Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 22 lutego 2021

Dyngus wielkanocny.

 Dyngus wielkanocny.

Dyngus wielkanocny, jaki zapamiętałem, gdy mieszkałem w mojej rodzinnej wsi woj. śląskiego.
"Przynajmniej pół wieku temu, drugi dzień Świąt Wielkanocnych był najbardziej oczekiwany przez młodych chłopców z Kamienicy Polskiej, poprzedzony wielodniowymi przygotowaniami. Zaczynało się od produkcji witek wierzbowych zwanych winowaczkami. Pamiętam, że najlepsze do tego celu były młode wierzby rosnące na mokrych terenach, w pobliżu ulicy Magazynowej, za domostwami moich kuzynów, Czesława i Bogdana Wnuków. Zrywało się cienkie gałązki i po uporządkowaniu, pleciono na mokro specjalnymi węzłami krzyżowymi. Powstawała winowaczka o długości 50-70 cm, o przekroju kwadratu około 3 cm. Nazwa tegoż „narzędzia pokuty” w rękach młodych mężczyzn pochodzi, jak się wydaje, od karcenia za winy miejscowych dziewczyn. Zależnie od regionu, bicie witkami interpretowano również, jako „suszenie” konieczne po wcześniejszym oblaniu wodą. Tak zwany dyngus, słowo od niemieckiego „dingen”, oznacza „wykupywać się”, zaś dyngus po słowiańsku nazywał się „włóczebny”, czyli zwyczaj składania wizyt u znajomych i rodziny, połączonych z poczęstunkiem. Śmigus był odrębnym zwyczajem, polegającym na laniu wodą i biciu wspomnianymi witkami. Z czasem śmigus z dyngusem zlał się we wspólną tradycję, nie do końca utrzymaną do dziś. W Kamienicy jedno i drugie miało miejsce w mojej młodości, odwiedzano domostwa i po wcześniejszym zlaniu wodą kobiet, młode panny bito winowaczkami, by odpokutowały za winy i szybko wydały się za mąż. Po laniu i biciu zasiadano za stołem świątecznym zastawionym wędlinami, jajkami, ciastem i wódeczką. Zwłaszcza tej ostatniej nie mogło zabraknąć. Odwiedzaliśmy wiele domów, jednak zawsze pozostawał niedosyt, przynajmniej u mnie, w postaci nieodwiedzonych w porę adresów. Z jakich przyczyn? Nie odważę się wspomnieć.

Czynność oblewania zdecydowanie była ważniejsza dla młodych dziewcząt, bowiem ta panna, której nie oblano bądź nie wychłostano, czuła się obrażona i zaniepokojona, gdyż oznaczało to nic innego, jak brak zainteresowania ze strony miejscowych kawalerów i perspektywę staropanieństwa. Zdarzyło się nie odwiedzić którąś z dziewczyn w sąsiedztwie. Jednak, gdy mnie pamięć nie myli, to staropanieńskich koleżanek w moim otoczeniu nie było i nie ma, co może tylko dobrze świadczyć o odpowiedzialności ówczesnych kawalerów z rodzinnej miejscowości.
Wspomnienia wspomnieniami, trzeba żyć tu i teraz, i przyzwyczajać się do nowych zwyczajów. Zamiast winowaczki czy wody w wiaderku, dziś wystarczy zaopatrzyć się we flakonik z perfumami, by wyruszyć do znajomych w Kamienicy Polskiej na poniedziałkowy dyngus. No cóż, można i tak, ale można świętować zgodnie z inną starą tradycją, jak ma to miejsce w niektórych częściach Krakowa". Autor: Zdzisław Wagner.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

„Tkacz" sprzedany na licytacji. 1932r