Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 23 listopada 2020

O NOWEJ I STAREJ CZĘSTOCHOWIE.

 O NOWEJ I STAREJ CZĘSTOCHOWIE.


 


Co można wyczytać w dokumentach archiwalnych? Nie chodzi o „kronikę towarzyską”, ale o życie we wszystkich jego przejawach. Co pomaga w rozumieniu i interpretacji XIX- -wiecznych dokumentów? Przede wszystkim znajomość ówczesnej literatury i epistologafii. Tak – chodzi o sztukę pisania listów, która na naszych oczach odchodzi w zapomnienie. Niedoścignionym wzorem epistolografa był Zygmunt hr. Krasiński. Jakże pięknie potrafił w listach miłosnych opisywać swoje fizyczne dolegliwości. A potem z gracją przechodził do rozważań filozoficznych i dywagacji na temat kultury wysokiej: dziejów Rzymu i cywilizacji chrześcijańskiej. Owszem, stylizował listy, upiększał literacko ich formę, ale tkwił całkowicie w europejskim nurcie intelektualnym swej epoki. Zwiedzał Rzym, Paryż, Szwajcarię. Tę epokę umownie zapoczątkował Kongres Wiedeński 1815, a zakończył wybuch I wojny światowej. Dobrze, że zawodowi historycy nie mają monopolu na ukazywanie tzw. faktów historycznych. W większości były to bowiem opowieści wykreowane, którym najbliżej do fikcji literackiej niż naukowej diagnozy. Jakiś uznany historyk pisał o kimś bez litości i skrupułów, bo po prostu go nie lubił. Pisał tendencyjnie, bo może był w złej kondycji psychofizycznej, może bolały go zęby lub brzuch, a może chciał – co gorsze – zdyskredytować kontrkandydata do jakichś naukowych godności. Ot, pierwszy z brzegu przykład: donosy tzw. życzliwych do Szwedzkiej Akademii Literatury w dziedzinie Nagrody Nobla na pisarza A, który prowadził się niezbyt moralnie irzekomo pisał gorzej niż pisarz B lub C. Tak często postulowany obiektywizm sądów był czystą fikcją. Ludzie wierzyli kapłanom nauki, tak jak wierzy się artystom i szarlatanom. Słowa potrafią znakomicie maskować prawdziwe intencje aktorów intrygi. A ludzie w każdej epoce skłonni są wierzyć w całkowicie nieracjonalne wyjaśnienia. Tu nic się nie zmieniło. Dobrze zachwalona maść na szczury ulicznego sprzedawcy zyskiwała klienta zarówno wśród plebsu, jak i uniwersyteckich profesorów. Tak naprawdę tylko Amerykanie uwierzyli w psychoanalizę doktora Freuda. Europa była raczej sceptyczna wobec rewelacji wiedeńskiego lekarza. Wolała swoje seanse spirytystyczne. Autor Chłopów i Ziemi obiecanej, noblista Władysław Stanisław Reymont (Rejment) był zagorzałym spirytystą. A z kolei Maria Skłodowska-Curie (zdeklarowana ateistka) wolała zachwycać się kolorem uzyskanego pierwiastka chemicznego niż wpadać w trans przy wirującym stoliku, z udziałem jakiegoś podejrzanego medium. Tyle tylko, że życie zmusiło ją do przemodelowania swojej skali wartości. Zmieniła zdanie co do wyobrażeń o statusie naukowca. Katorżnicza praca w nieopalanej szopie stała się anachronizmem. Idee przegrały z realiami życia. Pieniądze na badania naukowe trzeba było po prostu zdobyć. Amerykanie pokazali, jak się to robi. Literatura polska pod zaborami (może z wyjątkiem Bolesława Prusa) wielbiła narodowe klęski, widząc w nich moralne zwycięstwa, tymczasem świat wolał autentyczne sukcesy, głównie gospodarcze i poprawę jakości życia. Polacy trzech zaborów mogli służyć nauce, tak, ale beneficjentami osiągnięć byli zawsze inni. Zderzały się racje Sienkiewicza i Prusa, Żeromskiego i Piłsudskiego, Piłsudskiego i Dmowskiego, itd. Żywiołem życia jest jego różnorodność. W XIX-wiecznych archiwaliach Częstochowy odnaleźć można różnorodność XIX-wiecznej kultury. Barwną mozaikę, by nie powiedzieć patchwork, a nie wyhaftowany według jakiegoś szablonu wzorek. Śmiałe aplikacje zamiast ściegu krzyżykowego. Wiele ścieżek i dróg, a nie ośmiopasmowa autostrada w jednym kierunku. Dlaczego tradycyjna, szkolna historiografia nie potrafi ukazać całego spektrum życia? Bo trzyma się kurczowo procesów dziejowych, wojen, polityki, organizacji społecznych. Tymczasem życie pojedynczych ludzi nie zawsze jest zaprogramowanym ciągiem zdarzeń przyczynowo-skutkowych. Życie w mikroskali to dynamiczne zwroty, ciągłe przemiany, ślepe zaułki, manowce i klęski. Także tajemnice. To nie tylko pasmo sukcesów, rozwój wektorowy, skierowany w świetlaną przyszłość (jak chcieli utopiści i rewolucjoniści), ale także złe wybory, działania nieracjonalne, ograniczenia wynikające z modelu wychowania, presji środowiska. Popatrzmy na kalejdoskop XIX-wiecznego życia. Dynamika zmian w Częstochowie była podobna do wydarzeń w innych miastach Królestwa Polskiego. Podobna również do zmian w innych rejonach Europy, w Cesarstwie Austrii, Imperium Rosyjskim, w Niemczech, Francji, we Włoszech, na Wyspach Brytyjskich. Model życia w Europie był podobny – wszędzie mamy do czynienia ze śmiertelnością niemowląt, służbą wojskową mężczyzn, edukacją, uprawą ziemi, ucztami z okazji ślubu, sporządzaniem testamentów, wykroczeniami przeciw moralności, zbrodniami. Epidemie nie przestrzegały nienaruszalności granic państwowych. Wiek XIX to wiek syfilisu, gruźlicy, tyfusu, cholery i ospy, choć na tę ostatnią chorobę istniała już skuteczna szczepionka. Na medycynie znamy się prawie wszyscy, gorzej z wiedzą na temat historii medycyny. Bardzo trudno nam uświadomić sobie, że wiek XIX nie znał etiologii wielu chorób, a szpitalne kuracje odbiegały od dzisiejszych standardów. Nowoczesna Częstochowa narodziła się w sposób niezwykły: połączenia dwóch odrębnych miast. Królewski Kraków połączył się z pobliskim Kazimierzem, ale w tym wypadku mieliśmy do czynienia z wchłonięciem większego organizmu urbanistycznego przez mniejszy, w przypadku Częstochowy – koniunkcję, złączenie dwóch bytów miejskich na równych prawach. Na połączeniu bardziej zyskała Stara Częstochowa, ale tę tezę można udowodnić z pewnego dystansu historycznego. Nowoczesne miasto musiało mieć własny ratusz, rynek, szpital i cmentarz. Stara Częstochowa swój ratusz straciła na początku XIX w., w wyniku działań wojennych i już nigdy go nie odbudowała. Nowy ratusz powstał w połowie drogi między Starą a Nową Częstochową czyli w środku odcinka o długości dwóch wiorst. Wiorsta to 1066 m. Nie zapomniano o szpitalu, miał początkowo za patronów dwóch świętych, Benedykta i Mikołaja, z czasem otrzymał nazwę Najświętszej Panny Maryi. Kamień węgielny położono w 1835 r. W jego sąsiedztwie umieszczono historię Częstochowy oraz wykaz ówczesnych władz miasta. Zarząd szpitala urządzał w dobie przedpowstaniowej (chodzi o powstanie styczniowe 1863-1864) maskarady i zabawy taneczne, by uzyskać fundusze. Nie wszystkim było pewnie do śmiechu, ale za to cel był szlachetny. Chorzy płacili za leczenie, chyba że zarządzono leczenie na koszt miasta. Miasto musiało znaleźć budynek na lazaret wojskowy. Wojsko opłacało czynsz za wynajęte pomieszczenia. Częstochowa XIX-wieczna była miastem garnizonowym. Po 1815 roku wojsko było rosyjskie, rosyjskie były dokumenty archiwalne – od końca lat 40. XIX stulecia aż do 1914 r. Rosyjska kancelaria jest największą bolączką współczesnych studentów historii. Nie znają tego języka, a tłumaczeń na bardziej zrozumiały język angielski w sieci jakoś nie ma... Symbolem połączenia Starej i Nowej Częstochowy stała się nowa arteria komunikacyjna: aleja. Początkowo była to po prostu ulica Panny Maryi. Niektórzy twierdzą, że nie ma jednej alei, są trzy aleje (I, II, III). Numerację liczymy od strony Starej Częstochowy, czyli od kościoła św. Zygmunta w stronę Jasnej Góry. A przecież z punktu widzenia burmistrza Nowej Częstochowy tzw. trzecia aleja była dla niego... pierwszą. Antropolog kultury zawsze zaczyna badanie danego układu osadniczego od zorientowania go w przestrzeni społecznej wykorzystując ustalenia antropogeografii. Najważniejsze jest odnalezienie centrum, pozostała przestrzeń stanowi peryferia. Ważny jest podział na „my” (to, co nasze) i na to, co należy do „innych”. Tych zza rzeki, zza drogi, z innej ulicy, dzielnicy, z pobliskiej wsi. Świetnie swoją terytorialność rozumieją gangi i kibice piłki nożnej. Każda dzielnica Częstochowy ma swą specyfikę, czasem jest ona wynikiem historii, czasem spreparowanej społecznie i przekazywanej pokoleniowo mitologii. Mitologia to ważny składnik identyfikacji i poczucia tożsamości. Mieszkańcy Polski nadali częstochowianom przydomek „medalikarze”, choć – statystycznie biorąc – produkcja dewocjonaliów nie była udziałem wszystkich mieszczan. Łatki przykleja się zawsze innym, a nie sobie, zazwyczaj bliższym i dalszym sąsiadom. Mieszkaniec Błeszna nazywanym był przez częstochowian „błeszniokiem”. Dla mieszkańców Starego Rakowa lokatorzy bloków przy Alei Pokoju nie byli uważani za rakowian, co poświadcza przyjaciel „Korzeni” Roman Sitkowski, którego rodzina udokumentowana jest w Rakowie od XVIII w. Na temat sąsiedztwa istnieją opracowania z zakresu antropologii kulturowej. Dzięki tej dyscyplinie wyjaśniono m.in. zjawisko „polowań na czarownice”, dziś: synonim każdej nagonki. Efekt myślowej drogi na skróty, dzięki której w sposób prosty i oczywisty wyjaśnić można przyczyny niepowodzeń: innym powodzi się lepiej niż nam. A nic tak nie drażni, jak fart sąsiada. Analiza zeznań w procesach o czary dowiodła, że oskarżenia o stosowanie czarów kierowano pod adresem tych osób, które donosicielowi (dolatorowi) były znane. Proces o czary ruszał wyłącznie na skutek donosu. O czary posądzano niemal wyłącznie kobiety – o czarownikach jakoś się nie mówiło. Skąd wzięły się polowania na czarownice? Z przekonania, że inni mają w życiu lepiej. A teraz zagadka: jeśli mąż pani A odszedł w siną dal z panią B, to kim dla pani A jest pani B? Jasne, że czarownicą. A to już klasyczny przykład myślenia magicznego. Antropologia kulturowa zna moc takiego myślenia bliskiego wszelkim teoriom spiskowym. Scena z filmu Konopielka (na podstawie powieści Edwarda Redlińskiego) w reżyserii Witolda Leszczyńskiego. Wiejska społeczność twierdzi, że sierpem szybciej się żniwuje niż kosą. A Kaziuk żniwował kosą, wbrew całej wsi. Inny przykład: scena zChłopów Reymonta. Antek Boryna „przepytywany na okoliczność” ewentualnego wypędzenia ze wsi Jagny mówi: w gromadzie żyję, to z gromadą trzymam. O animozjach między mieszkańcami Starej a Nowej Częstochowy mało kto dziś wie. A takie były. Wiemy o tym m.in. na podstawie artykułów prasowych z drugiej połowy XIX w. Jaka była główna przyczyna niechęci jednych do drugich? Wywyższanie się mieszkańców miasta w pobliżu Warty nad ubranymi z wiejska mieszkańcami Częstochówki czyli Nowej Częstochowy. A to z tego powodu, że Częstochówka prawa miejskie uzyskała dopiero w XVIII w. i to z rąk Sasów, elekcyjnych monarchów na polskim tronie. Z kolei żyjący spokojniejszym, rolniczym rytmem mieszkańcy Częstochówki drwili, że „staroczęstochowianie” swój przywilej miejski zgubili i „nie masz go”. Rzeczywiście zaginął już w XVI wieku, z czego rajcy wciąż musieli się tłumaczyć przed różnymi instancjami. Tym większy trzeba mieć szacunek dla tych, którzy proces połączenia tych dwóch – jakże rożnych światów – zapoczątkowali i przeprowadzili, wsposób konsekwentny i w stosunkowo wkrótkim czasie – pomiędzy 1818 a 1826 rokiem.
Autor: Andrzej Bohdan
Źródło: Kwartalnik ,,Korzenie” nr111 , R.: XXIX, 4/2019

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

„Tkacz" sprzedany na licytacji. 1932r