W końcu Rudnika Małego, idąc na wschód po prawej stronie, na tak zwanych „Pastwiskach", w nieznacznym zagłębieniu terenu, wypełnionym zawsze wodą, było tak zwane Duże Bagno. Był to dość rozległy zbiornik wody, w większości zarośnięty powierzchniowo mchem, tatarakiem i pałką wodną. Gdzieś z dala od brzegu, w niedostępnych i zamaskowanych bagienną roślinnością, i nigdy nie zamarzających miejscach, żyły tu żółwie błotne. Żółwie te, zdarzało się niekiedy spotkać jedynie w czasie ich wędrówki w kierunku rozlewisk na Odrzywołach. Poza tym w Dużym Bagnie żyły zawsze nieprzebrane ilości karasi. Wszyscy chętni przychodzili tu i odławiali je koszykami w dostępnych miejscach. W majowe ciche wieczory odbywały się tam wspaniałe i jedyne w swoim rodzaju koncerty żab, które łączyły się z koncertami żab z Małego Bagna i niosły się, odbijając echem od Boru aż do Rudnika Małego. W przeddzień Zielonych Świątek przychodziła tu młodzież, aby narwać pachnącego tataraku do majenia domów, co było obowiązkiem i starą tradycją tych świąt. Odsłonięte lustra wody Dużego Bagna były niedostępne ponieważ znajdowały się w dużej odległości od brzegu. Dostępu do tych miejsc broniły przepastne trzęsawiska, które przy próbie przejścia, groźnie sapiąc, przerywały się i jedynym ratunkiem przed zatonięciem było szybkie rozpostarcie rąk i zawieszenie się na korzeniach powierzchniowej roślinności. Każdy z nas miał to wytrenowane i opanowane do perfekcji. O niebezpieczeństwie tego bagna może świadczyć fakt, że w czasie śnieżnej zimy, jadący furmanką chłop stracił drogę i wjechał wozem na Duże Bagno. Lód załamał się pod ciężarem i koń razem z wozem zapadł się. Chłop jakoś wyskoczył z wozu, ale koń razem z wozem mimo rozpaczliwych wysiłków, zatonął. Po wojnie, w czasie ćwiczeń wojskowych wjechał na Duże Bagno czołg, zapadł się całkowicie, a z bagna wystawał mu tylko koniec lufy. Żołnierze jakoś wydostali się na powierzchnię z wieżyczki czołgu i dzięki temu uratowali się. Sam czołg musiał być wyciągany z Bagna na linach przez dwie inne maszyny. Latem przed żniwami, kiedy w polu było mniej roboty, niektórzy ludzie przychodzili tu, aby wydobywać i formować na brzegach bagna torf opałowy. Jako dzieci, przychodziliśmy tu z ojcem z ciekawości i dla rozrywki. Ojciec za pomocą łopaty i wiadra wydobywał torf, a my w starych miskach lub garnkach formowaliśmy go jak babki z piasku, układając na trawiastym brzegu. Jak nam się znudziła ta praca, brodziliśmy przy brzegu w dołach po wybranym torfie, zażywając kąpieli w bagiennej i nagrzanej od słońca wodzie albo łapaliśmy karasie. Karasi było tu niezliczone ilości. Łowienie ich polegało na zmąceniu wody, na skutek czego ryby z braku tlenu, podpływały pod powierzchnię wody, łapiąc pyszczkami powietrze. W taki sposób zdradzały one, w którym miejscu się znajdują. Wyławiało się je wtedy siatką lub koszykiem albo łapało bezpośrednio rękami i wrzucało do wiadra. Była to wielka uciecha dla młodzieży i dzieci. Karasie zabierało się do domu, gdzie po obróbce moczone były w serwatce w celu pozbycia się bagiennego zapachu, a następnie smażone w śmietanie. W taki sposób przyrządzone karasie miały niezapomniany smak. Z Bagna wychodziliśmy zawsze upaćkani błotem na kolor czekolady. Po takiej bagiennej kąpieli i pracy trzeba było znaleźć miejsce czystej i nie zmąconej wody, aby zmyć z siebie błoto, bo w takim stanie wstyd było wracać do domu przez całą wieś. Pamiętam, że po takich kąpielach wracaliśmy zawsze do domu bardzo osłabieni. Nikt z nas, młodych jak również i z dorosłych nawet nie przypuszczał, że były to naturalne kąpiele borowinowe. Dowiedziałem się dopiero o tym po wielu latach, kiedy w sanatorium zmuszono mnie do leżenia w celach leczniczych w takim bagnie zwanym „borowiną", po którym moje samopoczucie i stan osłabienia były takie same, jak po kąpieli w Dużym Bagnie w Rudniku Małym. Okazało się dzisiaj, że torfy i bagna nie tylko magazynują zapasy wody i wytwarzają korzystny mikroklimat dla zdrowia człowieka, ale zawierają czynne mikroelementy, które leczą różne choroby, a nawet raka. Na tej podstawie uważam, że torf w Dużym Bagnie w Rudniku Małym miał takie same właściwości lecznicze jak torf zwany „borowiną" w Dusznikach lub innych kurortach Polski. Jednak, aby tam dzisiaj pojechać trzeba mieć skierowanie od Komisji Lekarskiej, opłacić podróż, a obecnie i wysokie koszty pobytu, a wszystko w tym celu, aby tam poleżeć trochę w bagnie. W Rudniku Małym można było to wszystko mieć za darmo. Kilka hektarów torfiastego bagna wystarczyłoby na leżakowanie w porze letniej dla wszystkich z całej okolicy cierpiących na isjasz, reumatyzm, zwyrodnienia stawów i inne choroby kostne. Wszystko to można było mieć bez kłopotów związanych z dalekimi i uciążliwymi wyjazdami. Oprócz tego, co sprawniejsi mogliby jeszcze przy okazji nałapać sobie karasi i wzbogacić swoje menu domowe. Niestety, Bagna już nie ma. Nie ma ostatniej ostoi żółwi błotnych, jakie na nim żyły. Nie ma już pachnących tataraków, którymi od niepamiętnych czasów całe pokolenia maiły swoje chaty na Zielone Świątki. Nie ma już majowych wieczornych koncertów żab. Nade wszystko nie ma już tych słynnych karasi, które smażone w śmietanie, miały niezapomniany smak „nieba w gębie". Dzisiaj nasze wnuki i prawnuki, aby dowiedzieć się jaki miały smak karasie, które jedli nasi dziadowie i pradziadowie, a jestem tego pewny, że wszystkich to ciekawi, mogą tego zaznać jedynie w nielicznych ekskluzywnych restauracjach w Polsce, jak : Restauracji Rybnej Wzorcowej w Warszawie przy ulicy Puławskiej 31, dwieście pięćdziesiąt kilometrów od Rudnika, w restauracji „Złoty Karaś" w Wierzbicy nad Zalewem Zegrzyńskim, trzysta pięćdziesiąt kilometrów od Rudnika albo w restauracji „Kormoran" w Rucianem, pięćset kilometrów od Rudnika Małego. Podaję przy okazji tych kilka adresów i chętnych zapraszam do tych miejsc, życząc im: Smacznego! Nie ma już Dużego Bagna w Rudniku Małym! Zostało ono bezceremonialnie osuszone. Wszystko to, co tworzyła tam przez tysiące lat przyroda, zostało zniszczone przez bezmyślność, głupotę i ludzką pazerność. Ludzie odpowiedzcie mi: i co z tego macie? Trochę wyrosłych na tym miejscu rachitycznych i bezwartościowych krzaków? Oj, głupoto ludzka, głupoto! Na ciebie nie ma żadnego lekarstwa! Źródło: ,, Rany i Blizny Małej Ojczyzny” , aut: Józef Bakota, Warszawa 2000r, str. 176-178
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz