Łączna liczba wyświetleń

środa, 14 października 2020

Źniwa dawniej.

 Dziś w pola wyjeżdżają kombajny. Za nimi rolnicy, czekając na wymłócenie swojego zboża. Gdy kombajn wjeżdża na pole, trzeba podstawić wóz na ziarno. Potem przewieźć je do domu, wysuszyć, jeśli jest taka potrzeba i przełożyć do sąsieków. Pozostaje zwózka słomy. I po żniwach. Zupełnie inaczej było dawniej. Żniwa jeszcze kilkanaście lat temu były czasem wytężonej pracy w całej wsi. W upale, w pocie czoła, sierpami, kosami ścinano zboże, gołymi rękami wiązano w snopy, zwożono wozami pod dom, by później je wymłócić. Żniwa trwały około trzech tygodni.

W dawnych czasach tradycyjnym narzędziem żniwiarza był sierp. Później (po II wojnie światowej) częściej używano kos. Najpierw trzeba było wyklepać kosy, a jest to nie lada umiejętność. Kosisko trzeba było opatrzyć tzw. kabłąkiem, dla lepszego ułożenia pokosów. Potem łan za łanem padał pod cięciami kos. Dobry kosiarz, podcina koniec pokosa tak, aby zboże układało się jak najrówniej, nie rozwlekając niepotrzebnie źdźbeł po ściernisku i nie zostawiając tzw. zębów nierównego ścierniska. Zboże podbierali żniwiarze, zwykle kobiety, wiążąc w snopki przy pomocy zrobionych ze słomy powróseł. By powstało powrósło niewielką, mieszczącą się w dłoni ilość źdźbeł zakręca się kilkakrotnie, przekładając między dłońmi i pazuchą, w odległości około 10 cm od kłosa, następnie źdźbła dzieli się na pół i układa wzdłuż pokosa w odległości równej ilości przyszłych snopków. Zboże w ilości wystarczającej na snopek, odkłada się na leżące na ziemi powrósło i odpowiednio nim zakręcając wiąże w odległości 3/5 od góry snopa.
Powrósło trzeba zawiązać mocno, by snopek nie rozpadł się. Dobrze ułożony snopek ma całkowitą długość niewiele większą niż najdłuższe źdźbła. Snopki do kopienia przenosi się trzymając za powrósło jak za uchwyt walizki. Zboże było gwarantem przeżycia rodziny i cieszyło się takim szacunkiem, że zbierano wszystkie, nawet leżące pojedynczo kłosy z pola - często robiły to dzieci. Snopki równo ustawiano w „kopki”, zwane w zależności od sposobu ułożenia i liczby snopków lalkami lub maderykami. Ułożenie lalki było prostsze. Na ziemi stawia się pionowo pierwszy środowy snop, kłosami w kierunku nieba. Kolejne cztery snopki ustawione są lekko ukośnie, na krzyż po obydwu stronach wokół snopa środkowego, również kłosami do góry.
W celu ochrony przed deszczem, rozwierając snopek równomiernie od strony kłosów nakłada się od góry szósty snopek, kłosami w dół. Tak zabezpieczone zboże może schnąć, przy czym po każdym silniejszym wietrze należy sprawdzić czy snopki z góry nie spadły lub czy cała kopa się nie przewróciła. Maderyki są trudniejsze do złożenia dla niewprawnego żniwiarza. Na jeden maderyk przypada ok. 20 snopków – trzy maderyki dawały tzw. kopę (60 snopków). U podstawy kładziono zwinięty na pół snopek, kłosami do góry. Na nim układało się cztery „węgły”, na każde węgło po 5 snopków (do jednego węgła zaliczał się ten pierwszy snopek, u podstawy). Całość nakrywało się podobnie jak lalkę rozłożonym snopkiem. Z pól zboża zwożono wozami tzw. drabiniastymi (w odróżnieniu od wozu z tzw. paką do zwożenia np. ziemniaków). Lalki czy maderyki stały w polu około tygodnia – dla wyschnięcia snopków. Zwykle przed południem, w słoneczne dni rozbierano „konstrukcję” lalki czy maderyka, kładąc snopki luzem, by zboże przed zabraniem mogło podeschnąć – z pola snopki zabierano po południu.
Gdy zboże było dobrze wyschnięte zabierano je bez rozkładania kopek, a gdy lato było deszczowe często przekładano snopki w nowe lalki czy maderyki, czasem nawet rozwiązując powrósła dla lepszego przeschnięcia zboża. Ułożenie snopków na wozie tak by zmieściło się ich dużo i by nie spadły też wymagało odpowiednich umiejętności. Na wóz kładło się około 120 – 180 snopków – w zależności od ich wielkości. Wozy załadowane zbożem zapawężano (kładziono wzdłuż, na środku załadowanego wozu długi drąg – „pawąz”, który z przodu i z tyłu mocowano powrozami), co zabezpieczało przed spadaniem snopów w trakcie transportu. Zwiezione do gospodarstwa snopy układano warstwami w stodołach lub w stogi zwane kopami (nazwa w tym przypadku niezwiązana była z liczbą snopków). Stogi te były tak wysokie, że wchodziło się na nie często po drabinach.
Ze snopami należało obchodzić się jak najostrożniej, aby uniknąć przedwczesnego ich wymłócenia. Ukoronowaniem żniw było młócenie zboża. Dawniej służył temu cep, o prostej, ale skutecznej konstrukcji – cepami młócono głównie żyto. Każda stodoła miała tak zwane „boisko”. To tutaj rozwiązane i ułożone zboże przez jednego lub dwóch młockarzy wyposażonych w cepy, było rytmicznie uderzane po części kłosowej. Po wystarczającej ilości uderzeń (ręczne sprawdzenie kilku kłosów czy pozbawione są już ziaren) należało zebrać słomę, tak nią potrząsając, aby wytrzepać ziarno i plewy. Pozostałe na spodzie ziarno z plewami należało tyłem grabi zepchnąć w kąt boiska, gdzie oczekiwało przewiania, czyli oddzielenia lekkich plew od cięższego ziarna.
Do młócenia innych zbóż służyły ręczne maszyny – korbą tej maszyny obracało cztery osoby – maszyny te nazywano „zębatkami” – wymłóconą już słomę wiązano przygotowanymi wcześniej powrósłami. Zboże następnie przewiewano. Zboże przewiewano tzw. „siedleczką” – była to jakby szufelka dłubana z lipy, nią rzucano zboże na wietrze, wiatr oddzielał plewy. Oddzielenie ziarna od plew mogło odbywać się w urządzeniu zwanym młynkiem. Nabrana do „opałki” mieszanina była wsypywana do młynka, gdzie przy pomocy sztucznie wytworzonego wiatru i potrząsającego rafką targańca, było wstępnie oddzielone ziarno od plew. Uzyskane ziarno należało powtórnie przemłynkować na większym wietrze.
Niestety maszyna ta nie oddzielała równie ciężkich jak zboże nasion chwastów (kąkol, wyka), co później nadawało wypiekom gorzkawy smak. Dla dokładnego oddzielenia ziaren zbóż od chwastów używano przetaka – było to tzw. „czynienie zboża”. Nasiona chwastów wypadały pod przetak. Później, pamiętają to chyba wszyscy, którzy to czytają, od domu do domu przeciągano charakterystyczne, wielkie, szare „maszyny” elektryczne. Młócenie w zmechanizowanych czasach tzw. „maszynami” trwało różnie – w zależności od wielkości gospodarstwa – od godziny do kilkunastu nawet godzin.
Tu istniał podział ról. Po stabilnym ustawieniu maszyny, przyciągniętej od sąsiada ciągnikiem, rozpoczynały się omłoty. Jedna osoba podawała snopki ze stogu na maszynę. Snopki te odbierała jedna z dwóch osób stojących na maszynie – przecinała sierpem powrósło i podawała zboże drugiej osobie wpuszczającej zboże do maszyny. Ziarno wpadało do worków zapiętych z tyłu, gospodarz przenosił je do sąsieków. Plewy z boku maszyny zbierano do opałek – gromadzono je jako paszę dla bydła. Słoma z kolei była wiązana przygotowanymi wcześniej powrósłami (później - sznurkiem przyłączonej do maszyny prasy), przenoszona pod stodołę i tam wydawana na dwuzębnych opatrzonych długim trzonem widłach na strych, odbierana i składana. Przy takich omłotach wzajemnie pomagali sobie krewni i sąsiedzi. Potrzebnych było ok. 11 – 13 osób. Wymłócone, wsypane do worków zboże przynoszono do spichlerza, gdzie wsypywane było do sąsieków wykonanych z drewna.
W każdej z przegród znajdowało się kilka suchych kołków zapobiegających stęchnięciu niedosuszonego zboża. Sąsieki stały na koło 20 cm nogach, co zabezpieczało przed ciągnięciem wilgoci od podłoża i umożliwiało kotom łowienie myszy spod sąsieków. Mija lato i zaczyna się jesień czas wykopków. Ale to już na inną opowieść.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Z Kamienicy Polskiej. 1928r