Wóz gospodarski. Relikt przeszłości.
Technologia na wsiach, mocno się przeobraziła w ciągu ostatnich dekad. Szczególnie gdy rolnicy skorzystali z pomocy Unii Europejskiej. Masowo wyposażano się w nowoczesne, ciągniki, maszyny i przyczepy do transportu płodów rolnych. To był rychły kres przydatności wozu konnego. Najczęściej, został odstawiany gdzieś na bok, tak na wszelki wypadek: może się jeszcze przyda.
Lub posłużył jako ozdoba, kwietnik w przydomowym ogródku. Pomysłowi gospodarze, a mniej zamożni, przerabiali je na przyczepy jednoosiowe. Jako zestaw dla traktora. Dzięki temu jeszcze może ktoś się domyśleć. Że ta oś i koła są od dawnego wozu gospodarskiego. Ale czy na pewno, każdy ten sprzęt zna?
Warto może przypomnieć sobie budowę, przeznaczenie, konserwację tego środka transportu. Do którego pewnie każdy ma jakiś dziecinny sentyment i miłe wspomnienia.
Wóz na obręczach tzw. rafiok ze szprychami drewnianym był używany do końca lat 70-tych. Składał się z dwóch osi, na których były osadzane na tulejach masywne drewniane koła z grubą, metalową opaską. Były to najważniejsze i najkosztowniejsze części. Dlatego szczególnie o nie dbano. Tuleje kół, nazywane też z "niemieckiego języka" buksami, musiały być odpowiedni dopasowane do czopów osi. Dobrze zawsze nasmarowane, zmniejszały opór i zużycie. Dlatego, rzadko wtedy mówiono, że koło prędko się rozbija i lata na osi.
Sama obręcz ściskająca koło, szczególnie na wertepach, lub wilgoci było narażona na obluzowywanie się. Wymagała wtedy fachowej pomocy miejscowego kowala. Który ją przecinał i dociągał na gorąco w kuźni. Na tym zestawie była drewniana paka, lub boki tych burt stanowiły pleciona wiklina. Wóz zakończony długim dyszlem, musiał się dobrze prowadzić. Ponieważ transportował duże, ciężkie i obszerne ładunki. Tak to raz, na płody rolne (np.: ziemniaki, buraki, cebulę), węgiel, drewno czy młodzież na zabawy. To znów do siana i słomy, zakładano długie i wysokie burty drabiniaste. Takie ze szczeblami, dla zwiększenia pojemności. Drugą rzeczą na którą zwracano uwagę, była kolejność wozu. Jeśli tylne koła idą dokładnie śladami przednich, to wóz jest kolejny. Wóz powinien iść równo, przy czym dyszel nie może uciekać w żadną stronę. O wóz szczególnie dbano. Był umieszczany pod szopą, na klepisku w stodole, lub nakrywany folią. Tak żeby się nie rozsychał od wilgoci i prażącego słońca. Dzięki takiej trosce, części drewniane nie kurczą się. W przeciwnym razie, wóz zaczyna chodzić i klekocze. A części nie pasują dokładnie do siebie, to wkrótce staje się niezdatny do użytku. Bardziej praktycznym i lepszym, był wóz na kołach ogumionych. Ten typu podwarszawskiego, na łożyskach kulkowych. Prowadził się lżej, bez nadmiernych wstrząsów. Umożliwiał wygodna jazdę, a zarazem cały wóz mniej się rozbijał i dlatego mógł być dłużej użytkowany. Do nich, używano takich opon, które nie nadawały się już do samochodów dostawczych, np. od żuka lub nysy. Wystarczyło tylko kontrolować odpowiednie ciśnienie powietrza i stan bieżnika. Dla lepszej widoczności i bezpieczeństwa w ruchu, praktykowane były lampy naftowe i odblaski instalowane na pace lub kulbonie. Jeśli tak wyglądał sprawny i przygotowany pojazd - No to w drogę! - można by głośno oznajmić...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz