Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 25 lutego 2021

Nasze Liceum. Z szarej przędzy. Fragment wspomnień. Adam Ferens(2)

 Nasze Liceum. Z szarej przędzy. Fragment wspomnień. Adam Ferens(2)

Pierwszym aspektem szkoły jest jej położenie w warunkach wręcz sanatoryjnych, na kulminacji fluwioglacjału, w wysokości 300 metrów czyli na umownej granicy między niżem a wyżyną, na dwuhektarowej parceli leśnej - na obszarze lasów stykających się z zachodu z kompleksem czy bezmiarem nadleśnictwa Świerklańca, znad którego przeważające wiatry zachodnie przynoszą świeży powiew z drzew liściastych. Parcela i obiekt szkolny nie odgraniczony od dużych leśnych falistych terenów dają możliwość nauki narciarstwa, marszowych i geograficznych ćwiczeń (marsze na azymut), są eldoradem dla biologii. Te warunki sanatoryjne były źródłem kłopotów, bo raz wraz ktoś zagiął parol i usiłował zaanektować na jakieś prewentorium itp. wykorzystując swe „chody" i wpływy - aczkolwiek nie była to własność upaństwowiona.



Drugim aspektem - także w związku z warunkami sanatoryjnymi - jest funkcja kolonii wakacyjnych. W Kamienicy Polskiej w ciągu 17 lat - do roku 1963 - było 17 kolonii dwuturnusowych liczących od 15 do 400 uczestników, każdy turnus miesięczny. Część liczniejszych turnusów lokowała się w namiotach. W rozumieniu ważności nigdy pół słowa narzekania nie podnosił komitet, chociaż ze społecznego budżetu pokrywano koszty zniszczeń. Trzecim aspektem była pewnego rodzaju samowystarczalność; przez przeszło 6 lat utrzymywała się jako szkoła społeczna z czesnego, ze składek i imprez. Nie dorobiła się nigdy komitetu opiekuńczego - w związku z przeciążeniem niewielkich zakładów pracy podstawówkami, z Gminnej Rady Narodowej - nic prócz obietnic pisanych na wodzie, przez cały ciąg istnienia ani grosza z budżetu państwowego na inwestycje. Nawet trochę bolało kamieniczan serce, że w niezbyt odległym sąsiedztwie poszło 12 milionów na budowę szkoły w mieście. „Gdyby dano 200 000 zł na ten paragraf - drugie tyle zebralibyśmy gotówką i pracą"- brakujące skrzydło byłoby z korzyścią dla szkoły i kolonii". Ale zawsze znalazło się grono - głównie z dawnych i przyszłych rodziców uczniów, którzy na każdy apel zdobywali grosze na doraźne potrzeby. „Italia - przepraszam, Kamienica- fara da sa" - jak to powiedział Wiktor Emanuel Włochom. Sama zrobi.



I tak maturzyści wolnym wakacyjnym czasem wykonali z cementu dostarczonego przez komitet 6 000 cegieł-pustaków na dobudowanie skrzydła. Wykonano plany, zaczęto zwozić materiał. Gdy wtem telefon... i sprawa zawisła w powietrzu. Z ważniejszych spraw społecznych: gdy z czterech oddziałów liczba doszła do ośmiu - zdołano je ulokować, likwidując mieszkania nauczycielskie, z okazji remontu kapitalnego nadbudowano o 1 i 1/2 m strychy, uzyskując dużą pracownię przyrodniczą o 6 oknach oraz 3 sale lekcyjne. Jedną taką salę i pracownię robót ręcznych urządzono w baraku kolonijnym. Odcinano długie korytarze siatką metalową na składy map, sprzętu turystyczno-narciarskiego. Było w tym dużo zapału, innowacji, starań i troski. Z dziejów wspomnę, że już w 1940 roku w Kamienicy, awięc na terenie „Wartegau" powstał tajny komitet, który zorganizował tajne komitety szkoły niższej i klas niższych gimnazjum. Szkołę otwarto 10 kwietnia 1945 r. zaraz po wyzwoleniu w wynajętym, za nominalnym czyn-szem, osiedlu liceum w Częstochowie. Miejscowi stolarze wykonali solidne ławki, które wysłużyły się już 20 lat i dalsze 20 posłużą oraz tablice dla starszych klas, które ustawiono w obszernych salach dormitotrium, stoły „przechowane" po Hitlerjugend i zwrócone przez mieszkańców.



Ściągnięto do 200 młodzieży z okolicznych tajnych kompletów. Była to młodzież chętna i stęskniona za nauką po pięciu latach bez szkół. Nauka była wielką - bo prawie bezpodręcznikową- improwizacją, w myśl dawnej dewizy, że nie sztuką jest słabo uczyć we wspaniałych warunkach wyposażenia w pomoce naukowe, lecz na odwrót. Młodzież dla porządku składkami zapłaciła komisji likwidacyjnej dobra poniemieckiego za zostawiony przez „hajotów" dobry fortepian. Wychowawczo przez 20 lat kuratorium nie miało ani jednej sprawy z ujemnego pokłosia wychowawczego. Z trudnego dla młodzieży, absorbowanej wykonywaniem transparentów, haseł itp. okresu kultu jednostki, tj. przed polskim październikiem, pamiętam jedno wydarzenie nieco zabawne. Były widoczne niedociągnięcia w lustracjach dokonywanych przez nieszkolony personel, bo kuratorium zarządziło asystę lustratorom. Do szkoły przybył człowiek, okazało się, że na ogół rozumny, bez specjalnego wykształcenia, w towarzystwie nieżyjącego dziś podinspektora. Z lustratorem szybko się do-gadano, lustracja była pozytywna - nagle na ścianie klatki schodowej lustrator zauważył zdjęcie fotograficzne najpiękniejszej rzeźby gotyckiej polskiej, dłuta Wita Stwosza, z grobowca-pomnika Kazimierza Jagiellońcżyka w koronie. - Cóż to, dyrektor propaguje w szkole monarchizm, koronę królewską? Nim zredagowałem sobie dyplomatyczną odpowiedź, z tyłu, zza głowy, z ust podinspektora usłyszałem: „Ależ to jest Aleksander Nęwski".



Tak więc w Kamienicy dokonała się koronacja jednego z 70. książąt Rusi dzielnicowej. (...) Jednym z dodatnich aspektów szkoły było tak zwane „wybijanie okna na świat" czyli wyprowadzenie z ciasnego partykularza, czy to programowymi wycieczkami do Warszawy, czy też większymi wyprawami. Z tych w lecie: do największego skupiska zabytków - Krakowa. Nadzwyczaj korzystne było wplatanie 4-dniowego tamże pobytu w teren i trasę 14-dniowego obozu wędrownego, rowerowo-namiotowego. Obozy te otrzymywała szkoła z inspektoratu obficie, najczęściej corocznie. Trasa obozu prowadziła różnymi szlakami Jury Częstochowsko-Krakowskiej, a po zwiedzeniu miasta i okolicy (Tyniec, Wieliczka) w Beskidy czy Tatry. Każdy uczeń w ciągu 4 lat licealnych mógł w jednym z obozów wakacyjnych uczestniczyć. Innym terenem był szlak nadmorski od Słupska i Ustki do Szczecina. Do wypraw letnich i zimowych stworzono wypożyczalnię szkolnego sprzętu: 16 namiotów, 17 par nart, 16 par butów nar-ciarskich, naprawdę nieprzemakalnych (8 polskich, po 4 jugosłowiańskich i Kutzbuechel), 10 Maszynek „Kocher" itd. Wożono jako naukową podstawę 2 tomidła Kondrackiego i mapy. Namioty typu ewerestowskiego uszyto z „braków" (niewielkie usterki barwy), które to „braki" miejscowa Spółdzielnia „Tkacz" ustępowała szkole po 10 zł za metr z produkowanego ongiś gumowanego materiału na płaszcze - nim drogi ortalion nie wyrugował tego materiału. Namiot 2-osobowy, z wszytą podłogą, o wymiarach lx, 2x2 m kosztował szkołę średnio 250 zł, a nie ustępował popelinowym, sprzedawanym po 1000zł; dawał możność uniezależnienia się od stacji turystycznych, mapy ich rozmieszczenia, wdrażał do życia campingowego.



Wypracowano podstawowe zasady: 1) poczucie odpowiedzialności; pod tym względem dużo w Polsce, na wodzie i w górach nagrzeszono; 2) konieczność rozdziału wypraw o charakterze i ambicjach wyczynowych. Szkolne wyprawy są dalszym ciągiem pracy lekcyjnej, służą do skonfrontowania omówionych form, co najwyżej w oparciu o ilustracje, z rzeczywistością (zlodowacenia, zabytki architektury itp.). Zwłaszcza w zimowych wyprawach istnieje możliwość wiązania z estetyką z niedostępnymi uprzednio sceneriami zimy górskiej. Nie należy przesadzać w przygotowaniu. Do wyprowadzenia młodzieży w głąb Tatr czy Beskidów potrzebna jest wprawa i dobre opanowanie dwóch jedynie ewolucji: łuku alpejskiego i jakiejś krystianii. Jeżdżę od 1909 r. Gdzieś w 1958 r. w dolnej części Suchego Żlebu nad Kalatówkami zauważyłem grupę z instruktorem, rozpoznałem, że to ćwiczy ekipa na zawody międzynarodowe, tzw. „stajnia wyścigowa". Instruktor mówił: przez pięć lat męczyliśmy ludzi nauką krystianii systemu Adlera, a teraz nabraliśmy przekonania, że te pięć lat były zbędną, ciemiężącą beriowszczyzną w narciarstwie".



Dwie opanowane ewolucje pozwalają poprowadzić szkolną wyprawę w Beskidy czy w doliny i na hale tatrzańskie, pozwalają wsłuchać się w ciszę lasów, napatrzeć na nieznany krajobraz, pouczyć o niebezpieczeństwie, pokazać mapę lawin (konieczna reedycja). Szkoła prowadziła głównie wyprawy w Tatry, ze względu na bogactwo form morfologii i na bazę w „Czajce" - własność Związku Walki Młodych, którego była członkiem. Młodzież po ćwiczeniach lub wycieczce z zapałem rozkoszowała się gorącą kąpielą. Po zaanektowaniu „Czajki" szkoła przeniosła się w Gorce, gdzie w nowotarskim Kowańcu były trzy stacje turystyczne, bazy noclegowe, a po wybudowaniu trzeciego z kolei schroniska na Turbaczu - do tegoż.




Wyprawy zimowe organizowano na wiosenne firny, gdy był długi dzień, wyrównane podłoże (jak dno morza), bez niebezpiecznych dla nóg wysterków skalnych i wykrotów, upalne słońce. (...) Turbacz dawał duże atrakcje. Ze szczytu widać bezkres krajobrazów: Tatry, rów podtatrzański i Podhale, łańcuch skalic i ich kulminację Pieniny, wysokie szczyty Babiej Góry, Pilska, a nawet na horyzoncie łagodne bochny Podgórza Beskidzkiego. Jest co pokazać i omówić. Gdy południowe słońce popsuło firny, w pięknej świetlicy tego najlepszego ze znanych mi schronisk prowadziło się lekcje matematyki i inne. A gdy chłodek wieczorny ścinał firny w łatwe do zjazdów blaszki lodu, umożliwiał wieczorny spacer naokoło spłaszczonej kopuły Turbacza, z podejściami łagodnymi i zjazdami wśród lasów, przy świetle latarek lub księżyca. Było to zawsze przeżycie na wysokim diapazonie. Źródło: Kwartalnik ,,Korzenie” nr50-51 , R XIV , 3-4/2004r

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

„Tkacz" sprzedany na licytacji. 1932r