Z ANDRZEJEM MĄKOSZĄ PO KAMIENICY
W niedzielę 3 czerwca 2012r. pan Andrzej Mąkosza odwiedził miejsca, o których z takim sentymentem mówił w wywiadzie zamieszczonym w Kwartalnik ,, Korzenie” nr79, RXXI, 4/2011 .https://www.facebook.com/notes/miejscowo%C5%9B%C4%87-kamienica-polska-i-okolice/rozmowa-korzeni-ukochane-miejsce/1703741979665447/ Niniejszy reportaż jest aneksem do wspomnianej rozmowy Napis «Gmina Kamienica Polska» powitał nas na Karolinie. - Pojedziemy przez Wanaty i Zawadę - zaproponowałem. - Jakie Wanaty!? Przed wojną w Kamienicy ludzie mówili wyłącznie „Wanoty”. I nie Zawada a „Zowada” - poprawił mnie pan Andrzej. - Strażacy, z którymi jeździłem jako chłopak do pożarów mówili „poli sie na Zowadzie”. Nie wspomnę już jak nazywano Podlesie. - Wiem, wiem - dodałem skwapliwie. Zaproponowałem, by wspomnieniową podróż rozpocząć od mostu Puszą, gdzie jak wiadomo straszy hastermanek, a potem pojechać na koniec Romanowa, od strony Siedlca. Andrzej Mąkosza wskazał po drodze miejsce, w którym stał stary dom Filipczyków, pamiętał dom Cichonia i Nowotnych. - Za mojej młodości w tym miejscu rósł las - powiedział pan Andrzej. W drodze powrotnej miał kłopot z ustaleniem posesji, do której przyjeżdżali na letnisko Widerowie. Największe zmiany, jego zdaniem, zaszły w rejonie dawnego skrzyżowania z drogą w stronę Rudnika. - Nie ma klinkieru, a pamiętam jego układanie w drugiej połowie lat trzydziestych. Zatrzymujemy się przy posesji Grzegorza Ciejpy. - Ostatnim domem po tej stronie był sklep Litarskiego, dalej zaczynał się już Gmiński Las, po drugiej stronie drogi w stronę Kamienicy stał dom Łukaszuka. Pomagałem wozić lemoniadę konnym wozem, nie mogę sobie przypomnieć nazwiska furmana, mieszkał naprzeciwko domu Jana Cianciary. Rozwoził lemoniadę po okolicznych wsiach, rodzice bardzo się martwili, bo myśleli, że zabłądziłem w lesie. A furman przywoził mnie całego i zdrowego w pustej skrzynce po lemoniadzie. Zanim skręciliśmy w prowadzącą w stronę liceum ulicę Adama Ferensa, mój gość poprosił o zatrzymanie samochodu. Chciał popatrzeć na miejsce, w którym stał kiedyś dom Szczerbiny. - Był pięknie położony, w sąsiedztwie drzew, dziś został tylko ten dąb -objaśniał pan Andrzej - za domem prowadziła ścieżka w stronę kolonii. Zwróciłem uwagę na określenie «kolonia». Tak mówiono jeszcze po wojnie. - Zanim komitet rodzicielski gimnazjum Sienkiewicza zbudował murowany dom, było to miejsce, dokąd przyjeżdżały dzieci z Częstochowy na kolonie letnie. Stał tam tylko drewniany barak, który służył za kuchnię i jadalnię, na wzgórzu między sosnami rozbijano namioty. Kuchnię prowadziły członkinie komitetu rodzicielskiego z Częstochowy. Każdy turnus trwał trzy, cztery tygodnie. Zakup ziemi pod przyszłe osiedle szkolne był pomysłem mojego ojca. Domów po lewej i prawej stronie drogi nie było - komentował pan Andrzej, gdy zbliżaliśmy się do ul. Janiny Domagalskiej. Ucieszył się, że istnieje jeszcze malutki domek Serafki. - Nie była ładna, miała jednak złote serce. Pochodziła z Morawców. Jedziemy dalej. Wskazuję na domy Sędziwych, Muchlów i Cianciarów... - Dobrze znalem Mieczysława Cianciarę. To na skraju jego pola na górce za szkołą paliło się ogniska. Sobótki paliło się na Górze Kapuścińskiego. Jesteśmy wreszcie pod budynkiem liceum. Robię pamiątkowe zdjęcie na schodach, na których sfotografowała się przed wojną cała rodzina Mąkoszów.
- Schody już inne. Brakuje kamiennych kul. - Kasztanowiec za to ten sam - mówię. - Nieco jednak większy - śmieje się pan Andrzej. Zwracam uwagę na maszty z flagami: Polski, powiatu i Unii Europejskiej. - Dawny budynek wyglądał inaczej, nie było zadaszenia nad wejściem, balkonu, nie było tarasu. W tym małym środkowym oknie często pokazywał się tata. Mam takie zdjęcie - ożywia się pan Andrzej . - A jakie tu przechodziły latem burze, aż strach. Z tyłu było główne wejście, stamtąd szło się do jadalni. Jadalnia służyła też jako świetlica. W czasie deszczu grało się tam w bilard. Teren nie był ogrodzony, każdy miał prawo wstępu. Ludzie byli uczciwi, nie było zjawiska kradzieży. Niektórzy mieszkańcy zajmowali się przemytem brendki i kamieni do zapalniczek. Po sąsiedzku mieszkał tkacz Krzyczmonik, można było obejrzeć warsztat „cikata — likata”. - A inne rodziny ? - pytam. - Pamiętam dom Góralki, wdowy, mieszkała z synem, zginął w 1939, był chyba w ochronie pogranicza. Za Góralką mieszkała rodzina Zimnych, mieli dwóch synów i córkę. Byli bardzo biedni. Mój ociec zatrudnił starego Zimnego jako woźnego. Jeden z jego synów, Fredek, był bokserem, jakiś czas był na robotach w Niemczech. W dole w kierunku lasu po lewej stronie mieszkał stary Wardyński. Był odludkiem i dość groźnie wyglądał, trochę przypominał Cygana, wszystkie dzieci się go bały. Las na Podlesiu był piękny, czysty, pełno było w nim grzybów. No i dziadów czyli jeżyn. Chodziliśmy na Kozackie Łąki, chodziło się też całą gromadą do Olsztyna, odwiedzić osiedle szkolne Gimnazjum Słowackiego z Częstochowy, tam przyjeżdżały dziewczyny. Były też wycieczki piesze do Lubszy, do miejsca, gdzie mieszkał Józef Lompa.
Ojciec o nim ciekawie opowiadał. Pora ruszać dalej. Jedziemy ulicą Marii Konopnickiej. Pan Andrzej przypomina sobie nazwiska dawnych właścicieli posesji: Waleriana Cianciary, Jana Cianciary, Czernego, Kapuścińskiego, Ficenesa, Puszą, Klarów, Dojwów. - Pamiętam w dołku za zakrętem sklep Goldsztajna, największy w Kamienicy, gdzie można było wszystko kupić. Nie obyło się bez wizyty nad basenem. Właśnie odbywał się na obiekcie festyn z okazji Dnia Dziecka. Ze zlotem samochodów strażackich i terenowych. - W tamtych czasach - mówi mój gość - basenu jeszcze nie było, tylko coś w rodzaju stawiku. Rzadko tu przychodziliśmy, nasze ulubione miejsce kąpieli to był prosty odcinek Kamieniczki przy ruinach młyna na Zawadzie. Pamiętam olbrzymiego Sitka, na którego mówiono „Broda”, dystyngowany, wysoki, chodził w jakimś białym lnianym stroju. Ruszamy dalej mijając drewniany dom Władysława Fazana. - Mieszkała w nim ładna córka pana Fazana, Halinka, a w ogródku rosły piękne kwiaty. A tu mieszkała koleżanka moich sióstr - Wisia Kuśnierczykówna - mówi pan Andrzej wskazując drewniany dom po lewej stronie. - Po drugiej stronie dom Szejnów, w ogrodzie Szejnów też były piękne kwiaty. Wjeżdżam na posesję Barbary z Litarskich Janiak. Podejmuje nas jej syn -Piotr. Zostajemy ugoszczeni kawą i ciasteczkami. Tu dochodzi do spotkania z Grzegorzem Ciejpą. Przyjeżdża, gdy tylko dowiedział się, że Kamienicę odwiedził Andrzej Mąkosza.
- Chciałem podziękować zespołowi folklorystycznemu „Kamienica Polska” za udział w 2007 roku w koncercie w Częstochowie poświęconym pamięci mojego ojca, Edwarda Mąkoszy. Nie było wówczas okazji, zatem dziękuję teraz za uświetnienie koncertu - mówi ściskając rękę p. Grzegorzowi. Proponuje jednocześnie mówienie sobie po imieniu. - Ja też brałem udział w tym koncercie - dopowiada Piotr Janiak. - Utwory Edwarda Mąkoszy mamy nadal w repertuarze. Zdradzę tu pewną tajemnicę, chciałbym, by patronem liceum w Kamienicy był Edward Mąkosza. Po co szukać patrona gdzieś daleko, skoro mamy blisko zasłużonego dla naszej miejscowość człowieka. - Ojciec komponował ładne marsze dla orkiestry strażackiej. Wszystkie nuty po nim są zdeponowane na Jasnej Górze. Robimy pamiątkowe zdjęcia. Pan Andrzej mówiąc o dawnej Kamienicy wspomina księdza Zygmunta Sędzimira. - Miał piękny głos, bas baryton. Mógłby śpiewać w każdej operze... Rozmowa schodzi na tradycje straży ogniowej. - Bywałem w domu Bolesława Bielobradka. W ogrodzie odbywały się zabawy i pokazy teatralne. Ciekawe spotkania. Pan Bolesław urządzał w remizie na Szwamberku świetne zabawy. Nie było żadnych awantur, bo strażacy dbali o wzorowy porządek. Bawiono się do białego rana. Bywał tu inż. Mianowski, który miał piękna kolekcję motyli. - A doktor Giedryk? - pytam. - Nie pamiętam, chyba nie, był raczej typem odludka. Kamienica była wsią spokojną, nie było chuliganerii, to zjawisko powojenne. Ludzie nader gościnni, a przecież niebogaci, nigdy nie odmawiali wody, częstowali kubkiem mleka. Domów się nie zamykało na klucz. Kilkugodzinną wyprawę kończymy na tarasie u Iwony i Zbyszka Conrów. - To nasza nieformalna redakcja „Korzeni” - wyjaśniam. - Pięknie położona, w spokojnym miejscu - stwierdza Andrzej Mąkosza. Pan Andrzej chwali otoczenie domu. Interesuje się pnącą rośliną o trudnej do zapamiętania nazwie. Pora odwieźć nieco już zmęczonego gościa do Częstochowy. Umawiamy się na kolejne spotkanie poświęcone dawnym mieszkańcom Kamienicy Polskiej. Wrażenia z wyprawy spisał: Andrzej Kuśnierczyk (Częstochowa). Źródło: Kwartalnik ,, Korzenie” nr81, RXXII, 2/2012
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz