DROGA. Wspomnienia. KRYSPINA GRUSZKOWA
W kolejnych wspomnieniach z przedwojennych lat, dla mnie beztroskich, chcę opisać zapamiętane osoby i zwyczaje. Do wybuchu II wojny całym moim światem była rodzinna wieś. Dziś wiele z tamtych wydarzeń wydaje się dziwnych, choćby to, że prawie każdego dnia przychodzili do domu żebracy. Prośbę zaczynali zwykle od odmawianych na klęczkach modlitw. Pytali za kogo ofiarować „zdrowaśkę". Dobrze zapamiętałam dziada-żebraka, który przez kilka lat odwiedzał naszą wieś. Wszyscy nazywali go „Dudusiem" (od nazwiska Dudek). Mieszkał w Osinach. Był chudy, niskiego wzrostu i nosił przewieszony przez ramię worek. W worku miał pajdy chleba, którymi obdarowywały go gospodynie. Kiedy przyszedł w porze obiadowej dostawał talerz zupy. Czasem pojawiali się we wsi dziwni ludzie. W sierpniu 1939 roku, w miesiącu poprzedzającym wybuch wojny, zauważyliśmy siedzącego pod płotem nad rzeką mężczyznę odzianego w zniszczony habit przewiązany sznurem, zarośniętego, z długimi włosami. Wyglądał na pustelnika. Mówiło się już wtedy o mającej wybuchnąć wojnie. Doszliśmy do wniosku, że to był szpieg niemiecki. Często drogą przez wieś szła Michała, kobieta niespełna rozumu. Brzydka, graślawa (jak się wówczas mówiło) z ciągle głupawym uśmiechem na rozlanej twarzy. Biegała za nią zawsze gromada dzieci. Mieszkała samotnie w Rudniku. Mieszkaniec Dużego Siedlca, głupi Stasiu Kluza, odwiedzał także często naszą wieś, zwłaszcza latem. Chodził szybko z kijem lub gałązką w ręku. Zachodził na każde podwórko. Dzieci bały się go. Na jego widok czmychały do domu i zamykały drzwi na klucz. Z perspektywy kilkudziesięciu lat dzielących mnie od opisywanych obrazków z życia Kamienicy dochodzę do wniosku, że na drodze ciągnącej wzdłuż wsi skupiało się w dużej mierze życie jej mieszkańców.
Kamienica Polska 1930r. Na spacerze p. Ireneusz Rybak z p.Janina Cianciara ( z męża Grzybowska)-córka Jana. . Foto udostępniła p. Maryla Dziuk zd. Rybak
Wyboista była to droga. W lecie tumany kurzu unosiły się za przejeżdżającym z rzadka autobusem. Po deszczu w głębokich kałużach brodziły bose dzieci a przejeżdżające auta bryzgały błotem na pobielane wapnem ściany stojących przy drodze domów. Przypominam sobie ochlapane po dach domy Blachnickiego (dziś posesja Juliana Sitka), dom Madrów (dziś w tym miejscu murowany dom Klimków) i naszych sąsiadów Holeczków. Co roku podczas lata przyjeżdżali do wsi Cyganie. Tabor składający się z kilkudziesięciu wozów jechał przez wieś w stronę Romanowa. Konie przystrojone były w błyszczącą uprząż. Kryte wozy z okienkami ozdobionymi firankami. Na wozach siedziały barwnie ubrane Cyganki i ich czarnowłose dzieci. Ludzie przyglądali się Cyganom z okien domów lub stojąc przy drodze. Zwykle rozbijali swój obóz w gminnym lesie. Chodziliśmy tam nieraz obserwować ich życie. Pamiętam Cygankę, która kąpała swoje niemowlę w Bródku, strumyku przepływającym obok lasu. W lecie jeździł drogą sprzedawca lodów. Pchał swój biały wózek na dwóch kółkach. Co kawałek przystawał a dzieciarnia z grosikiem w ręku otaczała go dokoła. Nakładał z uśmiechem kolorowe gałki wyprodukowanych przez siebie lodów do waflowych stożków. Trzy razy w roku odbywały się w naszej parafii odpusty.
Po mszy w Kamienicy Polskiej p.Stanisława Szczęsna z córką i p.Kołaczkowska 1936r .Z albumu p.Barbary Krajewskiej .(Muzeum Regionalne w Kamienicy Polskiej)
W marcu na św. Józefa, w maju na św. Floriana i w końcu września na patrona parafii św. Michała. Z tej okazji ciągnęli z okolicznych wsi „odpustnicy". Szli pieszo lub jechali konnymi wozami. Do domów wracali obwieszeni sznurami korali pieczonych z ciasta. Niektórzy nieśli wygrane na odpuście gipsowe figurki Matki Boskiej. W sobotnie popołudnia zdarzały się we wsi wesela. Drogą do kościoła jechało kilkanaście bryczek z weselnikami. Konie przystrojone były kolorowymi wstążkami z bibuły. Bryczka z młodą parą jechała do kościoła ostatnia. Do domu wracała na przedzie. I znów przed domami wystawali ludzie, bo przecież trzeba było zobaczyć jadące wesele.
Kondukt pogrzebowy p.Józefa Lipeckiego. 24 kwietnia 1944r Udostępniła p.Jadwiga Lipecka -Wielgomas.
Czasem drogą przeszedł kondukt pogrzebowy. Ci, którzy nie szli w kondukcie żegnali zmarłego stojąc w milczeniu przed domami. Pamiętam, że każdej jesieni organista i kościelny zbierali od mieszkańców płody rolne. Przed domami gospodarzy przystawała furmanka. W koszach lub worach wynoszono ziemniaki, marchew, buraki i kapustę, co kto miał. Była to zapłata za ich usługi w kościele. Wspomnę jeszcze o capstrzykach, które odbywały się z okazji świąt narodowych. Wieczorem szedł przez wieś pochód z zapalonymi pochodniami. Zimy były wówczas mroźne i bardzo śnieżne.
Zima. Kamienica Polska. Na saniach wójt p.Antoni Klar oraz p.Kazimierz Klar. Lata 30-te. Udostępniła p. Maria Glanas (z domu Klar) (p. Andrzej Kuśnierczyk).
Droga pokryta była grubą warstwą ubitego śniegu. Gospodarze zmieniali wozy na sanie a kowale podkuwali końskie kopyta. Do uprzęży przypinano janczary. Wśród zimowej ciszy pięknie brzmiały dzwoneczki przejeżdżających sań. Na ubitej śnieżnej nawierzchni można było jeździć na łyżwach i sankach. Jazda na łyżwach była wtedy bardzo modna. Ja także jeździłam. Swoje łyżwy kupiłam od Jasia Fazana. Szewc Zygmunt Wizner zrobił mi boksy (buty ze skóry, sznurowane), przybił pod obcasy blaszki do umocowania łyżew.
Zima. Kamienica Polska. Na sankach z tyłu p. Bożena Prauza, w środku siedzi p.Lucyna Klar zd Pilc, na przodzie p. Urszula Gruca zd. Wizner. Początek lat 30-tych. Udostępniła p.Lucyna Klar.
Zima. Kamienica Polska. Na łyżwach p. Lucyna Klar zd. Pilc. Początek lat 30-tych. Udostępniła p.Lucyna Klar.
Chłopcy jeździli na zrobionych przez siebie niskich saneczkach, których płozy podbite były grubym drutem. Klęcząc odpychali się „pikami". W niedzielne popołudnia jechały drogą kuligi. Do konnych sań doczepiony był sznur małych sanek. Gwarno było i wesoło. W zapusty drogą przemykały sanie z przebierańcami a od domu do domu chodziły gromadki przebranych dzieci, które za wesołe przyśpiewki obdarowywano pączkami. Na dwa tygodnie przed Wielkanocą, w sobotę przed niedzielą zwaną gajową, szły od Romanowa dziewczyny z przystrojonymi drzewkami - gaikami. Podchodziły pod okna i wywijając sosnowymi gaikami śpiewały: „ Gaiczek zielony pięknie przystrojony w niebieskie wstążeczki, w prześliczne laleczk, co je posadńły rudnickie dzieweczki." (Rudnickie, bo z Rudnika). I znów przychodziło lato.
Kamienica Polska. 12 sierpnia 1941r. Na ławce od lewej p. Maria Pilcówna , p. Lucyna Pilcówna, p. Zofia Gawrońska, p. Bożena Prauza. Udostępniła p.Lucyna Klar
Przed każdym domem stała ławeczka. Wieczorem po całodziennej pracy całe rodziny siadywały na dworze. Czasem przyszedł ktoś z sąsiadów i na rozmowach płynął czas. W ogródkach pachniały maciejki a drogą spacerowały zakochane pary. Kiedy w papierni Hasfelda fabryczna syrena oznajmiła godzinę dziesiątą -koniec drugiej zmiany - czas było kończyć posiaduszki.
Wspomnienia. KRYSPINA GRUSZKOWA Źródło: Kwartalnik ,,Korzenie” nr31 , R IX , 4/1999r Fotografie: Zbiory Muzeum Regionalnego w Kamienicy Polskiej oraz archiwum Kwartalnika ,,Korzenie”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz