O LIPACH, SĄSIEDZKICH SPORACH I PRZESĄDACH.
W upalne sierpniowe popołudnie przysiadłam w ogródku w cieniu wysokich krzaków leszczyny, jakie rosną tuż za płotem u sąsiada. Po gałęziach i po szczycie płotu przemykała co chwilę zwinna wiewiórka. Tego roku leszczyna obrodziła. Przecież na Matki Boskiej Zielnej (15 sierpnia) każdy orzech pełny. Kiedy słońce przechyli się ku zachodowi, docierają na mój stolik rażące promienie słoneczne. O wiele lepiej siedzieć pod rozłożystą lipą, która daje w upały tyle kojącego cienia. Sięgam pamięcią w moje młode lata i przypominam sobie, ile tych pięknych drzew obrastało przydroże i podwórka w naszej wsi. Najbardziej utkwiła mi w pamięci rozłożysta wiekowa lipa rosnąca przed starym domem Puszów.
Zdjęcie zrobione w 1935 roku podczas stacjonowania w Kamienicy Polskiej jednostki wojskowej z Mogilan. Z albumu p.Barbary Krajewskiej.
Dziś w tym miejscu stoi dom Krystyny Puszowej. Na zielonej murawie, w głębokim cieniu, przesiadywała rodzina Puszów. Kiedy w 1935 r. przyjechało wojsko na wypoczynek i ćwiczenia - żołnierze 27 pułku piechoty z Częstochowy - pod tą lipą ustawiono kuchnię polową. Dzisiaj nie ma już lip w Kamienicy, drzew opisywanych w naszej literaturze. Gościu, siądź pod mym Uściem a od-poczni sobie - pisał Jan Kochanowski. W szkole uczyłam się na pamięć wyznaczonego urywka Pana Tadeusza: drzewa moje ojczyste, jeśli niebo zdarzy, bym wrócił was oglądać przyjaciele starzy... Kończył się wersami: a tam na Ukrainie, czy się dotąd wznosi przed Hoło-wińskich domem, nad brzegami Rosi, lipa tak rozrośnięta, że pod jej cieniami sto młodzieńców, sto panien szło w taniec parami. Znikają powoli wysokie stare topole, które rosły nad brzegiem Kamieniczki wyznaczając jej bieg.
Nad Kamieniczką 1945 rok. Na zdjęciu Janina Macoch z córką Basią i siostrą Zdzisławą.Foto z albumu p.Barbary Krajewskiej.(Muzeum Regionalne w Kamienicy Polskiej)
Pamiętam potężne topolowe bale leżące nad rzeką. Te kłody kupowali chałupnicy z Koziegłów, którzy z topolowych wiór farbowanych w przeróżne kolory wypłatali taśmy i z nich szyli kapelusze. Dzieci, żniwiarze i suszący na łąkach siano nosili je na głowach. Z początkiem lata przychodzili do naszej wsi objuczeni kapeluszami koziegłowianie i sprzedawali je naszym mieszkańcom. Sielankowo rozpoczęłam pisanie kolejnego odcinka wspomnień.
Bydynek banku (po lewej ) w tle dom p.Fazan , dalej dzisiejszy sklep p Klimek .Droga w kierunku Kościoła. 1933r
Teraz chcę napisać o bardziej przyziemnych sprawach: o swarach i kłótniach sąsiedzkich, jakie nękały naszą wieś. W drodze do szkoły słyszałam nieraz przekrzykujących się sąsiadów. Stali na swoich posesjach, każdy ze swą rodziną, wykrzykiwali dość niewybredne wyzwiska i epitety. O co w tych kłótniach chodziło? Co było ich przyczyną? Przeważnie błahe sprawy. To kura przefrunęła przez płot i rozgrzebała grządki, to dzieci zerwały kilka jabłek u sąsiada, to znów woda w czasie ulewy spłynęła na sąsiedzkie podwórko, albo na polu przepusty skierowały wodę na cudze pole. Pola były wówczas jeszcze nie zmeliorowane, w czasie deszczów woda zalewała bruzdy między zagonami. Wodę trzeba było gdzieś odprowadzić, bo ciężkie, ilaste kamienickie gleby nie przyjmowały jej nadmiaru. Kłótnie wybuchały w czasie wiosennej lub jesiennej orki. Prawie każdy gospodarz dopatrywał się przyorania skiby ze swojego pola. W czasie pielenia okopowych, gdy na drodze dojazdowej sąsiada znalazła się kupka wyrwanych chwastów, wybuchała awantura. Często-sąsiedzi robili sobie szkody złośliwie. Krowy pasące się na trawiastych drogach polnych, nie dopilnowane, robiły szkody w zasiewach. W czasie sianokosów, kiedy kosiarz wszedł z pokosem poza granicę, już była kłótnia. Największe kłótnie wybuchały przy ustalaniu granicy - zwykle kiedy stawiano nowe płoty. Spierano się o przysłowiową pięść ziemi. Do pogodzenia sąsiadów przychodził wezwany wójt i próbowano ustalić właściwą granicę, czemu towarzyszyło przekrzykiwanie się zwaśnionych stron. Opowiadano, że gdy pewien bardzo kłótliwy i nieznośny kamieniczanin (nie zdradzę nazwiska) przeprowadził się do wybudowanego domu na swojej drugiej posiadłości, jego dawni sąsiedzi - z radości, że pozbyli się uciążliwca - zamówili w kościele mszę dziękczynną.
Budowa domu p.K.Gorzelaka (Godziny Walentego później p.Gorzelaka.)Od lewej p.Gładzik ,.p.Klar,p.Michalina Gładzik z dzieckiem,p.Karolina Holeczek , z gracą p.Szulc,p.Franciszek Holeczek ,p.Godzinowa,z gracą p.Godzina .Siedzi w oknie p.Celina Godzinowa z p. Czesławem Holeczkiem.Foto lata 30-te.Z albumu p.Bryk.
Teraz wspomnę o przesądach i nawykach dawnych kamieniczan. Od św. Łucji (13 grudnia) aż do wigilii Bożego Narodzenia zapisywano skrzętnie stan pogody. Wierzono, że każdy dzień przepowiada pogodę danego miesiąca w roku. Gospodarze, których krowy miały się wkrótce wycielić, zwracali uwagę na to, kto w wigilię przed Godami odwiedzi pierwszy ich dom. Jeśli kobieta, to cielna krowa wyda na świat jałówkę. Na jałówkę każdy rolnik wyczekiwał i chętnie widział ją w swojej oborze, bo przeznaczona była do hodowli. Byczek zwykle przeznaczony był na ubój. Kiedy w Boże Narodzenie świecił księżyc było to zapowiedzią urodzaju, bo wierzono, że, jasne Gody - ciemne stodoły” (wypełnione zbożem).
Kamienica Polska .Zima. Koniec lat 30-tych.Pierwsza z lewej p.Janina Sitek.,NN .Foto z albumu p.Grzegorza Sitka,p.Alicji Sitek
Kiedy w dniu św. Walentego (14 luty) cały dzień świeciło słońce wierzono, że obrodzą ziemniaki. Jeśli świeciło tylko do południa oznaczało to, że uda się odmiana wczesna, gdy był dzień zachmurzony -kartofli miało być niewiele. Nie wolno było stawiać płotu w dniu św. Marka (24 kwietnia), bo spadnie tego lata zbyt wiele deszczu. W maju trzeba było nosić przy sobie kilka groszy, bo gdy pierwszy raz zakuka kukułka będzie to zapowiedź dostatniego roku. Mamy przypominały swym dzieciom, by przy napotkaniu ropuchy zakrywały ręką usta, „aby żaba nie policzyła ich ząbków”, bo wtedy zęby szybko się popsują. W Boże Ciało po procesji każdy gospodarz ułamywał gałązkę drzewa, które zdobiło ołtarz i zatykał ją na swom polu wierząc, że uchroni uprawy od gradobicia. W oktawę Bożego Ciała poświęcone na uroczystych nieszporach uwite z ziół i polnych kwiatów wianki zawieszano na ścianach domów, bo miały chronić domostwa przed piorunem. Kiedy sroka przylatywała na podwórko wierzono, że będzie kłótnia w domu. Również z taką sama wiarą nie podnoszono leżącego na ziemi oderwanego guzika. Dzieciom wolno się było kąpać w Kamieniczce dopiero kiedy św. Jan (24 czerwca) ochrzci wodę i tylko do św. Anny (26 lipca). Od św. Piotra i Pawła (29 czerwca) można było śmiało chodzić po lesie, bo żmije już nie kąsały.Teraz te przesądy wydają nam się śmieszne, ale dawniej z przekonaniem w nie wierzono.
Wspomnienia. KRYSPINA GRUSZKOWA Opracował: Andrzej Kuśnierczyk Źródło: Kwartalnik ,,Korzenie” nr47 , R XII , 4/2003r Fotografie: Zbiory Muzeum Regionalnego w Kamienicy Polskiej oraz archiwum Kwartalnika ,,Korzenie”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz