NOSTALGIA. Wspomnienia: KRYSPINA GRUSZKOWA
Minął sierpień a wraz z nim kolejna rocznica „cudu nad Wisłą". Pamiętam z opowiadań mojej mamy, że ślub brała 2 sierpnia 1920 roku, a następnego dnia ojciec został zmobilizowany na wojnę bolszewicką. Nim jednak zdołano rozdysponować powołanych, bolszewicy zostali wyparci a ojciec z Częstochowy wrócił do domu.
Zarysy granic przedwojennej Polski tkwią w mej pamięci do dziś. Mam przed oczami mapę w atlasie geograficznym, Wilno i Lwów to były piękne polskie miasta, urokliwe Polesie było nasze. Pamiętam nostalgiczną pieśń o Polesiu. „Polesia czar to dzikie knieje i moczary, Polesia czar tęskny to wichrów jęk... Gdy w ciemną noc z bagien wstają opary, serce me drży, dziwny ogarnia lęk". Cieszy, że Ziemie Zachodnie wróciły w nasze posiadanie, ale tamte wschodnie kresy nam, pamiętającym czasy sprzed wojny, są ciągle bliskie.
Piszę siedząc przy stole w kuchni. Od wczesnego przedpołudnia zaczynam wolno gotować obiad. Gotuję dla mojej rodziny, z którą mieszkam w jednym domu. Często przychodzą na obiad mój wnuk z żoną i synem. Wtedy do stołu siada dziewięć osób. Jakaż to wygoda gotować na gazowej kuchni mając tuż obok kran z wodą i zlew. Kuchnie dawniej inaczej wyglądały. W naszym domu był duży piec kuchenny z białych kafli z sabatnikiem do pieczenia chleba i wysokim murkiem nad płytą kuchenną.
W murku przymocowane były haczyki, na których latem suszyły się grzyby nawleczone na nitkach. Każdego roku na zimę mieliśmy pełny, uszyty z płótna, woreczek suszonych grzybów. Moja mama zbierała grzyby z zamiłowaniem. Z lasu przychodziła zawsze z pełnym koszykiem. Zimą zajadaliśmy uwielbiane przez domowników wyciskane kluski z pysznym sosem grzybowym lub kapustę duszoną z grzybami. Chleb upieczony w wypalanym drzewem sabatniku lub drożdżowe ciasto, smaczne, wyrośnięte śniąmi się nieraz po nocach. Gdy mama zaczynała kroić bochen chleba zawsze robiła na nim znak krzyża, a gdy kawałek upadł na podłogę, kazała podnieść i z szacunkiem go pocałować. U naszych sąsiadów kuchenne piece budowane były z cegły i bielone wapnem.
Taki był piec w starym domu u Puszów. W starym domu u Conrów, u stryja Floriana, który mieszkał po drugiej stronie drogi naprzeciw mego rodzinnego domu. Ten dom stoi jeszcze do dziś. U Holeczków, w starym domu, który spalił się podczas wojny, był duży bielony piec z zapieckiem. Co sobotę gospodynie zabielały piec wapnem. Latem paliło się w tych piecach drzewem.
Taki był piec w starym domu u Puszów. W starym domu u Conrów, u stryja Floriana, który mieszkał po drugiej stronie drogi naprzeciw mego rodzinnego domu. Ten dom stoi jeszcze do dziś. U Holeczków, w starym domu, który spalił się podczas wojny, był duży bielony piec z zapieckiem. Co sobotę gospodynie zabielały piec wapnem. Latem paliło się w tych piecach drzewem.
Przez drzwiczki umieszczone przy ruszcie wkładało się drwa, łamane wysuszone gałęzie z drzew przywiezionych zimą z lasu. U nas mama przynosiła często koszyk wiór ze stolarni ojca i nimi gotowała obiad. Trudno było gospodyniom utrzymać w domu porządek. Szorowane drewniane podłogi niezbyt długo zachowywały czystość. Po domu chodziło się w butach przynosząc z dworu różne nieczystości. Przed drzwiami leżały własnoręcznie wyplatane wycieraczki zwane sło-miankami ale i one niezbyt pomagały. Na szalkach lub wprost na podłodze stały obok pieca dwa wiadra z wodą przyniesioną ze studni, często nawet z rzeki. W każdej kuchni musiał być przykrywany kubeł na zlewy. W kącie stała umywalka z miednicą do codziennego mycia. Gospodynie ozdabiały swoje kuchnie wieszając haftowane na białym płótnie makatki. Nad szafką z wodą wisiała zawsze makatka z wyszytą girlandą ze stylizowanych kwiatków z napisem „Świeża woda". Nad piecem wieszane były ma katki z napisem „gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść" i gruby kucharz w czepku i fartuchu mieszający chochlą w garnku z parującą zupą. Ja w swoim życiu wyhaftowałam kilka takich makatek.
Izby, w których były wydzielone miejsca na przygotowanie i spożywanie posiłków były duże. Nawet w tych niewielkich domach budowanych prawdopodobnie przez przybyłych tu osadników. Mieszkali w nich tkacze chałupnicy i drobni rzemieślnicy. W takiej izbie stały dwa, czasem trzy krosna. Często mieściły się jeszcze łóżka do spania. Znałam takie domy, gdzie w kuchni mieli swoje warsztaty stolarze. Tych domów już dawno nie ma w naszej wsi.
Przedwojenna Kamienica to nie tylko małe, stare domki, ale także domy, które stojąw dobrym stanie do dziś. Kilka z nich może stanowić wizytówkę i chlubę naszej wsi.
Wspomnienia: KRYSPINA GRUSZKOWA Źródło: Kwartalnik ,,Korzenie” nr58 , R XVI , 3/2006r
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz