Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 23 lutego 2021

Z PAMIĘTNIKA EDWARDA MĄKOSZY

 Z PAMIĘTNIKA EDWARDA MĄKOSZY

Muszę opisać jeden epizod z życia kolonii. Był w II kl. Gimnazjum [Sienkiewicza – uzup. red.] uczeń ogromnie żywotny, który podczas jednej godziny lekcyjnej potrafił na wszystkich ławkach posiedzieć i różne psikusy wyprawiać. Był zakałą klasy i nauczycieli, posiadał nieokiełznany temperament, nikt z nim nie mógł sobie dać rady, tym bardziej ojciec, który był komisarzem policji. Kto gdzie okno wybił, koledze nogę podłożył, drugiemu język pokazał, za włosy pociągnął, zawsze on – Zdzisiek. Wszyscy byli pewni, że będzie to skończony łobuz. Co jakiś czas ojciec jego był przez wychowawcę wzywanym, żeby syna poskromił, bo szkoła nie może z nim dać rady. Wszystko to razem nic nie pomagało.




Jedyną jego zaletą było, że miał umysł chłonny i w nauce miał dostateczne postępy. Przychodzi przed wakacjami do dyrektora ojciec tego chłopca z prośbą o radę. Otrzymał z żoną przydział do Buska na leczenie ich obojga, syna nie mogą z sobą zabrać, bo cały zakład by rozniósł i nie wie, jak sobie radzić. Dyrektor [Płodowski – uzup. red.] odpowiedział: „najprostsza rada, dać go na kolonie, ale któż by chciał brać sobie taki kłopot na głowę, przecież pan wie, że to chłopiec nie do okiełznania. Niech pan spróbuje pogadać z Mąkoszą, może się odważy wziąć go, ja nie będę miał nic przeciwko temu”. I przyszedł do mnie ten skłopotany człowiek, opowiedział całą rozmowę z dyrektorem. Prosił, żeby syna wziąć na kolonie choć na tydzień, a po tym tygodniu on przyjedzie i zabierze go. Spojrzałem na tego człowieka, który miał w sobie tyle zmartwienia, tak błagalne spojrzenie, że zrobiło mi się żal i powiedziałem, że na tydzień chłopca wezmę.




Po mojej decyzji dyrektor był zdziwiony, że się zgodziłem na tak wielki kłopot. Po przyjeździe całego turnusu na kolonie zabrałem chłopca do kancelarii i powiedziałem: „słuchaj, Zdzisiu, wszyscy mają o tobie ustalona opinię, że jesteś nieznośny, że większego łobuza już w szkole nie ma. A ja w to nie wierzę, że to chyba plotki. Widzisz, na dowód, że w to nie wierzę, robię cię moim pomocnikiem. Będziesz rano wszystkich dzwonkiem budził, zbierał na apel, na apelu zdawał raport. Będziesz ostrzegał chłopców przed jaki kolwiek szkodami, będziesz robił zbiórki na obiad, jednym słowem będziesz mi pomagał, a mam pewną wiarę, że mojego zaufania nie zawiedziesz”. Patrząc na niego widziałem ogromne zdziwienie, że on ma być takim dyżurnym i starszym kolegom rozkazywać. Zostawiłem go w kancelarii z zapowiedzią, żeby z niej nie wychodził. Wyszedłem, zrobiłem zbiórkę starszych chłopców. Zapowiedziałem, żeby się niczemu nie dziwili, że małego chłopca zrobiłem dyżurnym i mają go słuchać, a że tak zarządziłem, musicie się z tym zgodzić i zaufać mi, że to jest konieczne i ma dużo dobrych stron wychowawczych.



Przyrzekli, że będą tak robić, jak sobie życzę. Ten chłopiec swoją rolą tak się przejął, że zapomniał o psich zbytkach, obowiązki swoje spełniał z wielką gorliwością. Znalazł w sobie tyle taktu i rozwagi, że nikomu się nie naraził, wszyscy go słuchali, a ja miałem spokój i radość, że eksperyment okiełznania chłopca udał mi się. Po tygodniu pobytu na koloniach zjawił się ojciec chłopca, żeby go zabrać. Opowiedziałem mu, że syn jego odmienił się zupełnie, zabranie go z kolonii byłoby wielkim błędem wychowawczym. Chłopiec ten przez tydzień stał się wzorem gorliwości w spełnianiu włożonych na niego obowiązków. Spojrzałem na ojca i ujrzałem, jak z oczu ciurkiem lały mu się łzy, a w końcu zaczął głośno płakać. Po uspokojeniu się powiedział: „niech się pan nie dziwi mojemu wybuchowi, bo pierwszy raz w życiu usłyszałem dobre słowo o moim dziecku”. Chłopiec na koloniach do końca został spełniając świetnie swoje obowiązki. Następny rok w szkole był wzorowym uczniem. Po wybuchu wojny Niemcy zabrali ojca tego chłopca i zamordowali, więc Zdzisiek został opiekunem nad mamusią i siostrzyczką. Spotkałem po tym nieszczęściu jego matkę, opowiedziała mi, że takiego opiekuna jak Zdziś życzy wszystkim mamom – a Zdziś miał wtedy piętnasty rok. Źródło: Kwartalnik ,,Korzenie” nr105 , R XXVIII , 2/2018r

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

„Tkacz" sprzedany na licytacji. 1932r