LIKSZNUR. ŚWIĘTO TKACZY.
Przedrukowujemy artykuł z „Życia Częstochowy” (nr269. z 29. września 1948 r.) dotyczący niezwykle ważnej dla tożsamości wsi tradycji tkackiej. Tekst nie został podpisany, autor wykorzystał informacje ze znanego opracowania Aleksandra Radłowskiego z Ziemi Częstochowskiej z 1938 r. (por. Korzenie nr 63, s. 11- 12).
Liksznur, doroczne święto tkaczy, to - obok opowieści o wodnym demonie Hastermanku - kulturowa wizytówka osady nad Kamieniczką. Święto znane było jeszcze długo po wojnie, zaginęło wraz z odejściem w przeszłość rękodzielnictwa i patronującej temu szlachetnemu kunsztowi Spółdzielni Tkaczy i Dziewiarzy.
Kamienica Polska leżąca w odległości 16 km na południe od Częstochowy i 4 km od stacji kolejowej Poraj, od bardzo dawnych czasów jest miejscowością zamieszkałą przez tkaczy - chałupników, wywodzących się z czeskich kolonistów. Na ten temat pojawiła się obszerna praca Aleksandra Radłowskiego p.t. „Chałupnicy - tkacze wsi Kamienica Polska” (...)Autor bardzo dokładnie opracował dzieje tkaczy - chałupników w Kamienicy Polskiej na podstawie starych dokumentów. Jak podaje p. Radłowski we wspomnianej pracy, Kamienica Polska należała do Ignacego Wędrychowskiego, a następnie do jego córki Antoniny Sadowskiej. Ale nowa dziedziczka obszernego, bo wynoszącego 784 ha majątku, niezbyt dobrze musiała gospodarować, skoro w roku 1818 majątek sprzedano kolonistom czeskim, zwanym „okupnikami”. Koloniści podzielili ziemię miedzy siebie, pobudowali gospodarstwa a kilka domów zachowało się w dobrym stanie po dzień dzisiejszy. Prócz pracy na roli, koloniści w Kamienicy Polskiej zajęli się tkactwem, która to umiejętność prawdopodobnie była powodem osiedlania się ich w Polsce.
LIKSZNUR
Z tych czasów - rok 1830, zachowały się protokoły Cechu Płócienników, opartego początkowo na prawie z r. 1816 i rządzącego się własnymi przepisami, a od roku 1830 ulegalizowanego obowiązującymi ustawami państwowymi. I tak reskryptem W. Komisarza Obwodu Wieluńskiego z dnia 30 stycznia 1830 roku Nr 15 upoważniony został W-ny Muszyński, radny miasta Częstochowy do zaprowadzenia Zgromadzenia Płócien- nickiego w osadzie Kamienica Polska co tenże delegowany uczynił w dniu 10 lutego 1830 r. Komisarz Municypalny zawiadomiwszy o tym Starszych Cechu Płócienników, polecił „sprawić ” skrzynkę zgromadzenia, pieczęć, książkę oprawną pod tytułem Maystrów, podobną czeladzi i uczniów, także przychodów i rozchodów i książki rzemieślnicze i to wszystko w najkrótszym czasie, bo inaczej Dzień Zgromadzenia Płó- cienniczego - pod przewodnictwem podpisanego odbytem być nie może”. Równocześnie przesłano Cechowi Zbiór Przepisów dla Zgromadzeń Rzemieślniczych w polskim i niemieckim języku. Z przytoczonych przez p. Radłowskiego dokumentów widać, że Cech Płócienników rozwijał bardzo ożywioną działalność i to nie tylko zawodową ale i społeczną o czym świadczą sumy przekazywane na różne cele. Tkacze z Kamienicy Polskiej sprowadzali przędzę bawełnianą i lnianą z Niemiec i Prus przez komorę celną w Praszcze (w pow. wieluńskim). Brak miejsca nie pozwala na obszerniejsze omówienie dziejów tkaczy z Kamienicy Polskiej. Faktem jest, że przetrwali oni jednak do dnia dzisiejszego. Potomkowie pierwszych rzemieślników tkackich z Kamienicy Polskiej pracujądzisiaj w częstochowskich zakładach włókienniczych, a w samej osadzie istnieje obecnie Spółdzielnia Tkacką zrzeszającą tamtej szych tkaczy-chałupników. Corocznie odbywał się tzw. Dzień Cechowy, stanowiący ważne zdarzenie w osadzie. W dniu tym zapadały ważne uchwały Cechu, a obrady kończono za- bawąi poczęstunkiem dość obfitym. W latach np. od 1832 do 1847 wydano na te poczęstunki 443 zł, a od r. 1847 do 1869 - 29 rb. 75 kop. Niewątpliwie z tych Dni Cechowych bierze swe początki tradycja święta cechowego zwanego „liksznur”.
--------------------------------------------------------------------------------------------------Rozmowa „Korzeni” z panem Kazimierzem Polaczkiem, prezesem Spółdzielni Tkaczy i Dziewiarzy w Kamienicy Polskiej w latach 1962-1976
ŚWIĘTO TKACZY - ŚWIĘTO SPÓŁDZIELNI.
Jak wyjaśnić czytelnikom ideę święta zwanego „Liksznurem ”? Jak zapamiętał pan „Liksznur”?
- Nazwa święta tkaczy w Kamienicy Polskiej jest niewątpliwie pochodzenia niemieckiego, z opowieści starszych ludzi wynika, że chodziło o „sznur świateł” - a to dlatego, że uczestnicy święta, kiedyś zapewne cechowego, obchodzili ołtarz w kościele z zapalonymi świecami.
- Jak wyglądał ten dzień?
Członkowie spółdzielni tkaczy zbierali się zawsze w sobotę przed dniem św. Michała czyli przed 29 września, albo po tym dniu, w zależności od kalendarza. Spotykali się koło starej remizy, wcześniej z kościoła zabierany był sztandar św. Michała.
Ze sztandarem wszyscy udawali się na zamówioną przez tkaczy i przez nich opłaconą mszę, która zawsze odprawiana była o godzinie dziewiątej rano. Uczestnicy mszy otrzymywali przechowywane w zakrystii świece, przechodzili z nimi za ołtarzem i składali datki. Po mszy udawali się na poczęstunek zorganizowany w sali remizy.
Ze sztandarem wszyscy udawali się na zamówioną przez tkaczy i przez nich opłaconą mszę, która zawsze odprawiana była o godzinie dziewiątej rano. Uczestnicy mszy otrzymywali przechowywane w zakrystii świece, przechodzili z nimi za ołtarzem i składali datki. Po mszy udawali się na poczęstunek zorganizowany w sali remizy.
-Kto organizował ten poczęstunek?
- Zarząd asygnował pewną sumę, każdy uczestnik miał zagwarantowany posiłek, bigos, flaczki, kanapki z kiełbasą i ogórkiem, herbatę i kawę. No i ćwiartkę wódki, co ciekawe, zabierał ją każdy uczestnik zabawy ze skrzynki, w przejściu do sali głównej remizy. Siadano przy stolikach ustawionych na scenie i pod ścianami. Posiłki przygotowywały początkowo żony tkaczy, ale za moich czasów bufet organizowała nam straż, bo dysponowała kuchennym zapleczem.
- Czy w zabawie uczjestniczyli mieszkańcy wsi nie związani z zawodem tkackim?
- Pewnie tak, nie było żadnych zakazów, oczywiście zapraszano przedstawicieli miejscowych władz, ale tradycyjnie bawili się członkowie spółdzielni z rodzinami.
- Czy były jakieś oficjalne przemówienia?
- Było jedynie przywitanie gości. Odbywały się też krótkie występy przedszkolaków z obu przedszkoli i uczniów szkoły podstawowej. Oczekiwany był przede wszystkim taniec „miotlorz” w wykonaniu dwóch pań: Rudzińskiej i Polaczkowej.
- To był sam taniec?
- Tańczyły i śpiewały, z towarzyszeniem muzyków z orkiestry.
- Jak długo trwało święto?
- Mniej więcej do ósmej wieczorem, czasem do dziesiątej.
- Proszę opowiedzieć coś o historii spółdzielni tkaczy, która podtrzymywała dawne, jeszcze XIX-wieczne tradycje, gdy działali tu majstrowie tkaccy rodem z Sudetów.
- Spółdzielnia powstała w 1947 roku, dużą rolę odegrał pan Teofil Pol z Czarnego Lasu koło Woźnik, związany przed wojną z Łodzią. Do współzałożycieli należeli między innymi Bonifacy Dojwa, Jan Nowotny, Bolesław Morawiec i mój ojciec, Józef Polaczek. Spółdzielnia, zarejestrowana w Kielcach, działała początkowo w Romanowie w budynku pana Ciejpy. Zakup pierwszych surowców sfinansowali z własnych składek, chyba po sto złotych, członkowie spółdzielni. Teofil Pol zamierzał kupić teren na Romanowskiej Górce, należący do rodziny Czernych, w miejscu, w którym dziś znajduje się budynek przedszkola i biblioteki. Mówiąc nawiasem jeździliśmy tam na nartach zrobionych własnoręcznie, było dość niebezpiecznie, góra była w tym miejscu stroma, droga w stronę do Romanowa miała charakter wąwozu. Spółdzielnia wydzierżawiła w 1953 roku plac od pana Wizentala z Miedźna, krewnego rodziny Ficenesów, na zakręcie drogi w pobliżu pomnika. Biuro zarządu i magazyny mieściły się tam aż do czasu wybudowania budynków przy ulicy Magazynowej, na terenie odkupionym od rodziny Giedryków, konkretnie od pani Jadzi Giedryk.
- Jak wyglądała struktura spółdzielni?
- Zarząd składał się z trzech osób, prezes wybierany był na walnym zgromadzeniu, w skład rady nadzorczej wchodziło jedenaście osób. Obok prezesa najważniejsze funkcje pełnili kierownicy: techniczny i administracyjny. W historii spółdzielni trwale zapisał się kierownik Bolesław Coner. Na potrzeby spółdzielni pracowała początkowo farbiamia w Hucie Starej, potem powstała własna farbiamia na końcu Kamienicy, jej długoletnim kierownikiem był Stanisław Nowotny z Romanowa.
- Jak wyglądał asortyment spółdzielni?
- To głównie tkaniny bawełniane w różnych wzorach, pościelowe, w latach pięćdziesiątych pojawiły się tkaniny jedwabne, produkował je Stanisław Du- szel, który jako pierwszy miał krosno mechaniczne. Tkacze na własne potrzeby wytwarzali „wsypy”, materiał na poszewki czyli inlet. Wielkim przebojem była tkanina na spódnice, którą nazwał ktoś u nas „hula hop”, prze dwa, trzy lata cieszyła się wielkim wzięciem pań w całej Polsce. Wraz z upowszechnieniem się krosien mechanicznych pojawiły się tkaniny stilonowe, między innymi popularna „parasolówka”. Zanim pojawił się ortalion, produkowaliśmy z wistry, włókna zwanego sztuczną bawełną tkaniny podgumowane do produkcji nieprzemakalnych płaszczy. Dzięki zrzeszeniu w Wojewódzkim Związku Spółdzielczości Pracy w Katowicach otrzymywaliśmy zlecenia ze spółdzielni krawieckich. Nadwyżki produkcji sprzedawaliśmy na miejscu.
- A tkaniny żakardowe?
- Bolesław Coner zasugerował, by kupić krosna żakardowe i uruchomić produkcję eksportową, do czego zresztą zostaliśmy zobowiązani przez wojewódzki związek. Prawie cała produkcja szła do Związku Radzieckiego. W okresie największego rozwoju spółdzielni zrzeszaliśmy ponad siedmiuset członków, głównie dziewiarzy, także spoza Kamienicy Polskiej, z Osin, Wanat, Rudnika Wielkiego, Poraja, Nowej Wsi, Huty Starej i Częstochowy.
- Kiedy spółdzielnia definitywnie upadła?
- Trudno mi powiedzieć, odszedłem w 1976 roku, nie znam szczegółów okoliczności likwidacji.
- Była szansa na jej uratowanie?
- Nie sądzę.
- Na potrzeby spółdzielni pracowali także inni rzemieślnicy, ktoś musiał dostarczać chałupnikom kołowrotki, szpulerze i fajfy czyli drewniane szpule.
- Przede wszystkim Jan i Antoni Łebkowie z Romanowa, stolarze. Warsztaty ręczne chałupnicy naprawiali we własnym zakresie, pozostałym po tkaczach wdowom pomagał w naprawach majster Stanisław Krzyczmonik z Podlesia.
- Dzięki tkackim tradycjom Kamienica Polska wydała kilku włókienni- ków, m.in. inż- Jana Cianciarę, który osiadł w Łodzi
- I Henryka Hajnrycha, który był kierownikiem zakładów włókienniczych w Zelowie. Tam zmarł i tam jest pochowany.
- Na koniec zapytam, jaką szerokość miała tzw. „sztuka” materiału?
- Siedemdziesiąt centymetrów.
- Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał: Andrzej Kuśnierczyk
Żródło: Kwartalnik ,,Korzenie” nr 72, 1/2010r
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz