DO POŻARU!
Zacznę tak, jak w dawnych pismach urzędowych, czy aktach rejentalnych, a więc: działo się to w Kamienicy Polskiej w dzień św. Floriana 4 maja – tylko Roku Pańskiego nie wiadomo którego. Pech chciał, że w tym najważniejszym dla strażaków dniu, gdzie spod czapek i hełmów parowała nie tylko woda, podniósł się alarm. Pali się na Zawadzie. Nie wiadomo czy to zagrała trąbka, czy już istniała syrena.
Do alarmowania służyły na wsiach nawet pozawieszane różne żelastwa, odgłos uderzania w nie wzywał ludzi do gaszenia, w użyciu bywał nawet dzwon kościelny. Święto nie święto, ogień to ogień, a więc konie do wozu, sikawka i strażaki na wóz, pojechali. Przy wjeździe na Zawadę na zakręcie dostatecznie nie wyhamowali, sikawka przewróciła się na nogę jednego ze strażaków, w końcu zsunęła z wozu. Dalej było tak: sikawka na wóz, poszkodowany z wozu – został na rowie przydrożnym. Jak dojechali na miejsce, to chałupa już się dopalała, został tylko murowany komin i piec chlebowy. Jak się później okazało, piec był pełen chleba.
Było prawie pewne, że ogień powstał od tego pieca. Zgliszcza trzeba było jednak dogasić. Wody w studni za chwilę brakło, więc strażacy pobiegli do studni sąsiada, a ta zamknięta na kłódkę. Skończyło się na tym, że kłódka została otwarta toporkiem, a protestujący, skłócony sąsiad omal nie został wrzucony do studni. Po wszystkim – według relacji świadków – stary Zgrzeblak wyciągnął chleb z pieca żelaznymi grabiami, bo wszystkie sprzęty potrzebne do pieczenia chleba spłonęły. Mówił do zapłakanej gospodyni „i co będziecie Sitkowo beceć, patrzcie jak wom się chleb udoł”. Marna to pociecha, ale rzeczywiście chleb był podobno piękny.
Autor. Stanisław Bryk Źródło: Kwartalnik historyczny Kongregacji Genealogicznej ,,KORZENIE” nr 100, R. XXVII, 1/2017
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz