Są przyjaźnie między ludzmi...
Są przyjaźnie między ludzmi, które trwają latami - na dobre i na złe. Miałem w życiu to szczęście, że od najmłodszych lat moimi bardzo dobrymi kolegami byli Krzysiu Sławuta i Mi-rek Nowowiejski. Krzyśka znałem od czasu jak sięga moja pamięć, ponieważ wychowywaliśmy się w jednym domu, o którym kiedyś pisałem w Korzeniach. W 1954 r. wyprowadził się do nowego domu obok fabryki „Klepaczka". Pomimo że był to dom oddalony od poprzedniego o ok. 1 km, to jednak często go odwiedzałem. Zazdrościłem mu zawsze wspaniałego dziadka. Był to brat mojego chrzestnego Stefana Gajczyka, który mieszkał w Częstochowie. Ja moich dziadków nigdy nie znałem, ponieważ jeden zmarł w czasie wojny, natomiast drugi zginął jeszcze wcześniej na kopalni, krótko po powrocie z kopalni francuskich.
Pan Józef był naprawdę złotą rączką. Dla Krzyśka wykonał konia na biegunach, obciągniętego skórą, z siodłem oraz całym osprzętem. Jak długo żyję, takiego nie widziałem w najlepszych sklepach. Poza tym wiele innych zabawek, które miał Krzysiek byly dziełem jego dziadka. Był również kiedyś właścicielem karuzeli, której resztki można było odnaleźć w starym domu. Do szkoły podstawowej oraz do liceum chodziliśmy do tej samej klasy. Nie pa-miętam abyśmy kiedykolwiek naprawdę się pokłócili. Niestety nasze drogi się rozeszły. Po zdaniu matury Krzysztof wybrał drogę naukową a ja związałem się z górnictwem węgla kamiennego. Zjazd absolwentów rocznika 1969 w „Gąsce" w 2004 r przywołał dawne przyjemne wspomnienia. Mirka poznałem trochę, później ponieważ mieszkał dalej od mojego domu rodzinnego, ale ojcowie nasi byli dobrymi kolegami z jednej kopalni.
Edukację rozpoczęliśmy wszyscy w jednej klasie. Prawie codziennie drogę do szkoły i z powrotem pokonywaliśmy razem. Pamiętam jak Mirek czasami zabierał nas do swoich dziadków, którzy mieszkali obok pomnika. Bardzo ich lubiłem, ponieważ byliśmy tam zawsze bardzo życzliwie przyjmowani. Natomiast gdy byliśmy już nastolatkami, to jego babcia, w drodze wyjątku, czasami częstowała nas specjalną nalewką. Ten specyficzny smak i aromat zpamiętałem do dzisiaj.
Dzisiaj sami możemy już być dziadkami. Pomimo że mieszkaliśmy w bardzo odległych miejscowościach, to jednak jak czas i obowiązki pozwalają spotykamy się dalej przy okazji różnych okoliczności. Mirek ma wspaniałą rodzinę i ile razy jestem w rodzinnych stronach a mam czas ich odwiedzić, zawsze serdecznie mnie przyjmują. Pomimo tylu lat przyjaźń przetrwała.
Autor: Marian Bednarczyk (Ruda Śląska) Źródło: Kwartalnik ,,Korzenie” nr54, R XV , 3/2005r
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz