Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 8 lutego 2021

JEDZIE WESELE. Wspomnienia: Kryspina Gruszkowa

 JEDZIE WESELE. Wspomnienia: Kryspina Gruszkowa


Kilka miesięcy temu byłam w kościele na ślubie mojego wnuka. Siedząc w ławce podczas ceremonii zaślubin w myślach miałam tamte dawne śluby z moich młodych lat. Mimo że wystrój tamtego dawnego kościoła był o wiele skromniejszy, ta uroczystość wyglądała bardziej dostojnie. Dzisiaj w kościele byli tylko weselnicy.





Przed laty na ślub do kościoła przychodziła młodzież z całej wsi. Było na co patrzeć. Pięknie prezentował się orszak weselny. Tuż za młodą parą szedł starszy drużba ze starszą druhną. Za nimi korowód druhen i drużbów składający się zwykle z kilku, czasem z kilkunastu par. Barwnie ubrane młode dziewczęta i w ciemnych garniturach z wpiętymi w klapy marynarki białymi wstążeczkami z gałązką mirtu młodzieńcy. Te stroiki każda druhna przypinała swemu drużbie przed wyjazdem do kościoła. Potem szli rodzice nowożeńców i wszyscy pozostali goście weselni.




Z pierwszymi taktami marsza weselnego, bardzo często śpiewanego przy dźwiękach organów przez chór kościelny, w ustawionym przez cały kościół szpalerze, młoda para szła do ołtarza. Nie było wówczas małego ołtarza, przy którym odprawiane są obecnie msze. Przy dużym ołtarzu czekał na nią ksiądz. Bardzo malowniczo wyglądała młoda para klęcząca na stopniach rozświetlonego ołtarza. Biała suknia młodej pani musiała mieć zawsze długi rękaw i skromnie wycięty pod szyją dekolt. Po zaślubinach kościelny wręczał nowożeńcom płonące świece, z którymi obchodzili dokoła ołtarz i przechodzili do bocznego ołtarza Matki Boskiej. W cichej modlitwie, podczas której chór kościelny śpiewał pięknie pieśni błagalne o błogosławieństwo w nowym życiu, klęczeli z płonącymi świecami. Kościelny odbierał świece. Milkły organy, kończyły się śpiewy. Ceremonia zakończona.




Przed kościołem stały bryczki z zaprzęgiem. Najpiękniejsza bryczka zaprzężona w dorodne konie wiozła do domu nowożeńców w towarzystwie starszej druhny i starszego drużby. Jechali na przedzie, za nimi sznur bryczek z weselnikami. Kolorowe wstążki z krepiny zdobiące końskie głowy powiewały na wietrze. Do kościoła bryczka z młodą parą jechała na końcu. Podczas lata przed domami przy drodze stali ciekawscy. Trzeba było obejrzeć jadące wesele. Wesele we wsi to było wydarzenie. Na progu domu weselnego, a był to najczęściej dom rodzinny młodej pani, witano nowożeńców chlebem i solą. Zasiadano do stołów. Biesiada i tańce odbywały się w jednym domu, czasem tańczono u sąsiadów. Przygrywał akordeonista, czasem także towarzyszył mu skrzypek. Przed wojną był w Kamienicy grajek Leon Polaczek, który najczęściej grywał na swej deptanej harmonii na weselach. W Romanowie mieszkał harmonista, który w tamtym czasie grywał także na weselach i zabawach - był to Dominik Dojwa.




Kiedy na dworze się ściemniało, na drogę przed dom weselny przychodziło coraz więcej gapiów. Co odważniejsi podchodzili do okien i z ciekawością zaglądali do środka. Byli i tacy, którzy przychodzili prosić o po





częstunek, który w Kamienicy zwany jest do tej pory braucianem. Jak tylko sięgam pamięcią, nie było w Kamienicy zwyczaju zbierania na weselach na czepek. W swoim życiu byłam tylko jeden raz na weselu w Jastrzębiu, na którym z przepięknymi przyśpiewkami zbierano na czepek. W drugim dniu wesele przenosiło się do domu młodego pana. Szli pieszo lub jechali przystrojonymi wozami konnymi. Wielu weselników było poprzebieranych, mężczyźni za kobiety i odwrotnie. Ulubionym przebraniem były kolorowo wystrojone Cyganki. Nim doszło do ślubu w domu wybranej dziewczyny odbywały się zrękowiny. Przychodził kandydat na męża z rodzicami i wspólnie omawiali sprawę wesela i przyszłego życia narzeczonych. Był taki zwyczaj w okolicznych wsiach (w Kamienicy nigdy tego nie widziałam) malowania wokół okien na bielonych ścianach chaty szerokiego obramowania ciemnoniebieską farbą tam, gdzie były panny na wydaniu. Widziałam takie chaty w Rudniku, kiedy szłam ze szkolną wycieczką do Woźnik przez Rudnik, Czarny Las, Lubszę. Nasz nauczyciel Antoni Pilc, który prowadził wycieczkę, objaśnił, co oznaczają takie wymalowane ściany. Podczas okupacji nasza wieś była włączona do Rzeszy Niemieckiej. Niemcy wprowadzili dla Polaków obowiązkową granicę wiekową zawierania związku małżeńskiego. Nie pamiętam dokładnie, ale wydaje mi się, że kobiety musiały mieć ukończone 24 lata, a mężczyźni 26 lat życia. Było kilka par w Kamienicy, które chciały się pobrać wcześniej, szmuglowały się przez zieloną granicę i brały ślub w Choroniu, bo tam była już Generalna Gubernia i nie było przeszkód.




Po wojnie w czasach PRL-u powstały przy urzędach gmin, potem gromadzkich rad narodowych, Urzędy Stanu Cywilnego. Tam obowiązkowo przed ślubem kościelnym trzeba było zalegalizować związek małżeński. Do roku 1973 gmina Starcza i gmina Poczesna należały do USC w Kamienicy Polskiej. Na początku lat siedemdziesiątych w Urzędzie Stanu Cywilnego zaczęto organizować uroczystości nadania dyplomów za długoletnie pożycie małżeńskie: 25-lecia i 50-lecia. Uczestniczyłam w pierwszej z tych uroczystości. Bardzo miłe były te spotkania. Po urzędowym wręczeniu dyplomów i okazjonalnych życzeniach, uczestnicy we własnym zakresie urządzali przyjęcia. Wśród radosnych wspomnień przychodził, także czas na chwilę zadumy i refleksji nad upływem czasu i nieodwracalnym przemijaniem.



Wspomnienia: Kryspina Gruszkowa.
Źródło: Kwartalnik ,,Korzenie” nr42 , R.: XII, 3/2002

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Stare Miasto,