Łączna liczba wyświetleń

środa, 14 października 2020

RÓŻNE ODCIENIE NIEPODLEGŁOŚCI.

 Przy okazji corocznych obchodów odzyskania niepodległości nasuwają mi się różne przemyślenia. Posłużę się głównie opowieściami ludzi starszych, których cierpliwie, ale i z zaciekawieniem słuchałem. Zacznę od historii mieszkańca Kamienicy Polskiej, którą opowiedział mi jego syn, pan Jan nieżyjący zresztą od kilkunastu lat. Nazwiska nie podaję, bo może jego żyjący synowie nie życzyliby sobie rozgłosu. W Kamienicy mówiono o nim krótko: „dwie wojny przeżył, ale zginął od końskiego kopyta”. Pan Jan mówił tak: ojciec, gdy ojczyzna była zagrożona bolszewicką nawałą, poszedł pod komendę Piłsudskiego – wtedy jeszcze komendanta. Zapał do obrony świeżo co odzyskanej niepodległości był ogromny. Wielu młodych z Kamienicy, w wieku ojca też poszło na ochotnika. Żołnierz idący na odpór bolszewikom, od okolicznej ludności miał wszystko, nawet, gdyby zechciał mieć hrabinę, też by ją miał – to tak powiedziane po żołniersku. „Błękitnokrwiści” zdawali sobie sprawę z zagrożenia, a prosty lud po prostu nie chciał powrotu „rusa”. Natomiast, gdy bolszewik został odparty, wracający żołnierz napotykał we dworze zamkniętą studnię lub spuszczone psy. Prosty chłop natomiast potrafił podzielić się tym, co mu zostało z zawieruchy wojennej. Ot, wdzięczność. I to jest ten ciemniejszy odcień odzyskania i obrony niepodległości. Dla przypomnienia: nazwiska poległych kamieniczan są umieszczone na tablicy w kościele parafialnym, ufundowanej przez mieszkańców w 10. rocznicę odzyskania niepodległości (z lewej strony pod chórem). Bohatera naszej opowieści tam nie ma, bo szczęśliwie ominęły go kule. W następnych latach kryzys światowy dotknął też Polskę.

Uroczystość 20-lecia Związku Byłych Ochotników Armii Polskiej 1914-1921roku w Kamienicy Polskiej .W ostatnim rzędzie pierwszy z lewej p.Jadowski Franciszek (sołtys) ,w drugim rzędzie drugi od prawej p.Hajnrych Franciszek ,trzeci p.Marsik Bronisław (?),na samym dole leżący z lewej p.Godzina Walenty.Drugi z lewej p.Józef Benke.1938r.Foto do rozpoznania .Udostępnił p.Michał Gorzelak
Załamanie koniunktury, zamykane firmy, bezrobocie, emigracja za chlebem, po prostu bieda. Czy zwątpienia nie odczuwali wówczas obrońcy ojczyzny, gdy ich dzieci otwierały buzie w oczekiwaniu na kawałek chleba? A w polityce niemalże chaos, rządy upadały, w sejmie impas i awantury. Słynne są słowa marszałka Piłsudskiego, że posłów należałoby walić po gębach, aż będą zęby pryskały. W nawiązaniu do teraźniejszości, to jest ostatniego dwudziestolecia, obserwując poczynania naszych wybrańców w sejmie: pieniactwo, ględzenie nie na temat, lekceważenie powagi sejmu, butę i arogancję wobec swych przeciwników, chciałoby się zawołać – panie marszałku wstań! Historycy wywodzą, że zamach majowy w 1926 roku to była słuszna sprawa. Tylko dlaczego życie straciło aż tylu ludzi? W samej Warszawie naliczono 175, głównie żołnierzy wiernych przysiędze i w obronie legalnych władz, a w całej Polsce około 300 (dane zaczerpnięte z gazety z tamtego okresu). Co czuły matki nieżyjących, gdy dostały zawiadomienia o śmierci swoich synów? Czy ktoś mi podpowie, jaki był podany powód śmierci? Nie było zagrożenia zewnętrznego, więc zginął w obronie czego? Rozważania, czy przewrót majowy to była konieczność, kojarzą mi się z rozważaniami, czy wprowadzenie stanu wojennego w 1981 roku to też była konieczność. W obu przypadkach chodziło o „stołki” czyli władzę. W tamtym pierwszym o zdobycie, a w tym drugim o ich utrzymanie. Liczba ofiar jest nieporównywalna
Tablica pamiątkowa w Kościele parafialnym w Kamienicy Polskiej
. A wszystko można podciągnąć pod hasło, że to dla dobra Polski. Wróćmy jednak do okresu międzywojennego, tak ostatnio gloryfikowanego. Dalej było już „z górki”. Opozycja w więzieniach lub zmuszona do emigracji. Czy teraz mówi się o Berezie Kartuskiej – obozie dla opozycjonistów? Przypominam sobie, gdy w szkole podstawowej na lekcji historii, a było to w początkach lat 60., spytałem: „a co to była za wojna w 1920 roku, o której mówiło się w domu?”, dostałem odpowiedź, że tak, taka wojna była, między Polską a Związkiem Radzieckim. O Piłsudskim ani słowa. A następnego dnia ojciec był wezwany do szkoły na rozmowę, po której powiedział mi: „więcej takich pytań nie zadawaj, pytaj lepiej mnie”. Dużo mówił też o Wincentym Witosie, przywódcy ruchu ludowego i trzykrotnym premierze pochodzenia chłopskiego. Ojciec był sympatykiem ludowców. Zarówno Wincenty Witos, jak i Wojciech Korfanty na Śląsku doświadczyli smaku sanacji. Czy blasku sanacji dodają szarże konnej policji na strajkujących robotników lub protestujących chłopów w 1937 roku na Rzeszowszczyźnie? O komunizm posądzić można było każdego. Wystarczyło na przykład nie dość nisko ukłonić się panu dziedzicowi, albo zaliczyć parę nieobecności w kościele. Już samo posądzenie mogło skutkować wykluczeniem z życia społecznego. Mieliśmy również zapędy kolonialne. Madagaskar – wówczas do wzięcia – miał być naszą kolonią. Ku temu zawiązała się nawet Liga Morska i Kolonialna. Niestety sami staliśmy się wkrótce kolonią niemiecką i sowiecką. O „wyzwoleniu” Zaolzia z rąk czeskich też warto przypomnieć, co ciągle rzutuje na stosunki z naszymi południowymi sąsiadami, pogłębione jeszcze w 1968 roku naszym udziałem w interwencji jako najwierniejsi sojusznicy L. Breżniewa. Nawiasem mówiąc, gdyby nie moja czasowa niezdolność do służby wojskowej, po chorobie, być może też brałbym w tym udział. Mój rocznik poborowy tam był. Wielu wróciło, ale w metalowym „opakowaniu”. W audycji radiowej w dniu Święta Niepodległości przytoczono słowa marszałka: „my Polacy niepodległość mamy we krwi”. Od siebie zapytam: czy też nie mamy w genach skłonności do buntu, rokoszy, spisków, zawiązywania konfederacji i chęci do wojaczki innej niż o niepodległość? Oto przykład zamierzchłych dziejów Częstochowy. W dziesięć lat po potopie szwedzkim, gdzie miasto zostało zniszczone w 60%, miał miejsce bunt przeciw królowi, zwany rokoszem Lubomirskiego – zwycięski nad wojskami królewskimi, czego wynikiem było znowu splądrowanie miasta i mnóstwo ofiar. Potrzebne to było? Być może późniejsze ufundowanie przez rodzinę Lubomirskich kunsztownej bramy, stojącej do dziś przy wejściu na Jasną Górę, było w ramach pokuty i odkupienia win. W późniejszych wiekach wierność sojusznicza i obietnica suwerenności zaznaczyła się naszym niechlubnym udziałem pod Somosierrą i na San Domingo, gdzie to przeciwnik walczył o niepodległość. W czasach współczesnych ochotniczo byliśmy w Iraku i Afganistanie. Jedno nie podlega dyskusji: marszałkowi Piłsudskiemu zawdzięczamy zaistnienie i obronę państwa polskiego, chociaż opracowanie planu bitwy warszawskiej nie było jego udziałem – on był jego wykonawcą. Inaczej stalibyśmy się republiką radziecką, jako „priwiślański kraj”. Jeszcze jeden wątek z tamtych czasów. W latach szkolnych, w czasie mojego ponad miesięcznego pobytu w szpitalu (za który n.b. ojciec musiał zapłacić, bo rolnictwo indywidualne nie miało ubezpieczeń, ponieważ tow. Gomułka twierdził, że konie i renciści doprowadzą Polskę do upadku) poznałem pewnego starszego pana z wielką blizną na głowie. Widocznie wzbudziłem w nim zaufanie, bo zaczął się zwierzać skąd ta blizna. To pamiątka po wojnie polsko-bolszewickiej na Ukrainie z marszu na Kijów. Szczerze nienawidził bolszewików. Opowiedział mi swa historię: pewnego razu na drodze przed naszym konnym oddziałem stanął „mołodiec” trzymający dwa konie, takie chabety od pługa. Oddział nasz przystanął, a on powiedział, że chciałby się zamienić na konie. W tym momencie rozległy się strzały z boku, bo to była zasadzka. Nasz dowódca szybko dobytą szablą rozprawił się z nim, momentalnie w galop i uszliśmy, ale paru naszych zostało. Ranny zostałem w innej bitwie i na tym moje wojowanie się skończyło. Tyle opowieści. Mnie z kolei wypytywał jak to jest – a były to początki radia tranzystorowego – że nie jest podłączone do niczego, a gra. Rozumiał, że po drutach ta mowa i muzyka może płynąć, ale że bez niczego – niepojęte. Co mogłem odpowiedzieć, sam niewiele wiedziałem. Smak wyzwolenia po drugiej wojnie poznali też nasi więźniowie obozu koncentracyjnego po wkroczeniu Amerykanów. „Teraz my S-mani” – to słowa amerykańskich żandarmów wojskowych. Byłych więźniów stawiano do apeli, podobnie jak robili to hitlerowcy, a niemieckie wyrostki drwiły z nich. Te skandaliczne występki zapamiętałem z książki Bronisława Najnigiera „Powrót z daleka”. Wcześniej była inna wdzięczność Amerykanów za zdobycie Monte Casino. Generał Clark nie życzył sobie na paradzie zwycięstwa w Rzymie żadnych Greków, czy innych straży pożarnych. Czy nie wiedział, kto mu tę drogę na Rzym otworzył? A w kraju tą nową niepodległość odczuli żołnierze konspiracji, jak i żołnierze wracający do kraju z Zachodu. Wszystkich wrzucano do jednego ubeckiego worka, jako „zaplutych karłów reakcji”. Taki był język ówczesnej propagandy. Aniepodległość owszem była – państwo na mapach zaistniało, mieliśmy biało-czerwoną flagę, godło (trochę zmienione), nikt nam nie zabraniał mówić po polsku, szkolnictwo obowiązkowe z językiem obcym rosyjskim. To była niepodległość, ale bez wolności i całkowitej suwerenności. Spójrzmy jeszcze na niepodległość ze strony Ukraińców czy Litwinów. Dla Ukraińców w zachodniej Ukrainie po pierwszej wojnie światowej zmienił się tylko zaborca z Rusa w Lacha, bo we wschodniej Rus pozostał. Kresowy chłop, gdy nie zdjął czapki przed polskim policjantem, dostawał w pysk (to z Wańkowicza). Jak pan posterunkowy przyszedł do karczmy, to za piwo zapłacił, jak miał dobry humor. Litwinów generał Żeligowski szybko przywołał do porządku i Wilno stało się nasze. Po latach takie bestialskie akcje, jak na Wołyniu, wyczyny własowców i UPA – to aby nie był odwet? Zresztą oni też uwierzyli w obiecaną niepodległość, podobnie jak kiedyś my ze strony Napoleona. Na zakończenie wróćmy do historii bohatera naszej opowieści. Pan Jan mówił tak: w 1939 roku ojczyzna znów napadnięta, mobilizacja, ojciec jako stary legionista dostał powołanie do Radomska. Pojechaliśmy tam obaj, ja jako 14-latek miałem mówić, że mam 16 lat. Ojciec spotkał tam znajomego sierżanta, który powiedział „dla ciebie to jeszcze karabin jest, a tego smyka odeślij do domu”. Wróciłem z płaczem. Ojciec wrócił z niewoli do Kamienicy cały i żyłby pewnie dłużej, gdyby go koń nie kopnął na polu, po czym wkrótce zmarł. A ja poszedłem do wojska, ale już po wojnie, tylko nie na ochotnika, a z poboru – do Ciechanowa. Od pana Jana usłyszałem też żartobliwą historię o marszałku Piłsudskim dotyczącą jego fryzury. Historię tę opowiadał dr Henryk Cianciara, wymawiając charakterystycznie nazwisko marszałka Pisucki. Otóż pewnego razu wojskowy fryzjer nierówno przyciął marszałkowi włosy, to znaczy z jednej strony zostały krótsze, a z drugiej dłuższe. Trzeba było fuszerkę poprawić. Okazało się jednak, że strona, która była dłuższa jest krótsza, więc znów poprawka, a po niej kolejna. W końcu zostały włosy tylko na czubku głowy. Fryzjer miał pełne portki strachu, ale marszałek tylko się uśmiechnął i powiedział, że tak może być. Przy następnych podstrzyżynach na pytanie: jak pan sobie życzy panie marszałku? padała odpowiedź – tak jak ostatnio. O swoim pobycie w wojsku też opowiedział parę wesołych historii, ale o tym innym razem. Po obchodach ostatnich rocznic odzyskania niepodległości w naszej miejscowości wracam z niesmakiem. Jakże inne było to święto w latach 90.: kombatanci, ci z zachodu i ze wschodu i z konspiracji – razem. Poza tym, całkiem spora grupa mieszkańców. Wśród nich wyróżniał się mundur pana Tadeusza Kuśnierczyka. Czy wszyscy kombatanci odeszli już z tego świata? Chyba nie, ale skoro ich podzielono na słusznych i niesłusznych, podobnie jak całe społeczeństwo, to nie dziwmy się, że wzbraniają się przyjść. Święto, między innymi przez to stało się takie ponure. Zgadza się, należy uczcić poległych, ale potrzebne jest też więcej radości z odzyskania tamtej i teraźniejszej niepodległości. Jak będziemy świętować 100-lecie jej odzyskania – nie wiadomo. Ostatnio wzburzyła mnie wypowiedź jednego ‚doktorka’ z IPN przeczytana w jednej ze śląskich gazet, że „w pamięci młodości przetrwała II RP, jako cudowny czas nie do zohydzenia”. Owszem mieliśmy sukcesy w gospodarce: wybudowanie portu w Gdyni, magistrali węglowej, COP z jego przemysłem zbrojeniowym, itd.; a z drugiej strony ewakuację rządu wraz z naczelnym wodzem za granicę w 1939 roku i pozostawienie żołnierzy z ich dowódcami samych sobie. Z żołnierskiego punktu widzenia była to zwykła rejterada. Nie chodzi o zohydznie, a obiektywną ocenę. Powiedzenie, że „nie zawsze białe jest białe, a czarne jest czarnym” w odniesieniu do historii jest jak najbardziej trafne. Autor: Stanisław Bryk
Źródło: Kwartalnik ,,Korzenie” nr103 , R.: XXVII 4/2017

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

„Tkacz" sprzedany na licytacji. 1932r