SĄSIAD Z PODWÓRKA. Ulica Krakowska.
Jednym z fenomenów miejskiej zabudowy jest istnienie podwórek, podwórzy czy dziedzińców na tyłach budynków frontowych. Często są one otoczone ścianami sąsiednich kamienic albo oficynami wzniesionymi na tychże podwórkach. W kontekście dużych miast, takich jak Warszawa czy Łódź, używa się czasem określenia „podwórka-studnie", gdyż stawiane tam kamienice posiadały znaczną wysokość, a właściciele posesji chcieli wykorzystać posiadaną przestrzeń do maksimum obudowując swe działki wzdłuż ich granic wielopiętrowymi oficynami. To powodowało, że istotnie mieszkańcy niższych kondygnacji mogli czuć się jak w studni, gdzie światło słoneczne prawie nie docierało. Podwórka często przybierały charakter swoistych enklaw. Z biegiem zyskiwały swoich stałych bywalców (lecz niekoniecznie musieli nimi być sami lokatorzy), więc z czasem łatwo można było rozpoznać, kto jest „swój", a kto z innego podwórka. W dzieciństwie miałem okazję podglądać jeden z takich kamienicznych mikrokosmosów. Ponieważ dzielnica, w której się wychowałem miała dawne tradycje robotnicze, na „moim" podwórku nie gromadziła się bohema artystyczna, lecz grono starych znajomych, na różne sposoby steranych życiem, którzy szukali ustronnego i spokojnego miejsca, gdzie mogliby spożyć nieco alkoholu.Ze względu na różnicę wieku i upodobań oraz fakt, że się tych ludzi nieco obawiałem, podwórko należało do nich — ja raczej rzadko się na nim pojawiałem. Tak naprawdę jednak powodem, dla którego regularnie gromadzie się tam konkretny zestaw osób był fakt, że wciąż zamieszkiwał w tej kamienicy nasz stary sąsiad, z którym się dobrze znali od lat. Nasz poczciwy pan Tadeusz razem ze swoją siostrą Kazimierą zajmował mieszkanie znajdujące się na parterze kamienicy. Był to ludzie ubodzy, na co dzień raczej nie przykuwający uwagi, doskonale wtopieni w społeczne otoczenie. Pan Tadeusz mieszkał pod tym samym adresem od swego urodzenia w 1938 roku. Prawie pod tym samym, bo pierwotnie razem z rodzicami i piątką rodzeństwa zajmował jeszcze mniejszy jednoizbowy lokal po drugiej stronie bramy. W rejestrze domów zachowanym w częstochowskim archiwum widnieją dwie daty sugerujące zamieszkanie tej rodziny w mojej kamienicy — 28 kwietnia 1931 oraz 4 września 1932 r. Ta druga data może wskazywać na urodzenie się kolejnego dziecka albo dokwaterowanie innej osoby, choć żadne dodatkowe nazwisko nie jest tam dopisane. Ojciec naszego pana Tadeusza —Franciszek— był dozorcą w kamienicy. Pochodził jednak z Kuźnicy niedaleko Białej Górnej, gdzie urodził się w 1889 r. Z tego, co udało mi się ustalić, ich rodzina była związana z okolicami Białej Górnej i Kłobucka. Zapewne poszukiwanie zarobku pchnęło Franciszka do przeniesienia się do Częstochowy, gdzie wstał robotnikiem i próbował utrzymać powiększającą się rodzinę. W 1939 r. wybuchła wojna, która sprowadziła na tę rodzinę tragedię, tak jakby los nie był już wystarczająco ciężki dla niej i bez tej katastrofy. Relację tę usłyszałem z ust samego pana Tadeusza. Było tak: 5 września 1939 r. Niemcy zajrzeli do bramy kamienicy. Natknęli się na dozorcę, pana Franciszka, wypytywali, czy mieszkają tu Żydzi. Ten podobno miał powiedzieć, że nie, lecz właśnie wtedy z klatki schodowej wyszedł jeden z Żydów. Dozorca Franciszek przez cały czas trzymał na rękach rocznego syna Tadeuszka. Niemcy nie zważając na to strzelili do dozorcy. Pan Franciszek zginął, lecz jego mały synek przeżył. Tyle wiem z ustnej relacji, natomiast czy tak było w rzeczywistości —nie jestem w stanie zweryfikować. Faktem jest jednak, że podobną wersję słyszałem od kilku starszych osób. Dotarłem też do aktu zgonu pana Franciszka i grobu na cmentarzu Kule — w obu przypadkach potwierdzona jest data śmierci — 5 września 1939 r. Według relacji ciało pana Franciszka miało zostać pochowane w małym ogródku mieszczącym się na podwórzu a dopiero później zostało ekshumowane i przeniesione na cmentarz. Obowiązki dozorczyni przejęła pani Józefa, wdowa po Franciszku, która pozostała w tym samym lokalu z kilkorgiem dzieci przez kolejne lata. Mieli tam tylko jedno okno wychodzące na podwórko, a niewielka przestrzeń była ograniczona przez schody klatki schodowej, które biegły nad tym pomieszczeniem. Trudno uwierzyć, że taki lokal był udostępniony do zamieszkania, ale sam widziałem tam pozostałości kaflowego pieca kuchennego i firankę nad oknem. Los rodziny z podwórka po wojnie był nadal ciężki, sprawa trafiła na łamy „Życia Częstochowy" z 16 czerwca 1953 r., gdzie opisano sytuację materialną pani Józefy i apelowano o jej wspomożenie do „komitetu blokowego" oraz wydziału pracy i pomocy społecznej Miejskiej Rady Narodowej. Sprawa jednak nie została rychło rozwiązana, bo dopiero po czterech latach, w listopadzie 1957 r. „Gazeta Częstochowska" zamieściła artykuł, z którego wynika, że władze miejskie przydzieliły potrzebującym nowe lokale mieszkalne, a wśród nich wymieniona była pani Józefa z pięcioosobową rodziną. Zapisano tam, że wcześniej korzystała ze stróżówki oraz że była pracownicą fabryki „Warta". Jak głosi rodzinny przekaz, pewien udział w przeprowadzce pani Józefy miał mój pradziadek — również o imieniu Tadeusz. Ponieważ był członkiem kombatanckich stowarzyszeń, miał podobno odpowiednie „znajomości". Nie wiem, na ile jest w tym prawdy, a na ile wyolbrzymienia, ale efekt był taki, że istotnie rodzina pani Józefy m.in. z jej synem Tadeuszem i córką Kazimierą przeniosła się z maleńkiej izby do dwupokojowego mieszkania z oknami i na wschód i na zachód. Natomiast owo opróżnione małe pomieszczenie zostało przydzielone mojej rodzinie jako komórka. Pan Tadeusz pozostawał w tym mieszkaniu przez wiele lat. Któregoś razu przyjechał na podwórko biały „maluch" z kłobucką rejestracją, do którego wsiadła pani Kazimiera, została zabrana przez rodzinę i nigdy już nie wrociła. Od tej chwili pan Tadeusz pozostał sam, z czasem odwiedzało go coraz mniej kompanów z sąsiednich podwórek —powoli się wykruszali. W ostatnich latach jego życia spotkała go jeszcze ostatnia niedogodność połączona z dość upokarzającym potraktowaniem, gdy kamienicę przejął nowy właściciel i pewnego dnia wynajęci ludzie przenieśli na taczkach cały dobytek pana Tadeusza z jego mieszkania do pomieszczenia w nieczynnym warsztacie ślusarskim—w obrębie tego samego podwórka. Nowe porządki zaprowadzone przez właściciela obejmowały również wyrzucenie starych drewnianych wrót do bramy i zamontowaniu żelaznej kraty, która od tamtej pory uniemożliwiała swobodny dostęp osobom postronnym. Dawna enklawa starych znajomych — choć może czasem mogła odstraszać, pozostawała otwarta na innych ludzi. Obecnie stała się opustoszałą klatką dla wybranych. Pan Tadeusz odszedł w marcu 2019 roku. Autor: Bartosz Mikołajczyk (Gdów)
Źródło: Kwartalnik ,,Korzenie” nr122, R XXXII , 3/2022r
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz