Żabie oczko.Wspomnienia. KRYSPINA GRUSZKOWA
Kilka lat przed wojną zamieszkała w naszym domu rodzina Drymrów. Zajmowali dwie izby. Stare małżeństwo Drymrów mówiło miedzy sobą po niemiecku. Gdy Drymer zmarł, jego żona pomagała córce w chałupniczym tkactwie, W lecie siadała pod ścianą od strony podwórka i zwijała na szpulerzu fajfy. Przychodziła do niej na wysiadki leciwa Szulcowa. Między sobą rozmawiały także po niemiecku. Dzieci z podwórka, wśród których ja także byłam, przysłuchiwały się ciekawie tej dziwnej mowie. Córki Anna i Bronisława, stare panny były, jak się wówczas mówiło - bardzo bogobojne. Na bielonej ścianie izby wisiał duży czarny drewniany krzyż. Izba lśniła czystością. Starsza siostra tkała na ręcznym krośnie płócienką, a młodsza Anna zajmowała się praniem, krochmaleniem i prasowaniem kołnierzyków i mankietów do męskich koszul. Dawniej męskie koszule szyto bez kołnierzyków. W niedzielę lub święta do wyjściowych koszul dopinano sztywne kołnierzyki. Młodzi panowie do swych ślubnych koszul mieli także usztywnione gorsy. Dzisiaj mówiłoby się,że Anna miała punkt usługowy prania i prasowania kołnierzyków. Nieraz przyglądałam się, jak prasowała żelazkiem z rozgrzanymi w ogniu duszami. Siostry Drymrówny miały brata, który był kolejarzem na kresach wschodnich, na ostatniej stacji przed granicą z Sowietami - Sarny. Zimą 1940 roku przywędrował z żoną i nieletnią córką i zamieszkał u naszych lokatorek. Uciekł z ziem zajętych przez Związek Radziecki we wrześniu 1939 r. Szulcowa, o której wspomniałam, prócz innych dzieci miała syna Antosia. Zapamiętałam go jako dorosłego mężczyznę. niskiego wzrostu, krępego, silnie zbudowanego. Był umysłowo otępiały, mówił niewyraźnie, bełkotał. Wynajmował się do ciężkich robót w gospodarstwie. Zimą młócił cepami zboże po stodołach, a w lecie wywoził taczką obornik z obór. Nakładał go widłami na furmanki a potem rozrzucał po polach, przed orką. Każdego roku chodził w Wielkanoc po dyngusie od domu do domu. Kiedy przychodził do nas, chowałam się z siostrami przed nim Antoś walił binownćką bardzo boleśnie nie zważając, gdzie uderza.
Dąb przy posesji p. Sirków.
Foto. 1 stycznia 2017r
Szulcowie mieli dom. gdzie dzisiaj jest posiadłość Sirków. Była to bielona chałupa z małymi oknami, zbudowana pod jednym słomianym dachem razem z oborą i stodołą, stojąca bokiem do drogi. Takich budynków w przedwojennej Kamienicy było już niewiele. Siostra Antosia wysza za mąż z Sirka. Dom Sirków stał nad dolinką, któro sięgała do zabudowań Dojwów. Dolinka obrośnięta była dokoła starymi rozłożystymi dębami Na jednym z tych dębów, jak tylko sięgam pamięcią, było bocianie gniazdo. Przez kilka lat przylatywał do gniazda tylko jeden bocian i samotnie spędzał tam całe lato. Mówiono, że stracił swą towarzyszkę i nie chce łączyć się z inną. Ale były też takie lata, gdy w gnieździe z bocianią parą były cztery młode bocianiątka. Ta dolina była dla mnie urokliwym miejscem. W lecie, gdy podłoże było suche, lubiłam tam zaglądać.
Dąb obok posesji p. Dojwów.
Zacienione przez wiekowe dęby miejsce było jak zaczarowane. Wiosną po roztopach lub po letniej ulewie nadmiar spływającej z pól wody płynął przez kotlinę rwącym potokiem. Przepływał przez wkopane pod drogą betonowe dreny i toczył się aż do Kamieniczki. Za drogą po obu stronach strumyka rozciągały się łąki. Nad strugą zakwitały wiosną żółte kaczeńce, a w maju niebiesko było od niezapominajek, które wówczas nazywano żabimi oczkami. Codziennie w pierwszym programie Polskiego Radia transmitowane są ciekawie opowiadane pogawędki o pogodzie sympatycznego synoptyka, Andrzeja Zalewskiego. Pan Zalewski proponuje, aby święto zakochanych, tzw. „Walentynki", które przywędrowało do nas zza oceanu, zastąpić naszym rodzimym świętem zakochanych obchodzonym w maju, kiedy zakwitają te przepiękne kwiatki i nazwać go „niezapominajkami". Przypadła mi do gustu ta propozycja.
Dom p. Berezów.
Strumyk dzielił posesje Berezów i Puszów. U Berezów w pobliżu strugi była studnia, z której czerpało się wodę wiadrami, krystalicznie źródlaną. Do studni przychodzili okoliczni mieszkańcy, bo herbata z tej wody była wyśmienita. Na posesji Puszów na niewielkim wzniesieniu stał bokiem do drogi bielony wapnem dom. Dość duży, ze spadzistą strzechą. Do tylnej ściany tego domu dostawiona była przybudówka. Jedna niewielka izba, a w niej mieszkał stary krawiec Bielecki, samotny, bez rodziny. Dziwny to był człowiek. Do swojego mieszkania wchodził i wychodził przez jedyne w tej przybudówce okno. Nie wiem, dlaczego to robił. Chyba był niechcianym lokatorem i dlatego zamknięto drzwi. Zaglądaliśmy nieraz do tej izby. W środku była tylko licha prycza do spania, drewniany goły stół, krzesło, kilka naczyń i kilka tekturowych pudełek. Bielecki był krawcem, który chodził szyć po domach. Dawniej, gdy nazbierało się w domu trochę szycia spodni, odzienia dla dzieci, ocieplanych burek (kurtek), czy męskich kapot (marynarki), sprowadzano krawca na kilka dni lub nawet tygodni do domu. Był w Kamienicy taki domokrążny krawiec -Dragański, ojciec mieszkającego obecnie na Podlesiu Bronisława Dragańskiego. Starszego Dragańskiego dobrze pamiętam. Chodził bardzo szybko. Dla niego pójście do Częstochowy nie stanowiło żadnej trudności. Szyć po domach chodziły, także krawcowe. Sprowadzano je szczególnie tam, gdzie przygotowywało się wesele. Szyły dla młodej panny wyprawę, pościel, bieliznę. W moich wspomnieniach opowiadam o ludziach, którzy w jakiś sposób różnili się od wszystkich. Opisuję, jak wyglądały stare domy, życie i zajęcia ludzi z mojego najbliższego otoczenia, bo to najbardziej utkwiło mi w pamięci. Myślę, że na podstawie tych krótkich opowiadań można mieć wyobrażenie, jak toczyło się życie w dawnej Kamienicy. Mam nadzieję, że moje wspomnienia zainteresują Czytelników. Wspomnienia. KRYSPINA GRUSZKOWA Źródło: Kwartalnik ,,Korzenie” nr45 , R XIII , 2/2003r Fotografie: Zbiory Muzeum Regionalnego w Kamienicy Polskiej oraz archiwum Kwartalnika ,,Korzenie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz