WUJEK GREGORIJ BUDKOW. Rudnik Mały.
WUJEK GREGORIJ BUDKOW
Grzegorz Budkow był żołnierzem Strażnicy Granicznej w Rudniku Małym. Pochodził on z Ukrainy, z Połtawskiej Gubernii. Służył na granicy przez całe pięć lat. Służbę tę skończył na trzy lata przed wybuchem pierwszej wojny światowej. W czasie pobytu na strażnicy w Rudniku Małym zapoznał się ze starszą siostrą mojego Ojca, Franciszką, która była młodą wdową. Po zakończeniu służby wojskowej, został tu w Rudniku i ożenił się z nią. Budkow jeszcze jako żołnierz, był niespokojnego charakteru i prawdopodobnie przepuszczającym przez granicę przemytników. Lubił popić i poszaleć. W tym celu przechodził nawet na niemiecką stronę do pobliskiej karczmy w Kamieńskich Młynach. Był bardzo odważny i ryzykancki, a zarazem dość lekkomyślny. Niczego nigdy się nie bał Znany jest z jego wybryków taki fakt, że pełniąc służbę na granicy, w pewnym momencie opuścił swój posterunek bo miał ochotę napić się wódki. Bez namysłu, ze służbowym karabinem poszedł na niemiecką stronę do najbliższego punktu sprzedaży wódki, który był u Oleksika, we wsi Pakuły. Tam zaspokoił swoje pragnienie, a na drogę zabrał jeszcze jedną butelkę wódki na zapas. Wszystko to działo się w biały dzień po południu. Gdy wracał z powrotem na granicę, znienacka zaskoczył go tam niemiecki strażnik, tak zwany jegier i postanowił go aresztować Było to w pobliżu zawody niejakiego Miglusa. Budkow zaczął tłumaczyć niemieckiemu strażnikowi, że on jak widać też jest strażnikiem i przyszedł tu do niemieckiej wsi tylko po to, aby kupić wódkę. Prosił go aby ten nie robił mu takiej przykrości i nie aresztował go, bo za takie przewinienie w Rosji czeka go sąd wojskowy i długoletnie więzienie. Przekonywał go, że on tutaj nie wyrządził nikomu żadnej krzywdy, w tym również państwu niemieckiemu. Dopóki nikt tego nie widział, proponował niemieckiemu strażnikowi wspólne wypicie na zgodę butelki wódki, którą miał ze sobą i rozstanie się po przyjacielsku. Niemiec jednak był upartym służbistą i trzymał Budkowa z podniesionymi do góry rękami cały czas na muszce swego karabinu gotowego do strzału.
Na zdjęciu od lewej: Katarzyna z domu Klyta, Andrzej Bakota, Frania z córeczką Marianną i jej mąż Grzegorz Budkow (Zdjęcie zostało zrobione przed wyjazdem Budkowów do Rosji ok. 1910r. przez fotografa ze strażnicy granicznej w Rudniku Małym.)
Potem podszedł do niego od tyłu i zdjął mu z ramienia karabin, i przyprowadził go pod samą zagrodę Miglusa. Budkow został więc rozbrojony i sprawa stała się poważną. Strażnik niemiecki zatrzymał przejeżdżającą furmankę i kazał się wieźć z aresztantem do Woźnik na posterunek niemiecki. Przy wchodzeniu na chłopski wóz, kiedy Niemiec znalazł się w jego zasięgu, Budkow zdzielił go błyskawicznie pięścią w łeb Oszołomiony Niemiec zwalił się bezwładnie z wozu na ziemię, a Budkow zabrał spokojnie obydwa karabiny. Na dodatek poczęstował jeszcze Niemca mocnym kopniakiem w żebra. Swój karabin przewiesił przez ramię, a z karabinu Niemca wyjął magazynek, następnie chwycił za lufę i roztrzaskał go o przydrożne drzewo. Niemcowi kazał wsiąść na wóz, a chłopu polecił jechać z niemieckim jegrem na posterunek do Woźnik, jak to sobie uprzednio życzył, zaznaczając: „Bystro, bo budu strielać! !" Chłop, widząc że to nie przelewki, gdyż poczuł od Budkowa alkohol, podciął konia i ruszył drogą w kierunku Woźnik. Budkow stanął przy zagrodzie Miglusa, wyciągnął z kieszeni butelkę i pociągał sobie z niej teraz już z wielkiego zdenerwowania, powtarzając słowa: „Wot prieklatyj Gierman !" Furmanka po dojechaniu do zagrody Matusika, zatrzymała się i strażnik niemiecki wyciągnął z torby notatnik i zaczął coś pisać. Zauważył to Budkow, zdenerwował się bardzo, zarepetował swój karabin i trzykrotnie wystrzelił w jego kierunku. Wówczas to na nowo furmanka ruszyła kłusem. Opowiadał później furman wiozący niemieckiego strażnika, że bardzo się wystraszyli on i jegier, że zdenerwowany Moskal teraz ich zastrzeli bo kule tych trzech wystrzałów świstały im nad głowami .Furmanka zniknęła za zakrętem, a Budkow więcej nie strzelał i niezwłocznie pobiegł na swój odcinek granicy, gdzie pełnił jakby nigdy nic nie zaszło, swoją służbę. Jegier upewniwszy się, że Rosjanin odszedł, kazał się wieźć furmanowi z powrotem do zagrody Miglusa. Pozbierał tu rozbite szczątki swojego karabinu i obolały od uderzenia pięścią i kopniaka w żebra, odjechał wozem w kierunku Woźnik, odległych stąd około dziesięciu kilometrów bo pieszo nie był już zdolny tam dojść. To był jeden z wyczynów Budkowa w czasie jego służby na granicy. Jak wspomniałem, Budkow skończył swoją służbę wojskową na trzy lata przed wybuchem pierwszej wojny światowej. Po urodzeniu się córki,małżeństwo Budkowów z dzieckiem wyjechało do Rosji, do rodziny Grzegorza. Moja ciotka Franciszka opowiadała mi osobiście jak to było po jej przyjeździe do Rosji. Rodzina Grzegorza mieszkała na Ukrainie w Połtawskiej Gubernii w chutorze Bodrok - w oddzielnej zagrodzie. Mieli tam duży drewniany dom, kryty gontem i obszerne zabudowania gospodarcze, jak: chlewy dla świń, obory dla bydła i stajnie dla koni. Cała zabudowa była ogrodzona wysoką palisadą z grubych drzew jako ochrona przed wilkami, których tam było bardzo dużo. W domu tym mieszkało już dwóch żonatych braci Grzegorza wraz ze swoimi dziećmi. Po przybyciu Grzegorza z żoną i dzieckiem była to już z kolei trzecia rodzina, która miała zamieszkać w tym domu. Dom był zbudowany według tradycyjnych wzorów rosyjskich budownictwa wiejskiego. Składał się on w zasadzie z jednej wielkiej izby, której połowę powierzchni zajmował olbrzymi piec, na którym w czasie zimy sypiała cała wieloosobowa rodzina. Oprócz głównej, wielkiej izby, były tam jeszcze jedynie boczne różne pomieszczenia gospodarcze w rodzaju magazynów i tym podobne. Obok wybudowana była tradycyjna ruska Bania, czyli łaźnia. Był tam taki zwyczaj, że do Bani chodziło się wspólnie z całą wielopokoleniową rodziną raz na tydzień. W Bani były rozpalone kamienie na specjalnym ognisku,które wykładano na ruszt i polewano wodą. W taki sposób tworzyła się z tego w pomieszczeniu para, a gorąca woda ściekała z rusztu do drewnianego pojemnika. Wszyscy siedzieli na drewnianych ławach i parowali się, chłoszcząc się na wzajem specjalnie do tego przy gotowanymi miotełkami brzozowymi z liśćmi. Pod koniec parowania każdy podchodził do naczynia z wodą i spłukiwał się. Ciotka wyznała mi, że chodziła do Bani tylko z samym Grzegorzem, bo nie mogła przełamać wstydu, aby przebywać nago wraz ze wszystkimi członkami tak licznej rodziny Z tego powodu wszyscy na nią byli obrażeni i uważali ją co najmniej za wielką dziwaczkę. Po przyjeździe Grzegorza na łono rodziny, od pierwszego dnia zaczęły się uczty na cześć przyjezdnych, zakrapiane wielką ilością alkoholu. Uczty te ciągnęły się bezustannie przez całe trzy miesiące Było to wysoce uciążliwe i nie do zniesienia przez moją ciotkę, która z maleńkim, niespełna półtorarocznym dzieckiem, nie miała gdzie się z nim podziać. Wymogła na swoim mężu aby ten wyporządził jej jedno pomieszczenie, w którym zamieszkaliby tylko sami z dzieckiem. Do pomieszczenia tego w przerwach ustawicznych libacji, Grzegorz zrobił osobiście proste meble, jak łóżka, stoły, stołki i inne sprzęty. Ciotka przywiozła ze sobą normalną pościel, a nawet firanki do okien. Pokój urządziła po swojemu według wzorów wyniesionych z domu .W tym pokoju kazała sobie wybudować normalny piec kuchenny, na którym mogła gotować jedzenie tylko dla swojej rodziny. Łóżka zaścieliła prześcieradłami „pierzynami, poduszkami i ozdobnymi kapami, a stoły obrusami. W oknie zawiesiła firanki. Cała rodzina Grzegorza była tym zadziwiona bowiem oni wszyscy od urodzenia sypiali na piecu, na skórach baranich i przykrywali się kożuchami. Było im z tym bardzo dobrze. Wieść o przyjeździe do chutoru „wielkiej pani z Polski" obiegła całą okolicę . Wszyscy mieszkańcy wsi chcieli zobaczyć na własne oczy, jak to żyje ta wielka pani z Polski ,o przyjeździe której i jej dziwactwach, słyszeli. Idąc w niedzielę do cerkwi, nadrabiali drogi aby tylko przejść koło zagrody Budkowów i tam popatrzyć się przez okno do pokoju nowoprzybyłej. W czasie zimy wydeptali w wysokim śniegu ścieżkę do tego okienka i nie żałowali dalszej drogi do cerkwi, aby tylko zobaczyć to „cudo nad cudami". Bracia Grzegorza mieli dużo ziemi, którą_ uprawiali tylko dla własnych potrzeb. Siali zboża, hodowali kilka krów, dwa konie i zawsze stado, około dziesięciu świń oraz kilkanaście owiec. W zasadzie gospodarstwem zajmowały się kobiety bowiem podstawowym zajęciem braci Grzegorza było wypalanie węgla drzewnego w lesie. Z tego zajęcia czerpali oni główne swoje zarobki. Grzegorz Budkow nie był złym człowiekiem. Miał duży talent do majsterkowania .Umiał czytać i pisać oraz był bardzo biegły w rachunkach, co na owe czasy znaczyło bardzo dużo. Jednak pięcioletnia służba wojskowa i łatwe zarobki za przepuszczanie przemytników przez granicę, zdemoralizowały go. Po przyjeździe do swojej rodziny wpadł w alkoholizm. Moja ciotka zagroziła mu, że jeżeli nie przerwie libacji, ona wyjedzie z powrotem do Polski. Uczty po trzech miesiącach zakończyły się samoistnie, gdyż gospodarstwo wpadło w całkowitą ruinę. Bracia przerwali pracę w lesie i nie było z czego czerpać dochodów. Ustały alkoholowe libacje. Bracia podjęli na nowo pracę w lesie, a Grzegorz zatrudnił się w wielkim składzie zbożowo-młynarskim jako magazynier. Jednak odległość miejsca jego pracy była tak wielka, że mógł do domu przyjechać tylko raz w miesiącu. Poza tym przyjeżdżał przeważnie pijany. Życie takie mojej ciotce nie odpowiadało i postanowiła opuścić męża, a z dzieckiem wrócić do swojej rodziny w Polsce Z tego zamiaru zwierzyła się braciom Grzegorza, którzy zgodzili się z nią, gdyż uważali, że ona nie nadaje się do życia w tych warunkach, w jakich oni żyją tutaj w Rosji. Postanowili jej pomóc w tym zamiarze. Pomogli jej nawet finansowo i po roku jej pobytu, kiedy Grzegorz wyjechał do pracy odwieźli ją na stację kolejową, wykupili bilety i ciotka odjechała do Polski. Grzegorza jednak ktoś z miejscowych powiadomił o ucieczce jego żony. Było to trzy dni po jej wyjeździe. Grzegorz wściekł się i powiadomił o tym policję, aby ją zatrzymali. Niestety interwencja jego była spóźniona i ciotka przyjechała bez przeszkód do swojej rodziny. Dziadek mój, a ojciec ciotki Frani, częściowo za jej pieniądze, a częściowo za swoje, kupił jej dom z ogrodem w Romanowie, gdzie zamieszkała z dzieckiem. Po roku, przed samą pierwszą wojną światową, Grzegorz Budkow przyjechał za ciotką do Polski i zamieszkał z nią w nowym domu w Romanowie. Po wybuchu pierwszej wojny światowej Niemcy wkrótce wyparli Rosjan z tych terenów. Usłużni Ślązacy z Pakuł donieśli Niemcom, że ten „Moskal", który rozbroił i pobił niemieckiego jegra, ożenił się tutaj i mieszka w okolicy. Niemcy wytoczyli Budkowowi proces o ten czyn. Został on wezwany na rozprawę sądową do Lublińca. Na pierwszej rozprawie Budkow zażądał przysięgłego tłumacza z języka rosyjskiego na niemiecki. Z powodu braku takowego tłumacza, sąd rozprawę musiał odroczyć. Druga rozprawa odbyła się po kilku miesiącach z przysięgłym tłumaczem. Na wstępie sąd zapytał Budkowa dlaczego nie ma on swojego obrońcy. Budkow odpowiedział, że niepotrzebny mu jest żaden obrońca ponieważ nie ma się przed czym bronić, jako że on nic takiego nie uczynił, co wymagałoby specjalnej obrony. Następnie sąd odczytał oskarżenie z którego wynikało, że jest on oskarżony o nielegalne przekroczenie granicy niemieckiej z bronią i usiłowanie zabicia niemieckiego strażnika granicznego, za co grożą kary wieloletniego więzienia. Na żądanie sądu, Budkow przedstawił swoją wersję zdarzenia. Powiedział, iż winą jego jest to, że przekroczył nielegalnie granicę niemiecką, ale nie miał żadnych innych zamiarów oprócz kupienia wódki, bo tam był najbliższy sklep, gdzie mógł ją dostać. Nikomu przez to nie wyrządził żadnej krzywdy, a za wódkę uczciwie zapłacił. Nieszczęście stało się dopiero wtedy, kiedy zatrzymał go niemiecki strażnik, rozbroił go i chciał doprowadzić na posterunek niemiecki mimo próśb i perswazji, że w Rosji czeka go za to katorga lub wieloletnie ciężkie więzienie .W obliczu czekającej go tak wysokiej kary w Rosji, za tak niewspółmiernie małe przewinienie w stosunku do Niemiec, był zmuszony do samoobrony koniecznej. Nic ponadto nie uczynił. Niemieckiego jegra uderzył tylko raz, aby go ogłuszyć w celu odebrania swojej broni. Co dotyczy zaś odebrania Niemcowi jego broni, musiał to zrobić, bo gdyby tego nie uczynił, tamten by go z całą pewnością zastrzelił. Ale przecież tej broni nie zabrał, a roztrzaskać ją musiał, bo nie miał pewności, czy niemiecki jegier nie ma przy sobie zapasowego magazynka i zanim on odejdzie, tamten mógł zrobić ze swojego karabinu użytek. To, że trzykrotnie wystrzelił w kierunku odjeżdżającej furmanki, uczynił w celu postraszenia jegra, aby ten odjechał jak najdalej, a on miał czas na dojście do granicy rosyjskiej, gdzie pełnił służbę. Jegra nie miał zamiaru pozbawić życia, bo gdyby chciał to uczvniC, to mógł to zrobić bez żadnych przeszkód zaraz przy wsiadaniu na chłopski wóz albo też później, kiedy wóz odjechał, gdyż strzelcem jest wyborowym i każdorazowo trafia w monetę pięciokopiejkową z odległości stu metrów. Co się zaś tyczy krzywdy, jeżeli w ogóle taką wyrządził, to wyrządził ją tylko i wyłącznie państwu rosyjskiemu. Opuszczając posterunek graniczny, naraził przez to na niebezpieczeństwo tylko imperium rosyjskie. Ponieważ obecnie cesarstwo niemieckie jest w stanie wojny z imperium rosyjskim, jasno więc wynika z tego, że on, żołnierz rosyjski, Gregoryj Budkow działał na szkodę niemieckiego wroga. Świadkowie potwierdzili prawdziwość zeznań Budkowa i wynikło z tego procesu to, że zamiast go karać, z punktu widzenia aktualnej polityki trzeba by go było nagrodzić. Sąd, po naradzie, uniewinnił oskarżonego, a Budkow przy okazji dowiedział się na procesie kto wtedy doniósł niemieckiemu jegrowi, że on znajduje się po niemieckiej stronie Zapamiętał sobie tego osobnika, którym był niejaki Miglus z Pakuł. Miglus nie mógł od tego czasu być spokojny o swoją skórę, bo wiedział dokładnie, kto to jest Budkow i czego może się po nim spodziewać, ale taki już jest zwykle los donosicieli. Po pierwszej wojnie światowej, dom w Romanowie sprzedano i kupiono gospodarstwo rolne w pobliskiej wsi Hutki, gdzie osiedliła się na stałe rodzina Budkowów. Wybudowano tam niewielki dom i budynki gospodarcze. Budkow założył tam sad wiśniowy, kupił konia i stał się polskim rolnikiem. W gospodarstwie pracował ciężko, bo ziemia była zapuszczona, ale doprowadził je do pomyślnego stanu. Jednak żyłka alkoholowa nadal w nim tkwiła. Często zaglądał do kieliszka. Ja, wujka Budkowa pamiętam bardzo słabo. Pierwszy raz widziałem go, kiedy poszedłem z moją matką do Hutek i spotkaliśmy go w polu przy pracy. Usiedliśmy tam na trawie i moja matka rozmawiała z nim. Drugim razem zapamiętałem go jak przyjechał z ciotką Franciszką na odpust do kościoła w Starczy furmanką zaprzężoną w siwego konia. Przed kościołem na drodze były tłumy ludzi Nie mógł on przejechać. Stanął na wozie i krzyczał do tłumu po rosyjsku: „Daj darohut", gdyż język polski znał słabo .Wtedy spośród tłumu odezwał się głośno jakiś człowiek: „Patrzcie, cholera, to kacap!" Budkow zauważył kto go tak obraźliwie nazwał Zatrzymał konia, zlazł z wozu, podszedł do tego człowieka i powiedział do niego: „Ty skazał szto ja kacap. To ja tiebia za mordu cap." To mówiąc, chwycił go za głowę i tak mu ją wykręcił, że ten ryknął zwierzęcym głosem z bólu i długo nie mógł jej wyprostować ani się poruszyć. Budkow wszedł na wóz. Miał już teraz drogę wolną. Podciął swojego Siwka i odjechał. Do naszego domu przywiózł nam wtedy wielki kosz gniszek cukrówek, które były nieopisanie smaczne. Do dziś pamiętane te wspaniałe, o wybornym smaku, gruszki cukrówki od wujka Budkowa. Wujek Budkow bardzo tęsknił do swoich rodzinnych stron, ale jednak nadal często zaglądał do kieliszka. Mówił, że czyni to z tęsknoty za swoim rodzinnym krajem. Wkrótce zachorował prawdopodobnie na gruźlicę i w 1935 roku zmarł. Pochowany został na cmentarzu w Konopiskach. Zostawił po sobie córkę Mariannę i owdowiałą żonę. Na tym skończyła się historia Gregorija Budkowa, żołnierza wojsk granicznych imperium rosyjskiego.
Pozycja 39 , Rudnik Mały
Akt ślubu Franciszki Bakota Gawińskiej z Grzegorzem Sutkowem napisany odręcznie w języku rosyjskim w księgach parafialnych w Koziegłowach
Działo się w osadzie Koziegłowy trzynastego/ dwudziestego szóstego lipca tysiąc dziewięćset dziewiątego roku o jedenastej godzinie rano. Oświadczamy, że w obecności świadków: Andrzeja Sirka czterdziestoośmioletniego i Piotra Gorzelaka czterdziestoletniego, obydwu włościan z Rudnika Małego, zawarto dzisiejszego dnia religijny związek małżeński między Grzegorzem Butkow, kawalerem dwudziestopięcioletnim, urodzonym we wsi Bodrok, rornniefiskiego powiatu, połtawskiej gubernii Ukraina, przyp. tłum.), synem Jana i Achraniny, małżonków Butkow, włościan z Bodrok, poltawskiej gubernii z Franciszką Gawińską z Bakotów, wdową dwudziestojednoletnią, ( dwa lata po śmierci męża), urodzoną i zamieszkałą we wsi Rudnik Mały, córką Franciszka i Katarzyny z Klytów, włościan z Rudnika Małego. Małżeństwo to poprzedziły trzy zapowiedzi w tutejszym parafialnym kościele : dwudziestego czwartego maja/ szóstego czerwca, trzydziestego pierwszego/ trzynastego lipca i siódmego/ dwudziestego lipca tego roku .Nowo zaślubieni oświadczyli, że przed ślubem zawarto między nimi umowę. Religijnego obrządku zaślubin dokonał niżej podpisany. Oryginał tego aktu nowożeńcom i towarzyszącym przeczytano, po czym z powodu niepiśmienności przeze mnie tylko podpisano.
ks. J. Zmarzlik
Uwaga : w akcie powyższym mylnie zaliczono wszystkich uczestników jako niepiśmiennych, podczas kiedy Grzegorz Butkow był osobą piśmienną.
( tłumaczył z j. rosyjskiego i uwagę wstawił J. Bakota). Źródło: ,, Rany i Blizny Małej Ojczyzny” , aut: Józef Bakota, Warszawa 2000r, str. 49-56
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz