Ścieżki pamięci. Fazanowie z Kaczki. Autor. Andrzej Kuśnierczyk
Trudno przedstawić dzieje całej rodziny; pamiętamy zazwyczaj poszczególne osoby, z którymi stykaliśmy się w różnych momentach naszego życia.
Moje wspomnienie oparte jest na pamięci dzieciństwa. Gdy ma się kilka lat - trudno mieć klarowne wyobrażenie o wszystkich powiązaniach pomiędzy osobami noszącymi nazwisko Fazan. A tym bardziej znać korzenie rodu. Jeszcze kilkanaście lat temu sądziłem, że Fazanowie, podobnie jak inni koloniści, przyszli z Sudetów. Dopiero kwerenda dokumentów pozwoliła wskazać właściwy trop, zgodny zresztą z rodzinną tradycją, o którym informowała Michalina z Goldsztajnów, a właściwie Kulsztajnów (bo rodem z Dobruszki) Fazanowa. Wspomnienia wypada zacząć od Cioci Danusi, która od zawsze, a więc mojego niemowlęctwa, otaczała mnie opieką lekarską. A powodów ku temu nie brakowało, choćby z mego nieco hipochondrycznego usposobienia (lipcowy wpływ Księżyca, co potwierdził Ireneusz Rybak przesyłając mi - opracowany zgodnie z regułami sztuki astrologicznej - horoskop urodzeniowy). Oprócz wszystkich przypadłości wieku dziecięcego, a więc wszystkich angin, różyczek, świnek, pokrzywek, przeziębień, kokluszów, niestrawności, etc., etc. - dołączały się urazy sprokurowane chęcią poznania świata. Jak w przypadku upadku z burty ciężarówki. To był chyba „star 25". Ciocia Danusia musiała zdecydować, czy potrzebna będzie hospitalizacja. Skończyło się na szpitalu domowym: leżałem na wymoszczonym parapecie okiennym, skąd obserwować mogłem, czy tata podjeżdża pod dom ciężarówką, którą woził przez lata górników do okolicznych kopalń rud żelaza. Samochód należał do zajezdni samochodowej w Borku. Na kabinie miał napis „KRZ Osiny" oraz numer 49. (Łapię się na tym, że pamiętam szczegół sprzed czterdziestu kilku lat...)
Ciocia Danusia, żona Janusza Fazana, w Kamienicy nazywana była „panią doktor Fazanowa" lub częściej „doktórką Fazanową". Ukończyła gimnazjum w Kamienicy Polskiej, maturę uzyskała w katowickim liceum przy ul. 3 Maja, noszącym w dobie socjalizmu imię Wilhelma Piecka. Po studiach w Akademii Medycznej w Poznaniu pracowała m.in. w Koziegłowach. Lubiłem wizyty w domu Danielów, gdzie wynajmowała mieszkanie. Naprzeciwko mieszkały panie Adamieckie, matka i córka. Marychna Adamiecka była barwną postacią, znaną w całym miasteczku. Znała wiele regionalnych przyśpiewek. Jej żywotność i gadatliwość były imponujące. Dla kilkuletniego brzdąca miasteczko Koziegłowy jawiło się jako prawdziwa metropolia - w porównaniu zjedno-ulicową wsią rodzinną. Magiczne miejsca Koziegłów to rynek z gwarną restauracją, której nazwy nie pomnę, tajemniczy, bo inny od naszego, kościół Bożego Ciała za rynkiem, remiza straży ogniowej, o dziwo o wiele mniejsza niż w Kamienicy, wciśnięta pomiędzy budynki, wreszcie strumyk przy mleczarni, do którego wyciekały niezbyt pachnące ścieki. Co podobało mi się najbardziej? Kocie łby na ulicach i na rynku, wysokie krawężniki (przesiadywałem na nich), wreszcie trzy koziegłowy na budynku narożnym w rynku. W naszej Kamienicy równać się m0gła z koziegłowskim architektonicznym cudem kombinacja jedynki i trzech ósemek (1888) na budynku pani Hornikowej, stojącym po sąsiedzku rzeźni Zygmunta Fazana. Wizyty w Koziegłowach weszły w moją podświadomość. Myślę sobie, że moja fascynacja przeszłością ma swe źródło w Koziegłowach właśnie. Mimo swej nazwy - rodem z satyrycznych nowelek Sienkiewicza - Koziegłowy były godne pasji historyka. Dzieje feudalnego państwa koziegłowskiego należącego do rycerskiego rodu Lisów, koleje losu księstwa siewierskiego, w którego historycznych granicach znajdowały się parafie Koziegłówki i Koziegłowy - to początek moich badań. Kamienica Polska należała od najdawniejszych czasów do parafii koziegłowskiej. Ks. Stefan Mizera w czasie duszpasterzowania w Kamienicy uświadomił mi potrzebę poznania dziejów najbliższej okolicy, a potem, gdy był archiwariuszem diecezji, podsunął stosowne źródła. Spotkania z nim w podziemiach gmachu seminarium przy ul. Barbary w Częstochowie wspominam jako prawdziwe uczty intelektualne; jego odejście do krainy cieni uzmysłowiło mi ogrom straty. Chwała prof. Ryszardowi Kołodziejczykowi, iż w monografii Częstochowy {Dzieje miasta i klasztoru jasnogórskiego, t. 2, Częstochowa 2005, s. 248) podkreślił wartość naukową studiów ks. Mizery o roli klasztoru jasnogórskiego w procesie przemian społeczno-gospodarczych XIX-wiecznej Częstochowy. Ks. Mizera nie został zaproszony do prac nad przygotowaniem monografii miasta, co zapewne boleśnie odczuł. Fazanowie w moim dzieciństwie i młodości to, oprócz wujostwa, także Jan Fazan, a właściwie Jasiu, bo tylko tej formy imienia używano w Kamienicy, najlepszy kolega mojego ojca i stryja Leona; o ich młodzieńczych sprawkach i przygodach można by napisać książkę. Jak sięga moja pamięć, pan Jasiu Fazan jeździł na ryby. Był właścicielem coraz to innych motocykli a potem samochodów. Obie pasje, pomimo imponującego wieku (rocznik 1921!), pozostały do dziś. Upomnieć trzeba się o wielkie zasługi pana Jasia dla amatorskiego teatru w Kamienicy Polskiej. A był to teatr na niezwykle wysokim poziomie. Zyskał uznanie nawet zawodowego środowiska aktorskiego.
Najbardziej utalentowanym aktorem, specjalistą od ról charakterystycznych, a właściwie należałoby powiedzieć urodzonym komikiem, był właśnie Jan Fazan. Role w wodewilach, takich jak np. „Ciotka Karola" przeszły do legendy. Jaka szkoda, że teatr jest zjawiskiem ulotnym. Pozostało zaledwie kilka fotografii. Kreacje Jana Fazana i zespołu kierowanego najdłużej przez Marię Warcicką zapisały się jedynie w pamięci współczesnych. Boli fakt, że po scenie w starej remizie nie pozostało właściwie nic. Została zmarnowana.
A wystarczy zajrzeć do kroniki miejscowej straży pożarnej, by dowiedzieć się, że Władysław Fazan (rocznik 1899), ojciec Jana, był głównym budowniczym tego obiektu, poświęcił nie odpłatnie swój czas i materiały budowlane, by tak ważny dla społeczności Kamienicy Polskiej budynek mógł powstać. Konia z rzędem temu, kto wskrzesi tradycje teatralne wsi z profesjonalną sceną, z kurtyną, garderobami dla aktorów, oświetleniem, salą widowiskową. I oby nie była to inwestycja chybiona, źle zaprojektowana i niefunkcjonalna, a za taką, niestety (wiem, że się wielu narażam) uważam tzw. nową remizę: Wystarczyło wybudować jedynie garaże i pomieszczenia na sprzęt, natomiast cały wysiłek finansowy skierować na modernizację obiektu już istniejącego, spełniającego znakomicie swą kulturotwórczą rolę. Teren zaś wokół remizy winien nadal spełniać funkcje rekreacyjne i sportowe, jak dawniej. Wszak tutaj znajdowało się boisko znakomitej w międzywojniu drużyny koszykówki, tutaj urządzano spotkania, pokazy gimnastyczne i zabawy na wolnym powietrzu. Z czystą Kamieniczką w tle. Tu odbywały się noworoczne zabawy szkolne, koncerty, tu wyświetlano filmy. Na placu urządzali zawody strażacy. Pamiętam drewnianą wieżę do suszenia strażackich węży. Pamiętają ją wszyscy kamieniczanie urodzeni przed 1960 r.
Po wojnie funkcje rekreacyjne przejął poniemiecki obiekt „nad basenem". Czasy, gdy gospodarzem był Jan Fazan, uważam za czasy świetności obiektu. Wykoszone skarpy, przystrzyżone akacje (duża atrakcja botaniczna - obok krzewów dzikich,róż, intensywnie pachnących, takich samych jak na Helu), boisko do siatkówki i koszykówki, kosze na śmieci, szumiąca kaskada wodna na tzw. stawidłach, przed wieczorem łagodna muzyka z głośników. Zmieniły się czasy i ludzie. Obecne pokolenie chwali dzisiejszy basen (pan Jan także), ale nostalgia za minionym, nic na to nie poradzę, istnieje. Wiem, że stary basen był anachroniczny, zniszczony, trudny do utrzymania, nie spełniał wymogów sanitarnych, gdy zanieczyszczono katastrofalnie rzekę, ale pracowałem przy betonowaniu dna (pod kierunkiem p. Bogusia Blachnickiego), przepłynąłem w basenie wiele kilometrów. Zawsze pokazywałem przyjezdnym krzyżyk odciśnięty w betonie, od strony rzeki, z użyciem monet okresu okupacji. Ten fragment betonu powinien znajdować się w muzeum wsi, obok wielu innych eksponatów. Powiększone zdjęcie drewnianej zabudowy obiektu „nad basenem", zwanego potocznie „betlejemką" winno w tym muzeum wisieć na poczesnym miejscu. Podobnie jak zdjęcie starego wnętrza remizy na Szwamberku (czy przeprowadzeni do Kamienicy mieszkańcy w ogóle wiedzą czym dla wsi był niegdyś Szwamberek? Albo Rynek ?) Do znikających z pejzażu obiektów dołączy zapewne w niedługim czasie stare przedszkole (dawna szkoła powszechna), fabryczka Elsnera, Klepaczka, stary ośrodek zdrowia, dom koło pomnika, karczma Hartmana, farbiarnia. I rosnące na cmentarzu dęby.
Dlaczego współcześni kamieniczanie nie lubią starych drzew? Trudno to zrozumieć patrząc na dawne fotografie, na których wieś wprost zagubiona jest w lipach, dębach i akacjach. Jeśli o cmentarzu mowa; nagrobków z nazwiskiem Fazan jest w starej części nekropolii wiele. Zawsze intrygowała mnie fotografia Haliny Fazan, na wprost głównego wejścia. Dlatego, że była tam „od zawsze" oraz dlatego, że przedstawia młodą, piękną kobietę. Gdy w tym roku po raz kolejny udostępniłem pod dębem na cmentarzu odwiedzającym (często jedynie raz w roku) rodzinną miejscowość kamienicza-nom stoisko z Korzeniami, z ulgą stwierdziłem, że fotografia młodo zmarłej Haliny Fazanówny, siostry pana Jasia Fazana, znajduje się na swoim miejscu. Dla człowieka, którego dzieci stały się już pełnoletnie, poczucie stałości, niezmienności („ tak było zawsze") jest ważne dla umocnienia się w przekonaniu, że choć czas mija nieubłaganie, symbole i znaki pamięci pozostają niewzruszone. Te znaki należą do świata wartości. Jedni nazywają je tradycją, inni dziedzictwem kulturowym. Wartości kulturowe wynosimy z domu.
Fazanowie to dla mnie Jurek Fazan, z którym przystępowaliśmy do Pierwszej Komunii (przygotowywał nas wikary -ks. Grabowski), jeździliśmy na szkolne wycieczki, słuchaliśmy wspólnie rodzącej się na naszych oczach głośnej muzyki, zwanej wówczas młodzieżową. Jurek miał nagrania Rolling Stonesów, Beatlesów, zespołu Bleckout z Tadeuszem Nalepą i Mirą Kubasińską, Czesława Niemena (głos Niemena próbował zabawnie naśladować sąsiad Jurka - Reniek Gall) i in. Płyty Jurka cenione były na prywatkach. Gdy dziennikarz robiący pod koniec lat 60. reportaż o tkactwie w Kamienicy Polskiej zapytał Jurka, czy pójdzie w ślady ojca i stanie przy warsztacie, odpowiedział: tkactwo to nie dla mnie. Pamiętam, że reporter zrobił zdjęcie przy mechanicznym warsztacie. Głos warsztatu w domu pp. Fazanów mam do dziś w uchu. Jurek rzeczywiście nie chciał być tkaczem chałupnikiem. Skończył studia medyczne. Jest lekarzem. Mieszka w Będzinie. Siostra Jurka, Halina starsza od nas o kilka lat, dziś mieszka w Krakowie. Nie pamiętam, by ktoś mówił na nią inaczej niż „Halinka". Jej uroda zawsze mnie intrygowała i onieśmielała. O jej fotogeniczności świadczą zdjęcia z rodzinnego albumu państwa Jana i Jadwigi Fazanów.
Można chyba mówić o fotogeniczności Fazanów w ogóle. Tak zapamiętałem zdjęcia Joanny Fazan, mojej kuzynki (zwanej w rodzinie wyłącznie Asią), których sporą kolekcję mam w albumie. Z dwóch powodów. Po pierwsze wuj Janusz Fazan jako zapalony fotograf (używał aparatu marki „start") uwieczniał ją na kliszy, począwszy od pierwszych chwil życia, najpierw w Katowicach-Piotrowicach, potem w Koziegłowach, Kamienicy Polskiej i Częstochowie. Zdjęć było dużo, a wuj chętnie się nimi dzielił. Po drugie uwieczniał córkę i mnie, bo byłem towarzyszem zabaw Asi. Dołączała do nas czasem kuzynka Danusia Sklarczyk. Potem fotografowały się już tylko moje kuzynki.
„Fotogeniczny" zbiór udostępniła mi także pani Alfreda Fazanowa, wdowa po śp. Tadeuszu Fazanie. Dominik, Tadeusz i Zygmunt to synowie Franciszka Fazana i jego drugiej żony Antoniny z Blachnickich. Fazanowie mieszkający „za dziadkiem Antonim" (zachowuję topografię z okresu dzieciństwa) związani byli ze strażą pożarną. Tadeusz i Zygmunt uwiecznieni są na zdjęciach z wszystkich strażackich uroczystości. I tak ich dziś widzę pod powiekami: szczupłego Tadeusza i tęższego Zygmunta, z charakterystycznym wąsem, obu w mundurach. Tadeusz służył w 8 pułku legionowym w Lublinie. Przeglądając zdjęcia u pani Alfredy Fazanowej nie mogę sobie darować, że nie odbyłem przed kilku laty rozmowy z p. Tadeuszem na temat służby oraz kampanii 1939 r.
W straży znakomicie czuli się młodzi Fazanowie: Henryk, syn Tadeusza oraz Stanisław, syn Zygmunta. Zdobywali wysokie miejsca w zawodach na różnych szczeblach. Henryk życzliwie odniósł się do idei zorganizowania 5-lecia Korzeni w 1995 r. Nie spodziewał się pewnie, że zamieszanie będzie tak ogromne: Teatr Cogitatur z Katowic, Kasia Rogacz z zespołem, Basia Romanowska, Andrzej Chłapecki, Ryszard Barnert i firm PRO-CAR z Katowic, Józef Skrzek z zespołem. W tym miejscu mogę Henrykowi podziękować za pomoc. Rewanżuję się wydrukowaniem pamiątkowego zdjęcia z jego lat szkolnych. Wychowawczynią klasy była Bronisława z Leszczyńskich Fazanowa, żona Antoniego.
Ważnym składnikiem dzieciństwa były wyprawy na pole dziadka Antoniego Najnigiera. Grunt Najnigierów sąsiadował z gruntem spadkobierców Józefa Fazana i Michaliny z Goldsztajnów. Na podwórku posesji Zygmunta Fazana i Barbary z Pawlikowskich (rodem z Koziegłów) znajdowała się rzeźnia. Kwik zapędzanych do uboju wieprzy nie należał do rzadkości. O działalności GS-owskiej rzeźni dawały znać także „zapachy" ze śmietnika za murem. Pamiętam, że w drodze na pole zatykaliśmy z kuzynem Pawłem, może nazbyt demonstracyjnie, nosy. Zygmunt Fazan odkupił przed wojną od dziadka Antoniego kawałek gruntu. Dziadek przeznaczył pieniądze na edukację dzieci. Antoni Fazan, sąsiad Jasia Fazana, mąż nauczycielki Bronisławy, toczył spory z amatorami sportowych rozrywek nad basenem. Trudno się dziwić. Piłka co rusz wpadała na sąsiadujące z boiskiem pole p. Antoniego. Sprawca niefortunnego uderzenia musiał wspiąć się na wysoki płot i zeskoczyć po drugiej stronie. Pan Antoni utrzymywał, całkiem słusznie, że deptanie po zasiewach, lub zagonach kartofli, źle wpływa na zbiory. Od czasu do czasu piłka dostawała się w ręce właściciela pola i trwały pertraktacje w kwestii jej zwrotu.
Muszę przyznać się publicznie do występku, choć czynię to niechętnie, bo wiek nie sprzyja ekspiacji. Otóż jedną z zabaw dzieciństwa było przesuwanie kijem po sztachetach ogrodzenia, co dawało pożądany efekt akustyczny. Coś w rodzaju imitowania odgłosu silnika. Użyłem pewnego razu (mea culpa!) metalowego pręta. Płot pp. Sobótków i Rogalińskich „zaliczyłem" planowo. Pech chciał, że metalowa brama u pp. Fazanów była świeżo pomalowana na zielono. Po moim przejściu (co 4-latek może wiedzieć o wpływie metalowego pręta na farbę?) zostały rysy. Pamiętam piekielną awanturę i śledztwo w szkole. Dalibóg, zapomniałem jaki finał miała ta afera (wszak jedna z wielu podobnych w naszej bujnej młodości spędzonej w Kamienicy Polskiej). Ponieważ uchodziłem za chłopca dobrze wychowanego i spokojnego, mój niecny postępek, wszak nie wynikający z premedytacji, mógł być przypisany komuś innemu (podejrzanych wśród uczniów szkoły nie brakowało). A może roztoczyła nade mną ochronny parasol mama, wówczas pracująca w szkolnym sekretariacie? Tego nie można już zweryfikować. A własna pamięć jest zawodna, choć wszyscy uważamy się za strażników czasu. Wiadomo, że wymyślane czy też jedynie podkolorowane przez fantazję anegdoty wypadają po latach o wiele wiarygodniej niż tzw. najprawdziwsza prawda.
W mojej pamięci pozostaną natomiast: motorower marki „Simson"; którym jeździł sąsiad Jana Fazana, także Jan Fazan, mieszkający w małym domu vis a vis szkoły podstawowej wraz ze swą żoną, cichą i spokojną panią Heleną z Walentków, która zajmowała się, o ile dobrze pamiętam, krawiectwem. Ów historyczny pojazd ma się dobrze, nadal jest „na chodzie", jak zapewnia mnie jego obecny użytkownik, Jacek Hak. Warto dodać, że na posesji Jana Fazana uczniowie dojeżdżający do podstawówki zostawiali swoje rowery. Ponieważ był to jedyny dostępny środek lokomocji (jeszcze nikt nie wpadł na pomysł, by paliwożernym autobusem dowozić dzieci z okolicznych siół), rowerów była cała masa. Jakże zazdrościłem kolegom, którzy mieli daleko do szkoły. Na przykład z Romanowa czy z drugiej Zawady zwanej, nie wiedzieć czemu, Wancerzowem. Ileż oni mieli przygód w drodze powrotnej! Zimą mogli ślizgać się po zamarzniętej Kamieniczce (mówiło się o „wracaniu rzyką"), używać górek do zjeżdżania na tornistrach na odcinku od domu Jacka Machury (Muchlowe) po „Otrąbkowe" pod Romanowską Górą. Jak twierdzi moja klasowa koleżanka, na Podlesie powrót ze szkoły mógł trwać całe popołudnie, nierzadko aż do wieczora.
Za budynkiem dawnej poczty mieszkał Józef Fazan z żoną Stanisławą z Karłowskich. Pani Stasia była częstym gościem w bibliotece, udzielała się w Kole Przyjaciół Biblioteki i Kole Gospodyń. Mam przed oczyma jej sylwetkę w stroju ludowym. Czasem chodziłem do państwa Fazanów po mleko. Pan Józef, jeden z niewielu rolników w okolicy, miał konie. Pamiętam odgłosy ze stajni. Dopiero z książki Ireneusza Cuglewskiego dowiedziałem się, że był jeńcem Stalagu IV A. Z synem pp_. Fazanów, dr Mirosławem Fazanem, potem profesorem UŚ, spotykałem się w Katowicach. Gdy zacząłem studiować polonistykę, był pracownikiem Śląskiego Instytutu Naukowego, po jego likwidacji przeniósł się na Wydział Nauk Społecznych US do Zakładu Dziennikarstwa. Zanosiłem mu Korzenie. Ostatnie nasze spotkanie miało miejsce w Bibliotece Śląskiej, dwa lata temu, na pokazie filmu o Franciszku Sławiku. Pan Mirosław nazywał mnie „młodszym kolegą i krajanem". Po projekcji rozmawialiśmy chwilę, wspomniał Jerzego Walentę, swojego kolegę z lat młodości. Mirosław Fazan przeżył Jerzego Walentę o dwa lata. O śmierci p. Mirosława dowiedziałem się z nekrologu zamieszczonym w „Gazecie Uniwersyteckiej" - pół roku po jego pogrzebie. Mirosław Fazan ukończył studia na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Syn poszedł w jego ślady. W internecie pośród pracowników naukowych polonistyki UJ figuruje Jarosław Fazan. Siostra Mirosława Fazana, Zofia - po mężu Turek - była prawnikiem, pracowała w częstochowskim sądzie.
Przygotowując cykl „Nasze liceum" na fotografiach często dostrzegam twarz Wiesławy Fazanówny, córki Zygmunta i Barbary z Pawłikowskich. Po mężu nosi nazwisko Paszek, mieszka w Niemczech. Regularnie otrzymuje Korzenie za pośrednictwem swego brata Janusza, także absolwenta naszego liceum.
Do autorów Korzeni zaliczam Jana Fazana z Krapkowic, adoptowanego syna pp. Jana i Heleny Fazanów. To dzięki niemu mogliśmy opublikować wiele zdjęć z czasów „pionierskich" naszej zacnej Alma Mater - tzn. ze schyłku lat 40. Wielka szkoda, że zdrowie nie pozwala ostatnio p. Janowi na korespondencję. Pozdrawiam go serdecznie.
W miłej pamięci zachowałem panią Eugenię Fazan. Osobę bardzo skromną i cichą. Poświęciła się pracy z dziećmi, nie założyła własnej rodziny. Ojciec Aleksander został zastrzelony we wrześniu 1944 r. Jej brat Władysław (ur. 1911) był zawodowym żołnierzem, służył w 74 pp w Częstochowie. Kilka zdjęć z albumu rodzinnego p. Eugenii opublikowałem w „Dzienniku Zachodnim", gdyż stanowiły cenną dokumentację 27 pp. Mieszkała z matką, Anna z Kalinowskich, w domu naprzeciwko GS-owskiego sklepu nr 1.
Wypada wspomnieć o zastrzelonym 16 września 1939 r. (wraz z Kazimierzem Dzierzykiem, Antonim Macochem i Walerym Mesjaszem) Zygmuncie Fazanie, synie Jana Fazana o przydomku „Kolka".Stosunkowo najmniej posiadam wiadomości o rodzime Bolesława Fazana, dyrektora fabryki „Klepaczka". O jeszcze jednym przedstawicielu rodziny Fazanów opowiedział mi Jan Fazan podczas kilku miłych spotkań, przy kawie i cieście drożdżowym upieczonym przez panią Jadzię. Udzielał się w Towarzystwie Gimnastycznym „Sokół", zmienił nazwisko na Fazanowicz (!) i wyjechał do Poznania. Rozmowy na temat Kamienicy i jej mieszkańców, jakie odbyłem w gościnnym i przyjaznym mi domu państwa Jadwigi z Krzechkich (córki Władysława i Marianny z Gruców) i Jana Fazanów to obszerny fragment historii wsi. Właśnie ta nieskrępowana atmosfera rozmowy sprawiła, iż odłożyłem na bok notes. Bo w takiej rozmowie pojawiają się rozmaite wątki, a nie wszystkie fakty z życia kamieniczan są chwalebne, szczególnie z okresu okupacji i ponurych lat stalinowskich. Wszak pan Jan słynie z ostrych sądów. Jego usposobienie i poglądy sprawiały, iż nigdy nie aspirował do stanowisk, wysoko cenił sobie prywatność, nie angażował się w tzw. działalność. Spółdzielnia „Tkacz", z którą był przez wiele lat związany jako tkacz-chałupnik umożliwiała taki właśnie model życia. Pani Jadwiga, osoba o wielkiej kulturze osobistej, to dla mnie uosobienie formacji, która najkrócej można nazwać „Kamienica Polska". Z silnymi czeskimi korzeniami, z tradycyjnymi zachowaniami, językiem, odpowiedzialnością, lojalnością, poczuciem dumy z miejsca zamieszkania i godnością, jaka cechowała kamieniczan. Kto dziś pamięta, że pani Jadzia pracująca w czasie wojny jako pomoc w aptece pp. Bielobradków zaopatrywała w leki ludzi od „Ponurego"?
Nie o całej rodzinie Fazanów mogłem napisać w krótkim szkicu. Na szczęście Czytelnicy traktuj Korzenie jako sagę o rodzinach. Oczekują na następne odcinki. A więc i o Fazanach także jeszcze napiszemy.
Autor. Andrzej Kuśnierczyk (Katowice)
Źródło: Źródło: Kwartalnik ,,Korzenie” nr55 , R XV , 4/2005r
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz