ŚCIEŻKI PAMIĘCI. Wspomnienia. Andrzej Kuśnierczyk
Śpiewali aniołowie Kantyczkę rzewną jak świat -Płonęły świeczki na gałęzi Bóg ruchem siewcy rozrzucił diamenty gwiazd By nie zabłądzili królowie. W wigilijnym dzwonku trzód stała się betlejemska nowina; na białych polach nad Jastrzębiem stanął Herod mróz.
Kamienica Polska .Na motocyklu WFM M06 p.Andrzej Kuśnierczyk z bratem.ok 1957r.Udostępnił p.Andrzej Kuśnierczyk.
Jakże potrafiliśmy cieszyć się zimą. Byliśmy niezmordowani w wyszukiwaniu miejsc dogodnych do ślizgania się. Na sankach, na łyżwach, na nartach. Pamiętam wyprawy narciarskie w głąb rządowego lasu do wzgórza, na którym stała drewniana wieża triangulacyjna zwana przez nas „obserwatorem". Jeździło się na „Hermanowej Hołdzie", na Kapuścińskiej Górze, „na Otrąbkowym" na Podlesiu. Nie mówiąc już o górce koło liceum. Ślizgało się na zamarzniętej Kamieniczce, na starorzeczu za domem Giedryków, na bagnach za basenem, zaś na stawie w Rudniku Wielkim odbywały się mecze hokejowe. Najwięcej atrakcji miała jednak „Cabanowa Górka" (obok domów Wagnerów i Pilców, w pobliżu kościoła). Ciekawe, że nazywaliśmy górką coś, co w istocie jest dołkiem, zapadliskiem. Ale przed laty znajdował się tu najwspanialszy na świecie stok saneczkowy. Łyżwiarze dbali o to, by polać wodą zbocze górki od strony Pilców. Oblodzony stok, to było coś na miarę wyzwań wczesnej młodości. W taki to sposób wyzwalała się wtedy żyłka hazardu. „Zjadę, nie zjadę?" „Raz kozie śmierć!" Niektórzy rzeczywiście mieli śmierć przed oczami... Cabanowa Górka tętniła życiem całe dnie. Ale i po zapadnięciu zmroku było gwarno. Żarówka na drewnianym słupie koło posesji Denków dawała jako takie oświetlenie. Mój Boże, gdy patrzę dziś na porastające w tym miejscu trzciny, nie mogę doszukać się śladów tamtejszych emocji. Oblodzony stok, ba, raczej stoczek, wydawał się ścianą, po której gnało się w dół na złamanie karku. Dzisiejsze pokolenie twierdzi, że. nadmierne ryzyko to potrzeba adrenaliny. Ale czy my mieliśmy pojęcie, że istnieje jakaś adrenalina? Wiadomo: zjechać na Hermanowej Hołdzie z najwyższego szczytu zwanego Giewontem, albo oddać skok na skleconej ze śniegu skoczni na sensowna odległość, nie łamiąc przy tym nart (drewnianych - wówczas zwanych „kandaharami") ręki lub nogi, to było coś. Najlepszy “w te klocki” był Wojtek Błaszczyk. Tuż przed Bożym Narodzeniem zaczynały się istne cuda.
Ulica M. Konopnickiej luty 1956r P.Kidawowie .Z albumu p.Barbary Kaczkowskiej (z domu Kuśnierczyk)
W siermiężną rzeczywistość ery Gomułki wkradały się anioły. Bo komu należało przypisać tę zasługę, że raz w roku w sklepach pojawiały się pomarańcze, cukierki czekoladowe i orzechy? A czasem nawet chałwa. Cud! Do dziś pamiętam smak tamtych pomarańcz, których nie zastąpią mi powszechnie dziś dostępne w rozlicznych „marketach" owoce południowe. Cały dom pachniał pomarańczami i choinkowym igliwiem. Choinka to było męskie wyzwanie. Las co prawda prywatny, ale leśniczy państwowy. Ileż nasłuchałem się opowieści o niemal partyzanckim rodowodzie. Kluczenie po lesie, granie w chowanego (ciuciubabkę, mukanę), zacieranie śladów, ucieczki przed leśniczym. Baśniowość inna niż u Andersena. W grudniowe poranki biegało się służyć do rannej mszy („na roraty"). Lubiłem te porę na granicy nocy i dnia. Lubiłem kościelnego pana Holeczka.
W Częstochowie na Jasnej Górze 1966 r. Od lewej: p.Waldemar Walenta , p.Rafał Walenta, p.Andrzej Kuśnierczyk ,p.Gabriel Ślęzak .Foto z albumu p.Andrzeja Kuśnierczyka
Nie musiałem rywalizować o miejsce przy ołtarzu z innymi ministrantami, jak to bywało w niedzielę, z groźnym Jędrkiem Nucem... Tuż przed wigilią odbywało się polowanie na karpia sklepowego. A właściwie na informację „czy już przywieźli". Całymi godzinami stało się z wiadrami i bańkami przed sklepem zwanym tradycyjnie „jedynką". Choinkę ubierało się w dzień wigilii. Jak na złość zawsze wtedy psuły się lampki i robiły zwarcie („wybijało korki"). Ten fakt był wystarczającym detonatorem rodzinnych dyskusji, zwłaszcza, że wówczas w elektrycznym piekarniku siedziało ciasto. Czy ktoś może przypomnieć mi smak dawniej pieczonych w domu ciast? Gdy zaświeciła pierwsza gwiazda rozpoczynał się prawdziwy metafizyczny spektakl. Mógłbym przysiąc, że w powietrzu fruwały anioły ciągnąc za sobą szarfy z napisem „gloria in excelsis Deo". Te same anioły, posłańcy niebios, życzyły nam, ludziom dobrej woli, szczęścia. Mieliśmy cieszyć się ziemskim pokojem. Należało w moim pokoleniu traktować to przesłanie dosłownie. Ominęły nas kataklizmy wojenne, które zwichnęły życie rodzicom. Było biednie, ale - zgodnie z filozofią poety z Czarnolasu - umieliśmy cieszyć się tym, co jest, „poprzestawać na małym; I to dobrze rymowało się z gomułkowską rzeczywistością lat 60.
Występ artystyczny dzieci z przedszkola w Kamienicy Polskiej w starej remizie na Szwamberku.1959r.Foto do rozpoznania.Z albumu p.Mariana i Barbary Kazimierczak.Zbiory Muzeum Regionalnego w Kamienicy Polskiej.
Dzieci nie mają pojęcia o ciemnych politycznych sprawkach. I bardzo dobrze. Nam także oszczędzono tych przyjemności. Cieszyliśmy-się więc nieprzytomnie zabawami noworocznymi w nieocenionej starej remizie. Osławione „choinki" na Szwamberku. To było coś! Sala pękała w szwach. Matki zadbały o to, by w bufecie nie zabrakło pączków i faworków. Na środku sali stała ogromna choinka, a oranżada pana Dzięcioła była naszą ówczesną coca-colą. Ożywczym płynem dzieciństwa. Ulubioną zabawą było wbieganie na scenę po drewnianych schodkach. I tańce. Nie pamiętam co prawda, skąd brała się muzyka (czyżby strażacy, a może sprowadzeni klezmerzy?) ale bawiono się setnie. Remiza nagrzana była jak piec (piece kaflowe i jeden metalowy). Uroki ciepła doceniało się zwłaszcza wtedy, gdy trzeba było wybiec na zewnątrz, na siarczysty mróz, do wygódki. Ileż zapaleń oskrzeli, dorodnych angin zawdzięczało się tym podróżom „na dwór". Były wówczas mroźne i śnieżne zimy. Nie to, co teraz...
Przedszkole w Kamienicy Polskiej 1956? 57r. Foto zbiory Muzeum w Kamienicy Polskiej
Nie wiem, jak wyglądały zabawy w przedszkolu ponieważ - mimo gorących zachęt ze strony pani Wery, przedszkolanki - nie dałem się zapisać do żadnej grupy i od razu wybrałem życie szkolne. Dziś, gdy patrzę na zdjęcia z albumu pani Bulskiej (lub zdjęcia z przedszkola nr 2 u pani Kidawowej) trochę mi żal. Takie były „spory i zabawy w owe lata" chciałoby się powtórzyć za Mickiewiczem. Dobrze, że ominęły nas problemy, przed którymi skutecznie chronili nas rodzice. Nie musieliśmy wiedzieć kto kogo nie lubił, także z politycznych racji, a kto się miał ku sobie. Także w kwestiach damsko-męskich. Gdybym tę wiedzę posiadł, napisałbym może powieść obyczajową na kanwie stosunków towarzyskich Kamienicy przełomu lat 50. i 60. Coraz trudniej o odświeżanie wspomnień. Ginie nam pamięć o dawnej Kamienicy. O ludziach, których próżno szukać pod inną szerokością geograficzną. Pokażcie mi taki drugi zespół teatralny jak „kamiński". Ile dałbym za to, by znaleźć się znów w rozgrzanej sali na Szwamberku, pośród tamtych ludzi. Nie stworzymy już takiego korowodu jak na choince. Chyba, że w zaświatach.
Tylko kto wybuduje tam drugą remizę...
Wspomnienia. Andrzej Kuśnierczyk Źródło: Kwartalnik ,,Korzenie” nr32 , R X , 1/2000r Fotografie: Zbiory Muzeum Regionalnego w Kamienicy Polskiej oraz archiwum Kwartalnika ,,Korzenie”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz