TATARCZUCHY Z ODPUSTU.
Czym odżywiali się kamieniczanie, co najczęściej jadało się przed wojną, jak nazywały się potrawy. Ceny i relacje, jakie zachodziły między zarobkami i wydatkami.
Niektóre z dawnych potraw przetrwały do dziś. Na przykład kucmoch. Placek z tartych ziemniaków pieczony w blaszanej formie w piekarniku na rozgrzanym tłuszczu. Utarte, surowe ziemniaki wymieszane z jajkiem i mąką. Do rozlanej w formie masy wtyka się grube plastry jabłek lub wypestkowane śliwki, po wierzchu posypuje cukrem. Niektóre gospodynie wylewały na wierzch naleśnikowe ciasto - na taki placek mówiło się kucmoch z zumrem. Kucmoch wypiekam do dziś dla swoich domowników. Bardzo go lubimy. Na gotowane ziemniaczane kluski mówiono dawniej kluski wyciskane lub dębowe. Dębowe, bo były twarde. Nie lubiłam ich. Utarte surowe ziemniaki wyciskano mocno w woreczkach zostawiając masę pozbawioną soku i łączono z przetartymi ugotowanymi kartoflami. Po ugotowaniu kluski były były twarde, rzeczywiście niczym dębowe drewno. Dopiero podczas wojny moja Mama nauczyła się, jak robić te kluski, by były smaczne i miękkie. Nasza sąsiadka, a zarazem krewna, Alfreda Sędzicka wyjechała z całą rodziną na roboty do Niemiec. Pracowali we dworze.
Pieczenie ziemniaków ,,dymfowanie" .Drugi z prawej p.Jerzy Szejn ,trzecia p.Irena Szejn.Foto do rozpoznania
Ona pomagała w dużej dworskiej kuchni i tam podpatrzyła tajniki niemieckich kucharek. Podczas pobytu na urlopie w Kamienicy nauczyła nas, jak te kluski przyrządzać. Do tej pory je gotuję. Są pyszne z różnymi sosami, a szczególnie z sosem z duszonego mięsa lub sosem z suszonych grzybów. Mówimy na nie szare kluski. Przed wojną popularne były kluski z mąki tatarczanej. Ciepłą uprażoną z wodą mąkę tatarczaną nabierało się łyżką i ocierało na brzegach dużej miski. Po przestygnięciu kraszone były słoniną ze skwarkami. Były smaczne. Pamiętam dobrze ciasto wypiekane z mąki tatarczanej nazywane tatarczuchami. Takie tatarczuchy sprzedawano tylko na odpustach i tylko z odpustów je pamiętam. Na straganach poukładane były duże ciemnobrązowe ciasta. Przy straganach było zawsze tłoczno. Na odpusty w św. Józefa lub św. Michała przychodziło bardzo dużo wiernych z pobliskich wsi. Przed wojną i podczas wojny pieczone było ciasto z gotowanej marchwi. Ciasto drożdżowe suche lub nadziewane pieczono tylko na Święta Wielkanocne, Zielone Świątki lub Boże Narodzenie. Ale jakież było to ciasto! Z maślaną , kruszonką, pieczone w sabatniku wypalanym drewnem.Przypominam sobie zeszyt, a w nim zamieszczone przepisy różnych potraw i wypieków spisanych przez moją Mamę, gdy chodziła na kursy gotowania. Tytuł jednego z przepisów:, Jak baba się piecze”. Z przepisu można się było dowiedzieć, że ucierać jaja, masło, mąkę, cukier i mleko trzeba było koniecznie przez' jedną godzinę kręcąc masę zawsze w jedną stronę.
Zupy jadane dawniej miały dziwne nazwy. Była zupa dziadówka gotowana z kaszy i słodkiej kapusty z innymi dodatkami, zaprawiana śmietaną. Była smaczna. Zupa ciouraćka gotowana była z kiszonej kapusty i ziemniaków, także podprawiana śmietaną. Na kolację robiło się często wodziankę. Kilka ząbków czosnku ucierało się z solą w dużej misce. Krojono kostki podsuszonego Chleba, zalewano gorącą przegotowaną wodą, kraszono stopioną słoniną ze skwarkami lub zarumienionym masłem. W piątkowe obiady w wielu domach była zupa od rzeźnika. U rzeźnika kupowało się zupę, którą przyrządził gotując w dużym kotle swoje wyroby: balerony, kiełbasy, salcesony, kiszki i na koniec krupniaki. W zupie pływało sporo kaszy z rozgotowanych krupniaków, pachniała wędzonką, była smaczna. Jadło się ją z ziemniakami.
Wiosenne prace w ogrodzie w Kamienicy Polskiej .Pierwsza z lewej Jadwiga Najnigier, druga z prawej Zofia Wagner (Leszczyńska). Lata 30-te.
W maju i w czerwcu rosły na grządkach w warzywnikach dorodne główki sałaty. W wielu domach na obiady jadało się wtedy sałatę z ziemniakami z koperkiem. Opiaszczone główki sałaty chodziło się płukać do rzeki w bieżącej wodzie. Woda w Kamieniczce była wówczas bardzo czysta, przejrzysta. Pełne misy opłukanych liści sałaty gospodynie kroiły nożem w cienkie wstążeczki i osypane solą odstawiały na kilka minut. Potem odciśniętą z soku sałatę parzyły masłem rozpuszczonym i zagotowanym z kilkoma łyżeczkami octu. Zaparzoną sałatę wkładało się do garnka zsiadłego mleka z ustaną na wierzchu śmietaną. Mleko przyniesione było z chłodnej piwnicy. W niektórych gospodarstwach piwnice były na podwórkach. W dużych, porośniętych trawą kopcach wydrążone były schowki. Do piwnicy wchodziło się przez niskie drzwi. W chłodzie przechowywano latem nabiał, warzywa i owoce, a zimą ziemniaki. Tak przyrządzona sałata pozbawiona była walorów odżywczych, ale smakowała znakomicie. Do dziś przygotowuję ją czasem dla siebie.
W ogrodzie p.Irena Szejn 12.05.1936r
W czerwcu koło św. Jana zaczynał się okres zbierania leśnych jagód. Rozpoczęły się wakacje. Gromadki dzieci wędrowały ze swymi mamami do lasu. Każde miało blaszany kubek do zbierania jagód, Zsypywały je do dzbana lub małego wiaderka. Napełnione przykrywano liśćmi paproci przytrzymane owiniętym sznurkiem. Z tych jagód mamy smażyły garus. Garus to były rozsmażone z cukrem jagody i dla zgęszczenia wbijano jajka. Przez kilka tygodni jadano chleb posmarowany garusem. Dzieci miały ciągle jagodo we buzie. Pod koniec lata zbierano w lesie borówki. W każdym domu był przygotowany na zimę kamienny garnek napełniony smażonymi borówkami. Często smażone były z gruszkami cukrówkami. Dawniej w każdym prawie obejściu rosły wysokie na kilkanaście metrów grusze zwane cukrówkami z powodu słodkiego smaku owoców. Dziś ten gatunek całkowicie wyginął. Borówki dodawano do herbaty, a także do gotowanych tartych buraków spożywanych jako jarzyna do mięsa. Takimi burakami nadziewano także popularne przed wojną placki z gotowanych kartofli. Pieczono je na rozgrzanej płycie kuchennej i smarowano masłem. Wystudzone były naprawdę dobre. Spożywano je najczęściej na niedzielne śniadanie. Raz w tygodniu, tylko w niedzielę było na obiad mięso. Gospodynie gotowały wtedy gary kapusty, latem z główki, a zimą kiszoną z beczki. Kapusta to był obowiązkowy dodatek do mięsa. Na podwieczorek dzieci dostawały kromy chleba z nałożoną grubo kapustą pozostałą z obiadu. W lecie do picia przyrządzano wspaniały kwas chlebowy. Nigdy nie zapomnę tego przepysznego smaku. Napój robiono z suchego rozgotowanego chleba z dodatkiem cukru, drożdży i ugotowanej kawy zbożowej. Moja Mama robiła kwas w lecie co tydzień. Napełnione butelki zatykano korkiem umocowanym mocnym sznurkiem i wynoszono na kilka dni do piwnicy. Tego jedynego smaku nie zastąpi nigdy wyprodukowany po wojnie podpiwek ani żaden inny napój gazowany. Jak kształtowały się przed wojną ceny artykułów codziennego użytku?
Bardzo drogi był cukier. 1 kilogram kosztował 1 zł. Bochenek chleba 2-kilogramowy 50 groszy. Bułka mała 5 groszy, bułka parka (łączona, podwójna) 8 groszy. Jajko od 5 do 8 groszy. Jeden litr mleka 20 groszy. Kilogram mąki pszennej 32 grosze, mąki żytniej 20 groszy. Jeden kilogram masła 2 złote. Za jeden kilogram schabu płaciło się 2 złote, także 2 złote kosztował jeden kilogram słoniny. Jak widać słonina była wtedy w cenie. Mięso wołowe z kością - rosołowe 1 kg-80 groszy. Wołowina bez kości 1 zł 20gr. Kwintal pszenicy 22-24 zł. Kwintal żyta 10-14zł.
Jak przedstawiały się dochody mieszkańców? Ludzie ówczesnej Kamienicy to przeważnie tkacze chałupnicy, górnicy z pobliskich kopalń rudy żelaza, trochę rzemieślników i drobnych rolników. Rudziani górnicy, którzy nie pracowali wszystkich dni w tygodniu, zarabiali na dniówkę 4-6 zł. Tkacz chałupnik za jedną sztukę czyli 34 metry utkanego ręcznie bawełnianego płócienka dostawał od kupca 4 złote, za płócienko większej szerokości 6 zł. Dobry tkacz zrobił tygodniowo 3-4 sztuki. Analizując te dane widać, że niezbyt łatwe było życie ówczesnych kamieniczan.
Wyrób obuwia(szewc). Rodzina Szczęsnych.1939r.Foto z albumu p.Barbary Krajewskiej.
W połowie lat 30., kiedy kopalnię rudy w Borku przejęli Francuzi, sporo ludzi dostało dosyć dobrze płatną pracę. Między innymi także mój Ojciec-Nikodem Klar. Wielu stać było wówczas na zakup ładnego płaszcza lub eleganckich wyplatanych ze skóry pantofli zakupionych w ekskluzywnym sklepie obuwniczym czeskiej firmy „Bata”
Wspomnienia: KRYSPINA GRUSZKOWA W ustaleniu wykazu cen przyszedł mi z pomocą p. Tadeusz Gruszka. Źródło: Kwartalnik ,,Korzenie” nr 46 , R XIII , 3/2003r Fotografie: Zbiory Muzeum Regionalnego w Kamienicy Polskiej
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz