Ścieżki pamięci. To już historia.
Studio nagrań p. Andrzej Kuśnierczyk .1975r .
Ilekroć patrzę na fotografie wklejone do kroniki naszego zespołu muzycznego zastanawiam się, jak to było możliwe, abyśmy tyle czasu mogli poświęcić na działania nie przynoszące żadnych korzyści materialnych. Muzykowaliśmy dla przyjemności. W imię idei. Trochę tak, jak nasi poprzednicy: świetlicowi mandoliniści czy akordeoniści z domów kultury. Różnica polegała na tym, że w latach 70. na ścianie nie wisiały już portrety dostojników państwowych, a nam nikt nie próbował narzucać , jedynie słusznego” repertuaru. Gdybyśmy byli zdolniejsi i mieli lepszy sprzęt muzyczny, może dogonilibyśmy Beatlesów. A tak pozostało nam co najwyżej naśladować „Polan”, „Tajfuny” (z Piotrem Szczepanikiem), „Skaldów”, „Niebiesko-Czarnych”, „ABC”, „Wiślan”, formację „Blackout” (z Mirą Kubasińską i Stasiem Guzkiem vel Stanem Borysem), „Breakout” i - ku naszemu zawstydzeniu -„Czerwone Gitary”. Powinienem przemilczeć, że pierwsza nasza pozycja repertuarowa to „Chciałem być żołnierzem” z repertuaru zespołu „No To Co”. Tonacja F-dur.
Na schodach nad ,,Basenem " Grupa J-D .Od lewej : p.Marek Dziedzic,p.Marysia Sobótka ,p.Zenon Ciekański,p.Andrzej Kuśnierczyk.1972r. Z albumu p.Andrzeja Kuśnierczyka .
Pamiętam do dzisiaj choć minęło 30 lat.
Gra w zespole jest przygodą. To także próba charakteru. Nieodzowna jest umiejętność koordynowania działań, umiejętność znajdowania kompromisów. Mile widziane są: kreatywność, szacunek do samych siebie i lojalność. Liderem nie musi być ktoś o instynkcie wodzowskim. Wystarczy, że ma autorytet. Sztuką jest skupienie wokół siebie ludzi, którzy -choć różnią się charakterem, temperamentem, sposobem na życie - potrafią przełamać uprzedzenia, frustracje, zahamowania. Publiczne pokazywanie się podlega społecznej ocenie (samokrytycyzm mile widziany). Przypominam: graliśmy dla przyjemności a przy okazji okazało się, że sprawiamy przyjemność wcale niemałej grupie ludzi. Dziś taka forma wydatkowania energii zostałaby zaliczona do działań o charakterze charytatywnym. Co bardziej złośliwi mówiliby o frajerstwie i naiwności.
Straż pożarna miała swoją orkiestrę. Odcinaliśmy się jednak od tej firmy, bo chcieliśmy uniknąć etykietki zespołu wiejskiego. Marzyły nam się muzyczne salony: sale koncertowe. Równolegle z nami działał w klubie nad basenem folklorystyczny zespół pana Sędziwego, powszechnie zwany kapelą. Nie była to jednak stricte ludowa kapela. Takiej kapeli Kamienica zapewne nigdy w swych dziejach nie miała. Oberki, krakowiaki i mazurki nie rymowały się z atmosferą tkackiej osady. Koloniści przynieśli z sobą fascynacje austriackimi tańcami, którym najbliżej było do wiedeńskiego walca. Potem, gdy wielu kamieniczan zasiliło składy pułkowych carskich orkiestr, upowszechnił się profesjonalny sposób muzykowania. Tym tłumaczyć trzeba fenomen, iż w Kamienicy Polskiej najpierw działała orkiestra a dopiero potem założona została straż pożarna. W całej Polsce kolejność była odwrotna. O orkiestrze z Kamienicy Polskiej poprzedzającej kondukt pogrzebowy pisał w wydanej w 1889 roku (!) książce etnograficznej (Lud okolic Żarek, Siewierza i Pilicy) Michał Federowski. Na przesłanych mi onegdaj przez p. Helenę Kołaczkowską - Gierczyk odbitkach kserograficznych rodzinnych fotografii widać muzyków z Kamienicy. To nie domorośli ludowi grajkowie, lecz ludzie czytający nuty. Zespół p. Longina Sędziwego nazywany był kapelą ludową ale w rzeczywistości miał charakter mini-orkiestry (klarnet, skrzypce, kontrabas). My, miłośnicy muzyki gitarowej, wychowani na kompozycjach Lennona i Richardsa nie znosiliśmy ludowego brzmienia, szczególnie akordeonu. Trąbkę i saksofon tolerowalibyśmy jedynie w zespołach swingujących. Weselno-żąłobna orkiestra Bregovica, zespoły typu „Golce” czy „Brathanki” były wówczas nie do pomyślenia.
Koncert na dnie Basenu Grupy J-D .22 lipca 1971r.Udostępnił p.Andrzej Kuśnierczyk
Nasze metrum wybijał perkusista The Rolling Stones, wzorem gitarzysty był Hendrix, a wokalisty Robert Plant z Leed Zeppelin. Nowinki muzyczne docierały do nas dzięki pocztówkom dźwiękowym - najciekawsze miał Jurek Fazan, dziś chirurg, a wówczas posiadacz najlepszego adapteru (nie używało się nazwy gramofon). Nie pamiętam dokładnie, w jaki sposób wokalistką naszego zespołu została Marysia Sobótka.
Przegląd Zespołów Artystycznych Spółdzielczości Pracy. Woźniki 1971r. p. Maria Sobótka, p.Andrzej Kuśnierczyk, p.Marek Dziedzic, p.Zenon Ciekański (niewidoczny ).Z albumu p.Andrzeja Kuśnierczyka
(Może po przeczytaniu tego szkicu napisze list, który odświeży moją pamięć). Gdy Paweł Najnigier wrócił po wakacjach 1971 roku do Warszawy a Wojtek Caban do technikum w Łęczycy - zdecydowaliśmy z Markiem Dziedzicem, że potrzebna jest dziewczyna do śpiewania. Złożyliśmy wizytę w domu państwa Sobótków na Podlesiu, by wyrazili zgodę na udział córki w muzycznym przedsięwzięciu. Mocnym argumentem na „tak” było to, że klub nad basenem prowadziła pani Maria (z Szymańskich) Kitowa, reprezentująca Spółdzielnię Tkaczy. Do pani Marysi (i zarządu spółdzielni) państwo Sobótkowie mieli całkowite zaufanie. Z czasem i ja takowe sobie zaskarbiłem. Potwierdzeniem tego były moje „dyngusowe” (i nie tylko) wizyty w gościnnym domu państwa Sobótków na Podlesiu. Byłem tam na dyngusie kilka lat temu z synem. Przekonał się osobiście, iż moje zachwyty nad marynowanymi rydzami nie były przesadzone. Że już nie wspomnę o serniku i makowcu... Kilkuletnia muzyczna (i koleżeńska) przygoda trwale zapisała się w naszych wspomnieniach. W zespole grali ponadto (w latach 1973 - 1975) Zygmunt Zajdel, Wojtek Łebek, Wojtek Golis i Wiesiek Sławuta. Trzech z nich to dzisiejsi prenumeratorzy „Korzeni”...
Została po naszej muzyczno-koleżeńskiej formacji 4-to-mowa kronika i nieco zdjęć zrobionych głównie przez Benoniusza Blachnickiego. Nowoczesny - jak na tamte czasy - aparat fotograficzny przywiózł Benek z NRD, gdzie przez jakiś czas pracował na kontrakcie. Benoniusza z kolei uwieczniła na kliszy jego siostra Zosia, której poświęciłem osobne wspomnienie w „Korzeniach”. Zdjęcie zostało zrobione najprawdopodobniej wiosną 1972 roku. To był nasz rok maturalny.
Nad ,,Basenem" p.Benoniusz Blachnicki ,p.Andrzej Kuśnierczyk.Lata 70-te.Z albumu p.Andrzeja Kuśnierczyka
O tym, że zdjęcie pochodzi z 1972 roku świadczy moja kurtka-wiatrówka uszyta przez Mamę. Kurtkę „upiększyłem” kupioną w Warszawie (kolejny pobyt u Pawła) plakietką z flagą jednego z państw Ameryki Południowej. Wydaje mi się, że to była Kolumbia, bowiem jej barwy pasowały do koloru kurtki. Gdy rozpamiętuję ten szczegół wydaje mi się, że kroczę śladem Marcelego Prousta, autora cyklu W poszukiwaniu straconego czasu... Czas płata figle naszej pamięci. Dobrze, że mój i Pawła zmysł kronikarski pozwolił uwiecznić wiele szczegółów, oddać atmosferę prób i występów w klubie nad basenem. Zagraliśmy ponadto w Częstochowie, Chorzowie, Woźnikach, Lublińcu i ... Starczy. Po latach Paweł napisał mi w liście, iż karierę muzyczną moglibyśmy zrobić rzucając w diabły szkołę i ruszając w świat. Na szczęście mieliśmy wymagających rodziców i trzeba było dokończyć uniwersyteckie studia. Wszyscy członkowie zespołu (wyłączając Pawła Najnigiera i Wojtka Cabana, którzy nie zaglądają do Kamienicy) odliczają się co roku na Wszystkich Świętych. Za każdym razem obiecujemy sobie, że zorganizujemy w któreś wakacje zjazd koleżeński. Jak dotąd nie udało nam się skompletować pełnego składu. Może uda się w 2002 roku? W lipcu 1995 r. zagraliśmy w starej sali, przez niektórych zwaną „fabryką sanek” (z racji tego, iż działała tam firma Adama Głąba, eksportująca wyroby drewniane do Francji) kilka ulubionych „kawałków”...
Lipiec 1995 r. Stara remiza.
Lipiec 1995 r. Stara remiza.
Zamieszczone obok fotografie wpisują się całkowicie w „Korzenny” cykl „To już historia”. Mogę jedynie dodać, że to moja, bardzo osobista, historia.
Opracował: Andrzej Kuśnierczyk Źródło: Kwartalnik ,,Korzenie” nr41 , R XII , 1/2002r Fotografie: Archiwum Kwartalnika ,,Korzenie”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz