Wygrzebane z pamięci. STRZAŁ. CIERMOKI.
STRZAŁOjciec mój Bolesław urodził się w pierwszy dzień wiosny 1890 r. w Romanowie. Jego mło-dość przypadła na czas społecznych i politycznych niepokojów w carskiej Rosji. Szczególnie rok 1905 był z nich znany, na terenie polskim niepokoje zaczęły się już rok wcześniej, zapewne one kształtowały patriotyczną wrażliwość młodego człowieka.
Jak mi wiadomo z opowiadań mojej matki, ojciec jako szesnastoletni chłopiec, zatem w roku 1906, skonstruował sobie strzelbę. o naboje nie było trudno. Kamienica Polska była wówczas miejscowością przygraniczną, której stacjonowały wojska carskie. Ja jeszcze pamiętam długie chaty kryte słomą nazywana kasarnami czyli koszarami. Dom zamieszkiwany przez ojca z rodziną znajdował się około stu metrów na południowy-zachód od skrzyżowania dróg w Romanowie. Droga do Rudnika Wielkiego była bardzo daleka od obecnego wyglądu, pamiętam że była piaszczysta, okute żelaznymi obręczami drewniane koła furmanek zapadały się w nim przynajmniej na dwadzieścia centymetrów. Jeśli ktoś chciał dojść do Rudnika pieszo lub dojechać rowerem, musiał korzystać ze ścieżki przebiegającej przez las, obok drogi. Ojciec stał z bronią w miejscu, gdzie obecnie przebiega DK 1, w pobliżu strumienia zwanego Bródkiem. Była to pora nocna. Wtedy na skrzyżowanie Romanowie nadjechał oddział dragonów. Ojciec wymierzył w ich kierunku i oddał strzał. Można sobie wyobrazić wściekłość dragonów ruszających w kierunku owego strzału.
W tym czasie z Rudnika wracali z tęgiej popijawy birbanci, a widząc co się dzieje momentalnie przetrzeźwieli i dali nura w przydrożne chaszcze. Dragoni przy nikłej poświacie księżyca zawzięcie cięli krzaki pałaszami. Ojciec znający doskonale teren skrył się w dobrze mu znanych zakamarkach wideł Kamieniczki i Bródka. Od matki dowiedziałem się, że ojciec oświadczył się jej, wówczas czternastoletniej dziewczynie, jako szesnastoletni chłopiec. Pozostaje zatem moje podejrzenie, czy nie chodziło tu o jakiś popis odwagi. W tym miejscu chciałbym dodać, że matka była wówczas sąsiadką ojca. Urodziła się, podobnie jak jej liczne rodzeństwo, w karczmie w Romanowie. Właścicielką tej karczmy, zapewne ostatnią, była babcia Florentyna Pol z domu Dusiel. Budynek karczmy znajdował się miejscu pomiędzy kuźnią Zemły a domem po Bońku Najnigierze. Budynek karczmy uległ najprawdopodobniej całkowitej ruinie, babcia kupiła inny dom w Kamienicy Polskiej. Stąd wyruszyli do Łodzi. Ojciec w 1912 r. został wcielony do armii carskiej. Ślub moich rodziców odbył się w katedrze Matki Boskiej Ostrobramskiej w Wilnie, tuż po wojnie polsko-bolszewickiej 1920, w której ojciec uczestniczył.
CIERMOKI
Historyjka ta miała miejsce w naszej okolicy w czasie I wojny światowej. Jako jednemu z ostatnich pamiętających (z ustnych przekazów) to zdarzenie pozostał obowiązek podzielenia się nim. Po przejściu armii i frontów w kraju zapanował głód.
Na rżyskach zbierano nawet kłoski zbóż. Jednym ze sposobów walki z głodem było łapanie polnego i leśnego ptactwa. Modne stało się łapanie tzw. ciermoków. Nie mam wiedzy ornitologicznej na ten temat, może chodziło o cierniaki, ale te występują tylko w Ameryce Południowej. Może to były ptaki z rodziny drozdowatych a z rzędu wróblowatych, maści szarej? W każdym razie na te biedne ptaki wymyślono pułapki ze starych czapek czy też kapeluszy. Podpierano je zmyślnym systemem patyczków, a do nich z kolei wiązano przynętę. Ptaki wchodziły pod te czapki i skubiąc przynętę uruchamiały pułapkę. Stawały się więźniami. Podchodzono wtedy ostrożnie do czapki i cap ręką. Gwałtownym ruchem wyciągano nieszczęsnego ptaka. Parę takich ptaszków czyniło skromny obiad. Proceder ten trwałby dłużej, z marnym skutkiem dla ptaków, gdyby jakiś żartowniś nie zechciał zakpić z domorosłych kłusowników. W ten sposób, że w miejscu czapki załatwił swoje fizjologiczne potrzeby. A że dieta składała się wówczas z niskokalorycznych warzyw...
Po tym uczynku żartowniś nakrył ową „konsystencję" czapką. Amatora ptactwa spotkała niemiła niespodzianka. Ten sposób płatania figlów bardzo się upowszechnił. Łowy stały się mocno ryzykowne, a z czasem zanikły.
Autor wspomnień: Włodzimierz Gall
Źródło: Kwartalnik ,,Korzenie” nr108 , R XXIX , 1/2019r http://czestochowa.wyborcza.pl/.../1,48725,1959849
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz