Katastrofa na rzeczce Kamieniczce. 1910r.
(Korespondencja własna „G o ń c a"..)
Kilkudniowe ulewy sprawiły, że wszystkie niziny zalała woda i wszystkie nieomal rzeki wypełniły nią swe łożyska. Białych jezior powstało dużo wokoło, wstęgi mętnej wody z gwałtowną szybkością spieszyły w nieskończoną dal, podsycane świeżem' potokami, które płynęły z chmur bezustannie. Wezbrała teł i rzeczka Kamieniczka w Kamienicy-Polskiej. Daleko z Prus wynosząc swoje wody, bez cła, coraz świeższemi zapasami zasilała stale nasze polskie prowincje. W Kamienicy-Polskiej, gdzie wpada do Warty, jest najpotężniejszą. Olbrzymie drzewa z obydwuch stron ocieniają wązkie jej koryto na całej prze-strzeni w tern miejscu. Wygląda wspaniale! Zawsze cicha—lagodna, niekiedy tylko sroży się, gdy wielka ulewa ją zaleje. Wtedy z całą gwałtownością wybucha, napełniając brzegi: Wre, szumi, kipi. Bywa wówczas straszna. Taki jej fatalny dzień był d. 6-go września. Polskie i niemieckie wody zlane w jeden prąd do samego ujścia nie mogły się pogodzić. Wrzało w ich środowisku. Jedna na drugą się pienik. W walce tej żywiołowej nie dość im było miejsca w ciasnem korycie, więc wyległy hen na pobliskie niwy.
W Romanowie pod Kamienicą-Polską, jak to często się trafia na naszych drogach, brak jest mostu na gościńcu, prowadzącym przez tę rzeczkę z Częstochowy do Koziegłów. Wobec tego wszystkie furmanki przejeżdżają wbród przez wodę, bardzo zresztą płytką w tem miejscu. Piesi zaś przechodzą przez kładkę. W dniu tym na targ do Częstochowy przejechało tędy bardzo wielu podróżnych, ale z rana woda była jeszcze mała. Natomiast wieczorem nie było już mowy o przebyciu. Powracający jarmarkowicze zmuszeni byli w innych punktach szukać przeprawy. Jeden tylko Józef Walentek z Rudnika, gdzie Rudnik-Wielki, pow. będzińskiego znalazł się niebaczny, który, czy to mial trochę w czubie, do czego nie chciał się przyznać, czy zapomniał o zwiększonej wodzie, dość, że w nocy o godz. 12 usiłował przejechać z żoną ło-żysko rzeki. Woda wtedy była największa, do 3 metrów głęboka. Na samym środku nie wytrzymał wóz gwałtownego parcia i został wywrócony. Powstała śmiertelna walka trzech istot tonących. Bo i koń został zagrożony. Kobieta chwyciła się oburącz drabinki i nurzając się w wodzie wzywała rozpaczliwym głosem Bożej i ludzkiej pomocy. Walentek usitowal płynąć do brzegu, więc się szamotał najuporczywiej w szalejących nurtach. Koń charczał, rzucając się na wszystkie strony. Krzyk ludzki, chrapanie konia, plusk i wycie zbuntowanej fali zlały się w jeden okropny hałas. Zbudziła się wieś cała. Pobiegli na ratunek mężczyźni, kobiety, nawet dzieci. W mrokach ciemnej nocy, prócz czerniejącej wody, nie było nic widać, a tymczasem rozpaczliwa wrzawa na środku rzeki wzmagała się coraz bardziej. Wszyscy czuli, że giną tam ludzkie żywoty, nikt wszakże nie miał odwagi iść im na ratunek. Nikt w tę straszną—ciemną otchłań nie śmiał wejść, ani się zbliżyć do niej. A tu lada moment tamci mogli zginąć. Więc strach objąt wszystkich i powstał jeszcze większy krzyk, bo na brzegu płakano. Położenie stało się okropne. Wtedy 2-ch młodzieńców: pp. Józef Łebek i Bronisław Najnigier ruszyli w Imię Boże naprzeciw. Woda ich szarpała na wszystkie strony, tłukła o bałwany, ale oni nie ustępowali. Wyszło im z pamięci, że niebezpieczna topiel i ich zagarnąć może. Za pomocą długich tyczek, które zabrali z sobą wydobyli tonących z najbardziej zagrożonego miejsca. Dalej zaś na własnych barkach wynieśli ich mało przytomnych na brzeg. Przecięli następnie postronki koniowi, ocalając tym sposobem i to zwierzę. Wóz zostal do rana w wodzie. Fale uniosły wszystkie sprawunki Walentków zrobione w mieście i jeden półkoszek. Ale straty te są nieznaczne, jak sami Walentkowie twierdzą wobec okropnej ich przygody. Bogu i bohaterskiej obronie zuchwałych młodzieńców winni swe ocalenie. To też szczerem uznaniem potrafili ocenić dzielność swych wybawców. od wszystkich należy się cześć takim bohaterom. Paweł Langler. Kamienica-Polska, 7 i IX 1910. Źródło: ,,Goniec Częstochowski" nr 071, 1910r
W Romanowie pod Kamienicą-Polską, jak to często się trafia na naszych drogach, brak jest mostu na gościńcu, prowadzącym przez tę rzeczkę z Częstochowy do Koziegłów. Wobec tego wszystkie furmanki przejeżdżają wbród przez wodę, bardzo zresztą płytką w tem miejscu. Piesi zaś przechodzą przez kładkę. W dniu tym na targ do Częstochowy przejechało tędy bardzo wielu podróżnych, ale z rana woda była jeszcze mała. Natomiast wieczorem nie było już mowy o przebyciu. Powracający jarmarkowicze zmuszeni byli w innych punktach szukać przeprawy. Jeden tylko Józef Walentek z Rudnika, gdzie Rudnik-Wielki, pow. będzińskiego znalazł się niebaczny, który, czy to mial trochę w czubie, do czego nie chciał się przyznać, czy zapomniał o zwiększonej wodzie, dość, że w nocy o godz. 12 usiłował przejechać z żoną ło-żysko rzeki. Woda wtedy była największa, do 3 metrów głęboka. Na samym środku nie wytrzymał wóz gwałtownego parcia i został wywrócony. Powstała śmiertelna walka trzech istot tonących. Bo i koń został zagrożony. Kobieta chwyciła się oburącz drabinki i nurzając się w wodzie wzywała rozpaczliwym głosem Bożej i ludzkiej pomocy. Walentek usitowal płynąć do brzegu, więc się szamotał najuporczywiej w szalejących nurtach. Koń charczał, rzucając się na wszystkie strony. Krzyk ludzki, chrapanie konia, plusk i wycie zbuntowanej fali zlały się w jeden okropny hałas. Zbudziła się wieś cała. Pobiegli na ratunek mężczyźni, kobiety, nawet dzieci. W mrokach ciemnej nocy, prócz czerniejącej wody, nie było nic widać, a tymczasem rozpaczliwa wrzawa na środku rzeki wzmagała się coraz bardziej. Wszyscy czuli, że giną tam ludzkie żywoty, nikt wszakże nie miał odwagi iść im na ratunek. Nikt w tę straszną—ciemną otchłań nie śmiał wejść, ani się zbliżyć do niej. A tu lada moment tamci mogli zginąć. Więc strach objąt wszystkich i powstał jeszcze większy krzyk, bo na brzegu płakano. Położenie stało się okropne. Wtedy 2-ch młodzieńców: pp. Józef Łebek i Bronisław Najnigier ruszyli w Imię Boże naprzeciw. Woda ich szarpała na wszystkie strony, tłukła o bałwany, ale oni nie ustępowali. Wyszło im z pamięci, że niebezpieczna topiel i ich zagarnąć może. Za pomocą długich tyczek, które zabrali z sobą wydobyli tonących z najbardziej zagrożonego miejsca. Dalej zaś na własnych barkach wynieśli ich mało przytomnych na brzeg. Przecięli następnie postronki koniowi, ocalając tym sposobem i to zwierzę. Wóz zostal do rana w wodzie. Fale uniosły wszystkie sprawunki Walentków zrobione w mieście i jeden półkoszek. Ale straty te są nieznaczne, jak sami Walentkowie twierdzą wobec okropnej ich przygody. Bogu i bohaterskiej obronie zuchwałych młodzieńców winni swe ocalenie. To też szczerem uznaniem potrafili ocenić dzielność swych wybawców. od wszystkich należy się cześć takim bohaterom. Paweł Langler. Kamienica-Polska, 7 i IX 1910. Źródło: ,,Goniec Częstochowski" nr 071, 1910r
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz