ZAPAMIĘTANE.Wspomnienia. KRYSPINA GRUSZKOWA
Należę do tego pokolenia kamieniczan, które pamięta wydarzenia z końca lat dwudziestych i z lat trzydziestych, wiele charakterystycznych tylko dla naszej wsi zwyczajów, nazw. Pamiętam czas, gdy nie było jeszcze urzędu pocztowego. Listy nosiło się do Antoniego Cabana, opłacanego przez gminę. On odwoził przesyłki do poczty w Poraju. Urząd pocztowy uruchomiony został na początku lat trzydziestych, mieścił się w budynku, w którym mieszka Stanisław Rogaliński. W latach 20. były w naszej miejscowości dwa przedszkola, zwane wówczas ochronkami. Jedno pod Romanowem w domu Zygmunta Ficenesa, drugie nie opodal kościoła w domu Antoniego Dobosza. Obydwa te domy już nie istnieją. Szkoła mieściła się w budynku, w którym obecnie jest przedszkole nr 1. Mówiło się o niej „szkoła na rynku". Miała cztery klasy lekcyjne, na piętrze znajdował się pokój nauczycielski i mieszkanie kierownika szkoły.
Ryszard Czekalski
Był nim do 1939 r. Ryszard Czekalski (zginął w obozie koncentracyjnym w Dachau). Sale lekcyjne znajdowały się także w prywatnych domach, np. u Antoniego Skowrońskiego (dom z podcieniami , dwukrotnie ukazany w Korzeniach"), u Aleksandra Walenty na rynku obok szkoły, w budynku „Tkacza" oraz pod Romanowem, w domu Antoniego Klara, ówczesnego wójta gminy.
Dom p.Skowrońskich .Lata 70-te.Foto z Kroniki Koła Przyjaciół Biblioteki działającego w latach 70-tych.Kronika prowadzona przez p.Eugenie Kuśnierczyk.
Zachowałam w pamięci sposób, w jaki zaopatrywało się mieszkańców w pieczywo. Przez wieś jechały furmanki z chlebem i bułkami. Gospodynie kupowały prosto z wozu od piekarzy: "Władysława Polaczka, Jakuba Berezy i piekarza z Poraja, Żyda Bulwiła. Było kilka sklepów z artykułami spożywczymi. Najbardziej zasobnym był sklep mieszany (tak wtedy się mówiło) Żyda Goldsztąjna - dzisiejszy sklep nr 1. Po większe zakupy jeździło się do Częstochowy. Kursowały wówczas dwa prywatne autobusy należące do Leona Walenty i Antoniego Fazana. Robiły po jednym kursie dziennie. Zimą nieogrzewane. Dwa razy w tygodniu, w dni targowe, woził kamieniczan do Częstochowy brek Eugeniusza Cianciary. Był to wóz dwukonny, kryty, z ławkami. Byłam kilka razy z moją mamą tym brekiem w mieście. Jak wyglądało życie kulturalne?
W ogrodzie przed domem p.Bronisława Szejn , p.Irena Szejn 1934r. Z albumu rodzinnego p.Szejn.Udostępniła p.Anna Walenta
Pamiętam, że w domu Franciszka Szejna mieściła się biblioteka „Szerzenia Wiedzy", której księgozbiór został na początku wojny ukryty na plebanii. Został jednak potem spalony przez okupantów. Działał Związek Młodzieży Katolickiej, który miał siedzibę w już nie istniejącym obecnie domu, na posesji należącej dziś do Danuty i Janusza Fazanów. W świetlicy tegoż domu organizowane były kursy gotowania, szycia i robót ręcznych. Był także Związek Strzelców Polskich, którego członkowie nosili mundury.
Związek Strzelecki w Kamienicy Polskiej .Lata 20-te.Foto z albumu p.Zofii Walenta
Komendantką drużyny żeńskiej była Eugenia Rąjkowska. Swój związek mieli także cykliści. Nosili białe czapki. Urządzali wyścigi kolarskie i rowerowe wycieczki krajoznawcze. Prężnie działał szkolny Związek Harcerstwa Polskiego prowadzony przez Marię Warcicką, późniejszą dyrektorkę L.O. w Kamienicy Polskiej. Istniał także Związek Gospodyń Wiejskich. Członkinie związku nosiły kolorowe stroje. Aktywnymi działaczkami były: Janina Rybakówa (matka Ireneusza Rybaka) i Wanda Polaczkowa. Obchodzony był w naszej miejscowości zwyczaj chodzenia z gaikiem na dwa tygodnie przed Wielkanocą. Z pięknie ubranym, w kolorowe wstążki i wydmuszki, świerkowym drzewem chodziły - jako ostatnie kultywujące tę tradycję - Bronisława Polaczek i Waleria Gall. Śpiewały przy tym przez siebie ułożone przyśpiewki. W Wielki Piątek był zwyczaj obmywania twarzy w rzece Kamieniczce przed wschodem słońca. W Wielką Sobotę przez wieś przejeżdżał ksiądz i co kilka domów odbywało się święcenie pokarmów. Nigdzie nie spotykanym zwyczajem (przyniesionym przez kolonistów z Czech) był zwyczaj bicia kobiet i dziewcząt uplecionymi z wiklinowych gałązek „binowaćkami". Bicie było oczywiście symboliczne, ale było z tego powodu dużo zamieszania i dużo śmiechu. W Zielone Świątki obchodzono „hołniwar" - zwyczaj bardzo wczesnego wypędzania bydła. Wracano do domu o tej porze, w którą w inne dni wypuszczano bydło z obór. W świętojańską noc palono na polach ogniska. Największa „sobótka" płonęła na Górze Kapuścińskiego. Całą noc. Przypominam sobie „wachty nocne", które trwały aż do 1939 roku. Co noc, kolejno, z każdego domu wychodziły dwie osoby wyposażone w trąbkę sygnałową i czuwały nad bezpieczeństwem wsi. Większość domów było wówczas drewnianych, krytych słomą i stąd bardzo często wybuchały pożary.
Ulica M.Konopnickiej okolic Szkoły Podstawowej nr 1 .1942r.Udostępnił p.Andrzej Kuśnierczyk
Droga przez wieś utwardzona była kamieniami i żwirem. Ulegała bardzo szybkiej dewastacji. Każdego roku-wymagała gruntownej naprawy. Mieszkańców obowiązywał „szarwark", odpracowywany przy konserwacji drogi. Furmankami wożono żwir i kamienie z ogromnej góry żwirowej, z terenu, gdzie stoi dziś budynek urzędu gminy. Warto przypomnieć także zwyczaj dawania poczęstunku po weselach i chrzcinach dla sąsiadów i znajomych, którzy nie uczestniczyli w biesiadzie. Poczęstunek po weselu nazywano „braucianem", a po chrzcinach „potagryszel". Wiara w strachy i duchy była mocno zakorzeniona w świadomości zwłaszcza starszych mieszkańców. Wierzono na przykład, że pod mostem na Kamieniczce na drodze do Zawady mieszka „hastermanek", który topi w rzece przechodzących w nocy przez most. Z moich dziecięcych lat zapamiętałam, że wielu starszych ludzi posługiwało się, oprócz polskiego, językiem niemieckim lub czeskim. Mieszkała w naszym domu rodzina Drymrów. Do starej Drymrowej przychodziła często równie stara Szulcowa. Rozmawiały po niemiecku. Dobrze znał ten język także mój ojciec. Nauczył się od swojego ojca i dziadka. Dużo przedmiotów codziennego użytku nazywano określeniami znanymi tylko w Kamienicy. Na wiatraczek służący do roztrzepywania mąki w wodzie (robiono go zwykle z wyrzuconej bożonarodzeniowej choinki) mówiono „kwerlik". Na gruby placek kartoflany pieczony we framudze (piekarniku) mówiono „kucmoch". Zupę z kiszonej kapusty podprawianą śmietaną nazywano „ciouraćką". Na tkaczy - chałupników mówiono „szlichciorze". Szlichta był to gotowany z mąki pszennej klej, służący do usztywniania osnowy na krosnach. Były w Kamienicy dwa domy, na które mówiono „kasarna".
Kasarny". Tkalnia p.Ksawerego Cianciary . a potem p.Jana Cianciary.Lata 40-te.Udostępnił p.Andrzej Kuśnierczyk.
Obydwa należały do Jana Cianciary, posła na sejm w okresie międzywojennym. W jednym z nich mieszkał i miał stolarnię Jan Łebek, nazywany przez Ireneusza Rybaka „złotą rączką". Muszę jeszcze wspomnieć o ścieżce, która wiodła od lasu w Romanowie do stacji kolejowej w Poraju pomiędzy „drogą koziegłowską" a lasem ciągnącym się w stronę Jastrzębia. Była jeszcze i jedna ścieżka biegnąca brzegiem Kamieniczki od Romanowa do kościoła. Lepiej się szło wśród zielonych nadrzecznych łąk niż wyboistą zakurzoną drogą. Kiedy odejdzie moje pokolenie, pokolenia naszych dzieci i wnuków nie będą zbyt wiele wiedziały o przeszłości Kamienicy. Warto przekazać tę garść wspomnień. To są przecież nasze korzenie. Wspomnienia. KRYSPINA GRUSZKOWA Źródło: Kwartalnik ,,Korzenie” nr16 , R VI , 2/1996r
Źródło: Kwartalnik ,,Korzenie” nr17 , R VI , czerwiec/1996r Fotografie: Zbiory Muzeum Regionalnego w Kamienicy Polskiej oraz archiwum Kwartalnika ,,Korzenie”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz