LATA OKUPACJI.
W 1940 r. została z rozkazu okupantów zamknięta moj a szkoła w Często chowie. Wróciłam do domu. Dotąd mieszkałam z koleżankami Haliną i Irką u starszych pań w sąsiedztwie parafii na Ostatnim Groszu,. Proboszczem był wówczas ksiądz Stefan Jastrzębski. W latach 1930-1932 był proboszczem w Kamienicy Polskiej. Odwiedziłyśmy go kilkakrotnie. Szło się na skróty przez ogród, w którym rosły olbrzymie orzechy włoskie. Każdego ranka przed pójściem do szkoły biegłyśmy pod te drzewa pozbierać opadłe w nocy orzechy. Kościółek, w którym sprawował kapłańską posługę ksiądz Stefan był w owym czasie drewnianą kaplicą. Dzisiejszy duży wysmukły kościół parafii Ostatni Grosz stojący na wzniesieniu został wybudowany po wojnie. W obawie przed wywiezieniem mnie na przymusowe roboty do Niemiec, na prośbę rodziców, zostałam przyjęta do zakładu krawieckiego, który prowadziła Anna Ficenesowa, żona Antoniego Ficenesa.
Nauka szycia.Koniec lat 30-tych,początek 40-tych XX w. Przy maszynie ?? ,pierwsza z prawej górny rząd p.Aniela Góral (Kazimierczak),pierwsza z lewej stoi Maria Goldsztajn z domu Górniak, poniżej siedzi p. Sabina Gall.Foto do rozpoznania..Z albumu p.Mariana i Barbary Kazimierczak.Zbiory Muzeum Regionalnego w Kamienicy Polskiej.
Pani Anna była mistrzynią w swoim zawodzie. Uczęszczało do niej osiem młodych dziewcząt. Zaprzyjaźniłam się w tym czasie z Genią Rybakówną (potem Petecką). To ta, która z powodzeniem brała udział w amatorskim teatrze, zorganizowanym zaraz po wojnie w Kamienicy. Trzy razy w tygodniu chodziłam na tajne nauczanie do mojej kuzynki, młodej, bardzo zdolnej nauczycielki Natalii Najnigier (potem po mężu Sklarczyk). Na początku 1942 roku Nacia (tak na nią wszyscy mówili) zapytała mnie, czy chciałabym podjąć pracę w Amtkomisa-riacie, w którym od dość dawna była zatrudniona. Było wolne miejsce w jej dziale. Napisałam podanie i czekałam na odpowiedź. Kilkunastomiesięczna nauka szycia bardzo mi się w późniejszym życiu przydała. Wychowałam trzy córki dla których, od dzieciństwa aż do czasu, gdy sklepy zostały zaopatrzone w gustowną damską odzież, szyłam dla nich, a także dla siebie. Wiosną 1942 r. zaczęłam pracować w Amtkomisariacie w dziale Bezirklandwirta (gospodarza terenu). Komisarzem był Niemiec o nazwisku Goldman. Mówił słabo po polsku.
Pracownicy gospodarstwa ogrodniczego w Kamienicy Polskiej . Ogrody znajdowały się w rejonie dzisiejszego budynku szkoły SP1.Okres okupacji.Z albumu p.Walenty.
Pracownicy gospodarstwa ogrodniczego w Kamienicy Polskiej . Ogrody znajdowały się w rejonie dzisiejszego budynku szkoły SP1.Okres okupacji.Z albumu p.Walenty.
Przed rozpoczęciem dnia pracy miał zwyczaj stać przed urzędem i obserwować, jak pracownicy przestrze-gająpunktualności. Kiedy przyjechałam pierwszy raz, pomachał do mnie ręką. Komisarz Goldman był zbyt tolerancyjny dla Polaków i chyba dlatego został wkrótce zastąpiony przez zatwardziałego hitlerowca, ziejącego nienawiścią do tych, którzy nie należeli do jego rasy. Kiedy wchodził do biura, wszyscy Polacy musieli wstać i stać tak długo, póki on w nim przebywał. Nie pamiętam jego nazwiska. Moim zwierzchnikiem był także zagorzały Niemiec, Emil Bemecker. Miał chyba nieco ponad pięćdziesiąt lat. Jego kamienna twarz, przekrzywione usta i krogulczy wzrok zdradzały zaborcze cechy charakteru. Ubierał się cudacznie. Nosił krótkie spodnie odsłaniające gołe kolana. Marynarkę, a zimą kurtkę, ściągał paskiem, na którym dyndała skórzana teczka. Buty z cholewami nosił zimą i latem. Na łysiejącej głowie sterczały rozwiane rzadkie włosy. W mroźną zimę zakładał pilotkę i dłuższe spodnie. Jeździł na motocyklu. Był postrachem w każdej z trzydziestu wsi wchodzących wówczas w skład gminy. Rozciągała się ona od Brzezin pod Częstochowąpo Jamki, Łaziec, Wąsosz, Rększowice, Hutki, Wrzosową, Słowik i Poczesną. Do swojego gabinetu musiał przechodzić przez pokój, w którym urzędowali pracownicy. Nigdy słowem się nie odezwał. Jedyny telefon był zainstalowany w naszym pomieszczeniu. Dość często dzwoniła do Berneckera jego przyjaciółka, a może była to żona? Tylko wtedy jego twarz łagodniała, czasem przemknął przez nią słaby uśmiech. W wyznaczonych dniach tygodnia przyjmował interesantów i sołtysów. Zadaniem biura Landwirta było naliczanie obowiązkowych dostaw zbóż, ziemniaków, mleka, masła, jaj a nawet miodu. Dwa razy w roku były prowadzone spisy rolne. W maju zasiewów, a w grudniu zwierząt gospodarskich.
Pracownicy gospodarstwa ogrodniczego w Kamienicy Polskiej . Okres okupacji.Z albumu p.Walenty.
Na te spisy jeździliśmy po wsiach. Spisy zasiewów odbywały się głównie w budynkach szkolnych, gdzie rolnicy przychodzili podawać skrupulatnie obliczone przez siebie areały zasiewów. To była podstawa naliczania kontyngentów. Podczas spisu zwierząt trzeba było chodzić od zagrody do zagrody. Z każdej spisanęj krowy oddawane było mleko lub masło. Za 24 litry mleka liczyło się 1 kg masła. Rozliczaniem z dostaw mleka zajmowała się koleżanka, Zosia Minkina z Osin. Była ona w zmowie z kilkoma rolnikami. Wśród nich był Bronisław Dojwa. Odnotowywała dostawę masła do skupu, w zamian za to masło zabierali partyzanci. Wiedziała o tym Nacia, wiedziałam także ja. W gabinecie Berneckera siedział jego tłumacz Henryk Morawiec z Rększowic i Andrzej Radomski z Hutek. Byli oni świadkami nieludzkiego traktowania polskich interesantów. Pamiętam przypadek, gdy mieszkanka Hutek została wypchnięta z zakrwawioną twarzą. Biedna wdowa przyszła prosić o zwolnienie z obowiązku odstawienia jedynej krowy na rzeź. - Co dam jeść pięciorgu dzieciom?- pytała. - Nasi żołnierze na froncie też muszą jeść ! - wrzeszczał Bemecker. Z pianą na ustach przeskoczył biurko, chwycił kobietę za włosy i uderzał jej głową o drzwi. Pracowaliśmy od ósmej do trzynastej. Potem były dwie godziny przerwy na obiad i praca od piętnastej do dziewiętnastej . Miejscowi pracownicy jeździli na obiad do domu, zamiejscowi wychodzili latem nad rzekę, zimą pozostawali w biurze. W czasie jednej z przerw obiadowych Heniek z Andrzejem zrobili mi niezłego psikusa. Wiedzieli, że bardzo boję się myszy. Złapali dwie myszy i zamknęli w szufladzie mojego biurka. Gdy wróciłam z obiadu energicznie otworzyłam biurko i z przerażenia o mało nie wyskoczyłam ze skóry. A oni tylko czekali na ten moment. Ale i śmiechu było potem sporo. Po południu Bemecker nie przychodził do biura. W zimowe wczesne wieczory, gdy nie było nawału pracy, Nacia czytała nam nieraz półgłosem. Pamiętam tytuł jednej zabawnej opowiastki: „Eros na podwórzu”. Pewnego dnia przyszedł z rana zdun Teofil Krachulec naprawić piec. Powiedział, że usłyszał w swoim potajemnym radiu wiadomość o wybuchu powstania w Warszawie. Gazety niemieckie jeszcze o tym nie pisały. Przypominam sobie dzień, w którym Nacia wywołała mnie do wyjścia na dwór. Poszłyśmy za stodołę. Najpierw rozpłakała się a potem powiedziała, że dostała wiadomość, że w partyzantce zginął jej chłopak. Umyła twarz w zimnej wodzie Kamieniczki i wróciłyśmy do pracy. Mijały dni i tygodnie aż przyszedł 17 stycznia 1945 r. Komisarz wezwał do swego gabinetu wszystkich polskich pracowników i stanowczym głosem powiedział: - Zgodnie ze strategicznym planem Niemcy opuszczą tymczasowo okupowane tereny. Wkrótce wrócimy i musimy zastać wyposażenie tego urzędu takie, jakie dziś zostawiamy. Zdążyli jeszcze'wyznaczyć podwozy, które wywiozły ich w stronę Śląska. Mój przyszły szwagier Stefan Sitek wrócił z tej podwozy dopiero po miesiącu. Bez konia i wozu.
Wspomnienia. KRYSPINA GRUSZKOWA Źródło: Kwartalnik ,,Korzenie” nr60 , R XVII , 1/2007r Fotografie: Zbiory Muzeum Regionalnego w Kamienicy Polskiej oraz archiwum Kwartalnika ,,Korzenie”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz