ROZMOWA „KORZENI”. UKOCHANE MIEJSCE. Z p. Andrzejem Mąkoszą rozmawia p. Andrzej Kuśnierczyk. (rozmowa autoryzowana) Częstochowa, 6,7 grudnia 2011 r.
Gdyby istniała lista osób, o których w Kamienicy Polskiej w okresie międzywojennym i tuż po wojnie mówiono z najwyższym szacunkiem, znalazłby się na niej - obok ks. Zygmunta Sędzimira, wieloletniego proboszcza parafii Kamienica Polska, Bronisława Bielobradka, aptekarza a zarazem szefa strażaków, Kazimierza Giedryka, lekarza - Edward Mąkosza, entuzjasta muzyki, kompozytor, folklorysta, chórmistrz, dyrygent, pedagog, animator życia muzycznego. Często przyjeżdżał do Kamienicy Polskiej wraz z młodzieżą do budynku wzniesionego przez Państwowe Gimnazjum im. Henryka Sienkiewicza w Częstochowie na wzgórzu między Podlesiem a Romanowem, zwanego wówczas osiedlem szkolnym, gdzie prowadził swe fascynujące muzyczne lekcje.
Rozmawiam z synem Edwarda Mąkoszy, Andrzejem Mąkoszą.
- Jak pan zapamiętał Kamienicę Polską ?
- Kamienica Polska to moje ukochane miejsce. Spędzałem tu wiele miesięcy w roku, gdy jeszcze nie chodziłem do szkoły, przyjeżdżaliśmy w maju, a wracało się do Częstochowy nawet i pod koniec października. Częstochowska straż ogniowa udostępniała nam lorę, ojciec zabierał z sobą pianino, w Kamienicy grał i komponował.
- Przyjeżdżał pan z całą rodziną?
- Z mamą i siostrami, starszą ode mnie o trzy lata Maryną i o trzy lata ode mnie młodszą Basią. Krótko przed wojną zaczął z nami jeździć do Kamienicy pies As, rasy seter. Mieszkaliśmy w nieistniejącym dziś drewnianym domu pani Szczerbiny, tak się na nią mówiło. Była wdową, mieszkała z dwiema córkami, jej syn Zenon, pracował gdzieś na kolei.
- Co zapamiętał pan z tych pobytów?
- Czystą rzekę, z żółtym piaskiem na dnie, w wodzie widać było kiełbie, które można było łapać. Kąpielisko urządzone zostało w pobliżu ruin młyna Sitka, za kapliczką w Romanowie. Mówiło się na niego Sitek „Broda”, z powodu zarostu. Sienkiewiczacy przywieźli z sobą do Kamienicy kajaki, zrobione w szkole w Częstochowie.
Zimowały u Sitka, albo u Cianciary. Ponieważ mieszkał na drugim brzegu mówiono o nim: „Cianciara za rzeką”. Pływanie w tym miejscu było możliwie, ponieważ ojciec wystarał się w gminie o pozwolenie na spiętrzenie rzeki. Poziom wody podniósł się o jeden metr. Do budowy użyte zostały fragmenty muru starego młyna.
- Z kim rodzice utrzymywali w Kamienicy Polskiej kontakty?
- Właściwie mieliśmy kontakty ze wszystkimi, ludzie do nas przychodzili. Często byliśmy zapraszani na obiady do Bielobradków, a oni przychodzili do nas.
Pamiętam, że któryś z Bielobradków pięknie śpiewał. Doktor Giedryk także uczestniczył w tych spotkaniach; trzeba dodać, że przede wszystkim nas leczył. Potem naszym śladem zaczęli przyjeżdżać z Częstochowy państwo Wide- rowie z trzema chłopcami. Mieszkali w Romanowie.
Co oferowała Kamienica poza rzeką Niezapomniane ogniska, na które przychodziło chyba pół wsi. Była muzyka i zabawy. Mieszkańcy wsi organizowali zabawy w Gmińskim Lesie, z udziałem orkiestry dętej. W tym lesie czasem zatrzymywali się Cyganie. Latem zbieraliśmy jagody i jeżyny, zwane „dziadami”. Na Kozackich Łąkach rosły piękne rydze. W Kamienicy wszyscy mnie znali, nazywali „Jureczkiem”, od mojego drugiego imienia. Byłem trochę łobuziakiem, ale nikomu nie robiłem szkody, więc mnie lubili i zapraszali. Pamiętam, że najbardziej smakowały mi placki pieczone na blasze. Chętnie bym dziś takich placków spróbował. Najlepsze piekła pani Sędziwa, mieszkająca w starym domu po lewej stronie, idąc od strony Romanowa, vis a vis drogi prowadzącej na Podlesie - notabene wszyscy używali nazwy „Zadupie”. Mieli dwie córki, starsza z nich gotowała, bo jej rodzice byli już w podeszłym wieku.
Jak oceniał pan mieszkańców?
W Kamienicy Polskiej czułem się jak u siebie.
W porównaniu z innymi wsiami miała wyższy poziom kultury, pewnie z powodu niemiecko - czeskich rodzin. Słynęła z produkcji płócienek, tkacze zajmowali się także ich sprzedażą. Niemal w każdym domu pracował warsztat tkacki, stąd „cikata-likata w sobotę wypłata, na cukier na kawę, na portki dziurawe”. Potrafiłem pracować na ręcznym warsztacie, pozwalano mi, miałem jedynie pewne kłopoty z deptaniem. Przypomina mi się nazwisko tkacza — Holeczek. Zresztą tych nazwisk było więcej, Sędziwy, Dojwa, Piltz, Łebek. W Romanowie był sklep Leona Litarskiego, drugi sklep prowadził Leon Blachnicki. Sklep miał także Ksawery Czerny w Kamienicy. Pamiętam kuźnię Ficenesów - naprzeciw Kapuścińskich, jeżdżącego na angielskim motocyklu BSA 250 Józefa Walentę, murarza Henryka Krzechkiego, który miał piękne, zdrowe zęby, potrafił zębami podnieść stół, a nawet, na każde żądanie, przegryźć metalowa szpilkę. Mieszkał w drewnianym dużym domu od strony rzeki. Jego żoną została nasza pomoc domowa, ładna blondynka Celina, pochodząca z Białej. Poznali się przy budowie budynku osiedla szkolnego. Ileż i ja się przy budowie napracowałem, głównie przy noszeniu cegieł.
Dzięki temu Kamienica Polska ma dziś liceum ogólnokształcące.
Pomysł wybudowania osiedla w lesie był mojego ojca. To on upatrzył sobie górkę w Romanowie. Przywiózł kiedyś dyrektora Wacława Płodowskiego i członków komitetu rodzicielskiego. Przekonał do zakupu kawałka ziemi, bo cena była niewielka. Uzyskano na ten cel jakąś kwotę z Warszawy z ministerstwa.
Najpierw powstał drewniany barak, w którym mieściła się kuchnia i jadalnia. Wywiercono studnię artezyjską, w połowie wzniesienia, blisko boiska. W jadalni musiałem codziennie ćwiczyć. Pewnego dnia ojciec przyniósł do domu wiolonczelę i powiedział: „będziesz na tym grał”. Pokazał, jak zagrać gamę. Była to jedyna szkoła muzyczna, jaką miałem. W każdą niedzielę w kościele w Kamienicy Polskiej odbywały się koncerty. Ojciec grał na organach. Potrafił zawsze przekonać dyrektora Płodowskiego, że uczniowie grający w orkiestrze szkolnej są mu niezbędnie potrzebni. Nasza szkolna orkiestra grała w podjasnogórskim parku, koncertowała w żeńskim Gimnazjum Słowackiego przy ulicy Kościuszki, prowadzonym przez Zofię Idzikowską. W mieście było takie powiedzenie: częstochowską sztubą kieruje trójca - „Zofia Szalona”, „Wacław Kędzierzawy” i „Dominik Ponury”, a więc Zofia Idzikowska, Wacław Płodowski i Dominik Zbierski. Dyrektor Wacław Płodowski bardzowcześnie gdzieś zgubił włosy. Marzył mu się fotel senatorski, ale wybory wygrał jego konkurent z Gimnazjum Traugutta, Dominik Zbierski. Dyrektor Płodowski uchodził za bardzo surowego, owszem, potrafił zrugać, ale był to człowiek mądry, pedantyczny, dbał o wzorowy porządek w szkole, nie był złośliwy. W stosunku do nauczycieli był wymagający, ale sprawiedliwy.
Czy poznał pan także okolice Kamienicy Polskiej?
Po pierwsze nie było takiego pożaru w okolicy, przy którym bym się szybko nie znalazł. Czasem ojciec wiózł mnie rowerem do fryzjera w Koziegłowach. Pamiętam, że była to droga nieutwardzona, biała, bez nawierzchni klinkierowej. Po deszczu pojawiała się biała maź, wszędzie było pełno dziur. Ruch był wówczas niewielki, przejeżdżały czasem furmanki i ciężarówki z węglem. Koziegłowy słynęły z wyrobu koszyków i kapeluszy. W okolicach leśniczówki w Siedlcu Małym zbieraliśmy grzyby, tata znał się z leśniczym. Chodziliśmy także przez las do osiedla szkolnego w Olsztynie; ojciec organizował także wycieczki z uczniami „Sienkiewicza” w stronę Śląska, pamiętam wycieczkę do Lubszy, miejscowości, w której mieszkał szanowany nauczyciel Józef Lompa, byliśmy także w Woźnikach. Zapuszczaliśmy się z kolegami do młyna Własna, ale jego właściciel nas przepędzał. Po drodze do Własny rosły jałowce, zrobiłem kiedyś dla ojca laskę z jałowcowego korzenia i pędu, długo jej używał. Na wzgórzu pod Łyścem palono sobótki, zwyczaj znany także w Kamienicy, z kolei do Jastrzębia chodziło się na potańcówki, bo tam były ładne dziewczyny. Trzeba było uważać, bo stosunki między chłopcami z Jastrzębia i z Kamienicy nie należały do najcieplejszych. Chodziło o dziewczęta - oczywiście najładniejsze były w Kamienicy. Mam na zdjęciach długonogą, szczupłą Jadzię, mieszkała w pobliżu kościoła, w domu z gankiem, często przychodziła do moich sióstr.
A jej nazwisko?
Kuśnierczyk.
Zapewne chodzi o „ Wisię”, córkę Józefa, a siostrę Wojciecha i Tadeusza, zamężną Tomzik?
Nie wiem, co się z nią później działo. We wrześniu 1939 roku byłem już w oddziale zwiadowczym, ale wojna dla mnie zakończyła się bardzo szybko - 4 września pod Seceminem, gdy zostałem ranny.
W 1940 roku ojciec umieścił mnie w Centralnej Szkole Pożarniczej w Warszawie na pierwszym kursie podoficerskim, w 1943 musiałem opuścić Warszawę, byłem w komórce legalizacyjnej współpracującej z „Marcinem” i „Ponurym”. W czasie okupacji odwiedziłem Kamienicę tylko raz, zresztą skończyło się to strzelaniną, ale to temat na inną rozmowę.
Czy pana rodzice mieli zamiar wybudować dom w pobliżu osiedla szkolnego ?
Kamienica Polska była bardzo ważnym miejscem dla mojego ojca, był tam łubiany. Nabył działkę ziemi, która miała stanowić swego rodzaju wiano dla moich sióstr, zabezpieczenie na cięższe czasy. O budowie domu raczej nie myślał, bo nie mógłby temu podołać finansowo. Gdy mama zaczęła chorować, sprzedał ziemię jakiemuś przedsiębiorcy z Romanowa.
Na koniec muszę zapytać o pewien sposób przyrządzanych na ognisku ziemniaków, zwanych przez zwanych przez niektórych pieczonkami lub prażonkami, a w Kamienicy...
Dymfowane kartofle i ich niepowtarzalny smak! Z cebulą, kiełbasą, słoniną, czy boczkiem - bez żadnych warzyw! Na wierzchu liście kapusty, na pokrywie kładło się rozia a na nim kamienie. Dymfowanie odbywało się na wzgórzu, od strony pola Mieczysława Cianciary. Opukiwanie garnka było najlepszym sposobem sprawdzenia, czy kartofle już doszły. Jadało się je z liścia kapusty, najczęściej rękami. Używano też zaostrzonych patyczków zwanych „dzidkami”. A najlepsze były te przypieczone, przywarte do ścianek garnka resztki.
Znajomość receptury zdradza prawdziwego kamieniczanina. Mam nadzieję, że to nasza pierwsza sesja z cyklu rozmów o Kamienicy Polskiej. Dziękuję.
Rozmawiał: Andrzej Kuśnierczyk
(rozmowa autoryzowana) Częstochowa, 6,7 grudnia 2011 r.
Andrzej Mąkosza ur. się 25 X 1919 w Częstochowie, syn Ireny z Nurczyńskich i Edwarda Mąkoszów. W 1939 r. uzyskał maturę w Gimnazjum im. Henryka Sienkiewicza. Uczestnik kampanii wrześniowej. Po ukończeniu kursu podoficerskiego w Centralnej Szkole Pożarni- czej (w 1943 r.) pracował w II Odziale Straży w Warszawie przy pl. Teatralnym. Zagrożony aresztowaniem przeniósł się do Częstochowy, był szefem straży w Fabryce Papieru na tyłach ul. Krakowskiej (rejon dzisiejszej Galerii Jurajskiej), potem w Drukami Nagłowskiego przy ul. Wilsona. Praca w drukami pozwoliła mu zdobyć papier używany przez okupanta, wykorzystany potem do legalizacji dokumentów strukturom Armii Krajowej.
Po wojnie wyjechał do Wrocławia, gdzie pracował w prywatnej firmie transportowej, po jej likwidacji (w 1951) pracował jako kierownik warsztatów samochodowych w Kielcach. Od 1951 byl członkiem orkiestry symfonicznej w Częstochowie założonej przez Edwarda Makoszę. W1959 r. zdał egzamin i został przyjęty do Państwowej Filhalmonii w Szczecinie. Z orkiestrą tą związany był aż do 1989 r. (pomimo przejście na emeryturę w 1984 r.). Od 2008 r. mieszkał , w rodzinnej Częstochowie. Andrzej Mąkosza ma rozliczne zainteresowania, jest wielkim miłośnikiem lotnictwa i motoryzacji, był j i pilotem w lotnictwie sanitarnym, szczyci się posiadaniem odznaki GOPR-u. Zm. 19 XI 2016 został pochowany w grobie rodzinnym na cmentarzu Kule (kwatera 1, rząd AZ, nr grobu 6).
Żródło: Kwartalnik ,, Korzenie” nr79, RXXI, 4/2011
Po wojnie wyjechał do Wrocławia, gdzie pracował w prywatnej firmie transportowej, po jej likwidacji (w 1951) pracował jako kierownik warsztatów samochodowych w Kielcach. Od 1951 byl członkiem orkiestry symfonicznej w Częstochowie założonej przez Edwarda Makoszę. W1959 r. zdał egzamin i został przyjęty do Państwowej Filhalmonii w Szczecinie. Z orkiestrą tą związany był aż do 1989 r. (pomimo przejście na emeryturę w 1984 r.). Od 2008 r. mieszkał , w rodzinnej Częstochowie. Andrzej Mąkosza ma rozliczne zainteresowania, jest wielkim miłośnikiem lotnictwa i motoryzacji, był j i pilotem w lotnictwie sanitarnym, szczyci się posiadaniem odznaki GOPR-u. Zm. 19 XI 2016 został pochowany w grobie rodzinnym na cmentarzu Kule (kwatera 1, rząd AZ, nr grobu 6).
Żródło: Kwartalnik ,, Korzenie” nr79, RXXI, 4/2011
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz