „jednokijkowych”, którego niekwestionowanym wodzem był Mariusz Zaruski.
Wracając do dawnych czasów: we wczesnym średniowieczu spotykamy pisemne już wzmianki o nartach w pieśniach i legendach skandynawskich. W owym czasie narty służyły do celów komunikacyjnych, wojny i myślistwa. Pierwsze wiadomości o nartach w naszym kraju pochodzą z XVI wieku, z czasów wypraw moskiewskich. W dziele Alexandra Gwagnina Sarmatiae Europeo descriptio wydanym w Krakowie w roku 1578, po raz pierwszy użyto słowa „narta”. Przekład z łaciny brzmi: „Dziwny bieg na nartach… Pieszy zaś na Nartach (jako na wielu mieyscach w ruskich krajach ten się zwyczaj zachowuje) bardzo prędko po śniegu biegają. Narty są drzewiane, przydłuższe (żelazem podłożone ze spodu)”.
W XVII w. Wacław Dyamentowski w swoim Dyaryuszu z 1606 roku wspominał już po polsku: „Dnia jednego z obozu naszych magnatów przeciwko wycieczce obrońców Moskwy wypadło (..) kilkaset człeka na nartach”. Kolejne wzmianki o pochodzą z lat osiemdziesiątych XIX wieku. Jednak wiadomości o „tajemniczych norweskich >>ski<<”, o pionierskich wyczynach Fridtjofa Nansena i jego wyprawie na nartach przez lądolód Grenlandii oraz o pierwszych skokach i zawodach narciarskich (Tromsö 1843 r., Holmenkollen 1892) pozostawały długo na polskich ziemiach bez większego echa – może poza tym, że z racji skoków właśnie narty nazywano czasem w tym okresie… „latającymi deskami”.
Pierwszymi Polakami, którzy jeździli na nartach, byli syberyjscy zesłańcy, między innymi dr J. Jodłowski, który po powrocie do kraju napisał artykuł o „łyżach”pod tytułem Myślistwo w Syberii. Opis ten pochodzi z czasopisma „Łowiec” z 1885 r. i jest to jedna z pierwszych wzmianek o nartach na ziemiach polskich w XIX wieku: „Są to deseczki cienkie 2 cm najczęściej cedrowe lub z modrzewia, szer. na około 20 cm, a długie powinny być tak (wg Tunguzów) by pozostawione na ziemi górnym końcem dosięgały nosa, końce a szczególniej przednie lekko ku górze zagięte. Deseczek tych dolną powierzchnię zwykle oklejają skórą z nóg renifera, krótkim a bardzo mocnym włosem pokrytą, kierunek włosa ku tyłowi. Na środku długość jest stała, bardzo wygodne na nogi zakładające się z rzemyków utwierdzone, w którym stopa z łatwością wszelkie ruchy wykonać może tak, że chodzenie na stopa się opiera, deseczka nieco grubsza. Ostrożność jednak co do ruchu stopy zachować koniecznie należy, jeśli bowiem myśliwy zapomni, że jest w tajdze na łyżach utrzymujących go na powierzchni śniegu i stanie w trzeciej pozycji, wówczas przy pierwszym najmniejszym ruchu znika z widowni, wystają, tylko nad białym całunem części łyż robiąc drobne i niepewne ruchy, bo cały zagłębi się głową w dół. Im więcej stara się wydobyć, tym głębiej w puch śniegowy zapada. Jedyny ratunek uwolnić choć jedną stopę, co daje się uskutecznić, po odpoczynku, lecz nie doświadczenia i zimnej krwi. Sam po raz pierwszy, gdym się spod łyż na świat wystawił, męczyłem się godzinę nim zdołałem uwolnić nogę, następnie już z łatwością można się było na powierzchnię wydostać. Gdy są towarzysze to przy ich pomocy nie grozi tak długie przebywanie w zamarzniętym śniegu.
Przy chodzeniu na łyżach, gdy teren jest nierówny nieodzowny jest drążek do 2 metrów długi i na jednym końcu opatrzony hakiem żelaznym a na drugim krążkiem drewnianym, przymocowanym do drążka silnie za pomocą rzemyków. Przy wstępowaniu na pochyłości, włos krótki a mocny spodu łyż nie pozwala się im cofać, zwłaszcza jeżeli idący podpiera się drążkiem (końcem z kółkiem) lub chwyta wyżej stojące drzewa krukiem. Schodząc z góry siada na drążek, jak na koniu zanurzając mniej lub więcej w śnieg krążek i tym sposobem hamuje bardzo bystry pęd łyż. Wprawniejsi nie jeżdżą wierzchem na drążku, lecz chwytają go jak wiosło z boku i tym sposobem ułatwiają sobie jazdę o wiele więcej, bowiem ta manipulacja wpływa i na kierowanie”.
Czas zaborów, powstań narodowych nie sprzyjał jednak popularności narciarstwa na naszych ziemiach. Pozostała nazwa: „narty”. W Słowniku języka polskiego z 1904 r. czytamy definicję: „Narta, narty – łyżwa do ślizgania po lodzie, śniegu. Rusini na nartach bardzo prędko po wierzchu śniegu biegają, a te narty są drzewiane, przydłuższe, żelazem podłożone od spodu, na dwa albo trzy łokcie wzdłuż, które na nogi miasto trepek włożywszy, kosturkami przydłuższemi na końcach zaostrzonemi podpierając, bardzo prędko wciąż biegą”. Narty tamtych lat były dużo dłuższe od obecnych. Długość dobierano do wzrostu i wagi. Normą były ponad dwumetrowe. A nawet dłuższe. Wedle Mariusza Zaruskiego, adepci narciarstwa o wadze do 60 kg i wzroście do 160 cm powinni używać nart o wysokości do 180 cm, zaś o wadze ponad 80 kg – o długości 220-230 cm. Aleksander Bobkowski pisał w 1918 roku w swoim Podręczniku narciarstwa: „Długość nart zależną jest od wysokości i wagi narciarza. Ogólnie za miarę długości narty przyjmujemy wysokość narciarza z wyciągniętem do góry ramieniem, aż po końce palców, dla turystyki wysokogórskiej zmniejszamy długość o 10-15 cm, dla celów sportowych, do skoków, zwiększamy ją o 10 cm. Przy zjeździe w kierunku prostym przyjemniejsze są narty długie, dla jazdy krzywolinijnej łatwiejsze do opanowania narty krótsze”. Bobkowski podawał także informację o rowku w dolnej powierzchni narty, który ułatwiał ewolucje, a długość nart podawał od 190 do 240 cm, szerokość z przodu 9-11 cm, pod butem 7-8 cm, z tyłu 7,5-9 cm, a wygięcie narty pod wiązaniem wynosiło od 2,5 do 3,5 cm. Kornel
O drewnianych nartach i ich miłośnikach tak pisał Kornel Makuszyński: „Pokazali nam narty. Polak spojrzał, uśmiechnął się, cmoknął z wielkiego ukontentowania i zaczął tak jeździć, jakby w młodości karmili go reniferowym mlekiem, a w starszym wieku foczym sadłem. Otóż to! – bo w nas tkwią nieporównane w tym kierunku zdolności… Wziąć byle jakiego starego wyjadacza, co nigdy w życiu nart nie widział, przyczepić mu je do pedałów i puścić go na śnieg – ujrzysz bracie Polaku, że ci będzie śmigał lekko i zgrabnie i nie zawadzi ani o kamień ani o kryminał… Ci jednak marnują przyrodzone swoje zdolności i nigdy na prawdziwych nartach nie jeżdżą. Narciarze zaś prawdziwi są to ludzie szlachetni i sprawiedliwi, chociaż maniacy i trochę tknięci na rozumie. Kiedy na takiego przyjdzie czas ruji, ściślej mówiąc: okres sportowy, pełen wichrów i śnieżycy, taki to ci się wtedy wyrzeka i żony, i kochanki, i dziatek miłych, i ciepłego łoża, śnieg bowiem tak mu uderza na mózg, że go chwyta szaleństwo, o to się martwi, że śniegu nie ma na szafie, skąd by uczynić skok próbny. Tyle jest innych zmartwień na świecie, a taki to się tylko martwi, że śnieg jest >>lepki<< czy też >>porowaty<<, czy też, eskimoscy diabli wiedzą, jaki? Jadłby taki biały niedźwiedź, taki pingwin, taki zimorodek, taki Eskimos, taki Ritterschild jeden, ten śnieg garściami. Gdyby mógł, to by z nartami na pedałach sypiał i wszystko inne by robił, tylko, że niewygodnie, a istoty zainteresowane nie pojęłyby piękna tego szaleństwa…
Makuszyński miał rację. W latach 20. i 30. narty zaczęły być siłą napędową rozwoju Zakopanego. Rozpoczęła się era „białego szaleństwa”: skoków i zjazdów z różnych szczytów i przełęczy. Często szalonych. Ale cóż to za życie bez odrobiny szaleństwa? Źródło: https://skimagazyn.pl/.../magiczny-swiat-drewnianych-nart/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz