Łączna liczba wyświetleń

piątek, 14 maja 2021

LEKCJE HISTORII. WSPOMNIENIE O ADAMIE FERENSIE. Wspomina dyr. Zygmunt Lipiarz.

 LEKCJE HISTORII. WSPOMNIENIE O ADAMIE FERENSIE. Wspomina dyr. Zygmunt Lipiarz.



Prace porządkowe wokół budynku LO w Kamienicy Polskiej.Na pierwszym planie dyr p.Zygmunt Lipiarz.ok 1975r.Udostępnił p.Marian Kazimierczak.

Na drodze swego życia bardzo często spotykamy niezwykłych ludzi. Przechodzimy szybko obok nich, nie zauważając ich przymiotów ducha, albo też zatrzymani jesteśmy obok tych niezwykłych osób z konieczności, przez koleje losu. Później, z biegiem lat, zmuszeni jesteśmy zadać sobie pytanie: czy wystarczająco skorzystaliśmy z ich życiowej mądrości? Czy nauczyliśmy się czegoś, co przekażemy następnemu pokoleniu? Taką niezwykłą postacią dla mnie był dyrektor Adam Ferens.



Dyrektorem LO w Kamienicy Polskiej. Adam Ferens 1947-62

Po ukończeniu studiów wyższych otrzymałem skierowanie do pracy z katowickiego kuratorium do Liceum Ogólnokształcącego w Kamienicy Polskiej. Byłem przekonany, że jadę do pracy w mieście lub przynajmniej miasteczku, czy to jest możliwe aby liceum znajdowało się na wsi? No i zaczęły się schody. Idę, pełen optymizmu, na stację PKP kupić bilet na pociąg do Kamienicy Polskiej. Jestem zdumiony, że nie ma takiej stacji, przecież nazwa miejscowości brzmi całkiem, całkiem. Zdziwiony, poszedłem na dworzec PKS. Kolejne rozczarowanie - dowiedziałem się, że autobusem również nie dojadę. Pytam w informacji, jak mam się dostać do miejsca mojej przyszłej pracy? Nazajutrz początek nowego roku szkolnego, a ja błądzę jak we mgle. „Najlepiej kupić bilet do Wanat na autobus relacji Katowice - Częstochowa i pieszo do Kamienicy Polskiej". Dopiero w autobusie współpasażer doradził mi, że najlepiej wysiąść w Romanowie, stamtąd już tylko krok do liceum. Budynek szkoły nie wywarł na mnie szczególnego wrażenia: dwupiętrowy, szary, nadbudowana ostatnia kondygnacja z nieotynkowanej cegły. Urzekło mnie natomiast malownicze jego usytuowanie, sprawiał wrażenie budynku - sanatorium. Niebawem dowiedziałem się od dyrektora Ferensa, że budynek istotnie pełnił przed wojną funkcję pewnego rodzaju sanatorium dla uczniów LO im. Henryka Sienkiewicza w Częstochowie, przyjeżdżali tu na określony czas po zdrowie. Dyrektor użył określenia „ozdrowieńcy". Ci „ozdrowieńcy" kontynuowali naukę z dala od miejskiego gwaru.W budynku na drugim piętrze powitał mnie starszy pan, który nie robił wrażenia dyrektora szkoły średniej. Spodziewałem się, że dyrektorem będzie pan o surowym spojrzeniu i groźnej aparycji. Jego pytanie: „pan do kogo i w jakiej sprawie?" wprawiło mnie w zakłopotanie. Jeszcze bardziej byłem zaskoczony słowami, że obecnie nie ma zapotrzebowania na nauczyciela języka rosyjskiego. Liceum jest jednociągowe, to znaczy - wyjaśniał, cierpliwie dyrektor - są tylko cztery oddziały, chyba że podejmę również pracę w Koziegłowach w celu uzupełnienia etatu. Widząc moje zakłopotanie, dyrektor Ferens z troską zaczął udzielał mi wskazówek, jak podjąć prace w tym liceum. Przy tej okazji nie omieszkał przedstawić zalet pracy w ,jego" liceum, głównym walorem było położenie budynku w lesie. Pierwszy rok mojej pracy przypadł na okres siermiężnego socjalizmu.



Komisja egzaminacyjna matury z matematyki w osobach p.Marii Szumera i p.Zygmunta Lipiarza.6 czerwca 1963r .Foto Kronika LO w Kamienicy Polskiej.

Widać to było i po wyglądzie zewnętrznym budynku, jak i po wyposażeniu. Dyrektor, w miarę posiadanych możliwości, starał się pomagać nauczycielom. Przede wszystkim udostępnił pomieszczenia szkolne na mieszkania dla czterech nauczycieli, on sam zajmował skromne pomieszczenia na drugim piętrze. Pokój dyrektora był pomieszczeniem uniwersalnym, jako miejsce odpoczynku, sypialnia, biblioteka a także przechowalnia sprzętu sportowego, szczególnie nart. Stopniowo, dzień za dniem, wnikaliśmy w życie szkoły. Poza obowiązkowymi zajęciami dydaktycznymi, do późnych godzin wieczornych spędzaliśmy czas wspólnie z dyrektorem. W długie jesienno-zimowe wieczory spotykaliśmy się w sali lekcyjnej, urozmaicając sobie czas oglądaniem telewizji i śpiewaniem zakazanych piosenek. Ulubioną piosenką dyrektora była „Niedaleko od Charklowy jo tam siostrę mom". Odniosłem wrażenie, że dyrektor był zadowolony, że liceum zostało zasilone młodą kadrą, ale wiedział też, że pod względem metodyki pracy z młodzieżą jest jeszcze dużo do zrobienia. Osobowość ucznia, jego sukcesy i niepowodzenia, były poddawane troskliwej analizie. Dyrektor niepostrzeżenie kształtował nasze umiejętności pedagogiczne osobistym przykładem. Zapraszał nas na swoje lekcje historii. Podziwialiśmy niestandardowy sposób ich prowadzenia; z jego lekcji dowiedziałem się jaka była geneza parlamentaryzmu, który król Polski był kawalerem Orderu Podwiązki, najwyższego odznaczenia królestwa Anglii, jaki jest matematyczny wzór na Księstwo Warszawskie lub Królestwo Kongresowe, jak rozumieć temat: „polityka bastionów Bolesława Chrobrego" itp. Dyrektor Ferens był erudytą. Szybko przekonaliśmy się o jego rozległej wiedzy humanistycznej. Chciałem nadążyć za nim, bo czułem swojąmałość, jemu zawdzięczam zainteresowania kulturą klasyczną. Utkwiły mi w pamięci maksymy łacińskie wypowiadane przez dyrektora w pewnych sytuacjach życiowych: „Bis dat qui cito dat", „Qui tacet, consentit"- mawiał do kogoś, kto wstrzymywał się od głosowania. Albo „Tempus dolorem lenit"-pocieszał kogoś z nas. Przytoczyłem, z konieczności, tylko kilka przykładów. Warunki mieszkaniowe dyrektora były nader skromne; w zajmowanym pokoju, jak sam mawiał, panował artystyczny nieład. Na biurku i na podłodze leżały tomy książek i sprzęt sportowy.



Wycieczka uczniów LO pod opieką Adama Ferensa.. Tatry 1950r

Zapamiętałem wiele par butów narciarskich i narty oparte o ścianę. Dyrektor był świetnym narciarzem, zabiera! młodzież licealną na firny wiosenne. Uczestnicy obozu twierdzili, że pomimo wieku (miał ponad 70 lat) świetnie szusował na nartach. Po prostu nie miał równych sobie. Zresztą nie tylko narty były jego pasją. Wakacyjne, rowerowe wędrówki po Polsce to była norma życia szkolnego. A potem przyszła tragedia. Dyrektor podgrzewał smar na kocherze, aby zakonserwować narty. Smar zapalił się. W czasie gaszenia ognia nieszczęśliwie upadł, łamiąc kość podudzia. W szkole, na pewien czas, nastało bezkrólewie. Powrócił jeszcze do pracy szkolnej z młodzieżą, ale na krótko. Musiał się rozstać z ukochanymi nartami i turystyką rowerową. Mówią, że nie ma ludzi niezastąpionych, ale praca i dokonania dyrektora Ferensa przeczą temu powiedzeniu. Pozostałe lata życia spędził w Krakowie u brata i w schronisku przy ul. Helclów. Odwiedzaliśmy dyrektora w obu tych miejscach, cieszył się ogromnie z naszych odwiedzin. Napominał mnie przed chaotycznym zwiedzaniem Krakowa. Zwiedzać Kraków - tłumaczył - trzeba w sposób chronologiczny, tak jak następowały style w architekturze. Ze znawstwem doradzał jak to mądrze przeprowadzić. Starałem się wcielać jego nauki w mojej pracy z młodzieżą. Dyrektor do końca zachował sprawność umysłu. Mówiono mi, że przychodzili do niego na konsultacje magisterskie studenci UJ. Powrócił do Kamienicy Polskiej. Spoczywa otoczony mogiłami swoich nauczyciel i. A tak przy okazj i retoryczne pytanie: czy ktoś z młodszego pokolenia zatrzymał się przy tej mogile i westchnął w intencji śp. Adama Ferensa - dyrektora LO w Kamienicy Polskiej? Był człowiekiem, który mógłby powiedzieć „Exegi monumentum", „Non omnis mo-riar". Do napisania niniejszych wspomnień zainspirował mnie mecenas dr Edward Jędrzejewski, absolwent naszego liceum, który gromadził materiały do książki o Adamie Ferensie. Nieoczekiwana śmierć przerwała te prace.

Wspomnienia: Zygmunt Lipiarz Źródło: Kwartalnik ,,Korzenie” nr86 , R XXIII , 3/2013r Fotografie: Zbiory Muzeum Regionalnego w Kamienicy Polskiej. Kroniki LO w Kamienicy Polskiej oraz archiwum Kwartalnika ,,Korzenie”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Z Kamienicy Polskiej. 1928r