Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 12 stycznia 2023

Moja rodzinna wieś Wanaty. (Część 2) Wspomnienia. Irena Cieżyńska-Augustyn (Mysłowice)

 Moja rodzinna wieś Wanaty. (Część 2) Wspomnienia. Irena Cieżyńska-Augustyn (Mysłowice)

Wieś to przede wszystkim jej mieszkańcy, bogactwo ich charakterów. Taką barwną postacią był Jan Minkina - który oprócz prowadzenia dużego gospodarstwa rolnego znajdował czas na inne zajęcia i funkcje społeczne. W długie zimowe wieczory wykonywał drobne prace szewskie, głównie jednak naprawiał lub szył nową uprząż dla koni. Na prace rymarskie, jako że nikt w okolicy tego nie potrafił robić, było duże zapotrzebowanie. W latach trzydziestych Jan Minkina razem z Ignacym Szymczykiem oraz Janem Kidawą i Teofilem Wiznerem założyli Oddział Kasy Oszczędnościowej im. Stefczyka.


Według ustnych informacji, nie wiadomo jak dalece prawdziwych, podobno włożyli spore fundusze własne uzyskane ze sprzedaży po jednej krowie ze swojego inwentarza. Siedzibą Kasy była Szkoła Podstawowa w Kamienicy Polskiej. Kasę pancerną i dokumenty w czasie wojny przechowywał Jan Kidawa. Według informacji syna pana Jana Kidawy, po wojnie przyjechała „urzędowa ekipa" i wszystko zabrała do Częstochowy. Jan Minkina w latach 50. pełnił funkcję przewodniczącego Gromadzkiej Rady Narodowej w nowo utworzonej gminie Wanaty. W tym czasie razem z Józefem Cieżyńskim i Janem Wardyńskim dołożyli wiele starań i doprowadzili do elektryfikacji wsi. Karbidówki i naftówki poszły do lamusa. Jan Minkina był również długoletnim członkiem Komitetu Rodzicielskiego w Gimnazjum i Liceum w Romanowie.
Na wspomnienie zasługuje inny mieszkaniec Wanat - Jan Wardyński. Syn zasobnego gospodarza razem ze swoim bratem Antonim rozpoczęli naukę w Częstochowie w seminarium nauczycielskim. Antoni po kilku latach pracy w zawodzie nauczyciela wstąpił do seminarium duchownego, został wyświęcony i był długoletnim proboszczem w Stawie Kaliskim. Jan natomiast podjął pracę jako nauczyciel w Krzepicach. Tam poznał posażną pannę Stanisławę Gajdos, z którą się ożenił. Piszę posażną, bo do legendy przeszło opowiadanie, że za żoną Jana przywieziono 12 furmanek posagu: rzeczy osobistych, mebli, zboża i ziemniaków. Po przeprowadzce do Wanat Jan Wardyński nie podjął już pracy nauczyciela, ale został zatrudniony w Urzędzie Gminy w Kamienicy Polskiej. Po wojnie był sołtysem i czynnie włą-czał się do różnych akcji np. elektryfikacyjnej. Ważną postacią dla mnie, ale i dla Wanat był mój ojciec Józef Cieżyński. Zacznę od babci. Amalia z Krzechkich Cieżyńska urodziła się w 1869 roku i jak w owych czasach mawiano była osobą „światłą", bo umiała czytać i modliła się z książeczki do nabożeństwa.


Pragnieniem Babci było, aby Jej jedynak został nauczycielem. Po ukończeniu więc przez ojca szkoły podstawowej (świadectwo mam w dokumentach) Bab-cia zakupiła stosowne książki i zapisała syna do seminarium nauczycielskiego w Częstochowie, gdzie już uczyła się późniejsza długoletnia nauczycielka Bronisława Fazan. Na nieszczęście w tym czasie w wieku 48 lat moja Babcia zmarła, a dziadek, który do nauki nie przywiązywał tak wielkiej wagi, książki sprzedał. Skończył się sen o dalszej nauce. Mój ojciec wkrótce poszedł do pracy w kopalni Borek. Tam w niedługim czasie został zatrudniony „na wadze". Według obecnych kryteriów było to stanowisko brakarza, który ewidencjonował ilość wydobytych wózków przez poszczególnych górników i określał gatunek według czystości rudy w wózku. Zarabiał dość dobrze - dokupował ziemie, zbudował nową oborę i stodołę; trójka dzieci była dobrze ubrana. Dziadek, moja mama i dorywczo ojciec zajmowali się tkaniem „pościelówki i fartuchówki". W domu stały dwa krosna, na których pracowali także Anna Golis i Władysław Jabłoński. Wojna przerwała dobrą passę i rozpoczętą budowę domu. W czasie wojny ojciec oprócz prowadzenia sześciohektarowego gospodarstwa, wynajmował się do obróbki ziemi u tych gospodarzy w Wanatach czy Kamienicy, którzy nie mieli konia. Przydało się to bardzo, nie tylko z powodu jakiegoś dochodu, ale uchroniło moją siostrę przed wywiezieniem na roboty do Niemiec. Ojciec zebrał podpisy od ludzi, u których robił w polu i przedłożył w odpowiednim urzędzie - uzasadniając, że córka jest nieodzowna w domu.


Po wojnie wznowiła swoją działalność Spółdzielnia Spożywców „Pomoc", w której udziałowcami byli moi rodzice. Na pierwszym zebraniu został wybrany zarząd. Prezesem został Zygmunt Kidawa, a członkami zarządu m.in. Bielobradek (brat aptekarza), Antoni Dobosz i mój ojciec. Równocześnie był w „Pomocy" zaopatrzeniowcem. Po wcieleniu „Pomocy" do „Samopomocy Chłopskiej" mój ojciec pracował na różnych kierowniczych stanowiskach, jak: kierownik piekarni, gospody czy magazynu głównego. Nie obyło się także bez kłopotów. W końcu 1955 r. władzom „Samopomocy" w Częstochowie nie podobało się, że człowiek bezpartyjny pracuje na kierowniczym stanowisku. Od stycznia 1956 r ojciec wykorzystał zaległe urlopy, po czym przestał pracować. Trwało to kilka miesięcy. Nie było najgorzej, bo siostra była już zamężna i samodzielna, brat po ukończeniu studiów ożenił się i razem z żoną mieszkając u nas pracowali, zem z żoną mieszkając u nas pracowali, ja także pracowałam. Ale ojciec, jak to się dziś określa czuł się źle, niedowartościowany. Wszystko wróciło do normy po październiku 1956 r. - ówczesny prezes GS -u Zenon Dzierżyk przywrócił ojca do pracy.
Prowadził jak dawniej magazyn główny - aż do emerytury. Jeśli chodzi o prace społeczne, to jak już wspomniałam czynnie włączył się w elektryfikację Wanat jeżdżąc wielokrotnie do Elektrowni w Małobądzu. Służył pomocą przy powstawaniu Prywatnego Gimnazjum Koedukacyjnego w Kamienicy Polskiej, a potem przez pięć lat pełnił funkcję przewodniczącego Komitetu Rodzicielskiego w tej szkole, aż do zdania przeze mnie matury. W powojennych latach fundusze na potrzeby szkoły lub straży pożarnej pozyskiwano m.in. z organizowanych pu-blicznych zabaw tanecznych. Wpływy za bilety wstępu na ogół pokrywały zapłatę orkiestry. Natomiast narzut procentowy na alkohol czy tzw. gastronomię w bufecie stanowił dochód z zabawy. Dobierał kilka solidnych osób i wspólnie pracowali całą noc. Do obowiązków ojca należało „rozliczyć zabawę" i zysk przekazać organizatorom. Jestem bardzo dumna z mojego ojca. Na zakończenie parę słów o mojej siostrze Felicji. W 1939 roku ukończyła naukę w szkole podstawowej. Najbliższą jej koleżanką była Bogusia Wardyńska - razem chodziły do szkoły i mieszkały dwa domy od siebie. Niestety w 1940 roku zmarła mama Bogusi, a na barki nastolatki spadł ciężar prowadzenia domu, opieki nad trójką rodzeństwa, a także pracy w polu. Zmieniło się także życie mojej siostry, była wojna i trzeba było myśleć o przyszłości. Jeszcze przed wojną moja mama szyła sukienki u najlepszej wtedy w okolicy krawcowej - Anny Ficenesowej w Kamienicy. Postanowiono więc, że siostra będzie uczyła się szycia. Nie zachwyciło to dziewczyny, ale wybór był niewielki.


Zaczęła więc, jak się wówczas mówiło „chodzić do szycia". W pracowni Ficenesowej było już kilka „panienek" jak nazywała je szefowa, a mianowicie: Zosia Najnigierówna, Gienia Rybakówna, Brońcia Tycówna, Wanda i Krysia Klarówny i Fredzia Sapotówna. Z większością z nich moja siostra zaprzyjaźniła się i mimo wojny spotykały się w większym gronie przy różnych okazjach. Na załączonym w 44. numerze Korzeni (str. 3) zdjęciu miejscowa fotograf Wanda Męcikowa uwieczniła spotkanie - chyba to imieniny mojej siostry. Oczywiście imprezę „uświetnił" miejscowy harmonista Józef Kowalski. Niestety po wojnie więzi koleżeńskie się rozpadły. Gienia wyszła za mąż za pracownika naukowego Wyższej Szkoły Inżynierskiej w Częstochowie, Fredzia za Tadeusza Polaczka, Zosia wyjechała do pracy do Warszawy, moja siostra również wyjechała po zamążpójściu. Wspomniana na wstępie Bogusia również wyszła za mąż i wyjechała w jeleniogórskie. Po niedługim czasie obydwie Felcia i Bogusia wróciły z mężami do Wanat, zamieszkały w nowo wybudowanych domach, znów były blisko siebie. Wróciła przyjaźń, a potwierdzeniem tego było trzymanie nawzajem swoich dzieci do chrztu. Bogusia pracowała w gospodarstwie, potem w piekarni. Moja siostra, jako chyba jedyna z grupy panienek z pracowni Ficenesowej, wykonywała zawód krawcowej. Jej mąż prowadził dużą pracownię krawiecką, siostra mimo posiadania trójki dzieci (Jurka, Wieśka i Krysi) znajdowała czas, żeby usiąść przy maszynie do szycia.
Ulica Spokojna z dawnych 30 domów, w większości drewnianych krytych słomą, rozrosła się. Obecnie liczy 110 domów, z czego pięć jest zbudowanych z bali drewnianych, ale wyposażonych w wodę, gaz i telefony.
Wspomnienia. Irena Cieżyńska-Augustyn (Mysłowice) Źródło: Kwartalnik ,,Korzenie” nr45 , R XIII , 2/2003r Fotografie: Zbiory Muzeum Regionalnego w Kamienicy Polskiej oraz archiwum Kwartalnika ,,Korzenie”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Z Kamienicy Polskiej. 1928r