Łączna liczba wyświetleń

sobota, 28 listopada 2020

II wojna światowa. Poraj

 II wojna światowa. Poraj


Po przegranej przez polskie wojsko bitwie pod Mokrą resztki oddziałów wycofały się w okolice Olsztyna i Złotego Potoku. 74 pułk piechoty z Lublińca otrzymał rozkaz połączenia się z oddziałami w Złotym Potoku. Niemcy zdobyli jednak Olsztyn, po czym oddział Wehrmachtu udał się w okolice Choronia i tu, w okolicy kościoła wyczekiwał polskich żołnierzy. W trakcie marszu 74 pułk piechoty wysadził most na Warcie robiąc tym wielką krzywdę ludności Jastrzębia, która do Poraja musiała się odtąd udawać okrężną drogą (przez ulicę Nadrzeczną). W Poraju rozpoczęła się panika, mieszkańcy zaczęli uciekać na wschód. Moja rodzina uciekła do siostry mamy, Stanisławy Kapuściak, która mieszkała w Dębowcu. Kiedy tam dotarliśmy okazało się, że są na miejscu państwo Knecht, którzy mieli w Poraju na ulicy 3 Maja sklep spożywczy. Państwo Knecht byli Niemcami mieszkającymi w Poraju od dawna. Następnego dnia do Dębowca przyjechali konno żołnierze niemieccy i rozmawiali po niemiecku z Knechtem. Radzili, aby uciekać z Dębowca, spodziewali się, że będzie bitwa. Mniej więcej godzinę po tej wizycie przybyli żołnierze polscy i powiedzieli to samo – żeby uciekać. Załadowaliśmy furmanki, krowy do furmanek i wyjazd. Jechaliśmy na północ, przez pola i miedze – do Biskupic i dalej przez Chubki, las Szczypie, Krzyże, Siedlec Janowski do Złotego Potoka – w wąwóz naprzeciw pstrągarni.




Niechcący dostaliśmy się w strefę walk. Ciekawe, że nam udało się dotrzeć do Złotego Potoka, a 74 pułk piechoty trafił prosto na oczekujących go, na chorońskim wzgórzu niemieckich żołnierzy. Po dwóch dniach walk, kiedy siedzieliśmy w wąwozie zapadła cisza. Słychać tylko było kwiczenie koni. Nasz „tabor” zdecydował poddać się do niewoli. Knecht wraz z moim ojcem wyszli do Niemców tłumacząc im, że jesteśmy cywilami. Niemcy kazali całej karawanie wyjść na drogę. Dokonali rewizji i kazali jechać poboczem drogi do Żarek. Kiedy wjechaliśmy na górę w Zawadzie, ujrzeliśmy straszny widok. Wszędzie wokół paliły się domy i stodoły pełne zbiorów. To była głupota Wehrmachtu. Spalili zboże, a potem głodowali razem z nami. Kiedy dotarliśmy do Poraja (przez przejazd na ulicy Kosmicznej) całą karawaną furmanek zastaliśmy wszystko jak wcześniej. Nasze konie zaczęły się paść na łąkach, gdzie dziś jest „Orlik”. Życie zaczęło wracać na dawne koleiny. Tymczasem mieszkańcy Dębowca zastali tylko trupy polskich żołnierzy i zgliszcza. Wzgórze chorońskie to było nasze lokalne „Monte Cassino”. Dębowianie długo mieszkali w chlewach, razem z krowami. Dopiero znacznie później zdecydowali się na budowę domów mieszkalnych. Niemcy przyłączyli Poraj do III Rzeszy, a Dębowiec, Choroń, Przybynów do Generalnego Gubernatorstwa.




Granica biegła na drodze do Choronia, tuż przed ulicą Leśną w tej miejscowości. Granicą kolejową była stara stacja Poraj, do niej dobudowano „zollhalle”. Mieli też zamiar zbudować tu wysoki budynek – śladem tego były wykonane od strony północnej żelbetonowe fundamenty. Celnicy kolejowi mieszkali w domu pani Brymorowej na ulicy Piłsudskiego. Ponieważ źle im się chodziło do pracy po piachu, kazali utwardzić tłuczniem ścieżkę do stacji uliczką między posesją Piekarczyka i domem Fazana. Z tej uliczki – ścieżki korzystał też komisarz gminny (wójt) – Kazimierz Krupa. Mieszkał on w domu Jana Fazana lub Kasprzyka. Urząd Gminy był na ulicy 3 Maja. Pierwszą ofiarą cywilną okupacji w Poraju był prawdopodobnie zięć Kazimierza Kota (pracował na przejeździe kolejowym), Ruszewski. Wyszedł na ulicę zobaczyć, jak wyglądają najeźdźcy, ci krzyknęli „Hande hoch!”, a ponieważ nie zareagował (skąd miał wiedzieć, co to znaczy…), więc go zastrzelili. Poraj w tym czasie był mocno wyludniony, a tych kilka rodzin, co zostało, pochowało się w domach, więc nie było żadnych więcej incydentów. Okazało się, że ucieczka była niepotrzebna – w Poraju było najbezpieczniej. Komisarz (wójt) Kazimierz Krupa energicznie wziął się do zagospodarowania Poraja na nowych, niemieckich zasadach. Od ulicy Piłsudskiego rozebrano wysoki płot, wybudowano barak na ulicy Zielonej, do tego baraku przesiedlono rodziny mieszkające w oficynie. Samą oficynę rozebrano.




Rozebrano kaflarnię, która stała pośrodku placu. Część budynku obecnego Domu Kultury rozebrano, zmieniając wystrój dworku na styl bawarski. Dobudowano łazienki, a na sąsiednim placu powstały zabudowania gospodarcze. W sąsiednim budynku, gdzie przed wojną była szkoła, rozebrano ogrodzenie i wybudowano drogę do wyjścia głównego. Zainstalowano tu biura Kopalnictwa Rud Żelaza. Pracowało tu potem 16 Polaków. Obsługiwali oni wszystkie kopalnie, zakład naprawczy w Borku i piece prażalne. Szkołę przeniesiono do domu rejenta na ulicy Chopina. W zabudowaniach należących do Jeziorkowskiego (dom i kuźnia), po rozbiórce, powstał sad i ogród warzywny. Tu sprowadził się Niemiec, Gross wraz z rodziną, tj. z żoną, córką Ingą (17 lat) oraz synem Hansem (10 lat) i synem Helmutem (6 lat). Była też z nimi kucharka Cisi, podobno Poznanianka, która mówiła biegle po niemiecku i po polsku. Grossowie przyjęli do pracy cztery młode dziewczyny z Poraja. Sam Gross założył elegancką restaurację z pokojami hotelowymi i nazwał ją „Deutchehaus”. Przed restauracją, od strony ulicy Piłsudskiego, powstały klomby, posadzono żywopłoty i lipy, które rosną tu do dziś. 163 W Sali Kinowej zrobiono remont, dobudowano ubikacje. Odbywały się tu projekcje filmów, także dla dzieci. Pamiętam, że byłem na dwóch filmach – tytuł jednego z nich to „Siedmiu za jednym zamachem”, drugiego tytułu nie pamiętam. Gmina zatrudniała mieszkańców Poraja do prac przymusowych. Zabierano, zgromadzone na różnych placach materiały budowlane i robiono z nich drogi, poszerzano ulice. Sadzono też lipy, podobno sprowadzane z samych Niemiec. Komisarz (wójt) K. Krupa nakazał rozebrać pomnik Józefa Piłsudskiego, który stał w miejscu, gdzie obecnie jest rondo. Powstał w tym miejscu fikuśny klomb, posadzono dąb i kwiaty, zasiano trawę. Z tym miejscem wiąże się taka oto historyjka. Pewna kobieta wyszła z piekarni i udając się w kierunku przejazdu, skróciła sobie drogę przez ten klomb. Krupa szedł z psem do pracy. Na widok kobiety zatrzymał się, spuścił psa ze smyczy i poszczuł nim kobietę. Następnie podszedł do niej, zdzielił ją pejczem i krzyknął: „Ty pieruno, jo byda kwiotki sadził, a ty bydziesz je deptać!” Kilku Polaków widziało to zajście, jednak nikt nie zareagował. Niemcy zmienili nazwę „Poraj” na „Porai”. Nie pamiętam, aby ulice miały jakieś niemieckie nazwy. W kinie nad sceną był jakiś niemiecki napis z gipsu, zaraz po wyzwoleniu skuł go mój brat. W czasie okupacji wszyscy Polacy musieli pracować. Wypłatę dostawali w markach, do tego kartki na żywność i odzież. Górnicy pracujący pod ziemią dodatkowo otrzymywali „Culami”, czyli kartki na mięso i wędliny. Ciekawostką jest fakt, że górnik z Poraja miał większy przydział mięsa na miesiąc niż Niemiec w Berlinie. Krowy były zakolczykowane, czyli zewidencjonowane, co znaczyło, że trzeba było oddać obowiązkowo mleko do Knechta, na ulicę 3 Maja. Znaleźliśmy na to sposób – kozie mleko. Trzy kozy dawały tyle mleka, co jedna krowa, ale kozy Niemców nie interesowały. Było dlatego tych kóz w Poraju co niemiara. W Poraju powstał drugi sklep spożywczy należący do Niemca, Picka. Sporo było ubawu z tym nazwiskiem. Gmina zatrudniała dwóch nauczycieli – Helenę Wosińską i Jana Wyląga. Uczono po polsku, z jakichś broszurek, nie wolno było mieć książek. Często wykonywaliśmy „prace społeczne” – zbieraliśmy grzyby, jagody, borówki i odstawialiśmy je do sklepów. Dzieci chodziły do szkoły na bosaka. Jak przychodziła zima mieliśmy tak zwaną „labę”. Od 16 roku życia wszyscy musieli pracować. W Poraju pracowano, w fabryce garnków, wózków i rowerów, w górnictwie i na kolei.
Autor: Konrad Maszczyk
Źródło: http://zeszytymyszkowskie.miastomyszkow.pl/images/zeszyty/zeszyt3/8_Maszczyk_ZM3.pdfhttps://www.slaskie.travel/ru-RU/Poi/Pokaz/226192/5936/zbiorowa-mogila-zolnierzy-74-pulku-piechoty-poleglhttps://slaskie.fotopolska.eu/923593,foto.html?o=b1685

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

„Tkacz" sprzedany na licytacji. 1932r