Łączna liczba wyświetleń

środa, 5 maja 2021

CZĘSTOCHOWSCY „NĘDZNICY”

CZĘSTOCHOWSCY „NĘDZNICY”
Życie człowieka od zarania dziejów było i jest ciężkie. Trudno nam sobie nawet wyobrazić, jak bardzo ciężkie musiało być w czasach przedhistorycznych, gdy każda chwila ludzkiej egzystencji była dosłownie walką o przetrwanie. Dziś walka o byt została ujęta w bardziej zorganizowane formy – przez wytworzone przez człowieka normy i zasady. Mamy poczucie, że możemy „odpocząć”, że w danym momencie nasze życie jest niezagrożone, że – w ramach wspomnianych norm i zasad – to inni ludzie walczą za nas o byt, ciężko pracując w polu, w fabrykach, czy sprzedając nam żywność w sklepie. Cyklicznie w ramach tej samej konwencji role powinny się na pewien czas odwrócić: zabieramy się do pracy, by ktoś inny miał zapewniony „bezwysiłkowy” byt. To wielka wartość naszych czasów, lecz z pewnością nie jest ona trwała i kiedyś prawdopodobnie ta umowa się załamie, co także trudno sobie wyobrazić. Kluczowym okresem historii, który doprowadził do takiego stanu rzeczy były stulecia XVIII i XIX, dość zgodnie postrzegane w historiografii jako te, które nadały naszym czasom tak wielki pęd.

Dziś jesteśmy z grubsza oswojeni z obecnym tempem życia, choć nieraz przychodzi nam z trudem nadążać za nim, przez co nieraz słychać głosy nawołujące do powrotu do dawnego stylu życia i do zwolnienia. Jakież dramaty musiały rozgrywać się w umysłach ludzi, którym przyszło żyć w tych dwóch rewolucyjnych wiekach, gdy z jednej strony oświeceniowi myśliciele uważali, że wiek XIX przyniesie kres wszelkim wojnom, a z drugiej strony narastały napięcia wynikające ze zbyt szybkich zmian społecznych. Upadek autorytetu odwiecznych świętości, monarchów, a nawet samego Boga, wprowadzanie bezdusznej automatyzacji w pracy, wdrażanie niespotykanych wcześniej praw – z tym wszystkim musieli się mierzyć ludzie tamtych czasów. Intelektualiści z czasem zaczęli na swój sposób wyrażać własne doświadczenia i przemyślenia wynikające z obserwacji zachodzących rewolucji. Jednym z licznych przykładów takiej kroniki albo nawet krytyki tamtych czasów jest powieść Victora Hugo Nędznicy. Autor był świadkiem i uczestnikiem burzliwych wydarzeń we Francji, w której życie na przełomie XVIII iXIX wieku przebiegało niemalże od rewolucji do rewolucji. Będąc pod wrażeniem artystycznego wykonania musicalu stworzonego na podstawie tej powieści, zostałem skłoniony do odniesienia pewnych analogii w stosunku do swojego podwórka, bo, naturalnie, i Częstochowa (z okolicami) mogłaby stanowić równie dobre tło dla takiej powieści. Gwałtownie uprzemysławiające się miasto, w którym równie szybko zmieniało się społeczeństwo. Nie wszyscy nadążali za tymi zmianami, a na to nakładały się jeszcze konflikty polityczno-narodowościowe. Nawiązując do wątku Jeana Valjeana, prostego człowieka, który dla ratowania najbliższych nie wahał się dopuścić przestępstwa (we właściwym momencie doznał oświecenia i dostrzegł wartość życia) – oraz ścigającego go Javerta, ślepo wierzącego w słuszność swoich zasad – można powiedzieć, że i w Częstochowie mieliśmy zestawienia postaci, które z perspektywy czasu okazują się bardzo niejednoznaczne w ocenie. Pod Jasną Górą na początku XX wieku działali ludzie, określani jako terroryści-anarchiści, będący pewnym lokalnym odbiciem ogólnoeuropejskiej popularności ruchów anarchistycznych. Wprawdzie nie da się zaprzeczyć, że dopuszczali się kradzieży, porwań i morderstw – lecz nie sposób wrzucić do jednego worka wszystkich uczestników takich organizacji, czy ich sympatyków. Kryła się za ich działaniami pewna ideologia, która w założeniu miała przynieść poprawę bytu ludzkości. Kto wie, z jakimi dylematami zmagali się, nim zdecydowali się na taką działalność – może zdarzały się wśród nich prawdziwie szlachetne jednostki, które przechodziły głęboką przemianę. Z drugiej strony mieliśmy carską policję, która w sposób oczywisty miała pilnować porządku i zapewniać bezpieczeństwo. Zapewne wielu policjantów tak odbierało swoją służbę, choć ich los też nie był łatwy, szczególnie w kraju, w którym byli postrzegani nie tylko jako represyjne ramię monarchy, ale i jako przedstawiciele obcego monarchy – wschodniego despoty. Czy na przykład komisarz Bazyli Arbuzow czuł się bardziej lojalny wobec cara, czy wobec ludności miasta, w którym służył? I jakie były jego refleksje w tej materii, gdy – jeśli wierzyć prasowym doniesieniom z tamtych lat – po wybuchu pierwszej wojny światowej uciekł z pozostałymi rosyjskimi urzędnikami na wschód i dorabiał jako zwykły tragarz w Mińsku? Anarchiści byli ścigani, skazywani i traceni, rosyjscy policjanci służyli carowi, a w końcu musieli sami uciekać i odnaleźć się w nowej rzeczywistości osieroceni przez „białą” Rosję. Tymczasem zwykli ludzie szukający zarobku w częstochowskich fabrykach często porzucali rodzinne wioski, a w miejskiej rzeczywistości przychodziło im zadecydować, czy chcą zaryzykować swój byt i dołączyć do rewolucyjnych grup, czy okazać posłuszeństwo zaborczym władzom i zagranicznym przedsiębiorcom. Każdy wybór narażał ich na wrogość któregoś ze stronnictw. Trudno doszukiwać się w tego rodzaju życiorysach czegoś, co moglibyśmy uznać za szczęśliwe zakończenie. Marność ludzkiego żywota w tamtych czasach objawiała się niewiele mniej drastycznie, niż w literackim obrazie francuskiego społeczeństwa z pierwszej połowy XIX wieku. XXI wiek jest kontynuacją rozpoczętych wtedy zmagań o godne życie, a my wszyscy jesteśmy w jakimś stopniu nowymi „nędznikami”. Szczęśliwie dla nas, Victor Hugo pokazał, że nawet wobec takiej marności i beznadziei, są na tym świecie wartości nadające piękno naszemu życiu.
Autor: Bartosz Mikołajczyk (Częstochowa i Kraków)
Źródło: Kwartalnik ,,Korzenie” nr109 , R.: XXIX, 2/2019

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Stare Miasto,