Łączna liczba wyświetleń

piątek, 12 lutego 2021

STRYCHY I PIWNICE.

 STRYCHY I PIWNICE.


Często to, co zapomniane i niedoceniane nabiera specjalnej wartości i atrakcyjności, gdy zostanie odkryte na nowo. Tak bywało wdziejach ludzkości na przykład z cyklicznie odkrywaną i odświeżaną kulturą antyczną. Miło jest też wracać co pewien czas do niektórych wspomnień, jest zresztą wskazane, aby dla własnej higieny psychicznej, regularnie dokonywać pewnych zmian w myśleniu, upodobaniach i weryfikować ich wartość. W sprawie powrotu do przeszłości nie zawsze trzeba sięgać do ogólnoludzkiego dziedzictwa – czasem mamy je niemal dosłownie pod nosem. Nasza najbliższa okolica i własne domy nierzadko są skarbcami niewiarygodnych pamiątek. Obecnie archiwa – państwowe, kościelne i tym podobne instytucje gromadzą znakomite zabytki, są one w coraz większej mierze sukcesywnie indeksowane, digitalizowane i udostępniane publiczności. Są jednak rzeczy, których nie znajdziemy w żadnym publicznym katalogu, żadnej bibliotece, czy archiwum, ani internetowych zbiorach, a które cierpliwie czekają na strychu, albo w piwnicy. Trafiają tam najczęściej przedmioty, które w naszym odczuciu straciły już swoją ważność, znudziły nam się, wyszły z mody, jakieś niezrozumiałe zapiski, nierozpoznawalne zdjęcia, czy inne pamiątki po dziadkach, pradziadkach, czy przyjaciołach. Idą „w odstawkę”, o ile nie zdecydujemy się na wyrzucenie ich na śmietnik, co też się zdarza i bywa nieuniknione – wszak nasze domy nie są z gumy. Mimo wszystko trzeba zachować w naszym życiu równowagę między przeszłością, a teraźniejszością i przyszłością.




Ważna jest jednak świadomość tego, co jest ważne w naszym otoczeniu, by z rozwagą podejmować decyzje o selekcji domowych bibelotów. Warto pamiętać, że i po nas zostaną często podobne sterty nagromadzonych rozmaitości – i pomyśleć, czego byśmy im życzyli w przyszłym „życiu”. W moim przypadku taka świadomość została pobudzona, gdy dotarło do mnie, że właśnie kamienica, w której mieszkałem, po latach uśpienia, zyskała nowego właściciela. Przeczuwałem, że taka zmiana może nieść ze sobą nieoczekiwane i nieodwracalne konsekwencje. Tak też było – rychło po ogłoszeniu wykupienia kamienicy pojawiła się wiadomość, aby mieszkańcy zaopiekowali się swoimi rzeczami pozostawionymi na strychu, gdyż niebawem miała wkroczyć ekipa remontowa, która położy kres czarowności tego miejsca. Trzeba było coś zrobić. Jako dziecko bałem się naszego strychu, tak jak i piwnic, i za nic w świecie nie poszedłbym tam sam – tylko sporadycznie towarzyszyłem mamie, gdy poprosiła mnie, abym pomógł jej nieść pranie, które wieszaliśmy na sznurkach rozwieszonych między belkami. Wzdrygałem się na myśl o zapuszczeniu się w ginące w mrokach kąty, gdzie zalegały przedziwne przedmioty pokryte grubym kurzem i pajęczynami. A leżały tam naprawdę cuda, jakby z innych światów. Zabawki, którymi być może już nie każdy umiałby się bawić, książki osierocone przez swoje wydawnictwa, telewizor, w którym być może oglądano pierwszą emisję „Przygód na Mariensztacie”, a nawet protezy nóg dawno nieżyjącego mojego pradziadka. Gdyby każdy z tych przedmiotów potrafił mówić… Przypomina się jedna z baśni Andersena o starej lampie ulicznej, która przez lata swojej służby była świadkiem nie tylko każdej zwykłej chwili wszystkich mijających ją ludzi, ale i wielu poruszających momentów z ich życia. Gdyby pomyśleć, przez ile rąk przeszły wszystkie te zakurzone przedmioty i jakie niesamowite historie mogłyby nam opowiedzieć, może przeszyć dreszcz ekscytacji, a jednocześnie trudno powstrzymać jęk żalu, że choć te pamiątki są na wyciągnięcie ręki, to na zawsze pozostaną nieme.




Choć zatem te domowe zakamarki, domy dla pająków, rybików i innych potworów – wzbudzały pewien lęk, w chwili, gdy stało się jasne, że ich dni są policzone, dojrzałem do tego, by wybrać się na samotne eksploracje – wspiąć się na szczyty domów, zajrzeć do każdego kąta, zejść do piwnic przypominających mityczne labirynty (w jednej z nich musiałem dosłownie czołgać się po ziemi, by spenetrować – niczym grobowce faraonów) – bo jeśli nie teraz, to już nigdy może nie być ku temu okazji. I mimo tego, że mało miałem czasu, aby odkryć, poznać i oswoić się ze wszystkimi tymi miejscami, które przerażały mnie kiedyś mrocznymi kształtami, to cieszę się, że choć taki fragment doświadczenia stał się moim udziałem. Teraz nie mam takich lęków, jak dawniej, w każdym nowym miejscu staram się niemal z zasady poznać je od mniej wyeksponowanych stron. Życzyłbym każdemu, by wzbudził w sobie ciekawość, aby poczuł się w swoim własnym domu odkrywcą – archeologiem i etnologiem – a potem mógł przekazać cząstkę tych odkryć swym następcom. A że takie skarby skrywają strychy, piwnice i składziki, świadczy zapisek na pierwszej stronie księgi chrztów z parafii w Nowej Brzeźnicy poczynającej się od 1738 r., który głosi: „znalezione w Wieluniu na strychu kościoła popijarskiego […] zwrócono do kurii 1953”. Ile więc jeszcze takich cudów na nas czeka, zależy tylko od nas samych i naszej ciekawości.                                                                           Autor: Bartosz Mikołajczyk (Kraków)
Źródło: Kwartalnik ,,Korzenie” nr108 , R.: XXIX 1/2019

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

„Tkacz" sprzedany na licytacji. 1932r