WRZECIONICE
Za czasów zaboru rosyjskiego, rzeka płynąca od zachodu na wschód wzdłuż Rudnika Małego, była naturalną granicą rosyjsko-niemiecką. Według mapy Księstwa Siewierskiego z piętnastego wieku, nazywała się „Kamienica", natomiast Słownik Geograficzny Królestwa Polskiego z 1888 roku podaje jej nazwę jako Odrzywół". Obecnie nosi ona nazwę „Kamieniczka". Rzeka ta, a właściwie strumień, ma długość około dwudziestu kilometrów i wpływa do Warty za Kamienicą Polską pod Osinami. Początek swój bierze w okolicach między Kamienicą Śląską a Drogobyczą. Już w średniowieczu w swoim początkowym biegu, na trzecim kilometrze, w Kamieńskich Młynach miała ona swoje szerokie rozlewisko, tworząc dość rozległy staw. Na tym rozlewisku staw pogłębiono, usypano groblę, wodę spiętrzono i wybudowano młyn wodny. Na czwartym kilometrze jej biegu, w miejscowości Huta Karola łączy się ona z dopływem, który wypływa z południa pod wsią Skrzeszówka, położoną już na Wyżynie Sląskiej tak zwanego "Progu Woźnickiego". Dopływ ten płynie w bardzo głębokim jarze zwanym tutaj „Padołami". W zamierzchłych czasach pańszczyźnianych, w dolnej części tego jaru, przed samą wsią Pakuły, utworzone były na tym strumieniu stawy rybne. Na połączonym już strumieniu w Hucie Karola, zrobiony był jaz, który spiętrzał wodę. Obok tego jazu najpierw powstał też młyn wodny, a w późniejszych czasach młyn zlikwidowano i na tym miejscu utworzono kuźnicę prymitywnego wytopu żelaza oraz przekuwania go na sztaby. Miejscowa ludność nazywała to „Klepką". Mechaniczne młoty do kucia żelaza były tu poruszane za pomocą tej spiętrzonej wody Zakład ten upadł jeszcze przed pierwszą wojną światową. Zauważyć tam można jeszcze dzisiaj ślady tej działalności. Między Pakułami i Hutą Karola w kierunku Rudnika Małego, za czasów pańszczyźnianych były też urządzone stawy rybne. Rzeka ta, za wyjątkiem tych miejsc płynęła dziko i zasilana była wodą ze źródlisk na trasie swojego początkowego biegu. Jest ona również zlewnią wód opadowych północnej strony tak zwanego Progu Woźnickiego Wyżyny Sląskiej. Normalny stan wody w Rudniku Małym liczy kilkanaście centymetrów i sięga najwyżej do kolan dorosłego człowieka. Szerokość nurtu nie przekracza trzech metrów. Spadek terenu w Rudniku Małym wynosi dwa metry na jeden kilometr. Woda płynie więc na tyle bystro, że piaskowe dno rzeczki jest zawsze czyste, bo humusowe cząstki są unoszone z wodą. Tak jest w czasie normalnego stanu pogody. Bywają jednak tutaj takie pory roku, że woda tej niewinnej rzeczki nagle gwałtownie przybiera, występuje ze swoich brzegów i w Rudniku Małym zalewa całą smugę łąk od wsi aż do Bon o szerokości kilkuset metrów i rwie spieniona do przodu. Powodzie takie powstają w marcu przy roztopach wiosennych i latem po ulewnych deszczach. W dalszym swoim biegu rzeczka staje się coraz większa w miarę zasilania jej wodami następnych dopływów. W końcu Rudnika Małego, na Odrzywołach wpływa do niej strumień o nazwie Zimna Woda, płynący prawie równolegle na wschód wzdłuż wsi Starcza, a wypływający z lasu między Drogobyczą a Starczą z miejsca zwanego właśnie Zimną Wodą. W zamierzchłych czasach Księstwa Siewierskiego na połączonych strumieniach tych rzek istniał młyn o nazwie „Odrzywół", który jest wzmiankowany w 1664 roku w dokumentach historycznych tych ziem. Następny dopływ — to finały strumyk; jest on na szóstym kilometrze jej biegu, na początku Rudnika Wielkiego. Płynie on z południa od Czarnego Lasu przez Grocholki. Na siódmym kilometrze wpływa do Kamieniczki dość duży dopływ też z południa. Płynie on wzdłuż Kozłowca z okolic Siedlca Dużego. Na tym strumyku w dawnej przeszłości był również młyn wodny na utworzonym tak zwanym Stawie Kozłowym. W miejscowości Własna utworzone było również od zamierzchłych czasów spiętrzenie wody, na którym istniał najpierw młyn, a w 1563 roku zbudował tu kuźnicę Andrzej Swang, prawdopodobnie Szkot z pochodzenia. Była to własna kuźnica Andrzeja Swanga i od tego słowa „własna" pochodzi nazwa tej miejscowości. W kuźnicy tej miechy dymarskie i młoty do kucia żelaza poruszane były energią wodną. Wytapiano tutaj z rudy żelazo i przekuwano go na sztaby. Roczna wydajność tej kuźnicy wynosiła w granicach 30 ton kutego żelaza. Kuźnica Własna mimo, że była poza granicami Księstwa Siewierskiego, to jednak podlegała parafii w Koziegłowach i składała roczną daninę plebanowi tej parafii w wymiarze jednego wozu kutego żelaza Żelazo z tej kuźnicy przewożono dla potrzeb kraju przez komorę celną w Koziegłowach. W 1765 roku zarejestrowano, że czterech kupców z Własnej przewiozło 11 transportów żelaza w ilości ogólnej 141 centnarów. W późniejszych czasach kuźnicę zlikwidowano i na nowo wybudowano młyn wodny. W latach międzywojennych właścicielem tego młyna był Imiełowski. Pamiętam jeszcze czasy, kiedy okoliczna ludność niechętnie woziła zboże do przemiału w tym młynie ponieważ posiadał on jeszcze kamienne koła do mielenia zboża. Przyczyną tej niechęci było to, że jednak w czasie mieleniapowstawał w niewielkiej ilości pył kamienny i mieszał się z mąką. Przy jedzeniu chleba wypieczonego z tej mąki trzeszczało w zębach. Tego i sam niejednokrotnie doświadczyłem. Dopiero w latach przed drugą wojną światową kamienne koła zastąpiono stalowymi walcami. Dzięki tej modernizacji widziałem na własne oczy jak wyglądały kamienne koła młyńskie ponieważ zostały one wytoczone z budynku i leżały prze* długi czas na brzegu rzeki obok młyna. Być może, że leżą oneAam nadal do dnia dzisiejszego. Były to imponujące około półtora metra średnicy granitowe kolosy, koloru różowego, ponacinane zbieżyście rowkami od obwodu do środka koła, w którym był okrągły otwór. Ostatni niewielki dopływ tej rzeczki z południa o nazwie „Bródek" znajduje się na dwunastym kilometrze jej biegu w Romanowie, skąd rzeka ta płynie wzdłuż wsi Kamienica Polska dalej na wschód i za tą miejscowością wpływa do Warty, zasilając znacznie jej wody. W Kamienicy Polskiej na tej rzece był również młyn wodny. Obok młyna urządzony był tutaj „Folusz" sukienniczy. Był to zakład, w którym uszlachetniano sukno. Zakład foluszniczy był napędzany energią wodną z oddzielnego koła. W Kamienicy Polskiej od końca czternastego wieku aż do 1631 roku na tej rzece pracowała również kuźnica żelaza, do której rudę dostarczano z Osin. Kuźnica ta, jak wszystkie inne, napędzana była również energią wodną rzeki Kamieniczki. Jak wynika z tego opisu, w średniowieczu na tej niewielkiej rzece, bo liczącej zaledwie 20 kilometrów dhigości, pracowało 5 młynów, zakład foluszniczy i 3 kuźnice; to wszystko było napędzane przez 9 kół wodnych. Jak na owe czasy to przyznać trzeba naszym przodkom, że umieli oni wykorzystać i zagospodarować energię potencjalną tej wody dla potrzeb zamieszkałej w tym rejonie ludności znacznie lepiej niż my obecnie. Była to darmowa energia, nie zanieczyszczająca środowiska przyrodniczego. Ponadto spiętrzenia wody tworzyły wielkie stawy, w których hodowano ryby; te zaś trafiały przede wszystkim na stoły możnych tych ziem, ale i również urozmaicały wyżywienie tych, którzy tą hodowlą bezpośrednio się zajmowali i tych, którzy w pobliżu tych stawów i rzeki mieli swoje siedziby. W okresie zaborów rzeka ta jak i jej dopływy płynęła dziko, bez żadnej regulacji. Ponieważ co najmniej dwa razy do roku zdarzały się tu powodzie, w związku z tym rzeka ta tutaj, w Rudniku Małym prawie po każdej powodzi zmieniała swoje dno, a czasem i koryto. Silne prądy spiętrzonej wody w czasie powodzi raz to wymywały głębokie doły, to znów zasypywały je na nowo piaskiem, a często i przesuwały koryto głównego nurtu wody. Ponieważ w Rudniku Małym w czasie zaborów rzeka ta była naturalną granicą rosyjsko-niemiecką, więc i granica ta przesuwała się zgodnie z jej kaprysami. Posiadała różne zakręty, meandry i zakosy. Dopiero na kilka lat przed pierwszą wojną światową rzekę tę tylko na odcinku Rudnika Małego wyprostowano i uregulowano. Wykopano nowe koryto mniej więcej w środku smugi łąk między wsią a Borem, aby granica była odsunięta od lasu i również od wsi. Domyślać się można, że zrobiono to w celu ułatwienia pilnowania tego odcinka granicy. Roboty te zostały wykonane przez ekipę roboczą rosyjską. Mieszkańcy Rudnika Małego przy prostowaniu tej rzeki stracili pokaźne powierzchnie łąk, które zostały włączone do zaboru pruskiego. Tym jednał: w owym czasie nikt się nie przejmował, bo ziemi wtedy każdy miał jeszcze dość. Widoczne są jeszcze do dzisiaj ślady starego koryta rzeki. Jak już wspomniałem, w czasie zaborów mieszkańcy wsi nie mieli dostępu do rzeki. Dopiero po pierwszej wojnie światowej granicę zachodnią przesunięto około czterdziestu kilometrów na zachód. Wówczas to dopiero otworzył się na nowo po stu latach dostęp dla mieszkańców wsi do rzeki i lasu. Najbardziej korzystały z tej rzeki dzieci i młodzież w okresie letnim. Tutaj w czasie letnich upałów wszystkie dzieci i młodzież zażywały ustawicznych kąpieli. Był zwyczaj, że po sianokosach dorośli mężczyźni robili na rzece tamę. Lustro wody podnosiło się i wypływała ona z brzegów, zalewając szeroko łąki. Jeżeli była dłużej pogoda, tamę taką utrzymywano nawet przez kilkanaście dni. Dawała ona podwójną korzyść, bo nawadniała w okresie suszy łąki, a podniesione lustro wody do wysokości brzegów, stanowiło doskonałe kąpielisko dla wszystkich spragnionych ochłody. Był również taki okres, kiedy Piotr Walentek miał obok rzeki staw rybny. Na rzece zbudował przystawki w celu podniesienia lustra wody w rzece dla uzupełnienia wody w stawie. Tutaj stale było najlepsze kąpielisko bez wysiłku i kłopotów związanych z robieniem tamy. Dzięki temu starsze dzieci i młodzież uczyły się pływać. Młodsze dzieci, które nie umiały jeszcze pływać zażywały kąpieli w płytkiej wodzie rozlanej po łąkach albo pływały na pływakach zrobionych z dwóch wiązek tataraku, co było tu powszechne. Pizy tej okazji, muszę się przyznać, że swoją kartę pływacką zawdzięczam tej rzece w Rudniku Małym. W wodzie tej rzeki żyło dużo miętusów, płoci, szczupaków, okoni i kiełbi. Było tu również dużo karasi, tak zwanych japończyków, które wypływały w czasie powodzi ze stawu w Kamieńskich Młynach. Na całej długości rzeki i jej dopływach żyło bardzo dużo raków. W dopływach tej rzeki oprócz wymienionych już ryb żyło mnóstwo linów, karasi zwykłych i piskorzy. W strumieniu płynącym przez tak zwane „Hubki" i Grocholki według opowiadań starych ludzi żyły również węgorze. Za moich czasów węgorza tam już nie spotkałem. Na odcinku rzeki w Rudniku Małym występowały w niewielkiej ilości dziwne, srebrne, kształtu walcowatego ryby gubości palca i długości około 30 centymetrów, nazywane tu „Wrzecionicami". Bardzo dużo ich żyło w rzece płynącej z lasu wzdłuż Kozłowca. Ryby te zawsze były zagrzebane w piasku lub nawet w błocie dna rzeki i po wejściu człowieka do wody płoszyły się lub też specjalnie wypływały z kryjówek i ruchem falistym w odróżnieniu od innych ryb usiłowały dopłynąć do nóg zagłębionych w wodzie. Wszyscy się tych stworzeń panicznie bali ponieważ od dziecka byliśmy ostrzegani przez rodziców i dorosłych, że wrzecionice przyczepiają się swoimi pyszczkami do nóg i wysysają krew. Wrzecionice pod względem skali strachu były przez nas traktowane jak żmije wodne. W Rudniku Wielkim na tym dopływie, o którym wspominam nie było mostu. Był szeroki bród dla przejazdu wozów, a dla pieszych — kładka. Latem, gdy szliśmy do szkoły, przechodziliśmy specjalnie nie przez kładkę, a przez bród. Wówczas wrzecionice wypływały masowo z dna strumienia, usiłując się dobrać do naszych bosych nóg. Wtedy z wielkim strachem tłukliśmy je kijami, bohatersko przezwyciężając ten wielki strach. Po wielu, wielu latach kiedy już zapomniałem o tych strasznych wrzecionicach z moich dziecięcych lat, z jakiejś okazji w towarzystwie znalazłem się w dość ekskluzywnej, jedynej wówczas restauracji rybnej w Warszawie przy ul. Puławskiej. Oprócz różnych oryginalnych dań rybnych podano nam marynowane minogi. Kelner postawił przede mną podłużną kokilkę, w której natychmiast rozpoznałem moje jadowite wrzecionice ze strumienia na Kozłowcu. Przypomniały mi się zaraz moje lata szkolne, szkoła u Sitka, rzeczka na Kozłowcu i ten ogromny strach przed tą podobno żądną krwi rybą. Teraz, oto stały one przede inną, podane w eleganckiej i wyszukanej formie, a ja miałem je konsumować. Ciekawość moja jednak była silniejsza od strachu i uprzedzeń. Przemogłem się i zjadłem je w całości. Przyznać muszę, że w smaku były doskonałe. Przy okazji, kiedy wspominam czasy mojej młodości i wszystko to, co wiąże się z tą małą rzeczką w Rudniku Małym, to chcę powiedzieć, że w moim późniejszym życiu kąpałem się w różnych rzekach w Polsce. Kąpałem się w rzekach górskich, takich, jak : Poprad, Dunajec, Raba, Wisłoka i San; kąpałem się w rzekach nizinnych, takich jak : Wisła, Bug, Liwiec, Świder i Pisa; kąpałem się również prawie we wszystkich większych jeziorach mazurskich i w naszym Bałtyku. Na tej podstawie stwierdzam, że w czasie słonecznego lata, kiedy temperatura powietrza jest w granicach trzydziestu stopni Celsjusza, najzimniejszą spośród wszystkich wymienionych przeze mnie wód jest woda w rzece, w Rudniku Małym. Temperatura tej wody wynosi wówczas około szesnastu stopni Celsjusza. Aby się w tej rzece zanurzyć w czasie gorącego lata, każdorazowo trzeba się zdobyć na dużo odwagi i samozaparcia. Pierwsze zanurzenie jest szokujące i dłużej niż dwadzieścia minut w pełnym zanurzeniu nie da się wytrzymać. Pamiętam, a jakże, pamiętam to uczucie łamania kości nóg z zimna w pierwszych momentach po zanurzeniu i tę gęsią skórkę na całym ciele po wyjściu z wody. Zawsze w takich razach przyrzekaliśmy sobie, że więcej do tej wody już się nie zanurzymy. Takich katuszy nie zaznałem nigdzie, w żadnej wodzie, jak tam w tej rzece w Rudniku Małym. Na koniec tych moich wspomnień o tej niepozornej rzeczce w Rudniku Małym chciałem powiedzieć, że mimo wszystkich udręczeń z powodu jej zimnych wód, czuję do niej wielki sentyment za to, że w przeszłości wyręczała naszych przodków od ciężkiej i żmudnej pracy przy mieleniu zboża w żarnach na ich codzienny i powszedni chleb. Jestem jej wdzięczny również za to, że w przeszłości w swych czystych wodach hodowała ławice dorodnych ryb, które były poważnym składnikiem pożywienia naszych dziadów i pradziadów. Dzięki pracy tej rzeki powstawały tu na tej ziemi pierwsze zalążki hutnictwa żelaza, co przyczyniło się do wielkiego postępu technicznego i cywilizacyjnego tych ziem, a nawet całego kraju. Dzisiaj, kiedy przyjeżdżam tam w odwiedziny do mojej rodziny, zawsze idę nad tę rzeczkę aby się z nią przywitać i popatrzeć na jej wodę. Wpatrując się w jej nurt, ogarnia mnie zawsze głęboka zaduma nad tym, że chociaż wszystko się tu już zmieniło i przeminęło bezpowrotnie z upływem czasu, że chociaż nie ma już śladów tej działalności naszych przodków, jaką opisałem, to jednak pozostała ona jedyna, niezmienna, taka sama jak dawniej, gotowa służyć każdemu, kto tego zapragnie. Chociaż zanurzyć się w jej nurty nie mam już jakoś ochoty, to jednak zawsze na spotkanie witam się z nią z uczuciem wielkiej przyjemności przez rytualne obmycie rąk w jej nurtach; czynię to również na pożegnanie. Dopiero po spełnieniu tego aktu mam pełne poczucie, że byłem w swej rodzinnej wsi. Źródło: ,, Rany i Blizny Małej Ojczyzny” , aut: Józef Bakota, Warszawa 2000r, str. 179-185
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz