Eksponat tygodnia . Lokówka. Lata 20-te, XXw. Zbiory Muzeum Regionalnego w Kamienicy Polskiej.
Pierwsze przyrządy do układania włosów w fale znane były już w starożytności – w Grecji przyrząd ten nosił nazwę calamistrum i miał postać rurki, do której wkładano rozgrzany pręt w celu nagrzania go. Przyrząd ten rozpropagował wśród Greków modę na fryzury z loków opadających na ramiona, bądź upiętych za pomocą różnego rodzaju opasek. Od Greków modę na upięcia z drobno lokowanych włosów przejęli też Rzymianie, również używając do ich kształtowania calamistrum. W okresie średniowiecza przyrząd ten został zapomniany, a włosy częściej zaplatano lub noszono rozpuszczone niż lokowano i upinano.Za twórcę pierwowzoru lokówki, najbardziej zbliżonego do jej dzisiejszej formy uznaje się francuskiego fryzjera Marcela Grateau, który przyglądając się układającym się w fale włosom swojej matki, pragnął odtworzyć je u innych osób. Tak wpadł na pomysł urządzenia, składającego się dwóch stalowych ramion – zakończonego spiczasto pręta i dopasowanej do niego rynienki, które podgrzewało się do odpowiedniej temperatury i za pomocą, których formowano na włosach różnej wielkości fale. Swój wynalazek Marcel Grateau wypróbowywał we własnym salonie fryzjerskim w Paryżu, by ostatecznie opatentować go w Ameryce w 1905 roku pod nazwiskiem Francois Marcel Woelffle. Od jego imienia utworzono również termin ondulacja marcelowska (od fr. ondulation – falowanie) oraz fale marcelowskie – jako nazwę fryzury, która za sprawą nowego przyrządu stała się popularna przez właściwie całą pierwszą i początek drugiej połowy XX wieku. Początkowo tego typu urządzenia wykorzystywane były jedynie w salonach fryzjerskich, szybko jednak upowszechniły się w użytkowaniu w warunkach domowych. Istotne było dobranie odpowiedniej temperatury urządzenia. Lokówkę zwykło się podgrzewać na palniku gazowym lub spirytusowym, w warunkach domowych często na kuchence gazowej lub węglowej. Przed użyciem urządzenia na włosach jego temperaturę sprawdzało się najpierw na kawałku pergaminu lub bibuły. Zbyt słabo nagrzane urządzenie – nie zostawiało śladu na papierze, nie byłoby też w stanie odkształcić włosów, zbyt mocno nagrzane - paliło papier, byłoby więc również zbyt gorące dla włosów. Ślad pozostawiony na bibule musiał być koloru brązowego, wówczas lokówka miała temperaturę odpowiednią do kształtowania fal. Co bardziej doświadczeni fryzjerzy sprawdzali jej temperaturę zbliżając nagrzaną lokówkę do własnego policzka i w taki subtelny, co uznawano za bardziej eleganckie i fachowe. Oczywiście zdarzały się przypadki nadpalonych i uszkodzonych włosów, cóż to jednak? W imię zasady „Chcesz być piękna - musisz cierpieć!”, nasze babki i prababki modelowały włosy zgodnie z panującą modą, później ratując je różnymi domowymi sposobami – płukankami i odżywkami. Popularność marcelowskich fal trwała nieprzerwanie – swoje apogeum osiągając w latach 20 i 30 XX wieku, a lokówka gościła na toaletce niemal każdej damy. Lata II wojny światowej ukierunkowały myśli i działania ludzkie na zupełnie inne tory, znalazło to również odbicie w rzeczy tak prozaicznej jak kobiece fryzury. W tym trudnym okresie najzwyczajniej nie było czasu na wymyślne fryzury, choć fale gościły na damskich głowach, zarówno w czasie jak i po wojnie. Sam sposób ich uzyskiwania także się zmieniał, popularne, stały się wałki i papiloty, a lokówka w swej formie, wraz z postępem technicznym, ulegała kolejnym przemianom, z czasem stając się na szczęście, bezpieczniejszą w użyciu oraz przyjaźniejszą dla włosów. Autor: E. Krzystowska-Wójcik
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz